A.S. Byatt - Dżinn w oku słowika.rtf

(563 KB) Pobierz
Trident eBooks

A.S. Byatt

 

Dżinn

w oku słowika

 

Przełożyła

Barbara Kopeć-Umiastowska

 



2002


Wydanie oryginalne

Tytuł oryginału:

The Djinn in the Nightingale’s Eye

 

Data wydania:

1994

 

Wydanie polskie

Data wydania:

2002

 

Ilustracja na okładce:

Leland Klanderman

 

Projekt okładki:

Dorota Malinowska

Barbara Wójcik

 

Przełożyła:

Barbara Kopeć-Umiastowska

 

Wydawca:

Prószyński i S-ka SA

02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7

 

ISBN 83-7255-654-7

 

Wydanie elektroniczne

Trident eBooks


Bajka o najstarszej Królewnie

 

Dawno, dawno temu, w krainie, która leży między górami a morzem, między pustynią a puszczą, żyli sobie Król i Królowa z trzema córkami. Najstarsza córka była blada i cicha, średniaśniada i żywa, trzecia zaś była jedną z owych urodzonych w niedzielę, co to są bystre i ładne, dobre i wesołe, i po których można spodziewać się wszystkiego i niczego zarazem.

Kiedy urodziła się najstarsza Królewna, niebo barwy przetacznika pokrywały obłoki leniwe jak ogromne, białe barany. Przy narodzinach średniej po błękicie pędziły prędkie końskie ogony, kremowe i szare. A kiedy urodziła się najmłodsza, niebo było jak przeczysta modra tafla, bez jednej chmurkimożna by wręcz pomyśleć, że niebiosa nakrapiane są złotem słońca, choć oczywiście było to złudzenie.

Lecz zanim Królewny dorosły, wokół dokonały się wielkie zmiany. Już w dzieciństwie widywały całe serie burzliwych zachodów słońca, znaczonych smugami zieleni morza i wodorostów. Potem oprócz zmierzchów pojawiły się świty, gdy niebo bywało pomarszczone, barankowe, cętkowane podwodną zielenią, limonową i butelkową, i jeszcze innymi zieleniami, malachitu i nefrytu. A gdy dziewczynki przeobraziły się w chmurne i kapryśne panny, po błękicie i szarości nieba już całymi dniami snuły się bryzgi najróżniejszych zieleni, poczynając od śniedzi, poprzez szmaragd, aż po najbledszy opal z rozbłyskami ognia. Na początku ludzie Przystawali na ulicach i polach, rozdziawiając usta, mówiąc och i ach tonem zachwytu i podziwu. Aż pewnego dnia mała dziewczynka poskarżyła się mamie, że od trzech dni w ogóle nie widziała błękitu i że bardzo by chciała znów go zobaczyć. Mama kazała jej być rozsądną i cierpliwą, powiedziała, że wszystko się rozwieje, i rzeczywiście, mniej więcej po miesiącu niebo znów stało się niebieskie, lub prawie niebieskieale tylko przez kilka dnii teraz przecinały je złowrogie, jak sądzono, pasy akwamaryny. Odtąd dni błękitu stawały się coraz rzadsze, zielenie zaścoraz bardziej różnorodne, aż wyjaśniło się ostatecznie, że podstawową barwą nieba nie jest już kolor wciąż zwyczajowo zwany niebieskim, lecz nowa zieleń, blada i płaska, kolor pośredni między niegdysiejszą barwą jabłek, trawy i mchu. Jabłka bowiem, trawa i mech w nowym świetle wyglądały, rzecz jasna, zupełnie inaczej, coś dziwnego i mrocznego przytrafiło się również pomarańczom i cytrynom, maki zaś, owoce granatu i dojrzałe papryki popadły w stan dziki i gorączkowy.

Ludzi, początkowo urzeczonych, ogarnęło rozdrażnienie, i wreszcie, jak to ludzie, uznali, iż to Król i Królowa winni są zniknięcia błękitnego nieba. Jęli więc słać na dwór posłów, proszących o przywrócenie stanu poprzedniego, a na Pałacowym Placu zaczęły się gromadzić gniewne, mrukliwe gromadki. Królewscy małżonkowie naradzili się tedy i upewnili nawzajem, iż nie ponoszą winy za zaistniałą zieloność, nadal jednak byli bardzo zmartwieni, gdyż jest rzeczą ludzką zakładać, że ludzkie istotymy czy ktoś innysą odpowiedzialne za wszystko, co się dzieje. Zasięgnęli więc rady najważniejszych ministrów i kapłanów, poprosili też o opinię statystycznie znaczącą próbkę generałów, wiedźm i czarodziejów. Ministrowie orzekli, że nic się nie da zrobić, choć przydałby się okolicznościowy fundusz, którego można by użyć, gdy wiadomo już będzie, jakie podjąć działania. Kapłani zalecili cierpliwość i wyrzeczenia jako ogólne środki uzdrawiające, ordynując ponadto unikanie soczewicy, przy jednoczesnym spożyciu większych ilości sałaty. Generałowie uznali za wskazany atak na wschodnich sąsiadów, zawsze bowiem przyda się ktoś, na kogo można zwalić winę, marsze zaś i bitwy odwracają uwagę ludu od innych spraw.

Większość wiedźm i czarodziejów opowiedziała się za Wyprawą. Pewien dość potężny i na ogół małomówny czarodziej, który dotychczas bardzo rzadkochoć zawsze z powodzeniemwtrącał się w sprawy państwowe, wynurzył się ze swej jaskini i oznajmił, że trzeba wysłać kogoś Drogą przez Las i Pustynię aż do Gór, aby przyniósł stamtąd niezwykłego srebrnego ptaka w jego gnieździe z gałązek jesionu. Ptak ów, dodał czarodziej, ukrywa się za murem ogrodu Starego Człowieka z Gór, gdzie pije z kryształowego Źródła Życia, strzeżony przez gąszcz ciernitrujących, jak zaznaczyłoraz pierścień splecionych, jadowitych, ognistych węży. Czarodziej był przekonany, że wskazówek, jak oszukać ich czujność, należy szukać po drodze, on sam radził jedynie, aby wysłannik trzymał się Drogi i nie zbaczał ani do Lasu, ani na Pustynię, ani na kamieniste górskie ścieżki, i aby zawsze był uprzejmy. Co powiedziawszy, Czarodziej powrócił do swej jaskini.

Król i Królowa zwołali Radę Stanuktóra składała się z nich samych, ich córek, premiera i starej księżnejby postanowić, co robić dalej.

Premier opowiedział się za Wyprawą, gdyż było to konkretne działanie, miłe ludowi i niezagrażające spokojowi kraju. Średnia Królewna powiedziała, że oczywiście ona pójdzie, a stara księżna zasnęła. Król rzekł, iż jego zdaniem wszystko należy robić po kolei, sądzi więc, że pójść powinna najstarsza Królewna, z tego właśnie powodu, iż jest najstarsza i najlepiej pamięta błękit nieba. Jakie to miało znaczenie, nikt dokładnie nie wiedział, ale najwyraźniej jakieś miało, najstarsza Królewna oznajmiła zatem, że z przyjemnością wyruszy jeszcze tego samego dnia, jeśli wedle opinii Rady tak będzie najlepiej.

I poszła. Dali jej miecz i samonapełniający się bukłak z wodą, który ktoś przyniósł kiedyś z innej Wyprawy, oraz zawiniątko z chlebem, przepiórczymi jajami, sałatą i owocami granatu (które szybko się skończyły). Następnie wszyscy zebrali się przy bramie miasta, aby życzyć jej szczęścia na drogę, trębacz zatrąbił czysto i srebrzyście w kierunku leżącej przed nią pustki, minister zaś wręczył jej mapę Drogi, na której z grubsza zaznaczono kilka miejsc, zwłaszcza na Pustyni, gdzie piaskowe burze zwykły pochłaniać prosty trakt.

Najstarsza Królewna wędrowała Drogą dość żwawo. Raz czy drugi zdawało jej się, że widzi przed sobą starą kobietę, lecz postać ta co chwilę znikała za zakrętami lub wzniesieniami terenu, pojawiając się z rzadka i na krótko, toteż Królewna nigdy nie miała pewności, czy jest to jedna stara kobieta, czy też cały ich szereg. Tak czy owak, jeżeli były to stare kobiety, zawsze znajdowały się daleko przed nią i szły nadzwyczaj szybko.

Wzdłuż Drogi ciągnął się Las; z brzegu jasnozielone polany, dalej ścieżki, a jeszcze głębiej ciemne, gęste ostępy. Królewna słyszała śpiew niewidzialnych ptaków, kląskających, nawołujących i skrzeczących wśród drzew. Czasem ponad Drogę wypływały z Lasu przygodne motyle, małe, szkarłatne i zaaferowane, lub granatowe, leniwie żeglujące, a raz nawet przezroczysty owad wielkości dłoni, migotliwa błonka z dwojgiem złotych oczu pośrodku dolnych skrzydeł. Stworzenie to zawisło obok Drogi i zda się, kilka chwil leciało za Królewną, ale nigdy nie przekroczyło niewidzialnej bariery między Drogą a Lasem. Gdy wreszcie zanurkowało i skręciło w nakrapiany półmrok drzew, Królewna zapragnęła pójść za nim, po mchu i trawie, wiedziała jednak, że jej nie wolno. I choć miała ze sobą niewyczerpany bukłak, poczuła lekki głód.

Zaczęła się zastanawiać. Z natury była Królewną czytającą, nie zaś podróżującą. Oznaczało to, że samotna wędrówka na świeżym powietrzu, jako rzecz nowa, sprawiała jej ogromną przyjemność; oznaczało to również, iż w wolnych chwilach czytywała ogromnie wiele bajek, między innymi opowieści o Królewnach i Królewiczach, którzy udali się na Wyprawę. A wszystkie te bajki były podobne do siebie w tymmyślała sobieże dwie starsze siostry (lub bracia) wyruszały w drogę nadzwyczaj pewne siebie, po czym z tego czy innego powodu spotykała je klęska, zamieniały się w kamień, były wtrącane do lochu lub zapadały w magiczny sen. Ratunek przychodził ze strony trzeciego królewskiego Dziecka, które wszystko robiło jak należy, uwalniało starsze rodzeństwo i osiągało cel Wyprawy.

Myślała, że nie chciałaby zmarnować siedmiu lat swego krótkiego życia w charakterze posągu albo więźnia, gdyby tylko mogła tego uniknąć.

Myślała, że mimo wszystko powinna być czujna i bardzo uprzejma dla wszystkich napotkanych istotklęska bowiem większości starszych Królewiczów i Królewien była skutkiem braku uprzejmości i nadmiernego zadufania.

Lecz na Drodze nie było nikogo, komu mogłaby okazać uprzejmość, z wyjątkiem starej kobiety lub kobiet, pojawiających od czasu do czasu daleko przed nią.

Znajduję się, myślała, wewnątrz schematu, który dobrze znam, i podejrzewam, iż nie jest w mej mocy go zburzyć; zostanę poddana próbie, której nie sprostam, i spędzę siedem lat zaklęta w kamień.

Co przygnębiło ją tak bardzo, że przysiadła na wygodnym, dużym kamieniu przydrożnym i zaczęła płakać.

Kamień zaś, zda się, przemówił głosem cienkim, suchym i skrzypiącym:

Wypuść mnie. Nie mogę się wydostać.

Głos był gniewny i rozdrażniony.

Królewna zerwała się jak oparzona.

Kim jesteś?zawołała.Gdzie jesteś?

Jestem uwięziony pod tym kamieniembzyczał głos.Nie mogę wyjść. Odsuń kamień.

Królewna ostrożnie objęła kamień i pchnęła. Pod nim, ukryty we wgłębieniu, tkwił bardzo duży i zakurzony skorpion z trochę zgniecionym ogonem, gniewnie machający odnóżami.

To ty mówiłeś?

A któż by inny? Nawet krzyczałem. Strasznie długo trwało, zanim mnie usłyszałaś. Twoja poprzedniczka na tej Drodze przysiadła dość ciężko, gdy szukałem ochłody w doskonałej kryjówce pod kamieniem, i jak widzisz przycięła mi ogon.

Cieszę się, że mogłam być użytecznąbąknęła Królewna, zachowując bezpieczną odległość.

Skorpion nie odpowiedział, usiłował bowiem unieść się i przesunąć do przodu. Wydawało się, że ruch sprawia mu ból; wyginał ciało i znów opadał, bzycząc gniewnie do siebie.

Mogę w czymś pomóc?zapytała Królewna.

Nie sądzę, byś umiała leczyć rany takie, jak moja. Ale mogłabyś zanieść mnie na skraj Lasu, gdzie znalazłbym się na drodze osoby, która umiałaby mnie uzdrowić, oczywiście, gdyby jeszcze kiedyś tamtędy przechodziła. Ale zapewne ty, jak cała reszta, zamierzasz tylko gnać przed siebie po Drodze przez Las.

Wyruszyłam na Wyprawę, aby znaleźć niezwykłego srebrnego ptaka w jego gnieździe z gałązek jesionu.

Mogłabyś położyć mnie na dużym liściu babki i pójść sobie dalej. Pewnie ci się śpieszy.

Królewna rozejrzała się za liściem babki, zastanawiając się przy okazji, czy może to zgryźliwe stworzenie poddaje ją pierwszej próbie, której ona raczej nie sprosta. Otarła kolejną łzę i zerwała wyjątkowo sztywny liść, rosnący blisko Drogi.

Dobrzerzekło gniewne stworzonko, stając dęba i machając szczypcami.Teraz szybko, okropnie nie lubię tej dziury. Dlaczego płakałaś?

Bo nie jestem Królewną, która odnosi sukces, lecz jedną z dwóch, skazanych na niepowodzenie, i nie widzę żadnego wyjścia z tego położenia. Jednak nie zdołasz mnie zmusić, abym była dla ciebie niegrzeczna, choć zauważyłam, że twoje maniery pozostawiają wiele do życzenia; na przykład dotąd nie podziękowałeś mi za odsunięcie kamienia, poza tym komenderujesz mną, nie mówiąc nawet „proszę”, i w ogóle nie bierzesz pod uwagę, że ludzie nie lubią dotykać skorpionów.

To mówiąc, podsunęła mu liść i pomogła mu nań wejść, popychając go gałązką najdelikatniej jak umiała, mimo że wiercił się i wściekle chrzęścił. Po czym położyła go w trawie na skraju Lasu.

Większość skorpionówzauważył Skorpionma coś lepszego do roboty, niż żądlić na oślep. Oczywiście reagujemy natychmiast, kiedy nadepnie na nas istota taka jak ty, gdy czujemy się zaszczute lub przestraszone. Ale na ogół jesteśmy zajęte czym innym.Tu zadumał się przez chwilę.Rzecz jasna, kiedy nie mamy zgniecionego ogonadodał smętnie.

A któż to jestzapytała uprzejmie Królewnata osoba, która, jak sądzisz, umiałaby ci pomóc?

Och, to bardzo mądra kobieta, która mieszka za Lasem. Wiedziałaby, co robić, ale rzadko opuszcza swój dom, bo i po co? Ma tam wszystko, czego jej potrzeba. Oczywiście, gdybyś szła w tamtą stronę, mogłabyś ponieść mnie kawałek, dopóki bym nie poczuł się lepiej. Ale ty wolisz pędzić Drogą jak szalona. Do widzenia.

Królewna nigdzie nie pędziła. Stała nieruchomo i rozmyślała.

Znam tę bajkępowiedziała w końcu.Ja cię poniosę, lecz zapytam najpierw, czy aby mnie nie użądlisz? Ty odpowiesz, że nie, bo nie leży to w twoim interesie. Ale po drodze jednak mnie użądlisz, mimo że oboje na tym ucierpimy. A kiedy zapytam, dlaczego to zrobiłeś, odpowieszbo taka jest moja natura.

Jesteś bardzo uczoną młodą kobietą i gdybyśmy razem podróżowali, bez wątpienia opowiedziałabyś mi mnóstwo pouczających historii. Mógłbym udowodnić, że nie zdołam cię użądlićmoje żądło jest nieszkodliwe wskutek wypadku, jakiemu uległ mój ogon. Rozumiem, że czujesz do mnie odrazę; twój gatunek zwykle tak reaguje. Ale to wszystko nie ma znaczeniaprzecież podążasz tą drogą i nie zamierzasz zbaczać ani na lewo, ani na prawo. Do widzenia.

Królewna popatrzyła na Skorpiona. Pod warstwą kurzu był połyskliwy, granatowoczarny, miał długie ramiona, piękne nogi i odwłok misterny jak dżetowy naszyjnik. Jego szczypce układały się w półksiężyc. Jednakże nie dało się spojrzeć mu w oczy, co trochę niepokoiło Królewnę.

Sądzę, że jesteś bardzo urodziwypowiedziała.

Pewnie, że tak. Jestem zwinny, elegancki, wszechstronny i rozkosznie zawiły. Zdumiewa mnie wszelako, że to dostrzegłaś.

Królewna wysłuchała ostatniej uwagi z pewnym roztargnieniem. Zamyśliła się głęboko, po czym mruknęła, głównie do siebie:

Chyba mogę po prostu opuścić tę niefortunną bajkę i pójść w swoją stronę; po prostu zejść z Drogi i na własną rękę poszukać przygód w Lesie. Dla Wyprawy nie ma to żadnego znaczenia; jeśli opuszczę Drogę, nie dotrę do celu, a wtedy kolejna osoba wyruszy na Wyprawę. Oczywiście, jeśli za porzucenie Drogi nie zostanę zaklęta w kamień.

Nie przypuszczampowiedział Skorpion.Gdybyś zechciała, mogłabyś bardzo mi pomóc; ja ze swej strony także znam sporo bajek, a poza tym pomaganie innym stworzeniom to zawsze świetny pomysł, one przynajmniej tak uważają.

Królewna spojrzała w Las. Pod zielonym niebem jego zielone gałęzie kołysały się i szeleściły przyzywająco. Po kurzu i pyle Drogi poszycie z mchu wydawało się miękkie i kuszące. Królewna schyliła się, podniosła Skorpiona wraz z jego liściem i ostrożnie umieściła go w koszyku, opróżnionym już z jedzenia. Następnie z małym, buntowniczym podskokiem opuściła Drogę i weszła pomiędzy drzewa.

Skorpion powiedział, że powinna kierować się na południowy zachód, a jeżeli jest głodna, to on zna drogę do zarośli, gdzie rosną wczesne jeżyny i grzyby na pniach drzew. Wyruszyli więc na poszukiwania, wskutek których Królewna uczerniła sobie usta, nie całkiem jednak zaspokajając głód.

Wędrowali i wędrowali pod kopułami zielonego cienia, gdzie motyle tłoczyły się nad głową Królewny i siadały na jej włosach i ramionach. Wreszcie dotarli do cienistej kotlinki, pełnej kęp trawy i starych, suchych korzeni. Pod jednym z nich bystre oko Królewny wypatrzyło jakby maleńką zamieć, piaskową burzę. Kiedy podeszła, aby się jej przyjrzeć, usłyszała gardłowy, ochrypły głosik, z trudem powtarzający:

Wody! Och, proszę, wody, jeśli ktoś mnie słyszy, wody!

Coś pokrytego zaschniętym piaskiem pełzło, potykając się o żylaste korzeniecztery bezradne łapki i mały, krągły brzuszek. Nie zwracając uwagi na gniewny syk Skorpiona, Królewna uklękła i ujrzała dwoje czarnych, załzawionych oczu, patrzących na nią spomiędzy kupek piasku, oraz rozdziawiony, drżący pyszczek, z którego dobyło się schrypnięte:Wody!

Królewna wydobyła więc swój samonapełniający się bukłak i wlała kilka kropel wody do otwartego gardziołka, po czym zmyła piasek, odsłaniając pokrytą brodawkami, zielonozłotą ropuchę z niezwykłym, mięsistym grzebieniem. Ropucha wydęła gardło i uniosła małe paluszki ku strumieniowi wody, a kiedy piasek spłynął, Królewna ujrzała na jej głowie duże, krwawiące skaleczenie.

Och, jesteś ranna!wykrzyknęła.

Schwytał mnie Człowiekodparła Ropuchaktóry słyszał, że noszę na głowie drogocenny klejnot, postanowił zatem go wyciąć. To tylko bajka, rzecz jasna, ludzka bajka, którą opowiadają istoty, lubiące wtykać kolorowe kamyki w swoje włosy i skóry, ja zaś jestem istotą z krwi i kości. Na szczęście moja skóra jest dla Ludzi lekko trująca, więc palce Człowieka zaczęły swędzieć i puchnąć, a ja wierzgałam tak mocno, że udało mi się wyrwać. Ale nie sądzę, bym miała dość sił, aby dotrzeć do osoby, która potrafi mnie wyleczyć.

Właśnie do niej zmierzamypowiedział Skorpion.Możesz udać się z nami, jeśli masz ochotę. Mogłabyś podróżować w pustym koszyku na jedzenie tej oto Królewny.

Chętnie się przyłączęodrzekła Ropucha.Lecz wybij sobie z głowy, że zamienię się w przystojnego Królewicza, i tym podobne bzdury. Jestem przystojną Ropuchą, albo taką bym była, gdyby mnie nie pocięto. I przystojną Ropuchą pozostanę.

Królewna podsadziła ją więc na patyku do koszyka i podążyła przez Las w kierunku wskazanym przez Skorpiona. W miarę jednak jak zagłębiała się między ciemniejące drzewa, miała coraz silniejsze wrażenie, że ścieżka donikąd nie prowadzi. Ogarnęło ją zmęczenie, ale stworzenia poganiały ją, aby dotarła jak najdalej przed nastaniem nocy. W zapadającym zmierzchu nieomal nastąpiła na coś, co wyglądało jak kłębek nici, zawiany przez wiatr pod gęste krzaki.

Schyliła się. Coś tkwiło beznadziejnie zaplątane w czarną bawełnianą nitkę, ciągnąc za sobą zakurzone supły sideł. Królewna uklękła na miękkiej ściółce Lasu i ujrzała, że jest to gigantyczny owad, którego odnóża, skrzydła i odwłok rozcinają srogo zaciśnięte nici. Królewna, wychowana w pałacu, nigdy nie widziała takiego stworzenia.

To Karaluchpowiedział Skorpion.Sądziłem, że mają dość sprytu i odporności, aby nie wpadać w takie tarapaty.

Te nici to pułapka, którą Ptasznik zastawił na śpiewające ptakiwtrąciła Ropucha.Ale złapał tylko ogromnego Karalucha.

Królewna rozplątała kilka luźnych nitek, lecz niektóre supły wpiły się głęboko w ciało stworzenia, i Królewna bała się sprawić mu ból. Spoczywało w kurzu i stoicko pozwalało się dotykać. Milczało.

Lepiej chodź z namirzekła Królewna.Chyba idziemy do kogoś, kto mógłby cię uzdrowić.

Karaluch drgnął. Królewna podniosła go i umieściła w koszyku ze Skorpionem i Ropuchą, które odsunęły się z niesmakiem. Karaluch spoczął nieruchomo w swoim kokonie z czarnych nici i nic nie powiedział.

Tak wędrowali przez kilka dni, coraz głębiej w Las. Stworzenia podpowiadały Królewnie, gdzie znajdują się orzechy, zioła, jagody i grzyby, których nigdy sama by nie znalazła. Raz usłyszeli z oddali coś jak wesołe pogwizdywanie człowieka na tle ptasich głosów. Królewna chciała nawet skręcić w tamtą stronę, lecz Skorpion powiedział jej, że to gwizd Ptasznika; jego wołanie nęci nieświadome ptaki w niewidzialne sidła, w których giną, uduszone. Królewnę, choć nie była ptakiem, przepełnił bezrozumny lęk, toteż posłuchała ostrzeżeń Skorpiona i oddaliła się chyłkiem przez krzewy tarniny. Przy innej okazji dobiegł ją, znów z oddali, wysoki, chrapliwy dźwięk rogu, który przypomniał jej wesołe polowania w Parkach Królewskich, gdy młodzi dworzanie uśmiercali z łuków jelenie, zające i lotne ptactwo, a ładne panny, pełne podziwu, klaskały radośnie w dłonie. I znów chciała skręcić w tamtą stronę i znów zwierzęta odwiodły ją od tego zamiaru. Albowiem biedna Ropucha, usłyszawszy granie rogu, zszarzała ze strachu i zaczęła drżeć w koszyku.

To Łowcapowiedziałaktóry skaleczył mój grzebień swym myśliwskim nożem, który idzie przez las, niosąc na ramieniu zimne, związane trupy zwierząt, który dla samej zabawy mierzy w gąszczu do jasnego oka, gotów zbryzgać je krwią. Musisz się go strzec.

Zatem Królewna zanurzyła się jeszcze głębiej w cierniste krzewy, choć kolce szarpały jej włosy, darły suknię i drapały śliczne rączki oraz szyję.

Aż kiedyś w południe Królewna usłyszała donośny, czysty śpiew, dobiegający z leśnej polany, i wyjrzawszy zza cierni, ujrzała wysokiego, ogorzałego mężczyznę o czarnych kędzierzawych włosach, obnażonego do pasa, który śpiewał wsparty o długi topór:

 

Pójdź ze mną, zostań moją miłą,

Podziel mój stół i moje łoże,

A będziesz śpiewać przez dzień cały,

Piec dla mnie chleb i mielić zboże,

I w mych ramionach słodko sypiać,

Kiedy wieczorne zgasną zorze[1].

 

Już-już miała wynurzyć się z ukryciamiał taki radosny uśmiech i takie piękne ramionagdy z koszyka dobył się cichy głos, suchy, jak przesypujące się wióry, i zasyczał drugą zwrotkę:

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin