Księga Długiego Słońca 1 - Ciemna Strona Długiego Słońca.rtf

(845 KB) Pobierz
Gene Wolfe

Gene Wolfe

Ciemna strona Długiego Słońca

Tom 1 cyklu Księga Długiego Słońca

Przełożył: Michał Wroczyński

Książkę tę dedykuję Joemu Mayhew z co najmniej tuzina przyczyn Manteion przy ulicy Słońca Patere Jedwab doznał objawienia na boisku; od tej chwili wszystko miało się zmienić.

Kiedy opowiadał o tym później, najpierw sobie, jak miał to w zwyczaju podczas samotnych, nocnych godzin, a następnie maytere Marmur, która była również maytere Różą, twierdził, iż było to tak, jakby ktoś, kto zawsze stał tuż za jego plecami, po wielu latach brzemiennego w skutki milczenia zaczął nagle szeptać mu do obu uszu. Paterę Jedwab doskonale pamiętał, że w chwili gdy usłyszał głosy, odsłaniające mu wszelkie tajemnice, starsi chłopcy zdobyli punkty, a Róg bez trudu przechwycił piłkę.

Niektóre z tych tajemnic miały sens, ale pojawiły się jednocześnie, bez składu i ładu.

On, młody patere Jedwab (absurdalna, mechaniczna postać) spoglądał na mechaniczne widowisko, które stanęło w miejscu.

Olśniewający uśmiech sięgającego po piłkę wysokiego Roga zamarł, zdawałoby się, na wieki.

Nieżyjący patere Płetwa, mamroczący modlitwę, podrzyna krtań cętkowanego królika, którego sam kupił.

Martwa kobieta w bocznej alejce ciągnącej się nieopodal ulicy Srebra; wszyscy mieszkańcy dzielnicy.

Światła pod stopami, niczym rozciągające się nisko w dole na nocnym niebie miasta.

(Och, jak gorąca jest krew królika spływająca na zimne dłonie patere Płetwy).

Dumne domy na Palatynie.

Bawiąca się z dziewczętami maytere Marmur, i maytere Mięta pragnąca wykrzesać z siebie tyle odwagi, by włączyć się do zabawy. (Stara maytere Róża modli się w samotności; modli się do Scylli Parzącej, przebywającej w swym pałacu pod jeziorem Limna).  Piórko ciężko pada na ziemię popchnięty brutalnie przez Roga; nie upadł jednak na pokruszony rakplast, który miał przetrwać aż do końca istnienia whorla.  Viron i jezioro, więdnące na polach zboże, usychający figowiec i puste, przepastne niebo. Paterę Jedwab zobaczył to wszystko, i dużo więcej, obrazy miłe i przerażające, krwistą czerwień i żywą zieleń; żółć, błękit, biel, aksamitną czerń oraz inne przenikające się barwy, jakich dotąd nie znał.

Ale to wszystko nie miało znaczenia. Liczyły się głosy, tylko dwa głosy (choć

czuł, że

byłoby ich znacznie więcej, gdyby mógł słyszeć je uszami). Resztę pustego

widowiska

przedstawiono tak, by Jedwab był w stanie pojąć jego znaczenie. Roztoczono je

przed oczyma

patere tak, by mógł zrozumieć, jak jest ono ważne - oto lśniący mechanizm

przestał

prawidłowo funkcjonować, a on musi go naprawić; wszystko naprawić. Po to właśnie

się

urodził. *

Z czasem zapomniał o reszcie, jakkolwiek wszystkie inne obrazy mógłby przywołać w pamięci ponownie, trudne prawdy przybrane w szatę nowej pewności. Ale nigdy nie zapomniał głosów, które tak naprawdę były jednym głosem i które (który) mówiły: zapamiętaj tę gorzką lekcję. Próbował odepchnąć od siebie wspomnienia słów, które usłyszał, gdy padł na ziemię Piórko, biedny mały Piórko, gdy z ołtarza skapywała krew królika, gdy pierwsi osadnicy zajmowali domostwa przygotowane dla nich w znajomym Vironie, gdy martwa kobieta zdawała się poruszać, gdy szmaty powiewały w podmuchach gorącego wiatru, zrodzonego w połowie drogi do whorla; wiatr zaczął wiać jeszcze mocniej, gdy mechanizm zegara, który tak naprawdę nigdy nie przestał chodzić, znów zaczął działać.

- Nie zawiodę - odparł głosom, czując, że kłamie, a jednocześnie czując aprobatę

tych

głosów dla samego siebie.

I wtedy...

Wyciągnął rękę i wyjął z nieruchomej dłoni Roga piłkę.  Paterę Jedwab wykonał gwałtowny obrót. Ciemna piłka poszybowała niczym czarny ptak i przeleciała przez pierścień po przeciwnej stronie pola. Z głośnym łoskotem, krzesząc niebieskie iskry, odbiła się od piekielnego kamienia i w powrotnej drodze znów przeleciała przez pierścień.

Róg próbował go zatrzymać, lecz patere Jedwab mocno potrącił chłopca, obalił na ziemię i chwycił wracającą piłkę. Rozległ się trzytonowy pean dzwonka i na pociągniętej ochrą tarczy zegara pojawił się ostateczny rezultat meczu: trzynaście do dwunastu.

Trzynaście do dwunastu to nie najgorszy wynik, pomyślał patere Jedwab, gdy odbierał od Piórka piłkę i chował ją do kieszeni spodni. Starszych chłopców nie powinno to załamać, ale maluchy wpadną w zachwyt. Co zresztą było już po nich widać. Nie próbując nawet uciszać rozkrzyczanych brzdąców, wziął na ręce dwóch najmniejszych.

- Wracajcie do klasy - powiedział głośno. - Wszyscy do klasy. Trochę arytmetyki dobrze wam zrobi. Piórko, rzuć Meszkowi mój ręcznik.  Należący do starszych maluchów Piórko spełnił polecenie; Meszek, którego Jedwab trzymał na prawym ramieniu, próbował złapać ręcznik, lecz sztuka ta mu się nie udała.

- Paterę - odezwał się Piórko. - Zawsze mówisz, że ze wszystkiego należy wyciągać lekcję.

Jedwab skinął głową, otarł z potu twarz i przeciągnął dłonią po potarganych żółtych włosach. Dotknął go bóg! Dotknął go Zewnętrzny; a choć Zewnętrzny nie należał do Dziewięciu, niewątpliwie był bogiem. I to, właśnie to było objawieniem.  - Paterę?

- Słucham cię, Piórko. O co chcesz zapytać?

Ale objawienia doznawali jedynie wybrańcy boga, a on przecież do świętych wybrańców nie należał - nie był postacią promieniejącą jasnością, zwieńczoną złotą mitrą z Pisma. Jak miał powiedzieć tym dzieciakom, że w trakcie gry...  - Paterę, jaka zatem płynie lekcja z naszego zwycięstwa?

- Że zawsze należy walczyć do końca - odparł nieuważnie Jedwab.

Myślami wciąż błądził przy naukach Zewnętrznego.  Jeden z zawiasów bramy prowadzącej na boisko był pęknięty; dwóch chłopców musiało unieść wrota, by zamknąć skrzypiące wierzeje. Zawias trzeba szybko naprawić, bo niebawem drugi puści. Do wielu wybrańców bogowie nigdy nie przemówili; tak w każdym razie uczono Jedwabia w scholi. Do nielicznych przemówili w ostatniej chwili, już na ich łożu śmierci; prawda ta do patere dotarła dopiero teraz.  - Wytrwaliśmy do końca - przypomniał mu Róg. - Ale przegraliśmy. Jesteś większy ode mnie. Jesteś większy od każdego z nas.

Jedwab uśmiechnął się i skinął głową.

- Nie mówiłem, że jedynym celem jest zwycięstwo.  Róg otworzył usta, ale szybko je zamknął i głęboko się zamyślił. Przy bramie Jedwab postawił na ziemi Gajówkę i Meszka. Wytarł z torsu pot i zdjął z gwoździa czarną tunikę.

Ulica Słońca, zgodnie z nazwą, ciągnęła się równolegle do drogi słońca, i jak zawsze o tej porze dnia panował na niej straszny żar. Jedwab bardzo niechętnie włożył przez głowę tunikę, która ostro pachniała jego potem.

- Przegraliście - oświadczył Meszkowi, kiedy już włożył grubą koszulę. - Przegraliście w chwili, gdy Róg odebrał ci piłkę. Ale wygraliście, skoro cała drużyna dotrwała do końca.

Jaką z tego wyciągasz lekcję?

Meszek milczał.

- Że wygrana czy przegrana nie jest końcem whorla - powiedział Piórko.

Jedwab włożył na tunikę czarną, luźną sutannę, w której czuł się najlepiej.

- Bardzo dobrze - pochwalił małego Piórko.

W chwili gdy pięciu chłopców zamknęło bramę boiska, padł na nich niewyraźny cień unoszącego się nad ulicą Słońca lotnika. Dzieciaki popatrzyły w górę. Kilka najmłodszych chwyciło kamienie, mimo że lotnik znajdował się trzy czy cztery razy wyżej niż najwyższa wieża w Vironie.

Jedwab też przystanął, zadarł głowę i z zazdrością, którą próbował wszelkimi siłami w sobie stłumić, popatrzył na szybującą mu nad głową postać. Czy w którejś z zawrotnych wizji widział lotników? Odnosił wrażenie, że tak - ale obrazów przecież było tak wiele!

Nieproporcjonalnie wielkie i przezroczyste jak mgła skrzydła były w oślepiającym blasku słońca prawie niewidoczne. Wydawało się, że lotnik wcale nie ma skrzydeł. Na tle pałającego złotem światła majaczyła tajemnicza, wyprostowana czarna sylwetka z rozpostartymi ramionami.

Jedwab przypomniał sobie o obowiązkach.

- Jeśli lotnicy są ludźmi, to z całą pewnością ciskanie w nich kamieniami jest rzeczą naganną - oświadczył. - Jeśli ludźmi nie są, należy wziąć pod uwagę, że w hierarchii duchowego whorla stoją wyżej niż my. - I po chwili, tknięty nagłą myślą, dokończył: - Nawet jeśli nas szpiegują, w co bardzo wątpię.

Czy lotnicy również doznają objawienia i dlatego potrafią latać? Czy bogowie - na przykład Hierax lub jego ojciec, władający niebem Pah - uczą swych ulubieńców sztuki latania?

Prowadzące do palestry wypaczone i zwietrzałe drzwi nie chciały się otworzyć, Róg musiał użyć całej siły. Jedwab jak zawsze najpierw odesłał maluchów do maytere Marmur.

- Odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo - oświadczył sybilli. Potrząsnęła w udawanym zdumieniu głową. W jej gładkiej, owalnej twarzy, wypolerowanej od wielokrotnego wycierania, odbijało się wpadające przez okno światło.  - A moje dziewczynki przegrały. Odnoszę wrażenie, że duże dziewczęta maytere Mięty z każdym mijającym tygodniem stają się szybsze i silniejsze. Czy nie sądzisz, że nasza Molpe Miłosierna powinna sprawić, by moje maleństwa też stały się szybsze? Ale jej najwyraźniej na tym nie zależy.

- Staną się szybsze, gdy będą już dużymi dziewczętami.  - I tak musi być, patere. Kiedy ja byłam małą dziewczynką, chwytałam się każdego sposobu, by nie zajmować się odjemnymi i odjemnikami. Zawsze przedkładałam rozmowy nad pracę. - Maytere Marmur zamilkła Gnąc w stalowych, startych od pracy palcach linijkę długości jednego łokcia, obserwowała twarz Jedwabia. - Ale dziś daj już sobie spokój z pracą.

Jesteś zmęczony po meczu. Mógłbyś spaść z dachu.  - Maytere, wszelkie naprawy na dzisiejszy dzień już zakończyłem - odparł Jedwab z szerokim, serdecznym uśmiechem. - Zamierzam złożyć w manteionie ofiarę; prywatną ofiarę.

Stara sybilla przechyliła lśniącą głowę i uniosła brew.  - Żałuję zatem, że moja klasa nie będzie brać w tym udziału. Czyżbyś sądził, że twoje jagnię bardziej zadowoli Dziewięciu, kiedy nas nie będzie?  Przez chwilę Jedwab miał ochotę wyznać jej prawdę, ale tylko głęboko odetchnął, uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi.

Większość starszych chłopców przebywała już w sali maytere Róży. Jedwab popatrzył groźnie na pozostałych i uczniowie w jednej chwili czmychnęli. Pozostał jedynie Róg.

- Chciałbym z tobą porozmawiać, patere. Zajmę ci tylko chwilę.  - Jeśli tylko chwilę, zgoda - Chłopiec nic nie mówił, więc Jedwab dorzucił: - No, o co chodzi? Uważasz, że cię sfaulowałem? Jeśli tak, to przepraszam. Nie zamierzałem tego zrobić.

- Chodzi o... - Róg zamilkł i wbił wzrok w nierówne deski podłogi.

- Proszę, mów. Albo zapytasz mnie później, gdy wrócę. Tak chyba będzie lepiej.

Chłopiec popatrzył na ścianę, pobielone wapnem cegły z nie wypalonej gliny.

- Paterę, czy to prawda, że zamierzają wyburzyć naszą palestrę i twój manteion?

Że

masz zostać przeniesiony gdzieś indziej? Albo w ogóle donikąd? Mówił o tym

wczoraj mój

ojciec. Czy to prawda?

- Nie.

W oczach Roga pojawiła się nowa nadzieja, choć słysząc tak proste i bezpośrednie zaprzeczenie, nie miał nic do powiedzenia - Nasza palestra i nasz manteion będą tu w przyszłym roku, jeszcze w przyszłym, i jeszcze w następnym. - Jedwab wyprostował się, nieoczekiwanie świadom swej potężnej sylwetki. - Czy to cię uspokaja? Mam nadzieję, że świątynia stanie się większa i bardziej znana Może któryś z bogów lub któraś z bogiń ponownie przemówi do nas przez święte okno, jak raz już to uczynił Pah w czasach młodości patere Płetwy. Co dzień się o to modlę. Gdy osiągnę już wiek patere Płetwy, mieszkańcy tej dzielnicy wciąż będą mieć manteion i palestrę. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.  - Chciałem powiedzieć... Jedwab skinął głową.

- Nie musisz nic mówić, wszystko wyczytałem w twoich oczach. Dziękuję, Rogu. Dziękuję. Wiem, że ilekroć będę w potrzebie, mogę na ciebie liczyć. Wiem, że zrobisz co w twej mocy, nie oglądając się na koszty. Ale, Rogu...  - Tak, patere?

- Wiedziałem już o tym wcześniej. Wysoki chłopiec kiwnął głową.  - Możesz liczyć też na wszystkich szprotów, patere. Znam kilkudziesięciu malców, którym możesz ufać.

Róg stał wyprężony jak struna, niczym gwardzista podczas parady. Jedwab nagle uświadomił sobie, że obaj stoją jak na baczność, a szczere, ciemne oczy Roga znajdują się prawie na poziomie jego oczu.

Ci chłopcy dorosną - ciągnął Róg. - Będą mężczyznami.  Jedwab ponownie skinął głową, konstatując z niedowierzaniem, że Róg to już prawie dorosły mężczyzna, i to lepiej wykształcony niż jego rówieśnicy.

Poza tym nie chcę, byś sądził, patere, że jestem na ciebie zły za... za to, że

obaliłeś

mnie na ziemię. Potrąciłeś mnie wprawdzie mocno, ale na tym między innymi polega

urok

gry.

Jedwab potrząsnął głową.

- To nie tak. Urok gry wzrasta, gdy ktoś mały powali na ziemie większego od siebie.

- Byłeś ich najlepszym graczem, patere. Nie byłoby uczciwe, gdybyś nie walczył ze wszystkich sił. - Róg zerknął w stronę otwartych drzwi od pokoju maytere Róży. - Muszę już iść. Dziękuję, patere.

Pewien ustęp w Piśmie odnosił się do gry i lekcji, jakie można z niej wyciągnąć. Jedwab czuł, że lekcja ta była istotniejsza od wszystkiego, czego mogła nauczyć maytere Róża, ale Róg przekraczał już drzwi jej klasy i patere mruknął jedynie do jego pleców:

- Wprawdzie ludzie tworzą gamy, lecz bogowie grają w innych tonacjach.  Westchnął ciężko. Cytat przyszedł mu do głowy o sekundę za późno, a Róg już był spóźniony. Chłopiec mógł wprawdzie powiedzieć maytere Róży, że zatrzymał go patere Jedwab, ale ona zapewne i tak go ukarze, nie dochodząc prawdy.

Jedwab odwrócił się. Nie było sensu podsłuchiwać. Gdyby nawet próbował

interweniować, pogorszyłby tylko sytuację Roga. Dlaczego Zewnętrzny wybrał

takiego

partacza? Czy to możliwe, by bogowie nie wiedzieli, jak słaby i nieroztropny

jest patere

Jedwab?

A może tylko niektórzy z nich?

Zardzewiała kasa, w której trzymał pieniądze manteionu, świeciła pustkami. A przecież musiał kupić zwierzę ofiarne, i to dobre zwierzę. Rodzice któregoś z uczniów mogli mu pożyczyć pięć lub nawet dziesięć bitów, a upokorzenie, jakiego dozna, błagając ubogich ludzi o pożyczkę, z pewnością okaże się zbawienne. Gdy zamykał wypaczone drzwi palestry i później, gdy ruszał w drogę na rynek, trwał przy swoim postanowieniu. Kiedy jednak wyobraził sobie zapłakane małe dzieci, które pozbawi kolacji złożonej z mleka i czerstwego chleba, zmienił postanowienie. Nie! Kupcy muszą prolongować mu kredyt.  Muszą. Czy kiedykolwiek składał choćby najmniejszą ofiarę Zewnętrznemu? Nigdy! A jednak Zewnętrzny, w imię patere płetwy, dawał mu nieograniczony kredyt Tak na to należało patrzeć. I tak chyba było najlepiej. Zapewne nigdy nie zdoła odpłacić Zewnętrznemu za wiedzę i łaskę. Nic zatem dziwnego...

Przyśpieszył kroku, w głowie miał coraz większy zamęt.  Sprzedawcy nigdy nie prolongowali nawet najmniejszego kredytu. Nie prolongowali kredytu augurom; a już na pewno nie okażą się wspaniałomyślni wobec augura, którego manteion znajduje się w najuboższej dzielnicy miasta. Lecz przecież nie może odmówić Zewnętrznemu ofiary, więc kupcy muszą udzielić mu kolejnej pożyczki. Należy postępować z nimi twardo; bardzo twardo. Napomni ich, że Zewnętrzny ich ceni najmniej. Muszą przyznać, iż w Piśmie napisano, że Zewnętrzny (pod postacią opętanego człowieka) osobiście dotkliwie ich pobił. I choć Dziewięciu ma pełne prawo szczycić się...  Pojawił się czarny, prywatny ślizgacz. Z rykiem silnika posuwał się ulicą, roztrącając kobiety, dzieci i mężczyzn, wymijając rozklekotane wozy i cierpliwe szare osły. Jego wydechy wzbijały tumany żółtego, duszącego pyłu, więc Jedwab, wzorem innych przechodniów, odwrócił głowę i skrajem sutanny zasłonił usta i nos.  - Ej, ty tam, augurze!

Ślizgacz zatrzymał się, ryk motoru przeszedł w płaczliwy jęk i pojazd opadł na pobrużdżoną koleinami ulicę. Z przedziału pasażerskiego wyłonił się postawny, muskularny mężczyzna z fantazyjną laską w ręku.

- Rozumiem, że zwraca się pan do mnie! - odkrzyknął Jedwab. - Czy mam rację?

Bogacz niecierpliwie skinął ręką. Podejdź tu, proszę.  - Właśnie to robię - odrzekł Jedwab, przekraczając ścierwo psa gnijące w rynsztoku, płosząc chmarę niebieskich much. - Byłoby grzeczniej, gdyby zwracał się pan do mnie patere, ale mniejsza o to. Jeśli pan woli, proszę nazywać mnie augurem. Bardzo potrzebuję pańskiej pomocy. Jestem w wielkiej potrzebie. Bóg postawił mi pana na drodze.  Bogacz był równie zaskoczony jak Róg, gdy podczas gry Jedwab powalił go na ziemię.

- Potrzebuję dwóch... nie, trzech kart - ciągnął Jedwab. - Potrzebuję ich natychmiast, dla świętej przyczyny. Dla zamożnego człowieka to żaden wydatek, a w zamian uśmiechną się do pana bogowie. Proszę o przysługę.

Bogacz przetarł czoło dużą, brzoskwiniowego koloru chustką, która napełniła cuchnącą ulicę upojną wonią.

- Paterę, czyżby Kapituła pozwalała augurom żebrać?  - Żebrać? Oczywiście, że nie. Ma pan całkowitą rację. Żebranie jest kategorycznie zabronione. Wprawdzie na każdym rogu można spotkać żebraka, ale wie pan, o co oni proszą.

Mnie chodzi o coś zupełnie innego. Nie jestem głodny, nie mam przymierających głodem dzieci. Nie proszę o pieniądze dla siebie, lecz dla boga, dla Zewnętrznego. To wielka nieroztropność odmówić komuś modłów do Dziewięciu, a ja.. Mniejsza o to. Zewnętrzny musi dostać ode mnie stosowną ofiarę jeszcze przed zaciemnieniem. To absolutna konieczność. Jeśli umożliwi mi pan złożenie ofiary, może być pan pewien jego względów.

- Chciałem... Jedwab wzniósł rękę.

- Nie! Pieniądze. Co najmniej trzy karty, i to natychmiast. W zamian oferuję panu okazję zyskania względów boga. Chwilowo pan je stracił, lecz jeśli bez dalszej zwłoki da mi pan to, o co proszę, odzyska pan jego łaskę. Dla własnego dobra proszę mi dać trzy karty! - Jedwab zbliżył się jeszcze bardziej do bogacza i popatrzył mu w czerstwą, pokrytą kropelkami potu twarz. - W przeciwnym razie spotkają pana straszne kłopoty. Straszne!

Nieznajomy sięgnął do pojemnika z kartami, przypiętego do paska.  - Szanujący się obywatel nie powinien nawet zatrzymywać się w tej dzielnicy - burknął. - Ja tylko...

- Skoro jest pan właścicielem ślizgacza, trzy karty to dla pana nic. A ja w zamian obiecuję modły w pańskiej intencji... Wiele modłów, dzięki którym... - Jedwab zadrżał.

Ze ślizgacza wychylił się kierowca.

- Zamknij paskudną gębę, rzeźniku, i pozwól mówić Krwi - warknął ochrypłym głosem, po czym zwrócił się do swego pracodawcy: - Czy mamy go zabrać,/e/e?  Krew potrząsnął głową, odliczył trzy karty i ułożył je w wachlarzyk. Nieopodal natychmiast przystanęło z pół tuzina obdartusów i zaczęło gapić się w połyskliwe złoto.

- Paterę, powiedziałeś, że potrzebujesz trzech kart. Proszę, oto one. O co zamierzasz prosić bogów? O objawienie dla mnie? Wy, augurowie, nieustannie bajdurzycie o objawieniu.

Ale mnie to nie obchodzi. Pragnę tylko pewnej informacji. Jeśli odpowiesz na wszystkie moje pytania, dostaniesz karty. Widzisz je? Wtedy będziesz mógł złożyć drogocenną ofiarę lub przehulać te pieniądze. Co ty na to?

- Nawet nie wie pan, co ryzykuje. Jeśli... Krew parsknął lekceważąco.  - Paterę, wiem, że od czasu mej młodości w żadnym świętym oknie tego miasta nie pojawił się bóg, choć wy, rzeźnicy, głośno go wzywacie. Ja chcę wiedzieć jedno.

Przy tej

ulicy mieści się manteion, prawda? Tam, u zbiegu ulic Słońca i Srebra. Nigdy nie

byłem w tej

dzielnicy, więc musiałem pytać.

Jedwab skinął głową.

- To mój manteion. Jestem w nim augurem.

- A więc stary piernik umarł?

- Paterę Płetwa? - Jedwab wykonał w powietrzu ręką znak dodawania. - Tak. Paterę Płetwa przebywa już z bogami prawie od roku. Czy pan go znał?  Krew puścił to pytanie mimo uszu i tylko skinął głową.  - Odszedł do Centralnego Procesora? Bardzo dobrze, patere. Nawet nie udaję, że jestem człowiekiem religijnym, lecz obiecałem mojej... obiecałem pewnej osobie udać się do twego manteionu i odprawić w jej intencji modły. Chciałbym tez złożyć ofiarę. Wiem, że mnie zapyta, czy to uczyniłem. Nie obawiaj się, zwierzę ofiarne sam kupię, te karty daję tobie. Tak zatem chcę wiedzieć, czy ktoś wpuści mnie do środka.  Jedwab ponownie skinął głową.

- Maytere Marmur i maytere Mięta powitają pana z największą radością. Zastanie je pan w palestrze, po drugiej stronie boiska. - Jedwab umilkł i zamyślił się na chwile. - Maytere Mięta wspaniale rozumie dzieci, ale jest bardzo nieśmiała. Radzę więc pytać o maytere Marmur. Znajdzie ją pan w pierwszej sali po prawej stronie. Na godzinę czy dwie zostawi klasę pod opieką którejś ze starszych dziewczynek. Krew złożył karty, jakby je zamierzał wręczyć Jedwabiowi.

- Paterę, nie przepadam za chemicznymi ludźmi. Ktoś wspominał mi, że jest tam również maytere Róża. Czy mógłbym udać się właśnie do niej?  - Naturalnie. - Jedwab miał nadzieję, że Krew nie wyczuł w jego głosie niepewności i konsternacji, jakie zawsze ogarniały go na myśl o maytere Róży. - Ale jest już bardzo stara i oszczędzamy jej wysiłku. Sądzę jednak, że maytere Marmur spełni wszelkie pańskie oczekiwania.

- W to nie wątpię. - Krew ponownie przeliczył karty. Poruszał przy tym ustami, a jego grube, upierścienione palce z najwyższą niechęcią odrywały się od każdego kolejnego, cienkiego jak opłatek, lśniącego prostokąta. - Paterę, mówiłeś przed chwilą o objawieniu.

Mówiłeś, że odprawisz za mnie modły.

- Tak - odparł skwapliwie Jedwab. - I zrobię, co obiecałem. Krew wybuchnął śmiechem.

- Nie zawracaj sobie głowy. Jestem ciekaw, a nigdy nie miałem okazji zapytać o to któregoś z was, czy objawienie jest równoznaczne z opętaniem?  - Niezupełnie, proszę pana. - Jedwab przygryzł dolną wargę. - Jak zapewne się pan orientuje, w scholi uczą nas prostych, zadowalających odpowiedzi na wszystkie pytania. Aby zdać egzamin, musimy je recytować z pamięci, i teraz kusi mnie, by powtórzyć je panu. Lecz rzeczywistość nie jest wcale prosta. W każdym razie objawienie nie jest prostą sprawą.

Niewiele wiem o opętaniu, a niektórzy z najwybitniejszych hierologistów wyrażają pogląd, że opętanie istnieje potencjalnie, ale nie jako rzeczywistość.  - Zapewne bóg wkłada na siebie człowieka jak tunikę... Cóż, skoro potrafią robić to niektórzy ludzie, dlaczego nie mieliby tej sztuki znać bogowie? - Na widok wyrazu twarzy Jedwabia Krew wybuchnął śmiechem. - Nie wierzysz mi, patere?  - Nigdy o takich ludziach nie słyszałem. Nie powiem, że nie istnieją, skoro pan twierdzi inaczej, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne.  - Paterę, jesteś jeszcze bardzo młody i nie zapominaj o tym, jeśli chcesz uniknąć wielu omyłek. - Krew zerknął na szofera. - Grizzly, przepędź tych łachmytów. Niech trzymają brudne łapska z dala od mego ślizgacza.

- Objawienie... - Jedwab w zamyśleniu podrapał się w policzek.  - Sądzę, że to prosta sprawa. Czy nigdy nie poznałeś nieoczekiwanie wielu spraw, o których wcześniej nie miałeś pojęcia? - Krew umilkł i popatrzył Jedwabiowi w oczy. - Spraw, których nie umiesz wyjaśnić albo których nie wolno ci wyjaśniać?  Pojawił się patrol gwardzistów. Na pasach zawieszone mieli wielkie pistolety olstrowe, lewe dłonie trzymali na rękojeściach mieczy. Jeden z gwardzistów oddał Krwi honory.

- To trudny problem - odrzekł Jedwab. - Opętanie zawsze można traktować jak dar, dobry lub zły. Tak nas uczono, choć osobiście w to nie wierzę... W objawieniu jest dużo więcej. Powiedziałbym, że tyle, ile może znieść wybraniec boga.  - I to właśnie przytrafiło się tobie? - zdziwił się Krew. - Wielu z was tak twierdzi, ale twoje słowa brzmią wiarygodnie. Wierzysz, że wydarzyło się to naprawdę.  Jedwab dał krok do tyłu i wpadając na jednego z gapiów, o mało się nie przewrócił.

- Wcale nie uważam siebie za oświeconego, proszę pana. Nie musisz. Wysłuchałem cię, więc teraz ty mnie wysłuchaj. Nie daję ci tych kart ani na świętą ofiarę, ani na nic innego.

Płacę jedynie za odpowiedzi udzielone na moje pytania. A teraz zadam ci ostatnie. Co to jest to objawienie? Kiedy go doznajesz i dlaczego? Oto karty. - Uniósł złociste prostoką-Odpowiedz mi, patere, a karty będą twoje. Jedwab chwilę się zastanawiał, po czym wyrwał karty z dłoni Krwi.

- Objawienie znaczy rozumienie wszystkiego tak, jak rozumie bóg. Kim naprawdę jesteś ty i wszyscy ludzie. Rozumiesz wszystko, o czym pomyślisz, przez mgnienie oka widzisz wszystko niezwykle wyraziście, a jednocześnie ulotnie, i tak naprawdę niczego nie rozumiesz ani nie jesteś pewien.

Gapie zaczęli między sobą coś szeptać. Kilku odwróciło się w stronę Jedwabia. Któryś machnął ręką w stronę człowieka pchającego ręczny wózek.  - Tylko przez mgnienie oka - powtórzył w zamyśleniu Krew.

- Tak, przez mgnienie oka. Ale pozostaje pamięć, a wraz z nią poznanie.  Jedwab, który wciąż trzymał w ręku trzy karty, przestraszył się, że któryś z obdartusów może mu je wyrwać, i szybko schował skarb do kieszeni.  - A kiedy to przytrafiło się tobie? Przed tygodniem? Przed rokiem?  Jedwab potrząsnął głową i popatrzył w słońce. Zaczęła je już zakrywać cieniutka, czarna linia klosza.

- Dzisiaj. Przed niecałą godziną. Piłka... rozgrywałem z chłopcami mecz...

Krew machnął lekceważąco ręką i Jedwab porzucił temat piłki.  - Tak czy owak, stało się. Odniosłem wrażenie, że wszystko znieruchomiało. Nie mogę powiedzieć, czy trwało to przez sekundę, przez dzień czy przez rok. Zresztą wątpię, by jakiekolwiek określenie czasu było w tym przypadku właściwe. Być może, dlatego nazywamy boga Zewnętrznym, gdyż stoi poza czasem, poza wszelkim czasem.  - Cha, cha, cha! - Krew wynagrodził Jedwabia niechętnym śmiechem. - Moim zdaniem to tylko mrzonka. Coś w rodzaju snu na jawie. Ale muszę przyznać, że w twoim ujęciu jest to nader interesujące. Z niczym podobnym się jeszcze nie spotkałem.  - Nie tego dokładnie uczą w scholi - przyznał Jedwab - ale ja w głębi serca wierzę, że tak właśnie jest. - Zawahał się. - Wierzę, że Zewnętrzny to mi pokazał... czy raczej stanowi to jedną, nie kończącą się panoramę istoty rzeczy. W jakiś sposób Zewnętrzny przebywa poza naszym whorlem, a jednocześnie jest tutaj wraz z nami. Pozostali bogowie, niezależnie od tego, ilu ich jest, żyją całkowicie w naszym whorlu.  Krew wzruszył ramionami i powędrował wzrokiem w stronę gapiów.  - Cóż, tak czy owak, oni tobie wierzą. Ale jak długo żyjemy, nie stanowi to dla nas różnicy, prawda, patere?

- Naprawdę nie wiem. Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym. - Jedwab ponownie zadarł głowę, złocista droga słońca na niebie była już teraz znacznie węższa. - Ale zapewne dla whorla stanowi to wielką różnicę. Tak sądzę.  - Nie ro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin