Nancy Taylor Rosenberg
Próba ognia
(Trial by fire)
Przekład Anna Tanalska-Dulęba
Podziękowania
Wielu ludzi przyczyniło się do powstania tej książki, nikt jednak nie odegrał roli ważniejszej niż mój wydawca i droga przyjaciółka, Michaela Hamilton. Mike, wiem, że już to mówiłam, ale muszę powtórzyć. Nikt tak jak ty nie potrafi mnie skłonić do przejścia tej jeszcze jednej, dodatkowej mili. Po drodze mogę kopać i krzyczeć, ale na koniec zawsze się uśmiecham.
Jestem winna wdzięczność mojemu agentowi Peterowi Millerowi z PMA Literary and Film Management. Różnego rodzaju pomocy udzieliły mi także następujące osoby: sędzia Leonard Goldstein, Alexis Campbell, Dudley Campbell, Carol Beatty, Irene McKeown, Rodney Hillerts, Nick Santangelo oraz John i Carol Cataloni, którzy tak hojnie się zgodzili użyczyć mi swojego nazwiska. Dziękuję również szczerze całemu zespołowi NAL/Dutton and Penguin USA: Elaine Koster, Peterowi Mayerowi, Arnoldowi Dolanowi, Marvinowi Brownowi, Peterowi Schneiderowi, Lisie Johnson, Jane Leet, Mary Ann Palumbo, Alexowi Holtowi i Neilowi Stuartowi.
Mój bajeczny mężu, poświęcasz się nieustannie i wspierasz mnie na każdym kroku; wiem, że bez ciebie nie napisałabym tej książki. Moja wspaniała rodzino, Forreście i Jeannie, Chessly i Jimmy, Amy, Hoycie, Nancy Beth i nasz najnowszy nabytku, mała Rachel - kocham was wszystkich bardzo.
1
Korytarz przed salą rozpraw przypominał wnętrze studia telewizyjnego. Reflektory, trójnogi, stalowe skrzynki na sprzęt, poskręcane przewody i ciężkie kable pokrywały wąską przestrzeń, a niedbale oparci o ściany technicy rozmawiali sącząc kawę. Reporter „Dallas Morning News” dostrzegł w kącie oskarżyciela, Stellę Cataloni, i prokuratora okręgowego Dallas, Benjamina Growmana. Rzucił się w ich kierunku z nadzieją, że zdoła podczas przerwy uzyskać oświadczenie.
- Czy według pana Gregory Pelham zostanie tym razem skazany? - Przysunął do twarzy prokuratora przenośny magnetofon.
- Bez wątpienia. - Growman, wysoki i szczupły, ubrany był w ciemny garnitur od Armaniego i białą wykrochmaloną koszulę z monogramem. Z wydatnym nosem, blisko osadzonymi oczyma, mocno szpakowaty, mimo swoich pięćdziesięciu siedmiu lat był nadal przystojnym mężczyzną i znakomitym, pewnym siebie fachowcem.
- Dlaczego za pierwszym razem się wywinął?
- Przysięgli nie mogli dojść do porozumienia. Wiesz, jak to jest, Abernathy - mówił Growman. - Daj nam spokój.
Wrócił do swojej rozmowy, ale Abernathy uparcie podtykał mu magnetofon.
- Teraz Pelhama aresztowano za próbę molestowania dziecka - powiedział. - Czy dlatego postanowił pan ponownie wytoczyć mu sprawę o to stare zabójstwo? Dlaczego nie oskarżył go pan po prostu o nowe przestępstwo? Czy nie obawia się pan, że tym razem sąd go uniewinni? Wówczas nie będzie go już można ponownie sądzić, prawda?
- Kiedy zostanie skazany za morderstwo, postawimy mu następne zarzuty - przerwała Stella Cataloni. - Wyłącz magnetofon, Charley. Mamy z Benem parę spraw do omówienia.
Trzydziestoczteroletnia Stella - kobieta inteligentna i stanowcza; prasa ochrzciła ją mianem „włoskiej kocicy”. Teksańska piękność. Hebanowe włosy miękkimi falami opadające na ramiona żółtego lnianego żakietu. Brązowe oczy połyskujące złotymi plamkami, skóra bez najmniejszej skazy. Włosy z lewej strony zakładała zwykle za ucho, pozwalając, by z prawej spadały jej do przodu i zasłaniały twarz. Stawiała zdecydowane, mocne kroki, jakby rzucała wyzwanie lekkości swojego szczupłego i kształtnego ciała.
- Jak długo trwa przerwa? - zapytał Growman, kiedy reporter się oddalił. Drugi tydzień sierpnia prażył stu pięcioma stopniami.[1] Klimatyzacja w gmachu sądów Franka Crowleya w centrum Dallas działała, ale przy takim upale temperatura wewnątrz rzadko spadała poniżej osiemdziesięciu stopni. Growman wyciągnął chusteczkę i wytarł sobie twarz i szyję.
Stella spojrzała na zegarek.
- Jeszcze tylko pięć minut, a ja nie miałam nawet czasu wpaść do biura. Chciałam sprawdzić, czy nie przyszedł raport koronera w sprawie Waldena.
Growman się skrzywił.
- Teraz lepiej się zajmij doprowadzeniem do końca swojej mowy - powiedział. - Wszystko inne może poczekać.
- Dochodzę już do wniosków. - Spojrzała mu w oczy. - Jeśli przysięgli nie będą się zbyt długo zastanawiać, możemy mieć wyrok dziś po południu.
- Jak się czujesz? - zapytał. - Myślisz, że wygramy?
- Dobrze. - Uśmiechnęła się nerwowo. - A jeśli zajmie im to więcej niż trzy albo cztery godziny, na pewno będę gotowa podciąć sobie żyły.
Uśmiech zniknął. Szczera i waleczna Stella w ciągu zaledwie siedmiu lat zdobyła pozycję numer dwa w Biurze Prokuratora Okręgowego Dallas. Na fali szczęścia, ale też dzięki własnym zdolnościom i umiejętnościom, uzyskała rekordowy wynik stu procent wyroków skazujących. Nie miała zamiaru przegrać tej sprawy.
Ben Growman przeczesał włosy palcami.
- Kominsky mówił, że dręczyłaś niektórych świadków. Ostrzegałem cię. W sprawie takiej jak ta absolutnie nie wolno zrazić sobie ławy przysięgłych.
- To zabójstwo sprzed sześciu lat - wypaliła Stella, a jej głos odbił się echem w wyłożonym kafelkami korytarzu. - Nawet najdokładniejsze wspomnienia mogą zblednąć po tak długim czasie, Ben, a nasi świadkowie kompletnie nie mieli w tej sprawie jasności. Starałam się zmusić ich do wysiłku.
Kiedy sześć lat temu oskarżonego Gregory’ego Jamesa Pelhama, włóczęgę i niebezpiecznego psychopatę, sądzono po raz pierwszy za zamordowanie Ricky’ego McKinleya, opóźnionego w rozwoju chłopaka, ława przysięgłych nie była w stanie uzgodnić werdyktu i Pelhama wypuszczono na wolność. Chociaż nowe przestępstwo było niewielkie w porównaniu z zabójstwem McKinleya, ponownie skierowano na oskarżonego światła reflektorów, a opinia publiczna głośno się domagała zemsty. Media oskarżały Biuro Prokuratora Okręgowego o to, że pozwolił się wymknąć niebezpiecznemu przestępcy, burmistrz i członkowie rady miejskiej dobierali się Growmanowi do tyłka, żądając, by zaniknął faceta za kratkami, a cały kraj śledził rozwój wydarzeń w telewizji.
Growman nachylił się ku Stelli.
- Musisz doprowadzić do wyroku skazującego. - Oddech miał gorący jak ogień. - Nie możemy pozwolić, żeby ten człowiek znów się znalazł na wolności. Mamy szczęście, że nie zabił tego drugiego dzieciaka ani nie oblał mu twarzy kwasem solnym, jak McKinleyowi.
- Słuchaj - wybuchnęła Stella - nie wydaje ci się, że zależy mi na tym tak samo jak tobie? Spędziłam na tej sprawie tyle czasu, że mój pieprzony mąż ode mnie odszedł. Czego chcesz? - parsknęła. - Krwi?
- Opanuj się. - Growman szarpnął głową w kierunku reporterów. - Zachowaj energię na salę rozpraw.
Stella oparła się o ścianę, jej ciemne oczy płonęły. Odetchnęła parę razy głęboko i próbowała odzyskać panowanie nad sobą. Patrzyła, jak się otwierają na oścież drzwi sali rozpraw, a ludzie wlewają się do środka, by walczyć o miejsca. Growman nauczył ją, że wybuchy emocjonalne to zbędne marnowanie energii. Jak uważny trener ujął surowy i raczej trudny do kontrolowania talent Stelli w ramy, które uczyniły z niej konsekwentną triumfatorkę.
A przecież czuła się często jak wynalazek Growmana. Od kilku lat jego pozycja zawodowa słabła; Stella miała być tym wehikułem, który wyniesie go z powrotem na szczyt. Była jego rakietą, jego giermkiem, jego rewolwerowcem. Na swoim obecnym stanowisku funkcjonowała raczej jako administrator i doradca legionów prawników, którzy pracowali pod jej kierunkiem. Doradzała im w subtelniejszych kwestiach prawnych, pomagała opracować strategię i znaleźć właściwą drogę do przysięgłych. Tuziny innych oskarżycieli mogły próbować sił w sprawie Pelhama - zdolnych prokuratorów, którzy mniej mieli do stracenia, ponieważ nie szczycili się stu procentami wyroków skazujących. Growman jednak nalegał, żeby to ona wzięła sprawę, twierdząc, że nikt inny nie może doprowadzić do skazania oskarżonego.
- Ricky McKinley nie żyje - powiedział cicho. - Masz zamiar pozwolić, żeby człowiek, który wykopał dla niego grób, chodził wolno? Ty, Stello, spośród wszystkich ludzi powinnaś najlepiej rozumieć męczarnię biednego, nieszczęsnego chłopca. Ile jeszcze dzieci ma okaleczyć i zabić ten gnojek?
Przełknęła łzy. Coś jej przyszło do głowy. Może zatrzeć złe wrażenie, jakie wywarła na sędziach ostro traktując świadków, a jednocześnie wnieść więcej życia do sprawy. Krew napłynęła jej do twarzy. Potrafiłaby to zrobić? Wszyscy na nią liczą. Jak może pozwolić, żeby ten potwór znów wyszedł z sali rozpraw, skoro jego los spoczywa w jej rękach?
Tym razem - pomyślała z żelazną determinacją - Gregory James Pelham nie uniknie kary. Co do niej, to pan Pelham nie ma już szans.
- Szybko - powiedziała - potrzebuję gumki do włosów.
Pięć minut później zupełnie inna kobieta kroczyła przejściem w kierunku ławy prokuratorskiej. Teraz włosy Stelli, ściągnięte w koński ogon na karku, odsłaniały brzydką czerwoną bliznę po prawej stronie twarzy. Szła mniej pewnie, oczy miała spuszczone, a prawy kącik ust wessała, by powstrzymać wargi od drżenia.
Wszystkie miejsca były zajęte. Reporterzy i widzowie stali pod tylnymi ścianami. Stella, idąc przejściem, słyszała, jak ludzie wzdychają i szepczą; ich głosy zamieniały się w jej głowie w dokuczliwe brzęczenie. Są jak ul morderczych pszczół - pomyślała - gotowi zaroić się wokół i zakłuć ją na śmierć. Kiedy dotarła do ławy oskarżycieli i opadła na swoje miejsce, jeden z reporterów podsunął się skulony i klęcząc zaczął robić zdjęcia.
- Co się pani stało w twarz? - zapytał. - Czy to prawdziwa blizna?
Stellę zirytowała głupota mężczyzny.
- Później będziesz miał okazję. - Machnęła ręką i odtrąciła aparat na bok. Widząc, że urzędnik sądowy prowadzi sędziów przysięgłych, szybko uporządkowała na stole swoje notatki i wyciszyła otaczającą ją kakofonię. Sędzia zasiadł już za pulpitem, ława przysięgłych na swoich miejscach, a ona sama była gotowa poświęcić całą uwagę sprawie.
Współpracownikiem Stelli w sprawie Pelhama był Larry Kominsky, błyskotliwy młody prawnik, rudy, z piegami na nosie i policzkach. Między nimi siedziała przy stole kobieta o dużych, wyrazistych oczach i królewskiej twarzy: Brenda Anderson, śledczy z Biura Prokuratora Okręgowego, przydzielona do tej sprawy. Anderson, Afroamerykanka, studiowała kiedyś informatykę i była magistrem kryminologii. W drodze do swojego obecnego stanowiska przeszła wszystkie stopnie w policji Dallas, a teraz słynęła w całym stanie jako techniczna czarodziejka z Biura Prokuratora Okręgowego. Na widok blizny wykrzyknęła:
- Stello, na Boga, coś ty sobie zrobiła?!
- Później ci powiem - szepnęła Stella. - Teraz mamy zamiar dać komuś kopa w dupę.
- Pani Cataloni - powiedział sędzia Malcolm Chambers do mikrofonu i zaczekał, aż Stella podniesie oczy. Twarz miał zmęczoną i pobrużdżoną, białe włosy w nieładzie, a okulary zjechały mu z nosa. Jeśli nawet zauważył bliznę, nie zareagował. - Może pani kontynuować od miejsca, w którym się pani zatrzymała przed przerwą.
- Dziękuję, wysoki sądzie.
Stella stanęła przed sędziami przysięgłymi; widziała, jakie wrażenie wywarła na nich blizna. Patrzcie sobie ile chcecie - powiedziała im w myślach - tylko słuchajcie uważnie, bo zaraz kończę.
- Panie i panowie! - Obróciła się do przysięgłych, ale tak, by dobrze widzieli prawą część jej twarzy. - Przed przerwą raz jeszcze przytoczyłam fakty, których dotyczy oskarżenie. Zanim udacie się na naradę, chciałabym, byście sobie przypomnieli ofiarę. Przypomnijcie sobie zdjęcia z autopsji, które oglądaliście podczas procesu. - Stella zniżyła głos niemal do szeptu. - Wyobraźcie sobie, jeśli potraficie, jak wyglądałby Ricky McKinley, gdyby udało mu się przeżyć dziki atak ze strony oskarżonego.
Przerwała i czekała, nieruchoma jak rzeźba, z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu.
- Dlaczego was o to proszę? - podjęła wreszcie. - Proszę was o to, ponieważ Ricky McKinley nie przeżył. Nie ma go tu, nie może więc stanąć naprzeciw swojego napastnika, by opowiedzieć wam osobiście o męczarniach i potwornościach, których doznał z rąk oskarżonego. Nawet gdyby temu dziecku udało się jakimś cudem uniknąć śmierci, jego życie potem byłoby pełne udręki i rozpaczy. Nigdy już nie wyglądałby normalnie, jego rówieśnicy nigdy by go nie zaakceptowali, nigdy nie uwolniłby się od strachu. Nie możecie usłyszeć jego próśb o sprawiedliwość, bo tylko jego duch krzyczy zza grobu. - Stella spuściła oczy. - Ale ja mogę usłyszeć jego krzyk, tak jak potrafię sobie wyobrazić nieznośny ból, który poczuł, kiedy oskarżony oblał mu twarz kwasem.
Stella podeszła do barierki przed ławą przysięgłych. Przesuwając jednym palcem po poręczy, mówiła dalej:
- Ricky McKinley nie żyje od sześciu lat. I przez te sześć lat człowiek, który go sterroryzował i zamordował, chodził swobodnie po ulicach.
Sala milczała. Nikt nie szeptał, nikt się nie poruszył, nie słychać było szelestu ubrań. Wszystkie oczy wlepione były w Stellę, sędziowie śledzili ją wzrokiem, nikt ani na chwilę nie spojrzał w inną stronę. Stella miała brwi i górną wargę wilgotne od potu, czuła, jak pot spływa jej strumyczkiem między piersiami i moczy pachy.
- Ten podły człowiek, ten drapieżnik - machnęła ręką w kierunku oskarżonego - zwabił Ricky’ego McKinleya do swojego samochodu, zawiózł go do taniego motelu i okrutnie zgwałcił. Następnie pobił go niemal na śmierć, wypełnił jego usta i nos kremem do golenia w sprayu i zmusił do kucnięcia w kącie pod stołem. Czy to wystarczyło? - Uniosła brew. - Oskarżony zaspokoił swoje perwersyjne potrzeby. Czego jeszcze mógł chcieć?
Przerwała i wzruszyła ramionami, jakby czekała, aż ktoś jej odpowie.
- Nie! - krzyknęła nagle; drżała pod wpływem silnych emocji. - To nie wystarczyło. - Mówiła coraz szybciej, nabierając rozpędu. - Zaniósł okrwawione i skatowane ciało Ricky’ego do bagażnika swojego samochodu. Potem zawiózł go na pustkowie i oblał mu twarz kwasem solnym. Kwasem, który wyżera ciało do kości. Nie obchodziło go, że okaleczył Ricky’ego. Nie obchodziło go, że ciało chłopca zostanie później zidentyfikowane jedynie na podstawie rejestru dentystycznego, a jego twarzy nie będzie mogła rozpoznać nawet kobieta, która go urodziła. Oskarżony chciał tylko uniknąć aresztowania, upewnić się, że to nieszczęsne dziecko nigdy go nie zidentyfikuje i nie sprawi, że będzie musiał ponieść konsekwencje swojego działania. Żeby zyskać poczucie bezpieczeństwa - mówiła - Gregory Pelham musiał oślepić ośmioletnie dziecko.
Przeszła z powrotem do stołu prawników i spojrzała do tyłu; dwa rzędy dalej siedziała Judy McKinley, matka ofiary. Ramiona kobiety drżały, a po twarzy płynęły jej łzy. Stella wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Judy, odwracając się jednocześnie do przysięgłych.
- Panie i panowie, los tego człowieka spoczywa teraz w waszych rękach, tak jak los jego przyszłych ofiar. - Wpatrywała się kolejno w twarze sędziów, jakby zobowiązując ich do pamiętania i czyniąc każdego z nich odpowiedzialnym. - Kiedy rozważycie przytłaczające dowody przedstawione przez oskarżenie - mówiła powoli i wyraźnie - dojdziecie do przekonania, że w tej sprawie można wydać jeden tylko wyrok. Jak aniołowie zemsty musicie osadzić tego człowieka za kratami, bo tam jest jego miejsce, i pozwolić, by dusza tamtego biednego dziecka znalazła wreszcie pokój.
Sędziowie przysięgli obradowali dwie godziny.
Kiedy urzędnik sądowy zawiadomił Stellę, że werdykt został już uzgodniony, pośpieszyła do sali rozpraw, a z nią razem Ben Growman, Larry Kominsky i Brenda Anderson - wszyscy pełni niepokoju. Kominsky nie wyglądał na swoje trzydzieści dwa lata. Absolwent West Point, porzucił karierę wojskową, by zostać prawnikiem. Razem ze Stellą należał do najlepszych prokuratorów w Dallas, a jego drobna budowa i świeża twarz sprawiały zwodnicze wrażenie niewinności i naiwności.
Brenda Anderson ubrana była w tradycyjną sukienkę z dzianiny, sięgającą parę cali poniżej kolan. Szyję miała długą i majestatyczną, a włosy wiązała w ciasny węzeł na karku. Powściągliwa w towarzystwie, choć wylewna w kontaktach indywidualnych, szła teraz obok Stelli ze spuszczoną głową.
- Wygraliśmy. - Kominsky patrzył w sufit, jakby sam Bóg zesłał mu właśnie to słowo. - Nie było ich tylko dwie godziny. Miałaś znakomity pomysł, Stello, z tą blizną. Teraz nie ma sposobu, żeby uniewinnili sukinsyna.
- Zamknij się, do cholery! - Growman szarpał spinki od koszuli. Przerwał i spojrzał Kominskiemu w oczy, sycząc przez zęby: - Nie masz ani uncji rozumu? Nie zdajesz sobie sprawy, na co ona musiała się zdobyć, żeby się tak obnażyć przed kamerami?
Prawnik spojrzał na Stellę i zbladł. Włosy miała nadal ściągnięte do tyłu, a dłoń trzymała na policzku, żeby zasłonić bliznę.
- Przepraszam, w porządku. Nie pomyślałem - powiedział. - Proszę, Stello, wybacz mi, ale... wiesz, to było wspaniałe. Najbardziej mi się podobało to „wyobraźcie sobie, jeśli potraficie”. Człowieku, co za majstersztyk! Szkoda, że nie widziałaś twarzy sędziów.
- Dziękuję, Larry. - Stella otwierała już drzwi do sali rozpraw. - Miejmy nadzieję, że to podziałało.
Trójka prawników usiadła. Było po szóstej i większość widzów poszła do domu, nie spodziewając się werdyktu już dziś. W sali zgromadzili się tylko przedstawiciele prasy i członkowie najbliższej rodziny. Ze względu na obecność Growmana Brenda Anderson wślizgnęła się do pierwszego rzędu, obok Judy McKinley i kilkorga krewnych ofiary. Kiedy przysięgli weszli i zajęli miejsca, sędzia poprosił o spokój i zapytał przysięgłych, czy uzgodnili werdykt.
- Uzgodniliśmy - odpowiedział przewodniczący ławy przysięgłych, starszy mężczyzna w drucianych okularach i czerwonych szelkach.
- Oskarżony, proszę wstać - nakazał sędzia.
Gregory Pelham był niskim mężczyzną, o ciemnej skórze, ciężkich powiekach i włosach koloru rdzy. Miał na sobie tani brązowy garnitur, kaszmirowy wzorzysty krawat i różową koszulę. Kiedy jego adwokat go trącił, Pelham podniósł się ciężko i wykrzywił w stronę Stelli, zanim się obrócił twarzą do sali.
- Może pan przeczytać wyrok - powiedział sędzia do przewodniczącego ławy przysięgłych.
- My, sędziowie przysięgli - czytał przewodniczący - uznajemy oskarżonego za winnego zamordowania Richarda W. McKinleya, zgodnie z zarzutem pierwszym aktu oskarżenia.
Stella wyprostowała się na krześle. Była zadowolona, ale zarzutów było więcej i chciała usłyszeć pełną decyzję ławy. Z powodu zadawnienia sprawy oraz braku materialnych dowodów na to, że oskarżony planował swój atak, prokuratura nie wystąpiła z oskarżeniem o zbrodnię główną, podlegającą karze śmierci. Wysunęła natomiast kilka innych zarzutów, z których najważniejszy dotyczył porwania.
- My, sędziowie przysięgli - czytał dalej przewodniczący - uznajemy oskarżonego za winnego porwania, zgodnie z zarzutem drugim aktu oskarżenia. Kominsky pochylił się do przodu.
- Ja kupuję szampana - szepnął do Stelli i Growmana. Dalszy ciąg już go nie interesował, wyślizgnął się z sali.
Stella słuchała reszty werdyktu; większość pozostałych zarzutów zakwalifikowano jako przestępstwa lżejsze bądź współwystępujące. Oskarżenie często wysuwa wiele zarzutów dotyczących tego samego zachowania przestępczego. Jeżeli sąd uzna oskarżonego za winnego jednego z nich, nie może go uznać za winnego pozostałych; dlatego w przypadku reszty zarzutów wyrok brzmiał: „niewinny”.
Przewodniczący skończył czytać, sędzia ustalił datę wydania wyroku i odroczył rozprawę. Reporterzy skoczyli na nogi i popędzili do stołu oskarżycieli. Teraz podtykali mikrofony pod twarz Stelli.
- Ile czasu, pani zdaniem, spędzi Pelham w więzieniu? - Jeden z dziennikarzy odsunął wszystkich innych na bok.
- Mamy nadzieję na najwyższy wyrok. - Stella ściągnęła gumkę i zsunęła włosy na prawą stronę twarzy, by zasłonić bliznę. - Jeśli sędzia postanowi, że Pelham ma siedzieć kolejno za morderstwo i porwanie, być może nigdy nie opuści więzienia.
- Co się pani stało w twarz? Czy to niedawny wypadek, czy stara rana? Postanowiła pani odsłonić ją w ostatniej chwili, żeby zrobić wrażenie na przysięgłych?
Pytania napływały do niej ze wszystkich stron.
- Bez komentarzy. - Odwróciła się, żeby powiedzieć coś do Growmana, a potem odeszła i objęła Judy McKinley. - Już po wszystkim, Judy - powiedziała. - Może będziesz teraz mogła żyć dalej.
- Dziękuję. - Kobieta szlochała. - Nie wiem, jak mam pani dziękować. Dzisiaj była pani wspaniała. Nie wiem, co się pani stało, ale...
Growman stanął obok i Stella uwolniła kobietę z objęć. Kamery telewizyjne znów pracowały, a reporterzy robili im obojgu zdjęcia.
- Powiedział pan, że być może w przyszłym roku odejdzie na emeryturę - zwróciła się do Growmana jedna z reporterek - Czy to prawda, że na swoją następczynię przygotowuje pan panią Cataloni?
Growman uśmiechnął się promiennie, obejmując jednocześnie Stellę ramieniem.
- To możliwość, która się narzuca, młoda damo - odpowiedział swobodnym, towarzyskim tonem wytrawnego polityka. - Prawdę mówiąc, poza Stellą Cataloni nie przychodzi mi na myśl nikt inny, kogo mógłbym poprzeć. Jest najlepszym prokuratorem, jakiego kiedykolwiek tutaj miałem. - Spojrzał na Stellę i zachichotał. - Może nawet zorganizuję jej kampanię wyborczą. Do diabła, muszę przecież coś robić, kiedy już przejdę na emeryturę. Oczywiście, jeśli ona mnie zechce.
Stella się uśmiechnęła. Szanowany i czczony Ben Growman po dwudziestu latach pracy wygłaszał płomienną rekomendację przed kamerami ogólnokrajowej telewizji, a to się równało wręczeniu kluczy do biura. Poczuła jego rękę przy swym boku i uścisnęła mu dłoń. Była teraz u szczytu kariery i bardzo jej się to podobało. Od tej chwili nic nie mogłoby jej powstrzymać.
Stella, Growman, Kominsky, Anderson i kilku innych starszych prokuratorów okręgowych siedziało razem w pokoju konferencyjnym, znanym lepiej jako pokój sztabowy. Raz w tygodniu Growman zbierał wyższych rangą członków zespołu i szefów działów; siadali wszyscy wokół długiego dębowego stołu, a on przydzielał zadania i komentował rozmaite aspekty prowadzonych spraw. Teraz w pokoju panowała radosna atmosfera, a stół pokrywały papierowe serwetki, pudełka po pizzy, plastikowe kubki i otwarte butelki szampana.
Wśród obecnych był też Samuel Weinstein; Stella miała spędzić z nim wieczór. Umówili się na spotkanie, zanim sobie zdali sprawę, że tego dnia zapadnie wyrok w sprawie Pelhama. Oficjalnie Weinstein prowadził jako adwokat jej sprawę rozwodową, ale jeszcze zanim go wynajęła, by ją reprezentował podczas rozwiązywania małżeństwa, oboje się znaleźli w tym samym światku. Weinstein był bliskim znajomym Growmana i od czasu do czasu spotykał się z każdym z obecnych w tym pokoju. W Dallas, jak w wielu miastach, istniały ściśle określone kręgi społeczne. Ludzie rozgrywający gry prawne należeli, ogólnie rzecz biorąc, do tych samych klubów, trenowali na tych samych salach gimnastycznych i pili w tych samych barach.
Ostatnio Stella spędzała sporo czasu z Weinsteinem, nie zawsze w związku z rozwodem. Sam, przystojny mężczyzna i szalenie dynamiczny adwokat, był w pewien sposób staromodny. Miał tylko czterdzieści trzy lata, ale od dziesięciu lat był wdowcem; jego młoda żona umarła na raka piersi. Stelli wydawał się atrakcyjny, nawet jeśli odrobinę zbyt konserwatywny. Ze swoimi kręconymi włosami i przenikliwymi oczyma, wydatnym nosem i silną szczęką, wywierał na nią stabilizujący wpływ, kiedy żeglowała przez wzburzone wody emocji związanych z rozwodem. Czasami zabierał ją na obiad, ale Stella ciągle nie była zdecydowana, jaki kierunek nadać tej znajomości.
- Nie powinnaś pić tyle szampana - powiedział krzywiąc usta. - Będziesz się źle czuła. Nawet nie tknęłaś pizzy.
- Uważam, że dziś zasługuję na to, by się zalać. - Stella przytknęła kubeczek z szampanem do ust. - Nawet jeśli mam to wszystko zwrócić.
Reszta stołu odpowiedziała śmiechem. Growman wstał.
- Za Stellę! - Podniósł swoją szklankę z szampanem. - Powinniśmy wszyscy być zdolni do takich poświęceń. Dobrze się jej przyjrzyjcie, ludzie, bo za parę lat Stella Cataloni zostanie nowym prokuratorem okręgowym Dallas. A niżej podpisany będzie tylko jeszcze jednym starym głupcem, plączącym się po polu golfowym.
Stella chwyciła swój kubeczek i stukała się ze wszystkimi przy stole, wychylona daleko, by dosięgnąć stojących na przeciwległym krańcu.
- Mowa! - zawołał Kominsky. Zaczął pić szampana na długo przed przybyciem wszystkich pozostałych.
- Jestem zbyt pijana, żeby wygłaszać mowę - wymamrotała Stella. Potem znów podniosła kubek. - Za Bena Growmana! - zaproponowała. - Niech odchodzi jak najszybciej. Wtedy będę mogła siąść u szczytu tego stołu i zamienić wasze życie w piekło. - Kiedy się stukała z Samem, kubek się przechylił i szampan oblał przód jego garnituru. Sam sięgnął po serwetkę i próbował zetrzeć wino.
- Przepraszam, Sam. - Stella zmarszczyła brwi.
- Kawy! - wrzasnął Kominsky. - Dajcie tej kobiecie kawy. Mamy tu zalanego prokuratora. A nawet dwóch.
Brenda Anderson wyszła sprawdzić, czy w kuchni na końcu korytarza zostało trochę kawy. Growman usiadł obok Stelli, nachylił się i wyszeptał jej do ucha:
- Moja sekretarka przepisała twój dzisiejszy wywiad dla telewizji. Wpadnij do mojego biura, dam ci tę taśmę w prezencie. Przestudiuj ją, to się nauczysz, jak się prezentować w mediach. No wiesz, to należy do gry. Kiedy rozpoczniesz swoją kampanię, będziesz chciała mieć więcej ogłady.
- Dziękuję, nie. - Lekki nastrój Stelli wyparował. Odsłoniła się i wygrała sprawę, ale teraz było już po wszystkim, a ona z pewnością nie chciała dostać w prezencie własnego wizerunku, na którym wygląda jak wybryk natury. - Możemy iść, Sam. - Zgarnęła włosy na prawą część twarzy. - To był długi dzień. Masz rację, jeśli będę pić dalej, padnę albo się rozchoruję.
- W porządku. - Pomógł jej wstać.
Biorąc go pod rękę mówiła sobie, że Sam jest kimś specjalnym. W ciągu minionych miesięcy nauczyła się go szanować, nawet się na nim wspierać. Musi być trudno wychowywać dwunastoletniego syna i jednocześnie prowadzić wytężoną praktykę adwokacką. Stella była tak pochłonięta swoją pracą, że nie potrafiła nawet zadowolić własnego męża, a co dopiero spełniać wszystkich tych obowiązków, które się wiążą z wychowywaniem dziecka.
...
kadorka1