Stanisław Michalkiewicz - MICHNIK W GACIACH.doc

(36 KB) Pobierz
Stanisław Michalkiewicz: Michnik w

 

Stanisław Michalkiewicz: Michnik w ... gaciach? 

2004-03-26 (11:39) GŁos Katolicki 

 

 

Sejmowa Komisja Śledcza przygotowuje sprawozdanie, a właściwie sprawozdania, bo każdy członek pisze własne. Formalna przyczyna są różnice w ocenie zebranego materiału dowodowego, ale każdy rozumie, że żaden z posłów nie chce stracić takiej okazji do pokazania się z jak najlepszej strony.

Jak czytamy w Piśmie Świętym, "z obfitości serca usta mówią", zwłaszcza przed wyborami, które mogą zostać przyspieszone. Jedni piszą swoje raporty szybciej, inni wolniej. Akurat na początku marca ukończył swój raport poseł Jan Maria Rokita, wiec "Rzeczpospolita" mogła opublikować go już 2 marca, poświęcając nań cale kolumny druku.

Najważniejszym elementem raportu przygotowanego przez posła Rokitę jest stwierdzenie, że spółka Agora, niezależnie od propozycji Rywina, zawarła z premierem Millerem porozumienie o korzystnym dla siebie podziale rynku medialnego. W uzasadnieniu tego oskarżenia poseł powołuje się na udokumentowane przez Komisje okoliczności i czyni to nader przekonująco.

Co więcej, teza z raportu posła Rokity znakomicie wyjaśnia przyczyny dla których ani premier Miller, ani prezydent Kwaśniewski nie zawiadomili formalnie prokuratury o całej sprawie, zaś minister Sprawiedliwości i prokurator generalny Grzegorz Kurczuk, chociaż o całej sprawie wiedział, to nic nie robił, bo - według oficjalnego tłumaczenia

- czekał na zakończenie "śledztwa dziennikarskiego", jakie rzekomo prowadziła "Gazeta Wyborcza". Wyjaśnia to też przyczynę, dla której Michnik zdecydował się opublikować

wyniki owego - pożal się Boże - "dziennikarskiego śledztwa" dopiero 27 grudnia, a wiec w pól roku po nagraniu rozmowy z Rywinem. Dlaczego? Bo zorientował się, że został wykiwany. Dlaczego w takim razie tak uporczywie głosił, ze Miller jest w tej sprawie poza wszelkim podejrzeniem? Tego juz raport Rokity nie wyjaśnia ani nawet nie próbuje, ale ja stawiam tezę, że prawdopodobnie z tej samej przyczyny, dla której po spenetrowaniu archiwów MSW nie kandydował juz potem na posła, dla której konsekwentnie występował przeciwko jakiejkolwiek lustracji i dla której udelektował gen. Kiszczaka, naczelnego ubeka stanu wojennego, tytułem "człowieka honoru", ale dopiero całkiem niedawno. Być może nie nabrał w związku z tym pewności, czy tytuł ten przyjął się już gen. Kiszczakowi, czy jeszcze nie i stad ta przezorność, nawet podczas ataku.

              Z raportu Rokity wylania się taki oto obraz sytuacji: wystąpiły nieporozumienia miedzy dwiema bandami, próbującymi zdominować rynek mediów elektronicznych w Polsce. Nie tylko dlatego, by ciągnąc zyski z reklam, ale również dlatego, by zyskać monopol na mentorowanie narodowi tubylczemu w warunkach tzw. integracji europejskiej. Uchwycenie takiego monopolu jeszcze przed formalnym Anschlussem zapewniało monopoliście dobrą pozycję polityczną, z możliwością przejęcia z czasem również formalnej władzy w ramach tej autonomii, jaka zostanie pozostawiona państwom członkowskim UE. Przykład włoskiego premiera Berlusconiego z pewnością działał mobilizująco.

              Jedna banda pretendentów do rządu dusz reprezentowała interesy środowiska, które w uproszczeniu można określić jako nomenklaturowo-ubeckie. Interes tego środowiska polega na podtrzymaniu gwarancji zachowania dotychczasowych wpływów w instytucjach państwowych (przede wszystkim w wojsku i tajnych służbach, za pośrednictwem których można skutecznie oddziaływać na instytucje "oficjalne") oraz nabytków uzyskanych kosztem mienia publicznego w ramach tzw. uwłaszczenia nomenklatury. Posiadanie monopolu, a przynajmniej dominującej pozycji na rynku mediów elektronicznych niewątpliwie sprzyja tym podstawowym interesom.

              Banda druga - to spółka Agora, nieformalnie reprezentująca na terenie Polski interesy lobby żydowskiego, które nie traci nadziei na zrealizowanie swoich roszczeń majątkowych, szacowanych na 30-60 mld dolarów. Realizacji tych roszczeń, a następnie zagwarantowaniu możliwości spokojnego korzystania z przejętego w ten sposób majątku również sprzyjałoby posiadanie monopolu, a przynajmniej znacznych wpływów na rynku mediów elektronicznych w Polsce. W tej sytuacji musiało dojść do zderzenia i doszło.

              Atutem spółki Agora w tym konflikcie była możliwość wywołania klangoru w Europie i poza nią, i Agora użyła tej broni, zmuszając Millera do symulowania intencji kompromisu niby to z "nadawcami prywatnymi". Oczywiście o żadnych "nadawców" nie chodziło i kiedy, już po zaszantażowaniu Millera Rywinem, zarysowała się szansa na kompromis tylko z Agora, porzuciła ona wszelkie pozory i otwarcie wałczyła o "swoje". Widocznie jednak i Miller, i środowisko nomenklaturowo-ubeckie doszło do wniosku, że klangor nie jest już taki straszny (czy aby nie z powodu widocznego konfliktu miedzy "twardym jadrem" UE a Stanami Zjednoczonymi?) i że Michnik to papierowy tygrys, bo do żadnego kompromisu na razie nie doszło. Przeciwnie - walka trwa nadal, czego dowodem jest poprawka, jaka do ustawy telewizyjnej posłanka Jakubowska zgłosiła przed dwoma tygodniami (!) jeszcze raz i w brzmieniu takim samym, jak wtedy, gdy Michnik nagrywał Rywina.

              Wydaje się, że w tym momencie środowisko nomenklaturowo-ubeckie ma trafną intuicję. Najważniejszym bowiem atutem Michnika była możliwość urządzenia klangoru.

Skuteczność tego klangoru jednakże zależy od tego, jaka jest pozycja Michnika w oczach polskiej opinii publicznej. Wprawdzie antylustracyjna histeria w 1992 r. poderwała zaufanie do intencji redaktora "GW", ale nadal sporo ludzi obdarzało go szacunkiem z uwagi na jego opozycyjną przeszłość. Na ten szacunek liczył Michnik, publikując 27 grudnia 2002 r. opowieść, jak to przyszedł do niego Rywin, a on go nagrał. Rzucił na

szalę swoją reputację w przekonaniu, że nikt nie odważy się na takie świętokradztwo, by potraktować go "prądem".

              I tu się chyba pomylił, bo ani przeciwna banda nie zamierzała wałczyć z nim na klęczkach, ani też poseł Rokita nie zamierzał poświęcać swojej życiowej szansy dla podtrzymywania gasnącego kultu Michnika. Przedstawiając w swoim raporcie oskarżenie Agory o zawarcie z Millerem porozumienia o charakterze wprost korupcyjnym, Rokita odziera Michnika z resztek nimbu, jakim ten próbował jeszcze osłaniać swoje wstydliwe

zakątki. Stając się częścią skorumpowanego establishmentu pozbawił się najważniejszego elementu swej potęgi: autorytetu, do którego mógłby się odwołać. Raport Rokity czyni z Michnika postać groteskową, bo cóż to za autorytet w gaciach, a może nawet juz bez?

              Otrzymawszy taki potężny cios, Michnik broni się słabo i nieudolnie. Idzie w zaparte, oskarżając Rokitę o kolportowanie "fantazji i fikcji". Ale to nie są żadne "fantazje" ani "fikcje", tylko udokumentowany godzina po godzinie, a niekiedy nawet minuta po minucie, rzeczywisty przebieg wypadków. Tego nie można już ani zbyć szmoncesem, ani

unieważnić zaporowym: "może jeszcze oskarży mnie, że byłem kapo w Oświęcimiu!".

To jest żałosne widowisko, bo Michnik jest zbyt inteligentny, żeby nie wiedzieć, że juz przegrał. Nie tylko zresztą on. Jego porażka jest fragmentem większej całości. To łamie się układ okrągłego stołu.

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin