Arien Halfelven – ROZMOWY TRUMIENNE 5
Nadużywanie upiornych melodii i obrazów postępuje... Przypadkiem przyplątało się do tego kilka dialogów. Całość jest niezobowiązująco powiązana tematycznie z „Rozmowami Trumiennymi” – wypadałoby znać przynajmniej ich pierwszą i drugą odsłonę. [ http://mirriel.ota.pl/forum/viewtopic.php?t=806 ] [ http://mirriel.ota.pl/forum/viewtopic.php?t=817 ]. Z niezmienną wdzięcznością dla Fade, bez której nie byłoby początku, oraz z adorowanym pozdrowieniem dla Mithiany. Z dedykacją i podziękowaniami dla: Winc – za żywota i wzdychanie nad „chłopakiem z fisharmonią” Alberta – za to, że jej zdanie w kwestii badziewnych i nie-badziewnych koszul oraz facetów jest dokładnie takie jak moje Nightmailera – za cierpliwość i przyznanie, że pewien pan ma – khemm – prezencję... WJO, ludziska. ( http://mirriel.ota.pl/forum/viewtopic.php?t=937 -> tu definicja) Wiosna jest oooo... oj, jak ona jest. A, jeszcze jedno. Ugryzień, pijackich monologów i trumien nie będzie. Wybaczcie. Każdy orze jak może... ROZMOWY TRUMIENNE V: „WJOsna” Okolice gabinetu Dyrektora Hogwartu - Dzień dobry, kochany Dyrektorze! Dzień nawet jeszcze lepszy! – Ach, droga Tonks, jesteś wcieleniem wiosny, doprawdy. Ta zielona fryzurka.... I podkoszulek! WJO? Nie podpowiadaj mi... Byłaś w Ravenclaw... Wiedza, Jasność, Objawienie? – Apage mi dziś z wiedzą! Wiosna Jest Obowiązkowa! – Aaa. I przyszłaś mi przypomnieć o moich obowiązkach? – Ależ pan na pewno nie zapomniał o świętowaniu wiosny! Pan jest wcieleniem, wcieleniem... – Świętego Mikołaja, wiem. I nawet wiem, kto to był i że nie wiosną kominki przeczyszczał. – A guzik, Mikołaja. Zajączka wielkanocnego! – O Merlinie Palmowy, z której strony?! – Od ogonka! – Ja mam ogon? – No, tego nie twierdzę, ale ma pan brodę. W tym samym kolorze! – Nie da się ukryć... Włosek we włosek zajączek wielkanocny... Ale, dokąd zmierzasz w tych barwach wojennych, znaczy, wiosennych? – No, jak to? Oczywiście, zabrać Severusa na pierwszy wiosenny spacer! – Oczywiście... Pierwszy wiosenny spacer w jego życiu, zapewne... – Słucham? – Mówiłem właśnie, że to wspaniały pomysł, kochana Tonks. – Prawda? ************** Lochy - Dzień dobry bardzo! – Miał szanse, miał. Każdy je ma na starcie. Zwykle udaje mu się je zmarnować, jako i tym razem. – Tia, tia, też myślę, że jesteś słodziutki. – No, dobrze. Niech się upewnię – to jest ten moment, w którym ty próbujesz pocałować mnie w czółko, a ja ci grożę oblaniem wrzącym eliksirem? – Właściwie moglibyśmy dziś wyjątkowo darować sobie gry wstępne... – Więc mogę oblać cię od razu? Jak miło... – Czemu zawsze masz pod ręką wrzący eliksir, kiedy przychodzę?! – Szósty zmysł. To mój eliksir cnoty. Ostatni bastion. Nie podchodź bliżej, bo jak chlupnę, to święty Mungu nie pomoże. – Już widzę, jak rozchlapujesz twój pieczołowicie pichcony wywar w twoim szorowanym szczoteczką do paznokci gabineciku. Zasuszony cnotek. Chociaż, wyglądasz całkiem apetycznie w tym eliksirowym dymie. Taki mroczny i tajemniczy... Taki uduchowiony... – Nie uwznioślaj mnie zanadto, Tonks. Skrzypce miewają duszę. Ja się aż tak wysoko nie cenię. – Sev... – Czego chcesz? Mieliśmy darować sobie grę wstępną. Więc? Po coś tu przecież przyszłaś i to przemalowana w kolory Slytherinu. – Merlinie Czterojajeczny! Zauważył! Interpretacja pozostawia wiele do życzenia, ale zauważył! Dostanie lizaka. Otóż, Seviczku, idziemy na spacer. - ... Aaaa. Przyszłaś mnie wyprowadzić na spacer. Twoim zdaniem wymagam odcedzenia czy wietrzenia? – Uczłowieczenia! – Za późno. I w tym zakładanie mi obróżki i smyczy raczej nie pomoże. Chociaż, gdybyś się bardzo postarała... Auć! – Lubisz na ostro, masz na ostro. Chcesz, to cię jeszcze kopnę. Idziemy na spacer. – Niech zgadnę: „bo tak”? – Kocham twoje interpretacje, ale moja jest lepsza: bo jest wiosna, ślepoto kociołkowa! – Nie ma wiosny. – O, doprawdy? Porosty w lochach nie zakwitły? – Nie, Dyrektor mi nie przyniósł mojej pisanki do pomalowania. – Malujesz pisanki?! – Każdy nauczyciel musi, jako dobry przykład. – Ale... malujesz pisanki?! – Owszem, jedną, z Grindewaldem. – A. Bo już zwątpiłam. Ale. Jest wiosna i idziemy na spacer. – Idźcie sobie, idźcie, ja warzę eliksir. – Już skończyłeś. – A skąd. – A stąd, że założyłeś z powrotem surducik. Prywatne eliksiry pichcisz w samej koszulce. Już ja to wiem. – Skąd?! – Podpatrzyłam. No choooodź, pójdziemy, gdzie tylko będziesz chciał, wiosna jest wszędzie... – Akurat. – Sam zobaczysz. – Akurat. – Wiem, co mówię. – Akurat. – Założę się o moją śliczną, wjosenną bluzeczkę. – Jeśli to ma być śliczne... – To co?! – To ja chętnie pójdę na ten spacer, wezmę tylko parę galeonów, zrobię po drodze zakupy. – Zakupy? Po drodze? Gdzie niby pójdziemy? – Czy to nie wszystko jedno? Podobno wiosna jest wszędzie... ************* Zniechęcający, przedmieściowaty zaułek - Eee... Sev? - Ależ jestem tu, nie bój się, jestem... – To widać, słychać, i czuć... Chyba wykorzystam okazję, i potrzymam cię za rękę. – Nie, NIE potrzymasz. – Ale ja się bojam. – Podobno jesteś aurorką. Nie rób z siebie auć-rurki. Sama chciałaś iść na spacer. – Na błonia! Na łąkę! Do kwiatków, ptasząt i motylków! Tam, gdzie wiosna króluje w wiechciu ze zboża! Tu, to sobie sam szukaj wiosny! – Ja nie szukam wiosny, szukam suszonych cmentarnych pokrzyw skrapianych wilkołaczą krwią. Wiosna to był twój pomysł. – Na pewno nie chciałam jej szukać na Nokturnie! – Sama twierdziłaś, że jest wszędzie... – Bo jest! – To, co widzą w tej chwili moje oczy, to pijana stara wiedźma, przylepiająca resztki czarnych kogucich piór z jakichś obrzędów do prania sąsiadki. Kiepsko się trzymają, bo krew już zaschła. Powinna je była odświeżyć. – Wstydziłbyś się. – Wstydzę się za nią. Jeśli się ukłuje piórkiem, będzie miała wrzody do końca życia, o ile rytuały były w miarę poprawne. Wszystkie resztki należało spalić. Zresztą, już chyba ma sporo wrzodów. – Wstydziłbyś się. Znasz na pewno sto eliksirów na takie przypadłości. – Znam i dwieście. Ale co to da? Ta sąsiadka dodaje środek żrący do prania i naszej wiedźmie za parę miesięcy skóra z kości zleci. - ... – Coś mówiłaś, Tonks? – Drań z ciebie. Skąd wiesz? – Często tędy przechodzę. To mój drugi dom... – Więc był najwyższy czas, żebym JA zaczęła zabierać cię na spacery, skoro masz wybór tylko między lochami a Nokturnem. Ale to się zmieni. A następnym razem, jak przyjdziemy tutaj, przyniesiemy cykutę w rozpylaczu.. – Co?! – Na taką głupotę nie ma lekarstwa. Więc jest naszym obowiązkiem jako filarów społeczeństwa skrócić cierpienia tych biedaczek od wrzodów i kwasu. I z czego się śmiejesz?! – Z ni... z ni... z niczego... Ja się... nie śmieję... Nigdy się nie śmieję... Zaczekaj. Tu za domem mają ogródek. – I co z tego? – Poczekaj... O, masz, znalazła się, chociaż jeszcze część płatków ma białych. Flava venena. Najlepszy przyjaciel truciciela. Wsadź sobie za ucho. – Aaaaa! Kwiatek! Kwiatek! Kwiatek! Jest wiosna! Tu jest wiosna! Dałeś mi kwiatek! I nie masz eliksiru, żeby mnie oblać! Aaaaa mam cię! - ... - .... – Hadesie... Tonks, oddawaj kwiatka. Otruję cię. Tu i teraz. I poza tym, to tylko Przednokturnie, na Nokturnie właściwym żadnej wiosny nie ma. – Ha! Jeszcze zobaczymy. – W kobrę Slytherina... Gdzie moja trumna... – A co ty, ślimak, żeby dom na pleckach nosić? – Rozważam transmutację! – Plaga jakaś, Dumbledore podejrzanie dziś o ogonie prawił, a teraz ty... – Dyrektor nieustannie prawi podejrzane rzeczy, przywyknij. Nie przyprawi sobie ogona. – Nie? – Musiałby obciąć włosy, żeby każdy mógł go podziwiać, a tego przecież nie zrobi... – Zapewne nie. – Za to ja zamuruję się w trumnie. – Antygonie ty, nie żal ci życia? Wiosny? – Nie ma wiosny! Idziemy po moje pokrzywy. – Moment! Jeszcze jeden buziak. - Tonkssssss! – No dobrze, dwa... ************* Na zewnątrz mrocznego, obskurnego, zniechęcającego samym widokiem sklepu – Sev? Co tu można kupić? – A nie widać? – Na oko, to nawet trumnę z Grindewaldem w środku... – Na oko, to thestral umarł. Między innymi trudno dostępne składniki eliksirów. – Aaa, i te tam chwasty z grobów wilkołaków też? – Nic nie mówiłem o grobach wilkołaków. Pokrzywy cmentarne skrapiane wilkołaczą krwią. Czy ktoś kiedyś widział krew w grobie? – Sev? – Tak, kochana Tonks? – Robisz to specjalnie? – Tak. – Sev? – Słucham, moja miła? – Robisz to specjalnie? – Tak. – Sev? – Słucham? – Robisz to specjalnie? – Tak. – Sev? – Słucham... – Robisz to specjalnie? – NIE!!! – Tak myślałam. Eksperymentujesz z eliksirem dla Remisia, zgadłam? – Też coś. Za dużo czytasz mugolskich bajek. – Bajek? Aaa! Pokrzywy! I wyrosną mu łabędzie skrzydła? – Chyba czytaliśmy różne wersje tej bajki... W mojej były kruki. – Cud, że w ogóle jakąś czytałeś! – Niedobrowolnie, zapewniam. Tak czy siak, żadnych skrzydeł. Mam za to nadzieję, że coś mu opadnie. – Wyzłośliwiasz się. A Remiś jest kochany. – Też coś. I w ogóle, twój Remysz nie jest osią mojego życia eliksirowego. – On nie jest myszem tylko misiem. I nie jest mój. – Może wyjaśnisz różnicę biednemu, ociemniałemu Ślizgonowi? – Miś jest kochany i przytulniasty, a mysz jest oblazła i kradziejska. To w pierwszej kwestii. – A była jakaś druga? – Remiś nie jest mój. – Bo? – Bo ty jesteś. – WCHODZIMY DO SKLEPU. ************** Wewnątrz mrocznego, obskurnego, zniechęcającego samym widokiem sklepu – Ach... Pan profesor... Witam... I, oczywiście, pańska... urocza... towarzyszka... – Witam, Wormwood. Przyszedłem odebrać zamówienie. – Oczywiście, oczywiście... Pozwolę sobie zauważyć, że dość trudno było to sprowadzić... Tak... mało kto dzisiaj podejmuje się zasz... – Zamówienie, Wormwood! – Oczywiście, oczywiście?! Przyniosę z zaplecza... – ... – Wiesz, Sev, to naprawdę słodkie z twojej strony, że nie chcesz przy mnie rozmawiać o szlachtowaniu wilkołaków w cmentarnych chaszczach. – Nie jestem słodki! Idź oglądaj wystawę. – Jasne, jasne... Fascynująca. Zmumifikowane nietoperze-wampiry w słoikach. S.S. – Słodki Seviczek. – Tonksssssss... – Proszę uprzejmie... Zapakowane i gotowe... Kilogram suszonych pokrzyw cmentarnych skrapianych wilkołaczą krwią. – Doskonale... Za pozwoleniem, od razu sprawdzę reakcję ze srebrem... Ktoś mógł się pomylić i przez zupełną pomyłkę zapakować panu ususzoną trawkę... Nieprawdaż, Wormwood? – Oczywiście, oczywiście... Ale niech się pan nie krępuje...? – Ależ dziękuję... bez urazy... – Niech się pan nie przejmuje Sevem, on już tak ma. Paranoja. Po prostu paranoja. – Rozumiem... I cóż? – Wyśmienicie. Wezmę wszystko. Cena według... – SEV!!! – Co znowu? – Widziałeś, co tu jest?! Widziałeś, co on ma?! – On, czyli Wormwood, czy eksponat? Nigdy nie widziałaś gołego skrzata? Chociaż, właściwie ja chyba nie widziałem... Ale ten jest zmumifikowany. Mało pouczający widok. – Sev, ślepoto ślizgońska! Tu się patrz! – Aaa! No ma. Są już świeże? A Poppy od tygodni męczy mnie o eliksir przeciw drapaniu w gardle... Wezmę od razu całą wiązkę. – Sev! Nie mąć mi eliksirami! Bazie! Bazie tu stoją! Bazie! Kotki! Wiosna! – Nie mąć mi wiosną. Wormwood, wezmę jeszcze to. – Ale, panie profesorze... – Co znowu? – To są... moje bazie! – Że co niby?! Stoją w sklepie, a ja chcę je kupić. – Oczywiście, oczywiście... Ale one nie są na sprzedaż! – Więc po co tu stoją?! – Bo... bo... – Twoje szczęście, że na moich zajęciach z zaawansowanych Eliksirów byłeś bardziej elokwentny... – Stoją, bo... – Ponieważ, rzecz jasna, jest wiosna! – Właśnie, panno... eee... – Tonks. Jestem jego kobietą. – Ooo... – Och, niech się pan nie przejmuje, panie Wormwood, on zareagował jeszcze bardziej... khemmm... No, bardziej zareagował, kiedy to pierwszy raz usłyszał. – Tonksssss... – Tak, Seviczku? – Milcz. Wormwood. Co cię opętało z tymi baziami?! – Nic, panie profesorze! Wiosna jest! Niech pan ich nie zabiera, musiałem wejść na drzewo, żeby je zerwać! – Słucham?! Coś nie w porządku, nie daj Hadesie, z twoją różdżką?! – Och, Sev, dajże spokój. Jestem pewna, że różdżka pana Wormwooda działa jak należy. Twoja na przykład jest absolutnie sprawna, pierwsza to przyznam, a też będziesz wchodził na drzewo po bazie, kiedy będziemy wracać do Hogwartu. – Po moim trupie. – Hej, sam się upierałeś, że spanie w trumnie jeszcze o niczym nie świadczy. Pomyśl sam – kto to widział, żeby wiosenne bazie ściągać z drzewa zaklęciem? To odziera wiosnę z wszelkiego romantyzmu! – Nie zamierzam zrywać żadnych wiosennych bazi, tylko lecznicze wierzbowe... – Bazie. – Lecznicze i wierzbowe! A co do odzierania i romantyzmu, jeszcze sobie porozmawiamy. – Khmmm... Khmm... EKHEMMM.... – Dobrze, panie Wormwood, już go stąd zabieram, nie zedrę przecież z niego surduta w pańskim sklepie. – Ekhemm... Słucham?! – No wie pan – on romantyzm, ja zdzieranie. Nie myślał pan chyba, że wszystko biedak sam robi? – Tonksss... ************* Na zewnątrz mrocznego, obskurnego, zniechęcającego samym widokiem sklepu – Tonksssss... – Jestem absolutnie pewna, że możesz zerwać jedną gałązkę z baziami bez używania twojej wszechmocnej różdżki. Wiosna jest! – Akurat, wiosna. – Jest i już. Wszędzie. Nawet na Nokturnie. Kwiatuszki kwitną, ludzie robią wielkanocne wystawki... – Nikt nie robi wielkanocnych wystawek!!! Widzisz tu gdzieś wielkanocne wystawki?! – Cóż... Tu naprzeciwko są jajka na wystawie... – Bo to sklep ze zwierzętami. – Ale są przynajmniej kolorowe. Nie, żeby sprawiały sympatyczne wrażenie... – To jaja czarnego feniksa. Nie mają być sympatyczne. – Ale... feniksy nie znoszą jaj? – Nie, chyba że je do tego zmusić. – Niby jak?! – Nie chcesz wiedzieć. – I co się wykluje?! – Nie chcesz wiedzieć. – Kupmy jedno! – Co?! – Jest wiosna, Wielkanoc...Wysiedzimy i udomowimy, cokolwiek się wykluje. – Już to widzę... – No co? Uczłowieczanie ciebie wychodzi mi doskonale. – Tonksssssss.... – Słucham? – Idziemy. Piwo w „Upiorze Nokturnu” i do domu. Już! – „Upiór Nokturnu”? Co to za knajpa? – Upiorna. – To czemu tam? – Bo mają wierzbę na podwórku. – Aaa! Mój ty słodki Seviczku! I rosną na niej bazie?! – Nie, gruszki!!! ************* „Upiór Nokturnu” na Nokturnie - O Merlinie Czterogwiazdkowy... O Upiorze Nokturnu... Ale lokal... – Coś ci się nie podoba przypadkiem? – Chcę takie witraże w oknach. Zauważą, jak ukradnę? – Zauważyli, kiedy ja próbowałem... – O spryciarze. Cóż. Świeczników nawet nie próbuję podprowadzać... Ten śpiewak jest żywy, czy to jakiś muzykomagiczny żywiołak? – Bardzo żywym bym go nie nazwał, ale żywiołak? Wypluj te słowa. Nie w tym lokalu... Za posadzenie jakiejś muzykomagicznej podróbki przy tej fisharmonii większość stałych bywalców zafundowałaby właścicielowi powolne konanie w pudle od wiolonczeli. – Aha... Merlinie Polifoniczny... Aaaj! – Trzymam cię, trzymam. Uważaj, między stolikami są fosy. – Teraz widzę. Ale miejsce... Tu mi dobrze, tu mi ciepło, tu bym chciała... – Co, Tonks? – Nic. – Ale co? – NIC! Chodźmy już usiąść w ogródku pod wierzbą. – A... jasne. Jasne. ************* Lochy – No czyż to nie był wspaniały, wiosenny spacer? – Nie. – Ty mój malkontencie orleański, ty. Jeszcze by ci ubyło, gdybyś przyznał, że było fajnie. – Też coś. – I popatrz tylko, wracasz jak owiany powiewem świeżości, wietrzykiem nowości, wiosennym podmuchem! Wiosna Jest Obok nas! – Akurat. – Może zaprzeczysz?! Może mi jeszcze zaprzeczysz?! Sam wybrałeś trasę spaceru i gdzie nie poszliśmy, wszędzie była wiosna! - Akurat. – Śmiesz się wypierać?! – TU na pewno nie ma żadnej bzdurnej wiosny. – Ha! Tu też jest wiosna! Ja jestem wcieleniem wiosny! – To się nie liczy... ... Eee... Za co to było? – Merlinie Wiatropylny! Nie zaprzeczyłeś, Sev. Ale poza tym, to przyniosłeś tu wiosnę tymi ręcami. Cały bukiet bazi! Zrywanych bezróżdżkowo, niech cię jeszcze... – Ha! Kiedy nie patrzyłaś, zostawiłem je w sali wejściowej. – Co?! Ty ślizgoński oszuście!!! – Ha. – Jakim cudem nie zauważyłam, że się pozbyłeś wiechcia bazi?! – Ha! Byłaś zajęta... – TY ŚLIZGOŃSKI DRANIU!!! – Ha. Nie ma bazi, nie ma wiosny. Przegrałaś, Tonks. – Co niby?! – Nasz zakład, oczywiście. – Zakład? – Zakład, Tonks, zakład. – Aaa... tego... – Wóz albo przewóz. Ściągaj koszulkę. – Teraz?! – A co? Zły moment? – A – tego nie powiedziałam... KONIEC
Carolineee_