Karol Bunsch - Przekleństwo.doc

(1165 KB) Pobierz

Karol Bunsch

 

 

Przekleństwo

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gwarny i rojny ongiś krakowski gród zdał się opustoszały, w chmurnym przedświcie nie widać było żadnego ruchu. Pustką ziały kościoły, nieliczne straże drzemały na wałach, skulone w chłodzie wczesnego przedwiośnia.

Niepotrzebna była czujność od czasu, gdy książę Włodzisław z teściem swym, czeskim Wratysławem, stanął po stronie niemieckiego króla w jego walce z papieżem Grzegorzem, a pokonany i wygnany Bolesław przebywał na Węgrzech. Wieści, jakie stamtąd czasami dochodziły, świadczyły, że węgierski Władysław, mimo całego przywiązania do swego ongiś opiekuna i dobroczyńcy, nie może mu udzielić pomocy, by nie wywołać buntu własnych możnowładców, z którymi Sieciech nawiązał knowania. W kraju bezlitośnie tępił królewskich stronników, nawet wśród własnych rodowców, prześladowani musieli uchodzić lub kryć się po lasach. Gościńce stały się niepewne, mosty zaniedbane, ustał handel, bezbronna ludność cierpiała od nadużyć, przeklinając sprawców zamętu. Gdy jedni króla obwiniali, inni winowajcy dopatrywali się w biskupie.

Mogiła jego pod ścianą kościółka Św. Michała na Skałce już po raz drugi okrywała się wiosenną runią, ale rozruch nie ustawał. Coraz jaśniej jednak wychodziło na jaw, że zarówno biskup, jak i książę Włodzisław byli tylko narzędziami w ręku Sieciecha. Przestał już się przytajać.

Zamęt i rozdwojenie nie oszczędziły także polskiego Kościoła. Arcybiskup Bogumił ukrywać się musiał i słuch o nim zaginął, sędziwy gnieźnieński Pietrek Bróg, zniechęcony i zgorzkniały, nie mieszał się do niczego. Rzucony przez antypapę Klemensa interdykt pogłębił jeszcze rozłam wśród duchowieństwa, pozbawiając je zarazem dochodu z odpustów, posług duchownych, a nawet dóbr kościelnych.

W krakowskiej diecezji, od dwóch lat pozbawionej pasterza, zamęt był największy. Z braku środków stanęła odbudowa zrujnowanej w czasie najazdu Brzetysława katedry na Wawelu. Stronnicy prawowitego papieża, a tym samym królewscy, rozjechali się do swych rodowych majętności w obawie przed prześladowaniem, pozostali usiłowali wyjednać u antypapy zdjęcie interdyktu, ale palatyn Sieciech do tego się nie spieszył. Póki król Bolesław żyje, a papież Grzegorz z Rzymu wyklina cesarza Henryka, walka nie skończona. Sieciech rozpętał ją nie po to, by z kimkolwiek dzielić pochwyconą władzę, nieład w Kościele był mu tymczasem na rękę.

Na Wawelu z całej kapituły pozostał tylko jej dziekan, stary Mikołaj Bończa z Wścieklic, który nie dał się wciągnąć w walkę między królem a biskupem, z królewskiej zaś rodziny jedynie księżna wdowa po Kazimierzu - Dobronega. Ze swym szczupłym dworem zajmowała babiniec, gdy męska część zamku stała pustką.

Włodzisław bowiem, mimo że stronnicy Sieciecha okrzyknęli go panującym księciem, pozostał w swym Płocku. Prosił matkę, by się do niego przeniosła, Dobronega jednak odmówiła, wiedząc, że skłania go do tego nie synowskie przywiązanie, lecz obawa przed powrotem Bolesława. Z pięciorga dzieci, jakie Kazimierzowi urodziła, Otto i Mieszko nie żyją, daleka Świętosława obca się stała, nawet imię odmieniła na Swatawę; najmilszy Bolko wygnany, pozostał ten najlichszy, który od pacholęcia zawidził pierworodnemu wszystkiego: urody, męstwa, powodzenia, władzy po to, by stać się kukłą w ręku swego palatyna. Matkę zaprasza jedynie ze strachu przed bratem, by w razie jego powrotu przed strasznym gniewem królewskim go zasłoniła.

Mimo nienawiści i zawiści, jakie budził Sieciech, tylko gasnąca już nadzieja powrotu Bolesława wstrzymywała stronników króla od uległości wobec wszechwładzy palatyna. On jeden może opanować zamęt, który dojadł już wszystkim.

Tej nadziei nie chciała się jednak wyzbyć Dobronega. Jeśli się nie spełni, czeka ją samotna i opuszczona starość. Nigdy nie ujrzy umiłowanego wnuka, który wrócić może tylko wraz z ojcem; ostatni to pęd Piastowego rodu, który Polskę zbudował i z którym byt jej jest związany. Włodzisław niemłody już, lat czterdzieści skończył, a syna ma tylko z nieprawego łoża. Mimo trwającego od dwóch lat związku z Judytą Wratysławówną, nie doczekał się potomka. Cherlawy był zawsze.

Do córy księżna nie miała żalu. Przed osiemnastu laty wyjechała do Czech, dłużej już bawi na obczyźnie, niż przebywała w kraju swego dzieciństwa. Miała być zakładem przyjaźni między dziewierzami, nie jej wina, że znalazła się po stronie wroga. Od nieszczęsnej sprawy biskupa Stanisława Dobronega nie miała od niej wieści i nie czekała już na nią. Nie ma i tego dziecka.

Myśl starej księżny zwróciła się ku tej, która jej córę zastąpiła: synowej Wyszesławie. I jej nie ujrzy już nigdy, jeśli król nie wróci. Wpatrzone w dogasający na kominie żar oczy zapiekły Dobronegę. Ona sama przeżyła krótkie szczęście przy boku małżonka, a potem chwile radosnej dumy z powodu osiągnięć syna. Wyszesławie małżonek pozwolił dzielić z sobą tylko upadek i wygnanie. Serce ofiarował innej, szczęścia nie dał żadnej.

Dobronedze nie chciało się nawet zawołać pachołka, by drew dorzucił na palenisko. Panująca dokoła cisza i spokój przynosiły ulgę odrętwienia. Chciałaby już tylko zgasnąć tak spokojnie, jak dogorywały głownie pokrywające się nalotem siwego popiołu. Nie zbudziły jej z sennej zadumy odgłosy dochodzące z podwórca. Podniosła głowę dopiero gdy wszedł pachołek z naręczem drew i cisnąwszy je z łoskotem przed paleniskiem

powiedział:

- Poseł z Pragi. Pilnie domaga się widzieć z waszą miłością, bo jeno odpocząwszy rusza do Płocka.

Księżna gniewnie zmarszczyła brwi:

- Niechaj jedzie. Nie ciekawam, z czym.

- Prawi, że pismo ma do waszej miłości od księżnej Swatawy.

Dobronega niemal zapomniała o obecności pachołka, który stał czekając na odpowiedź. Odżyło w niej wspomnienie dnia, gdy żegnała płaczącą córę. Rozumiała jej niepokój i żal, bo i sama ongiś wyjeżdżała z rodzinnego domu, by dzielić los człowieka, którego ujrzeć miała dopiero na ślubnym kobiercu. Przemogła obudzona tęsknota i ciekawość, Dobronega otrząsnęła się ze wspomnień i rzekła:

- Niechaj pismo ostawi. Mówić nie mamy o czym. Pójdziesz do wielebnego kanonika Mikołaja i rzekniesz, że proszę, by zechciał zajść do mnie pismo mi odczytać.

Księżna niecierpliwiła się, gdy wezwany długo nie nadchodził. Nie mogła się domyśleć, czego od niej chce Świętosława, nie wątpiła jednak, że nieoczekiwane pismo jej ma związek z wypadkami. Przeciw małżonkowi Świętosława wystąpić nie może. Jeśli trzeba będzie rady, kanonik Mikołaj udzieli jej uczciwie i bezstronnie. Członkiem był jeszcze Aaronowej kapituły, stary jest i doświadczony.

Nadszedł wreszcie ze zwitkiem pergaminu i powitawszy księżnę dodał:

- Wybaczcie, miłościwa pani, że wam czekać dałem. Ofiarę odprawiałem u Św. Jerzego.

- Jakoż? - zapytała księżna zdziwiona. - Wżdy interdykt, na klątwę się wystawiacie.

- Za nic mi klątwa samozwańca. Ojcem Świętym jest i pozostanie Grzegorz. Nie biskupom niemieckim, którzy sami pod klątwą, sądzić go, jeno Bogu. I ja jeno Bożego sądu się lękam.

- Króla zasię sądzić jest władny jeno sam Ojciec Święty, który dawcą jest koron na ziemi, i jeno za odstępstwo od wiary. Nie biskupowi wyłączać go z chrześcijańskiej społeczności - rzekła księżna.

- Ale król przed Bożym sądem sprawiać się będzie jak najlichszy pachołek. Módlcie się, pani, by uznał swą winę.

- Winę! - żachnęła się gniewnie. - W prawie był, karę domierzając zdrajcy.

- Domierzył pomsty, grzech do grzechu dodając. Biskup Stanisław przed Bożym sądem już stoi. Przez moje niegodne usta Bóg mu winy odpuścił, bo się pokajał i podjął za nie odpowiedzialność.

- Odpowiedzialność! Za to, że prawowity władca tułać się musi, a kraj do upadku doszedł?! Skutki tego, co czynił, ostały i tych dotknęły, którzy niczemu nie winni.

Mikołaj westchnął i rzekł:

- Może mu Bóg zwoli nieszczęścia, których był przyczyną, odwrócić!... Ale pismo objaśnić wam miałem.

- Przywiózł je poseł Wratysława w drodze do Płocka. Zdrajcy nadal z wrogiem się znoszą. Czytajcie!

Kanonik złamał pieczęć i, rozwinąwszy pergamin, krótkowzrocznymi oczyma przez chwilę wpatrywał się w pismo.

- Pozdrowienia wam śle miłościwa Świętosława...

Dobronega niecierpliwie machnęła ręką:

- Czego chce ode mnie? Czytajcie!

- Wierzcie, miła matko, iż nie zabyłam, że Bolko był mi bratem najlepszym i że po to przyszło mi porzucić wszystkich i wszystko, co miłe, by kres położyć nieprzyjaźni między nim a małżonkiem moim. Nie mnie winować, iż ofiara moja była daremna, wy mnie, miła matko, najlepiej zrozumieć winniście, bo i wasz związek z rodzicem nie przyniósł pokoju między Polską a Rusią. Ale sercem ostałam z wami i ocalić bym chciała z dziedzictwa przodków naszych, co ocalić się jeszcze da...

Kanonik urwał zmieszany. Księżna sądziła, że trudno przychodzi mu odczytanie, ale gdy milczenie przedłużało się, powtórzyła:

- Czytajcie! Nie czekam na dobre wieści.

Kanonik odetchnął i dokończył jakby z wysiłkiem:

- ...po Bolkowej śmierci.

Spojrzał na Dobronegę. Siedziała bez ruchu, przymknąwszy oczy. Gdy milczała, zapytał:

- Słabo wam, miłościwa pani? Może służbę przywołać?

- Czytajcie dalej - odparła nieswoim głosem.

- Boleję wraz z wami, ale inaczej skończyć się nie mogło. Bolko nie poddałby się nigdy, a nijakiej nadziei, by zwyciężył. Król Henryk z pomocą mego małżonka pobił zbuntowanych książąt saskich nad Elsterą, antykról Rudolf żywot tam położył. Pozbawieni przywódcy, skłonniejsi będą do układów i Henryk zjazd już zwołał, po czym wyprawę na Rzym gotuje, by Klemensa osadzić na papieskim tronie. Za pomoc mego małżonka i oddane usługi przyrzekł Polskę oddać mu w lenno.

Znowu zapadło milczenie. I księżna, i kanonik pamiętali jeszcze skutki najazdu Brzetysława po śmierci nieszczęsnego Mieszka Bolesławica. Mikołaj podjął z westchnieniem :

- Łacniej mi przyjdzie powstrzymać mego małżonka, by siłą tego nie dochodził, gdy skończy się w kraju rozdwojenie i zamęt, i skłonniejszy będzie z zięciem się ułożyć, ale jeno gdy Włodzisław powszechnie panem zostanie uznany. Rozumiem, że póki Bolko żył, nijak wam było stanąć przeciwko niemu po stronie młodszego. Ale wszak ci i on wasz syn, i z Piastowego pokolenia. Gdy wy go uznacie, skończy się rozdwojenie. Ninie jeno przetrzymać najgorsze, a i to rozważcie, że związek Włodzisława z moją pasierbicą bezpłodny jest, a żywie syn Bolkowy. Może Bóg da, że w nim odrodzi się odnowiciel, a Włodzisław zgodzi się na jego powrót, by wam samotną starość osłodził. Gdy się na książęcym stolcu upewni, nie będzie mu wadziło pacholę. Piszę o tym do Włodzisława z wieścią o śmierci Bolka i Bogu was polecam.

Kanonik skończył, zaległo milczenie. Oboje pogrążyli się w niewesołych rozmyślaniach. Gdy Mikołaj ongiś włożył suknię duchowną, wszystko było jasne i proste: książę z arcybiskupem Aaronem zgodnie pracowali nad odbudową kraju i Kościoła. Nikt się nie głowił, która władza nad drugą góruje, nikt nie mógł wygrywać jednej przeciw drugiej.

Zło przywlekło się z zachodnimi nowinkami, jak zaraza ogarniając już całe chrześcijaństwo. Ze śmiercią Bolesława prawowity papież, pozbawiony najpotężniejszego ongiś sprzymierzeńca, musi walkę przegrać. Zbuntowani przeciw Henrykowi książęta sascy bez poparcia polskiego króla już ponieśli klęskę, uzależniona od Henryka Polska i jej Kościół znajdą się po stronie wrogów prawowitego papieża. Ale Grzegorz, podobnie jak Bolesław, nie ustąpi ni na piędź. Póki on żyje, nie skończy się rozdarcie w Kościele. A jednocześnie kanonik rozumiał, że jeśli nie skończy się w Polsce, kraj stanie się łupem sąsiadów. Ruś już zrzuciła zależność, Rościsławicze zajęli Grody Czerwieńskie, pomorscy książęta niepokoją północną granicę, od zachodu zagraża Wratysław. Znowu jak przed pół wiekiem ludzie po lasach żyć będą, a zwierz w osadach i kościołach. Świętosława życzliwie radzi, dalsza walka jeno dalszych nieszczęść może być przyczyną. Wiele zależy od postanowienia Dobronegi.

Kanonik zapytał:

- Co uczynicie, miłościwa pani?

Drgnęła, ale jakby nie zrozumiała pytania i własną myśl dopowiadając szepnęła:

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin