Zelazny Roger - Wieczna marzłoć.pdf

(120 KB) Pobierz
Roger Żelazny
Roger Żelazny
Wieczna marzłoć
Wysoko na zachodnim stoku góry Kilimandżaro leży wyschłe i zamarznięte truchło
lamparta. Trzeba, by ktoś wyjaśnił, skąd się tam wzięło, ponieważ martwe lamparty nie
są zbyt rozmowne.
CZŁOWIEK. Wydaje się, że muzyka przychodzi i odchodzi wedle własnego uznania. W
każdym razie kręcenie gałką przy stojącym obok łóżka odbiorniku nie ma żadnego
wpływu na to, czy muzyka pojawia się, czy znika. Nieomal znajoma, obca jednak
melodia, na swój sposób drażniąca. Dzwoni telefon; on podnosi słuchawkę. Nikt się nie
odzywa. Znowu.
To już czwarty raz w ciągu ostatniej godziny, kiedy to zajmował się poranną toaletą,
wkładał ubranie i przygotowywał argumenty, odzywa się ten głuchy telefon. Gdy pytał w
recepcji, mówiono mu, że nikt do niego nie dzwonił. Ale ten cholerny autorecepcjonista
musi być niesprawny - tak samo jak wszystko tutaj.
Wiatr, już silny, wzmaga się jeszcze ciskając kawałkami lodu o budynek, z dźwiękiem,
który przypomina drapanie setek pazurków. Zaskakuje go jęk zasuwających się
stalowych okiennic. Najgorsze jednak, że wydaje mu się, iż przemykając wzrokiem po
szybie najbliższego okna dostrzegł w nim jakąś twarz.
To, oczywiście, niemożliwe. Jego pokój znajduje się na trzecim piętrze. Załamanie
światła w kryształkach lodu. Nerwy.
Tak. Denerwuje się cały czas, od kiedy tu przylecieli dziś rano. Nawet wcześniej...
Odsuwa na bok stojące na kredensie rzeczy Dorothy i wśród swych własnych znajduje
maleńki pakiecik. Odwija go; w środku znajduje się płaski czerwony prostokąt wielkości
mniej więcej dużego paznokcia. Podwija rękaw i przykleja płytkę w zagłębieniu lewego
łokcia.
Środek uspokajający rozchodzi się natychmiast po jego układzie krwionośnym.
Oddycha kilka razy głęboko, po czym odkleja płytkę i wyrzuca do spalarki. Odwija rękaw i
sięga po marynarkę.
Muzyka jest coraz głośniejsza, jakby chciała zagłuszyć wycie wiatru, łoskot kawałków
lodu. W drugim końcu pokoju sam z siebie ożywa wideoekran.
Twarz. Ta sama twarz. Tylko na moment. Jest pewien. A potem szum i falujące linie na
ekranie. Śnieg. Chichocze.
1
No dobrze, moje nerwy, niech wam będzie, myśli. Macie prawo. Ale barbiturany zrobią
z wami porządek. Lepiej zabawcie się już teraz, bo wkrótce się was przytłumi.
Na ekranie pojawia się jakiś pornos. Uśmiechając się kobieta dosiada mężczyzny...
Obraz zmienia się znowu; jakiś pozbawiony głosu dziennikarz komentuje to czy owo.
Przeżyje i to - jest wszak niezniszczalny. On, Paul Plaige, ryzykował już przedtem wiele
razy i zawsze wychodził z tego cało. To tylko obecność Dorothy sprawia, że doświadcza
swoistego deja w, które go rozstraja. Nieważne.
Ona czeka na niego w barze. Niech czeka. Po paru kieliszkach łatwiej będzie ją
namówić - chyba że alkohol wprawi ją w kłótliwy nastrój. To też się czasem zdarza. Tak
czy inaczej, musi ją od tego odciągnąć.
Cisza. Wiatr milknie. Drapanie ustaje. Muzyki już nie słychać. Szmer. Odsuwają się
okiennice ukazując opustoszałe miasto. Cisza, pod niebem całkowicie zasnutym
chmurami. Miasto otacza pierścień lodowych gór. Nic się nie porusza. Nawet wideoekran
zgasł.
Aż się kurczy, gdy gdzieś po lewej stronie, na drugim końcu miasta błyska urządzenie
peryferyjne. Promień lasera uderza w starannie wybrany punkt na lodowcu, którego całe
czoło rozpada się na kawałki.
Po chwili słyszy pusty, dudniący odgłos kruszącego się lodu. U stóp lodowej góry unosi
się obłok pyłu niczym grzebień fali. Uśmiecha się na myśl o potężnej energii, wyliczeniu
czasu, atrakcyjności oglądanego widoku. Andrew Aldon... zawsze na stanowisku,
walczący z żywiołami, zmagający się z samą przyrodą, nieśmiertelny strażnik Miasta
Rozrywek. Przynajmniej Aldon nigdy się nie psuje.
Powraca cisza. Kiedy obserwuje, jak osiada poderwany śnieg, czuje już działanie
środka uspokajającego. Dobrze będzie nie mu sieć już się martwić o pieniądze. Ostatnie
dwa lata wiele go kosztowały. Widział, jak wszystkie jego inwestycje pożera Wielki
Kryzys - i wtedy po raz pierwszy siadły mu nerwy. Mięczak się teraz z niego zrobił - nie
to, co przed wiekiem, kiedy był młodym, wygłodniałym łowcą przygód, który czekał na
uśmiech losu. I doczekał się go. Teraz musi zrobić to ponownie, choć tym razem pójdzie
mu łatwiej... jeśli nie liczyć Dorothy.
Myśli o niej. Młodsza od niego o cały wiek, nie ma jeszcze trzydziestki; czasem
lekkomyślna, przywykła do wszelkich wygód, jakie może dać życie. W Dorothy jest coś
niezdrowego; bywa, iż popada w tak silną zależność od niego, że on czuje się osobliwie
poruszony. Kiedy indziej irytuje go to jak wszyscy diabli. Może tak wygląda u niego teraz
miłość - rzadki odzew na to, że jest jej potrzebny. No, oczywiście, Dorothy ma kupę forsy,
co sprawia, że on traktuje ją z odpowiednim szacunkiem. Przynajmniej dopóki nie będzie
2
miał własnej. Ale to nie dla żadnego z tych powodów nie może dopuścić, aby
towarzyszyła mu w wyprawie. To nie kwestia miłości czy pieniędzy. Tu chodzi o życie.
Laser błyska znowu, tym razem na prawo. Czeka na łoskot. STATUA. Nie wygląda zbyt
ładnie. Leży zamarznięta w lodowej jaskini, niczym jedna z mniej wygodnie
upozowanych modelek Rodina: na pół wsparta na lewym boku, prawy łokieć uniesiony
nad głową, ręka zwisa w pobliżu twarzy, ramiona oparte o ścianę, lewa noga całkowicie
skryta pod śniegiem.
Ubrana jest w futrzany skafander; kaptur zsunął się w tył odsłaniając zwinięte pasma
jasnych włosów. Ma niebieskie spodnie, a na odkrytej nodze widać czarny but z cholewą.
Ciało jej pokrywa warstewka lodu; w wielokrotnie odbitym i rozproszonym wewnątrz
jaskini świetle widać, że twarz jej nie jest odrażająca, ale też i niezbyt atrakcyjna. Jej
wiek można określić na dwadzieścia parę lat.
Ściany i dno jaskini pokrywają liczne pęknięcia. Z góry zwieszają się niezliczone
stalaktyty, skrzące się w odbitym świetle niczym drogocenne klejnoty. Dno jaskini jest
nieco pochyłe, a statua znajduje się w wyższym końcu, tak że wnętrze przypomina nieco
świątynię.
Kiedy o zachodzie pęka nieco warstwa chmur, leżącą postać zalewa czerwone światło.
Statua, mówiąc szczerze, przesunęła się nieco w ciągu minionego stulecia - o
kilkanaście centymetrów, w wyniku ruchów warstw lodowych. Jednak efekty świetlne
sprawiają wrażenie, że porusza się znacznie częściej.
Cała ta scena mogłaby sprawiać wrażenie, że jest to jedynie jakaś nieszczęsna
kobieta, która nie znalazła stąd wyjścia i zamarzła na śmierć; nikt nie pomyślałby, iż to
statua żywej bogini znajdująca się w miejscu, gdzie się to wszystko zaczęło.
KOBIETA. Siedzi w barze nieopodal okna. Podwórko na zewnątrz ma kolor szary, jest
kwadratowe, zasnute śniegiem. Donice wypełniają martwe kwiaty: sztywne, spłaszczone,
zamarznięte. Jej ten widok nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Zima to pora śmierci i
chłodu, a ona lubi, jak jej o tym przypominać. Podoba się jej perspektywa opierania się
kruchym i widocznym szponom śmierci. Nad podwórkiem przemyka słaby błysk światła,
po którym rozlega się daleki grzmot. Kobieta sączy drinka, zwilża wargi i wsłuchuje się w
łagodne dźwięki muzyki wypełniającej powietrze.
Jest sama. Barman i inni pracownicy to urządzenia mechaniczne. Gdyby wszedł tu
ktoś poza Paulem, zapewne krzyknęłaby ze strachu. Oboje są tu, w hotelu, jedynymi
ludźmi podczas tego długiego martwego sezonu. Poza śpiącymi są jedynymi ludźmi w
całym Mieście Rozrywek.
3
A Paul... Wkrótce nadejdzie, by zabrać ją do jadalni. Tam będą mogli wezwać
holowidma, które zapełnią inne stoliki - jeśli przyjdzie im na to ochota. Ona nie życzy
sobie tego. Woli być sama z Paulem w takim dniu, w przeddzień wielkiej przygody.
Przy kawie opowie jej o swych planach i może nawet tego popołudnia wybiorą sprzęt
potrzebny do rozpoczęcia poszukiwań tego, co pozwoli mu finansowo ponownie zdobyć
szacunek dla siebie samego. Kobieta kończy drinka, podnosi się i idzie do baru po
następną szklankę.
A Paul... Trafiła się jak spadająca gwiazda, poszukiwacz przygód w stanie załamania
psychicznego, człowiek ze wspaniałą przeszłością o krok od całkowitej klęski. Ta
huśtawka była już w ruchu, gdy poznali się dwa lata temu, co sprawiło, że wszystko
wyglądało jeszcze bardziej fascynująco. Oczywiście, że potrzebował kobiety takiej jak
ona, by w podobnej chwili móc się na niej wesprzeć. Nie chodziło tylko o pieniądze.
Nigdy nie potrafiła uwierzyć w to, co o nim mówili jej zmarli rodzice. Nie, jemu zależy na
niej. Jest tak słaby i uzależniony od innych.
Chciałaby zmienić go z powrotem w człowieka, którym na pewno był kiedyś, a potem,
oczywiście, ten człowiek nadal będzie jej potrzebował. Musiał być taki - to znaczy taki,
jakim chciała go widzieć najbardziej - że gdyby sięgnął i mocno się zamachnął, księżyc
wyskoczyłby z orbity jak piłka do golfa. Pewnie taki był, wiele lat temu.
Próbuje drugiego drinka.
Mógłby się sukinsyn pospieszyć; zgłodniała już nieco.
MIEJSCE. Miasto Rozrywek znajduje się na planecie zwanej Balfrost, na wierzchołku
góry wieńczącej przylądek, spadającej w zamarznięte obecnie morze. Miasto Rozrywek
zawiera wszystko, co jest potrzebne w wesołym miasteczku dla dorosłych, i należy do
najbardziej popularnych miejsc wypoczynku w tym sektorze galaktyki, od późnej wiosny
planetarnej po wczesną jesień, czyli w przybliżeniu przez pięćdziesiąt ziemskich lat.
Potem nadchodzi zima niczym zlodowacenie i wszyscy opuszczają Balfrost na pół roku -
albo na pół wieku, zależy jak się na to patrzy. W tym czasie Miasto Rozrywek znajduje
się pod opieką automatycznych urządzeń konserwujących i obronnych. Jest to system
samonaprawiający się w razie potrzeby, do którego zadań należy czyszczenie,
odkopywanie, odmrażanie, topienie i ogrzewanie wszystkiego, co potrzebuje takich
zabiegów, a także bezpośrednia walka z atakującym lodem i śniegiem. I wszystkie te
funkcje wykonywane są pod nadzorem dobrze chronionego centralnego komputera,
który poza tym studiuje dane pogodowe i klimatyczne, starając się przewidzieć wszelkie
zjawiska i odpowiednio na nie zareagować.
Taki system pracuje z powodzeniem od wielu już wieków, doprowadzając Miasto
Rozrywek do wiosny i radości w znośnym stanie po długiej zimie.
4
Za Miastem stoją góry, z trzech pozostałych stron otacza je woda (albo lód, w
zależności od pory roku), w górze zaś satelity meteorologiczne i nawigacyjne. W bunkrze
za budynkiem administracyjnym jest para śpiących - zwykle kobieta i mężczyzna którzy
budzą się raz na rok, by osobiście skontrolować działanie systemu porządkowego i zająć
się wszelkimi przypadkami szczególnymi, jakie mogłyby się wydarzyć. W dowolnej chwili
można ich obudzić, jeśli wymaga tego powaga sytuacji. Płacą im dobrze, ale wiele lat
praktyki wykazało, że jest to uzasadniona inwestycja. Centralny komputer ma do swej
dyspozycji materiały wybuchowe i lasery oraz wiele najróżniejszych robotów. Zwykle
uprzedza nadchodzące wydarzenia, a jeśli mu się to nie udaje, mało kiedy zdarza mu się
większe opóźnienie.
W chwili obecnej sytuacja jest remisowa, bowiem pogoda ostatnio jest wyjątkowo
paskudna.
Bzzz! Kolejny blok lodu zamienił się w kałużę.
Bzzz! Kałuża wyparowała. Cząsteczki unoszą się w górę, tam gdzie znowu się zbiorą i
opadną w postaci śniegu.
Lodowiec przesuwa się, prze do przodu. Bzzz! już stracił to, co przed chwilą zyskał.
Andrew Aldon dobrze zna swą pracę.
ROZMOWY. Kelner, któremu dawno przydałoby się smarowanie, odtacza się po
podaniu do stołu i wyjeżdża przez wahadłowe drzwi.
Ona chichocze. - Ale się kiwa - zauważa.
- Urok Starego Świata - dopowiada on z uśmiechem, próbując bez powodzenia złowić
jej spojrzenie.
- Wszystko już dopracowałeś? - pyta kobieta, gdy już zaczęli jeść.
- Mniej więcej - mówi on, znowu się uśmiechając. - To znaczy tak czy nie?
- Jedno i drugie. Potrzeba mi więcej danych. Chciałbym najpierw wszystko dokładnie
sprawdzić. Potem mogę wybrać najlepszą drogę postępowania.
- Widzę, że mówisz tylko o sobie - mówi spokojnie, w końcu patrząc mu w oczy.
Jego uśmiech blednie i zanika.
- Miałem na myśli tylko wstępny zwiad - mówi do niej łagodnie.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin