O'Connor Frank - Święte Wrota.pdf

(1071 KB) Pobierz
O'Connor Frank
O'Connor Frank
Święte Wrota
Wyboru dokonano z tomów:
COLLECTION THREE THE STORIES OF FRANK 0'CONNOR
Obwolutę, okładkę i stronę tytułową
projektował
JERZY JAWOROWSKI
(Q Harriet 0'Donovan 1957, 1960, 1965, 1966, 1967
MÓJ KOMPLEKS EDYPA
Printed in Poland
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971.
Wydanie pierwsze
Nakład 20 000 + 290. Ark. wyd. 17,1. Ark. druk. 21.
Papier druk. sat. kl. IV. 65 gr. 75X100/32
z Fabryki Papieru w Kluczach.
Oddano do składania 21.XII. 1970 r.
Podpisano do druku w kwietniu 1971 r.
Druk ukończono w sierpniu 1971 r.
Drukarnia Wydawnicza w Krakowie.
Żarn. nr 1941/70. M-010-622.
1
Przez całą wojnę — mam na myśli pierwszą wojnę światową — ojciec był w wojsku, więc
do piątego roku życia bardzo mało go widywałem, a jeśli widywałem, to mi nie
przeszkadzał. Czasem budziłem się i w blasku świecy spoglądał na mnie z góry wielki
mężczyzna w mundurze koloru khaki. Niekiedy wczesnym rankiem słyszałem trzaśniecie
drzwi wejściowych i stukot podbitych gwoździami butów na kocich łbach naszej uliczki. W
taki to sposób ojciec zjawiał się i znikał. Przychodził i odchodził tajemniczo, jak święty
Mikołaj.
Właściwie dosyć lubiłem jego odwiedziny, chociaż było mi ciasno i niewygodnie między
mamą a nim, kiedy raniut-ko właziłem do szerokiego łóżka. Palił papierosy, dzięki czemu
pachniał przyjemnie, trochę jakby pleśnią, no i golił się, co było zdumiewająco ciekawe. Za
każdym razem pozostawiał całe mnóstwo pamiątek — modele czołgów, noże Gurków z
rękojeściami z łusek od pocisków, niemieckie hełmy, odznaki z czapek i przyrządy do
czyszczenia mundurowych guzików, najrozmaitsze części wojskowego ekwipunku —
wszystko starannie ułożone w długim pudle na 'szafie, na wypadek gdyby kiedyś do
czegoś miało się przydać. Ojciec miał w sobie coś ze sroki; był zdania, że każda
rzecz może się kiedyś do czegoś przydać. Gdy tylko wychodził z domu, mama pozwalała
mi włazić na krzesło i grzebać w tych jego skarbach. Nie wyglądało na to, żeby uważała je
za niezwykle cenne.
Wojna była najspokojniejszym okresem w moim życiu. Okno mego pokoiku na poddaszu
wychodziło na południowy wschód. Mama zawiesiła zasłony, ale niewiele to pomagało.
Budziłem się zawsze z pierwszym brzaskiem, ponieważ zaś do tej pory wszystkie troski
dnia poprzedniego stopniały już bez śladu, czułem się trochę jak słońce, gotów świecić i
darzyć naokoło radością. Nigdy życie nie wydawało mi się takie proste, jasne i pełne
możliwości jak wtedy. Wysuwałem obie nogi spod koca — nazywałem je Pani Lewa i Pani
Prawa — i wymyślałem dla nich dramatyczne sytuacje, w których rozprawiały z sobą o
aktualnych problemach. W każdym bądź razie rozprawiała Pani Prawa; była bardzo
wymowna, ale nad Panią Lewą nie miałem takiej władzy, więc najczęściej zadowalała się
kiwaniem na znak, że się zgadza.
Rozprawiały ze sobą o tym, co mama i ja powinniśmy tego dnia robić, co święty Mikołaj
powinien przynieść na Gwiazdkę i jakie kroki należałoby podjąć, żeby w domu było
weselej. Na przykład dyskutowały o tym drobnym problemie dziecka. Nigdy nie mogłem z
mamą dojść do porozumienia w tej sprawie. Na całej naszej ulicy tylko u nas nie było
nowego dziecka, ale mama powiadała, że dopóki tata nie wróci z wojny, nie będziemy
mogli sobie na to pozwolić, bo nowe dziecko kosztuje siedemnaście szylingów i sześć
pensów. To dowodzi, jak bardzo była naiwna. Trochę dalej w górę ulicy, na tym samym
tarasie co my, Geneyowie mieli nowiutkie dziecko, a wszyscy przecież wiedzieli, że
Geneyów nie stać na zapłacenie siedemnastu szylingów i sześciu pensów.
Prawdopodobnie ich dziecko było tanie, a mama chciała mieć coś naprawdę w dobrym
2
gatunku, ale uważałem, że jest zanadto wybredna. Takie dziecko jak Geneyów byłoby dla
nas całkiem wystarczające.
Ułożywszy plan dnia wstawałem z łóżka, przysuwałem
krzesełko do mansardowego okna i podnosiłem szybę tak wysoko, żeby móc wystawić
głowę na zewnątrz. Okno wychodziło na frontowe ogródki tarasu poniżej naszego, a dalej
— po drugiej stronie głębokiej doliny — widać było wysokie domy z czerwonej cegły,
wznoszące się tarasami na przeciwległym zboczu i pogrążone jeszcze w cieniu, podczas
gdy domy po naszej stronie doliny były całe w słońcu, chociaż rzucały długie, dziwaczne
cienie, nadające im obcy, sztywny wygląd, jakby były namalowane.
Potem wchodziłem do pokoju mamy i pakowałem się do dużego łóżka. Mama budziła się,
a ja zaczynałem jej opowiadać o swoich planach. Chyba nawet nie zauważałem, że
przychodziłem do niej skostniały z zimna w samej nocnej koszuli i opowiadając stopniowo
tajałem, a gdy już wyszedł ze mnie ostatni zamróz, usypiałem przy mamie i budziłem się
znowu dopiero wtedy, gdy zaczynała się krzątać w kuchni na dole, przygotowując
śniadanie.
Po śniadaniu szliśmy razem do miasta; słuchaliśmy mszy świętej u §w. Augustyna,
odmawialiśmy pacierze za tatę i robiliśmy zakupy. Jeżeli po południu była ładna pogoda,
to wychodziliśmy albo na spacer za miasto, albo z wizytą do klasztoru, do wielkiej
przyjaciółki mamy, matki Domi-niki. Mama kazała wszystkim zakonnicom, żeby się modliły
za tatę, a ja co wieczór, kładąc się spać, prosiłem Pana Boga, aby pozwolił mu zdrowo
powrócić do nas z wojny. Oj, nie wiedziałem, wcale nie wiedziałem, o co się modlę!
Któregoś ranka wlazłem jak zawsze do dużego łóżka, a tam już oczywiście był tata; swoim
zwyczajem zjawił się jak święty Mikołaj, tylko że później ubrał się — zamiast w mundur —
w niedzielny granatowy garnitur i mama okropnie się cieszyła. Nie rozumiałem, z czego
się tu cieszyć, bo tata bez munduru był o wiele mniej interesujący, ale mama ciągle się
tylko uśmiechała i tłumaczyła, że nasze modlitwy zostały wysłuchane, więc zaraz
poszliśmy na mszę, żeby podziękować Panu Bogu za to, że pozwolił tacie wrócić cało do
domu.
Ach, cóż za ironia! Jeszcze tego samego dnia, ledwie przyszedł na obiad, ściągnął buty,
wsunął stopy w ranne pan-
tofle, nałożył starą, wybrudzoną czapkę, którą nosił po domu, żeby go nie zawiało, założył
nogę na nogę i zaczął poważnie o czymś mówić do mamy, która wyglądała na zatroskaną.
Nie podobało mi się, naturalnie, kiedy bywała zatroskana, bo przestawała być wówczas
taka ładna, toteż przerwałem mu w połowie zdania.
Chwileczkę, Larry! — powiedziała mama łagodnie. W ten sposób strofowała mnie tylko
wtedy, gdy mieliśmy
nudnych gości, więc nie przywiązywałem do tego żadnej
3
wagi i mówiłem dalej.
Larry, bądźże cicho! — powtórzyła zniecierpliwiona. — Czy nie słyszysz, że rozmawiam
z tatusiom?
Wówczas po raz pierwszy usłyszałem te złowieszcze słowa: „rozmawiam z tatusiom". Nie
mogłem się oprzeć myśli, że jeżeli Pan Bóg tak wysłuchiwał modlitw, to na pewno słuchał
ich nie bardzo uważnie.
A dlaczego rozmawiasz z tatusiom? — zapytałem naj-obojętniejszym tonem, na jaki
potrafiłem się zdobyć.
Bo mamy z tatusiom ważne sprawy do omówienia. Pamiętaj, żebyś nam więcej nie
przeszkadzał!
Po południu, na życzenie mamy, tata wziął mnie na spacer. Poszliśmy tym razem do"
miasta, zamiast na pola, i z właściwym sobie optymizmem pomyślałem z początku, że
może tak będzie przyjemniej. Okazało się, że nic podobnego. Tata i ja mieliśmy całkiem
odmienne wyobrażenia o tym, czym powinien być spacer po mieście. Nie interesowały go
w ogóle tramwaje, statki ani konie i chyba jedyne, co go bawiło, to rozmowy z takimi
starymi panami jak on sam. Ile razy chciałem przystanąć, szedł po prostu dalej, ciągnąc
mnie za rękę; ale jak on chciał przystanąć, nie miałem żadnego wyboru, musiałem się
także zatrzymać. Zauważyłem, że jeśli się oparł o ścianę domu, znaczyło to, że ma zamiar
postać długo w tym miejscu. Za drugim razem, jakem to zobaczył, ogarnął mnie szał.
Zdawało mi się, że tata utknął na zawsze. Ciągnąłem go za spodnie i za marynarkę, ale —
w przeciwieństwie do mamy, która wpadała w złość, gdy człowiek zanadto się napierał, i
mówiła:
Larry, jak nie będziesz grzeczny, to ci przylepię porządne
go klapsa" — tata miał nadzwyczajny dar uprzejmego nie-zwracania uwagi. Przyjrzałem
mu się bacznie i pomyślałem, czyby nie zacząć płakać, ale wydał mi się zanadto oddalony,
aby mógł mu dokuczyć nawet mój płacz. Było to naprawdę tak, jakbym wyszedł na spacer
w towarzystwie góry! Albo w ogóle nie zauważał szarpania i bicia pięściami, albo też
spoglądał na mnie z wysoka z rozbawionym uśmiechem. Nigdy jeszcze nie widziałem
kogoś tak zatopionego w sobie jak on.
Przy podwieczorku zaczęła się znowu „rozmowa z tatu-siem", dodatkowo skomplikowana
przez fakt, że tata trzymał przed sobą wieczorną gazetę i co parę minut odkładał ją na
kolana, aby powiedzieć mamie, co nowego wyczytał. Uważałem, że to niehonorowo.
Gotów byłem walczyć z nim każdej chwili, jak mężczyzna z mężczyzną, o względy mamy,
ale jeżeli za niego wszystko już zrobił ktoś inny, to ja nie miałem szansy. Kilka razy
próbowałem zmienić temat rozmowy, ale bez powodzenia.
Larry, musisz być cicho, kiedy tatuś czyta — powiedziała mama rozdrażnionym tonem.
4
Było jasne, że albo rzeczywiście woli rozmawiać z tatą niż ze mną, albo też on ma nad nią
jakąś straszną władzę ź dlatego mama boi się wyznać prawdę.
Mamusiu — zapytałem wieczorem, gdy otulała mnie do snu — jak myślisz, gdybym się
tak mocno pomodlił, czy Pan Bóg odesłałby tatusia z powrotem na wojnę?
Wydało mi się, że się przez chwilę zastanawia.
Nie, kochanie — powiedziała z uśmiechem — myślę, że Pan Bóg by tego nie zrobił.
Dlaczego?
Bo wojna już się skończyła, syneczku.
Ale, mamusiu, jakby Pan Bóg zechciał, czy nie mógłby zrobić nowej wojny?
Nie zechciałby, kochanie. To nie Pan Bóg robi wojny, tylko źli ludzie.
Aha! — mruknąłem.
Byłem rozczarowany. Zaczynałem przypuszczać, że Pan Bóg nie jest zupełnie taki, za
jakiego go uważają.
Nazajutrz rano obudziłem się o swojej zwykłej porze;
czułem się jak butelka szampana. Wysunąłem nogi spod koca i zainscenizowałem długi
dialog, w którym Pani Prawa opowiadała o kłopotach, jakie miała ze swoim ojcem, zanim
go umieściła w przytułku. Nie wiedziałem dokładnie, co to takiego ten przytułek, ale
zdawało mi się, że to miejsce odpowiednie dla taty. Potem przysunąłem krzesło do okna i
wystawiłem głowę na zewnątrz. Akurat wstawał świt, z taką zmieszaną miną, jakbym go
złapał na gorącym uczynku. Aż mi szumiało w głowie od różnych projektów i opowieści,
więc potykając się o długą nocną koszulę wpadłem do sąsiedniego pokoju i wgramoliłem
się w półmroku do dużego łóżka. Obok mamy nie było miejsca, toteż musiałem się
wpakować pomiędzy mamę i tatę. Chwilowo całkiem zapomniałem o tacie i teraz
siedziałem przez kilka minut prośeiuteńko, głowiąc się, w jaki sposób mógłbym z nim
sobie poradzić. Zajmował w łóżku więcej miejsca, niż sprawiedliwie mu się należało, tak
że nie mogłem wygodnie się usadowić. Kopnąłem go parę razy; zamruczał, przeciągnął
się, ale jednak zrobił mi miejsce. Mama się obudziła i przytuliła mnie do siebie. Ułożyłem
się wygodnie w nagrzanym łóżku i wsadziłem kciuk w usta.
Mamusiu! — wymamrotałem głośno i z wielkim zadowoleniem.
Cii..., kochanie — szepnęła. — Nie obudź tatusia! Było to coś nowego, coś, co mogło
się okazać nawet jeszcze groźniejsze niż ,,rozmowa z tatusiom". Życie bez wczesnych
porannych konferencji było dla mnie nie do pomyślenia.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin