GŁÓD PEŁNI ŻYCIA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO-G.Verwer.doc

(346 KB) Pobierz
GŁÓD PEŁNI ŻYCIA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO

GŁÓD PEŁNI ŻYCIA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO

George Verwer

Tytuł oryginału:
„Hunger For Reality”

Pierwotne wydanie: Warszawa 1976
Polski Kościół Chrześcijan Baptystów
Wydanie internetowe: Kraków 2001



SPIS TREŚCI


·         Wstęp — Duchowe rozdwojenie

·         Rozdział 1 — Głód Boga

·         Rozdział 2 — Litania pokory

·         Rozdział 3 — Wejście w Jego odpocznienie

·         Rozdział 4 — Niebezpieczeństwa w zwycięskim życiu

·         Rozdział 5 — Jak rozwinąć miłość

·         Rozdział 6 — Łaska Chrystusa wystarczy!

·         Rozdział 7 — Zdecydujmy się na rewolucję!


 


Wstęp

Duchowe rozdwojenie


Nikt nie może powiedzieć o nas chrześcijanach, że jesteśmy zagłodzeni duchowo. Dzisiaj poprzez wiernych sług Bożych jesteśmy karmieni, pocieszani, nauczani, wręcz rozpieszczani, zachęcani, wspomagani i pielęgnowani. Na zawołanie mamy cały „religijny świat” nabożeństw, dyskusji, artykułów w chrześcijańskich pismach, pieśni, przemówień, książek, zebrań i kursów. Wiemy jednak bardzo dobrze, o ile zdobędziemy się tylko na odrobinę szczerości, że wszystkie te rzeczy wywierają bardzo mały wpływ lub nawet w ogóle nie wpływają na to, jacy jesteśmy i jak żyjemy. Dlaczego tak jest?

Jeśli się przez chwilę zastanowimy, dojdziemy do wniosku, że żyjemy w rozdwojeniu jaźni. Podzieliliśmy nasze życia na dwie części i włożyliśmy do dwóch oddzielnych szuflad. W jednej trzymamy naszą religijną aktywność — to, w co wierzymy (prawdy wiary, pełne dynamiki, o których śpiewamy w podniosłych hymnach); to, o co się modlimy (cudowne zdarzenia, jak w życiu apostoła Pawła) i to, czego bronimy w dyskusjach — zasad, których realizacja spowodowałaby naszą całkowitą rewolucję duchową.

W drugiej szufladzie trzymamy całą resztę — świat świeckich wartości; dotyczy to wykorzystania naszego wolnego czasu, tego, co robimy, aby zainteresować sobą innych, naszego stosunku do tych, którzy są od nas lepsi lub gorsi w pracy, a także sposobu zarabiania i wydawania naszych pieniędzy.

Te dwa kierunki działalności utrzymujemy w idealnym oddzieleniu od siebie i przez wprowadzenie tego rozdwojenia do życia codziennego rozwijamy rodzaj duchowej schizofrenii. Ponadto, co jest również typowe dla umysłowo chorych, nie zdajemy sobie sprawy z tego stanu. Nie zauważamy już, że takie słowa, jak poświęcenie, oddanie, powierzenie się, odnowienie, płomienne życie dla Boga nie mają żadnego znaczenia. Straciły swą moc wzruszania nas.

To ewangeliczne rozdwojenie jaźni wywiera znacznie poważniejsze skutki niż przypuszczamy. Wyprodukowało ono człowieka, z którego nie da się prawie nic wykrzesać, który większość swego wolnego czasu spędzać będzie w doborowym towarzystwie, a parkując swojego fiata w garażu willi, uważa się równocześnie za głęboko wierzącego chrześcijanina. Tacy ludzie mogą być wybierani na skarbników swego kościoła, kierowników komisji do spraw budowy czy odnowienia kościoła.

W swojej książce „O Bogu i człowieku” A. W. Tozer pisze: „Ruch ewangeliczny, jaki znamy dzisiaj… rodzi także prawdziwych chrześcijan… Jednak duchowa atmosfera, w jakiej współcześni chrześcijanie rodzą się na nowo, nie sprzyja prężnemu duchowemu wzrostowi. Z małymi wyjątkami świat ewangeliczny nie stwarza korzystnej atmosfery rozwoju zdrowego chrześcijaństwa. Nie myślę w tym miejscu o wpływach modernistycznych. Mam na myśli ludzi wierzących o biblijnych poglądach i noszących sztandar prawowierności”.

My także możemy spotkać się z tym problemem; poziom prawdziwego uduchowienia wśród nas jest niski. Tak długo przykładaliśmy do siebie własną miarę, aż wreszcie bodziec zachęcający nas do wyjścia na wyższy poziom duchowy stracił swoje ostrze. Rozległe i ważne obszary fundamentalnego chrześcijaństwa zostały wyrzucone za burtę i zastąpione niebiblijnymi i błędnymi w świetle Słowa praktykami, głęboko niszczącymi życie wewnętrzne pojedynczych chrześcijan. Zaczęli oni naśladować świat, szukać poklasku, popularności, tworzyć przedmioty zachwytu zamiast radości w Panu, tanią sprawność w wypełnianiu obowiązków zamiast mocy Ducha Świętego. Świetliki zastąpiły płonący krzak, zaś błyskotliwe osobowości stały się namiastkami ognia, który spadł w dniu Pięćdziesiątnicy.

Faktem jest niestety, że nie tworzymy dzisiaj prawdziwie świętych ludzi. Dzisiaj nawracamy ludzi do bezpłodnego typu chrześcijaństwa, który w minimalnym stopniu przypomina chrześcijan Nowego Testamentu. Przeciętny, tak zwany „wierzący człowiek” jest spaczoną parodią prawdziwej świętości. Wydajemy obecnie miliony na działania, popierające tę zdegenerowaną formę religii i atakujące ludzi, którzy odważają się krytykować ich sensowność”.

Wszędzie, gdzie się udałem, znajdowałem wielu ludzi, zdających sobie doskonale sprawę z tego rozdwojenia jaźni, z rozdziału chrześcijańskich wartości na dwa poziomy. Wielu z nich stało się w wyniku tego ateistami lub agnostykami, inni z powrotem zsunęli się w przepaść obojętności. Wielu chrześcijan (księży, pastorów, ewangelistów, misjonarzy, młodzieżowców) stwierdziło, że to, w co wierzą, ma mały wpływ na ich praktyczne, domowe i zawodowe życie.

Niektórzy z was, czytających tę książkę, są tak spragnieni odnalezienia realności i pełni w Chrystusie, że gotowi są oddać wszystko, aby ją zdobyć. Przed dwoma laty spotkałem pewnego studenta szkoły biblijnej. Był on prymusem w grupie, prezesem misji studenckiej i równocześnie kapelanem stowarzyszenia studentów. Gdy jednak usłyszał zwiastowanie Ewangelii, przyznał, że posiadał bardzo mało praktycznej społeczności z Bogiem i bardzo pragnie ją osiągnąć.

Czy można położyć kres temu rozdwojeniu jaźni? Czy ta duchowa schizofrenia jest uleczalna? Czy Chrystus może rzeczywiście zrewolucjonizować twoje i moje życie, by było scalone, konsekwentne? Odpowiedź brzmi — Tak! Nie mogę podać żadnej formułki, gwarantującej taki rezultat, mogę tylko wskazać na samego Chrystusa. On potrafi wskazać ci drogę! Widziałem, jak dokonywał tego w ludziach na całym świecie.

Największą radością mojego życia było oglądanie ludzi całkowicie przekształconych przez wszystko mogącego Chrystusa. To, co On uczynił dla nich, uczyni także dla ciebie. Takie przekształcenie nie oznacza życia w doskonałości, z całą pewnością jednak oznacza realność życia, prawdziwość życia. Nie oznacza bezgrzeszności, ale to, że będziemy wiedzieli, co zrobić, gdy zgrzeszymy.

Książka ta może wzbudzić w tobie głód prawdziwości życia, realności, lecz zaspokoić go może tylko sam Jezus Chrystus. Właśnie modlitwą moją jest, aby poniższe stronice wskazywały na Niego.


Rozdział 1

Głód Boga


„Kto mówi, że w Nim mieszka, powinien sam tak postępować, jak On postąpił” (l List Jana 2:6). Jak mamy postępować według wskazówki Jana? Każdy, kto chce nazwać siebie uczniem Jezusa Chrystusa, powinien „…tak postępować, jak On postąpił”. Niewątpliwie jest to Bożym życzeniem, abyśmy tak żyli jak Chrystus. Nie jest to tylko teoria ani po prostu zbiór wyrazów, który można przekręcić, dopasować do swoich poglądów. Podobieństwo do Chrystusa, tak istotne dla naszego świadectwa, musi więc być czymś prawdziwym i praktycznym w naszym życiu.

Czasami ludzie niewierzący bywają mądrzejsi od nas, chrześcijan. To właśnie agnostyk, H. G. Wells w swej „Historii cywilizacji” napisał: „Nie upłynęło wiele czasu od śmierci Jezusa Chrystusa, a już ci, którzy nazywali siebie Jego naśladowcami, odstąpili od praktykowania Jego rewolucyjnych zasad”. Tak, użył właśnie słowa „rewolucyjne”! Kościół obrósł w zewnętrzne struktury i do dziś zajmuje się wiernym odtwarzaniem tradycji, zatracając równocześnie podstawowe zasady Chrystusa. Ten właśnie fakt o mały włos nie pchnął mnie na bezdroża agnostycyzmu.

Dzisiaj coraz więcej możesz spotkać „mówiących” (w odróżnieniu od „czyniących”) chrześcijan. Odwiedzając szkoły biblijne, instytuty i konferencje spotkałem wielu nauczycieli, mówców, wykładowców, zaś bardzo mało naśladowców! To właśnie spostrzegają często ludzie i tracą wtedy złudzenia. Łatwo zauważyć, jak wielu młodych, pochodzących z rodzin chrześcijańskich traci swą wiarę przed osiągnięciem 25 lat. Zastanawiamy się wtedy, co mogło być powodem. „To znak czasów ostatecznych” — mówimy, a nie wiemy, że być może ktoś w kościele żyje nie tak, jak powinien, i że to właśnie zraża do chrześcijaństwa tych młodych, których obserwujemy.

Inni odpowiedzą: „Dobra, treściwa nauka biblijna zaradzi temu problemowi”. Lecz to nie wystarcza! Nigdy jeszcze od początku istnienia Kościoła nie było na świecie tylu chrześcijańskich konferencji, chrześcijańskich audycji radiowych i chrześcijańskich książek, jak dzisiaj. Czy wiesz na przykład, że w języku angielskim istnieje ponad 1000 książek na temat Listów apostoła Pawła? Możesz mieć również świetne studia biblijne nagrane na taśmach magnetofonowych; najlepsi wykładowcy będą mówili w twym domu, gdy tylko naciśniesz przycisk magnetofonu. Tak, lecz co z tego? Mamy wiele okazji, by studiować życie Pawła i słuchać jego nauki, lecz gdzie są apostołowie Pawłowie XX wieku? Gdzie są ludzie tak przygotowani jak on i jego współtowarzysze, gotowi stać się rozbitkami i pognębionymi dla sprawy ewangelii, z ubiczowanymi plecami i perspektywą ukamienowania? Gdzie są tacy ludzie w naszym pokoleniu? Mamy wielu prawdziwych sług Bożych, wielu wielkich kaznodziejów, lecz gdzie są ci, którzy mogliby z apostołem Pawłem powiedzieć, że przez trzy lata nie przestawali we dnie i w nocy, ze łzami, napominać ludzi? Takich ludzi trudno znaleźć. Przyczyną zaś tego jest oddzielenie naszej teologii od życia.

Paweł nigdy do tego nie dopuścił. Ponad wszystko chciał służyć Bogu, tak jak i my pragniemy. Tyle, że my mówimy: „zacznę natychmiast służyć Bogu, gdy tylko znajdę moje miejsce w tej służbie”. Wszędzie można znaleźć sfrustrowanych chrześcijan „szukających swego miejsca” w służbie dla Chrystusa. Bóg zaś jest znacznie bardziej zainteresowany tym, abyś Ty znalazł siebie w Chrystusie, niż abyś znalazł swe miejsce w Jego służbie. Nie to jest najważniejszą rzeczą, co robisz lub gdzie idziesz, lecz w czyjej sile chcesz to uczynić! Możesz jechać na Daleki Wschód, a możesz po prostu wyjść na ulicę, by być uczniem Chrystusa. Koniecznie chcesz ewangelizować, być uczniem. To wspaniałe, lecz w czyjej mocy chcesz to uczynić? Spójrzmy na apostoła Pawła i zobaczymy, jak on postępował w tej sprawie. W Dziejach Apostolskich 20:19 czytamy: „I jakom służył Panu z całą pokorą wśród łez i doświadczeń, które na mnie przychodziły z powodu zasadzek Żydów, jakom nie uchylał się od zwiastowania wam wszystkiego co pożyteczne, od nauczania was publicznie i po domach…” Zwróćmy szczególnie uwagę na określenie: „Z całą pokorą…” Paweł nie mówi: „Służąc Bogu wielką akcją, z rozdawaniem literatury i ze sławnymi mówcami, tysiącami ludzi w Turcji lub Indiach”, lecz pisze o pracy „…wśród łez i doświadczeń”. Być uczniem Jezusa Chrystusa — to w pierwszym rzędzie sprawa serca. Dopóki nastawienie naszego serca nie jest właściwe, cała reszta jest błędna. Nasze serca tak jak serce Pawła muszą być przepojone głębokim głodem i pragnieniem Boga.

Głód Boga jest prawdziwym znamieniem ucznia. Poświadcza mi, że jestem rzeczywiście dzieckiem Bożym i że Bóg coś we mnie czyni. To, co ja czynię dla Boga, nie świadczy wcale o tym, że jestem uczniem. Nie świadczy spełnienie wymagań Kazania na Górze, wyznania wiary lub jakichś sloganów, nie świadczy życie pełne wyrzeczeń, spanie na podłodze lub inne podobne sprawy. Rzeczą, która przekonuje mnie, że jestem uczniem Chrystusa, jest stałe pragnienie i pożądanie społeczności z ukrzyżowanym i ukoronowanym Panem Chwały. Czy jest to także twoim pragnieniem? Jeśli tak, to nawet pomimo twoich załamań i niewierności, niezliczonych uchybień, jeśli posiadasz głód Boga, jeśli pragniesz głębokiej społeczności z twoim Stworzycielem, jeśli pragniesz poznawać Go, chodzić z Nim, oddychać Nim — to wkroczyłeś na prawdziwą drogę uczniostwa. Dawid był jednym z ludzi, którzy znali Boga i chodzili z Nim. Cóż Bóg mógł powiedzieć o Dawidzie? Czy mógł np. powiedzieć: „O tak, Dawid chodził w czystości przez całe swoje życie” lub „Dawid był nieporuszonym filarem”? Niestety, tego Bóg o Dawidzie powiedzieć nie mógł. Bóg mówi po prostu, że: „Był on człowiekiem według mego serca”. Jak często można wyczytać w Psalmach, że Dawid stale był głodny Boga! „Serce me pragnie żyjącego Boga” — wołał Dawid. Pomimo upadków, potknięć, schodzenia z drogi, zawsze pragnął i pożądał Boga.

Psalmista śpiewa: „Jako jeleń ryczy do strumieni wód, tak dusza moja woła do Ciebie, o Boże”. Gdybyśmy przeanalizowali historię Kościoła od samego początku, wszędzie odkrylibyśmy prawdę, że znakiem Bożych ludzi, prawdziwych Jego uczniów był głód lepszego poznania JEGO samego i Jego sprawiedliwości. Spójrzmy na tego człowieka według serca Bożego na podstawie Psalmu 34. Jak widzimy, potrafi on wielbić Boga za wszystkie doświadczenia: „Będę błogosławił Pana w każdym czasie, chwała Jego niech będzie zawsze na ustach moich! Dusza moja będzie się chlubić Panem! Niechaj słuchają pokorni i weselą się! Wysławiajcie Pana ze mną! Wywyższajmy wspólnie imię Jego! Szukałem Pana i odpowiedział mi i uchronił mnie od wszystkich obaw moich” (wiersze 2–5). Spójrzmy jeszcze na wiersz 11: „Lwięta cierpią niedostatek i głód, lecz tym, którzy szukają Pana, nie brak żadnego dobra”. Szukać Pana, pragnąć Jego lepszego poznania, stale Go uwielbiać — oto znaki prawdziwych uczniów, naśladowców Jezusa Chrystusa. Jakim jest więc człowiek, który będzie prawdziwie poznawał Boga? Kim jest człowiek, który naprawdę ma bliską społeczność z Nim? To nie ten najmądrzejszy, o najdłuższych modlitwach i potężnym głosie podczas kazań. Także nie ten, który potrafi odpowiedzieć na wszystkie pytania teologiczne. Ani nawet ten, który sprzedał wszystko, co miał, a pieniądze przekazał na sprawę Bożą w porywie „prawdziwego uczniostwa”. Te rzeczy same w sobie nie przybliżają ludzi do Boga. Bóg przychodzi, według Słowa, do tych, którzy są skruszonego serca i zbawia tych, którzy są pokornego ducha. Bóg wychodzi naprzeciw tym, którzy znając swe upadki, swą ograniczoność i nieudolność przychodzą z nimi do krzyża, by tam zawołać: „Panie, bądź miłościw mnie grzesznemu”. Odkrycie tej prawdy było dla mnie wielkim pocieszeniem. Czy pamiętamy biblijną historię o dwóch ludziach? Jeden z nich śmiało wyszedł do przodu i zawołał: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak ten drugi człowiek”. Prawdopodobnie pomyślał wówczas również o tym, który odszedł, bo miał wiele majętności: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem również jak on! Żaden faryzeusz nie uczyniłby tego!” Może poszedł jeszcze dale i pomyślał o młodym człowieku, który nigdy nie uczestniczył w zjeździe faryzeuszy: „Boże, dziękuję Ci, że i do niego nie jestem podobny!” I dalej modlił się wspaniałymi słowami, które może jeszcze pamiętał ze swych faryzejskich studiów, zgrabnie dobierając zwroty. A inny człowiek w tym czasie, stojąc zaraz przy drzwiach, bijąc się w piersi wołał: „Boże, zmiłuj się nade mną”. Do którego Bóg przybliżył się w tej chwili? Czy do tego wielkiego teologa, rzucającego słowa bez pokrycia? Czy właśnie jego Bóg usprawiedliwił i pobłogosławił? Z pewnością nie! Koncentrując się tylko na swojej sprawiedliwości, nie myślał w ogóle o usprawiedliwieniu ani o błogosławieństwie. Bóg zbliżył się do tego, który przyszedł ze skruszonym sercem i uniżonym duchem. Słyszał jego wołanie: „Boże, widzisz moją słabość i upadki. Widzisz, że jestem bez wartości. Jestem grzesznikiem. Zmiłuj się nade mną”. Człowiek ten pokutował w swym sercu i Bóg go usprawiedliwił. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Na szczęście nie muszę. Lecz jest to jeden z powodów, dla których wierzę Biblii. Żaden człowiek nie mógłby tego wymyślić. Jest to sprzeczne z ludzkim punktem widzenia. Ukazuje nam jednak serce Boże.

Wszystkie religie poza chrześcijaństwem oferują pewną równowagę między działaniem i nagrodą. Zrób to, a otrzymasz tamto. Logika ludzka mówi nam, że jeśli będziemy dobrymi uczniami i będziemy żyli zgodnie z zasadami Kazania na Górze, jeśli będziemy brać udział w kampaniach ewangelizacyjnych, rozdawać traktaty wszystkim wokół siebie i dodatkowo jeszcze będziemy czyścić na wysoki połysk buty jednego ze współbraci, by pokazać, jak jesteśmy pokorni, to nie ominie nas nagroda wielkiego błogosławieństwa. Lecz błogosławieństwo rozdzielane jest przez Boga, a nie przez ludzi! Nigdy nie będziesz czyścił komuś butów bez jakichś dodatkowych motywów. Nie będziesz wychodził na ulicę z traktatami bez odrobiny własnej ambicji. Paweł, pisząc do Galacjan, pyta ich: „Rozpoczęliście w Duchu, a teraz na ciele kończycie?” Wielu sobie myśli: „Zostałem zbawiony z łaski, lecz teraz w mym chrześcijańskim życiu sam sobie dam radę”. W tym tkwi poważny błąd! Zbawiony jesteś z łaski i w łasce też musisz służyć. Bóg nie jest blisko tych, którzy przeżywają rozkwit swojej pracy, lecz tych, którzy są skruszonego serca. On zbawia nie tych najbardziej błyskotliwych, lecz tych, którzy są złamanego ducha.

Czy pamiętamy jeszcze Psalm 37 wiersz 4? „Rozkoszuj się Panem, a da ci prośby serca twego!” Powodem, dla którego często nie poznajemy woli Bożej, jest to, że nie rozkoszujemy się Panem lecz innymi rzeczami. Dla tych z nas, którzy są zaangażowani w pracę ewangelizacyjną, istnieje pokuszenie, aby „rozkochać się” w przygodzie świadczenia; możemy się także rozkochać w społeczności z wierzącymi i w zbiorowym entuzjazmie, jaki w niej przeżywamy. Powiem Ci jeszcze jedną rzecz. Jeśli jesteś rozkochany w jakiejś działalności, jakiejś organizacji lub ruchu dla Pana, prędzej czy później ogarnie cię rozczarowanie. Tak wielu chrześcijan jest skoncentrowanych na działalności tej czy innej organizacji. Nasz Bóg jest jednak zazdrosny! On nie będzie dzielił swej chwały z żadną organizacją, osobą lub ruchem, nawet chrześcijańskim. Staje się to bardzo jasne w kontekście Ew. Jana 5:44, gdzie Jezus mówi swym uczniom: „Jakże możecie wierzyć wy, którzy nawzajem od siebie przyjmujecie chwałę, a nie szukacie chwały, pochodzącej od Tego, który jedynie jest Bogiem?” Pragniemy wierzyć Bogu w wielkich sprawach, w pracy, w sprawach finansowych, nawróceń nowych osób, zwycięskiego życia codziennego. A Bóg mówi: „Jakże możecie wierzyć wy, którzy nawzajem od siebie przyjmujecie chwałę…?” Gdy chcemy siebie postawić we właściwym świetle, albo popieramy działalność jakiegoś ruchu lub organizacji, albo koncentrujemy się na uwypukleniu swoich zasług. Znakiem prawdziwego ucznia jest głód Boga. Pragnie on chwały, która pochodzi nie od ludzi, a z góry. Gdy praca została wykonana, chciałby usłyszeć od Boga: „Dobrze, sługo dobry”. Z dnia na dzień żyje dla Boga i ku Jego chwale, pragnąc Go jak jeleń świeżej wody. „Kochaj się w Panu, a da ci prośby serca twego”. Wydaje mi się, że pomimo naszej słabości jest wielu takich, którzy rzeczywiście pożądają Boga. Pielęgnujcie ten głód. Pozwólcie, by rozwijał się w waszych sercach, gdyż tego pragnie Bóg! Jedną z bardzo wyraźnych rzeczy, zawartych w Słowie, jest Boże pragnienie, by mieć nas całkowicie. Jesteśmy tak zajęci pracą dla Pana, rozwiązując problemy, głosząc Słowo, prowadząc studia biblijne, przygotowując tak wiele spraw, że większość naszej energii jest pochłonięta przez to. Nie powinniśmy dać się do tego stopnia pochłonąć służbie, nawet chrześcijańskiej, aby zatracić spojrzenie na samego Boga. On stoi całkiem blisko, mówiąc: „Moje dziecko, zrób sobie wolne, aby przyjść i porozmawiać ze mną”. Na to odpowiadamy, lekceważąc Go: „Widzisz przecież, jak bardzo jestem teraz zajęty!” Ale Bóg chce nam powiedzieć: „Ucisz się i poznaj, że Ja jestem Bogiem”.

Jedynym sposobem zdobycia mocy i siły, potrzebnej do naszej codziennej działalności, jest uciszenie się przed Bogiem. Dlatego znajdź czas, aby przebywać w Nim, a ujrzysz spełnienie twych pragnień, a twoje uczniostwo stanie się uwielbianiem. Bez tego praca twa będzie bezużyteczna. Naszą dzisiejszą sytuację dobrze przedstawiają słowa A. W. Tozera: „W naszych czasach powszechnej ciemności żarzy się jedno światełko: w ramach konserwatywnego chrześcijaństwa można znaleźć coraz większą liczbę osób, których życie religijne charakteryzuje się wzrastającym głodem samego Boga. Szukają oni gorliwie duchowych rzeczywistości, nie poprzestając na słowach ani na prawidłowym wyjaśnianiu prawdy. Pragną oni samego Boga i nie spoczną, dopóki nie zaczerpną i nie napiją się z głębi studni żywej wody. Jest to jedyny przebłysk przebudzenia, jaki udało mi się zobaczyć na religijnym horyzoncie”.

Tak wiele rzeczy zaślepiło nasze oczy: konferencje teologiczne i powierzchowne religijne praktyki wprowadziły rozdźwięk między teorią poznania, a prawdziwą znajomością Boga. Lecz dopóki jest choć kilku ludzi głodnych Boga, istnieje jeszcze nadzieja! Są oni złączeni jedną myślą, by lepiej poznać Boga. Jest to jedyna rzecz, jaka się liczy, jedyna droga, która nie może być przekręcona przez głupotę i samolubstwo człowieka. Nie chcemy zawierać przymierza z żadną organizacją, lecz tylko z żyjącym Bogiem: Gdy uniżymy się pod krzyżem, poznamy realność Jego mocy i zmartwychwstania. Znakiem uczniów Chrystusa jest przede wszystkim prawdziwy głód Boga. Jezus powiedział: „Błogosławieni, którzy pragną i łakną sprawiedliwości”.


Rozdział 2

Litania pokory


Słowa „litania” używa się w kościele rzymsko-katolickim, a także w niektórych innych kościołach do określenia pewnej formalnej modlitwy. Rozważmy teraz taką modlitwę, napisaną przez katolika i porównajmy ją ze Słowem Bożym. Często myślę o tym, że reformacja, odrzucając wszystkie zwyczaje rzymskiego katolicyzmu, pozbyła się także tych dziesięciu procent, które były dobre. To samo można zaobserwować w innych dziedzinach: kiedy ruch opozycyjny dochodził do władzy, posuwał się zbyt daleko w swych zmianach. Jestem zupełnie pewny, że istnieje wiele takich rzeczy, których moglibyśmy się nauczyć od pełnych poświęcenia rzymskokatolików. Ewangelia ma tak wielką moc, żyjący Chrystus wywiera tak wielki wpływ, że nawet wewnątrz umarłych kościołów znaleźć można ludzi, którzy znają Zbawiciela tak samo, jak Marcin Luter, który przecież poznał Zbawcę, będąc jeszcze w kościele katolickim. Osobiście bardzo pragnę, aby nasza miłość do rzymsko-katolików wzrastała. Abyśmy w naszym życiu zdołali doświadczać tak głębokich duchowych wartości, jakie były udziałem np. Franciszka z Asyżu, gdyż wtedy na pewno moglibyśmy więcej zdziałać dla Pana. Nie wiem, jak nazywał się święty katolicki, który napisał tę modlitwę (Tomasz a` Kempis, przyp. tł.), która mówi o bliskim życiu z Bogiem. Myślę, że przemówi ona także do naszych serc.

„O, Jezu, cichy i pokornego serca, wysłuchaj mnie. Wyzwól mnie, Jezu,
z pragnienia, aby być cenionym,
z pragnienia, aby być lubianym,
z pragnienia, aby być wysławianym,
z pragnienia, aby odbierać zaszczyty,
z pragnienia, aby być chwalonym,
z pragnienia, aby wybrano mnie przed innymi,
z pragnienia, aby zasięgano mojej rady,
z pragnienia, aby być uznanym,
ze strachu przed poniżeniem,
ze strachu przed wzgardą,
ze strachu przed skarceniem,
ze strachu przed zapomnieniem,
ze strachu przed wyśmianiem,
ze strachu przed skrzywdzeniem,
ze strachu przed podejrzeniem.

I także, Jezu, daruj mi tę łaskę, bym pragnął,
aby inni byli więcej kochani, niż ja,
aby inni mogli być wyżej cenieni ode mnie,
aby w oczach świata inni wygrywali, a ja bym przegrywał,
aby inni byli wybierani, a ja bym był pozostawiony,
aby inni byli chwaleni, a ja bym był niezauważony,
aby inni byli we wszystkim uznani za lepszych ode mnie,
aby inni mogli stać się świętszymi ode mnie, o ile tylko ja będę tak święty, jak powinienem”.

Gdybyśmy się modlili w szczerości każdego dnia tymi słowami, na pewno Duch Święty we wspaniały sposób przekształciłby nasze życie; Jego to przecież pracy potrzebujemy ponad wszystko. Jedna rzecz zajmuje mnie szczególnie jako prowadzącego pewną akcję ewangeliczną: nie powinniśmy dać się przekształcić w jakąś ewangelizacyjną maszynę, przygotowującą ludzi przez specjalne przeszkolenie do tego, aby wiedzieć, jak sprzedawać książki, jak prowadzić zebrania, jak pokazywać przeźrocza lub jak wzywać ludzi na całym świecie słowami ewangelii. Jakże często życie chrześcijańskie może wyglądać właśnie w ten sposób! Nasza wizja pracy, nasze brzemię powinno wyglądać inaczej! Powinniśmy oglądać pracę samego Boga, gdy przekształca człowieka we wspaniałą, całkowicie przemienioną istotę, podobną do Chrystusa. Jakże łatwo zagubić w naszym chrześcijańskim świecie te cechy, o których była mowa w naszej modlitwie: Czystość życia, jego realność, jego pełnię i szczerość, rozwijanie w sobie cech Chrystusowych! Dlatego właśnie trzeba całkowicie zrewolucjonizować całego człowieka.

Tak wiele oglądamy tandetnej, zastępczej świętości podrzędnego gatunku! Oczywiście, że można tak żyć, lecz traci się przy tym główną myśl nowotestamentowego chrześcijaństwa. Jeszcze podczas moich studiów starałem się poznać samą esencję Słowa; wiele czasu poświęciłem na jego studiowanie, aby wyodrębnić istotę nowotestamentowego wezwania. Na końcu doszedłem do wniosku, że Duch Święty chce nas przekształcić tak, abyśmy byli podobni do Chrystusa. Nie będziemy jakimiś robotami do spraw religii, chodzącymi encyklopediami lub maszynami do świadczenia, lecz ludźmi Chrystusopodobnymi. Właśnie do tego, abyśmy mogli być do Niego podobnymi, nawiązywała nasza modlitwa. Zebrano tam Jego cechy. Jezus był wyśmiewany, niekochany, niedoceniany. Nie przyjmował żadnych honorów ani innych rzeczy, na których tak ludziom zależy. To właśnie On pod koniec swojej służby był całkowicie odseparowany, odrzucony i taki doszedł do krzyża. Modlitwa ta jest całkowicie zgodna z wieloma urywkami Słowa Bożego. Jej autor na pewno dobrze znał Boga.

Bóg chce nas przede wszystkim tak przekształcić, abyśmy byli podobni do Chrystusa. Stałe wrastanie w Jego dojrzałość może trwać całe lata. Nie ma przyśpieszonych kursów na osiągnięcie duchowej dojrzałości! Żadna organizacja ani aktywność nie zastąpi ci tego! Każdego dnia powinniśmy odczuwać głód, pragnienie, aby charakter Chrystusa odzwierciedlał się w naszych osobistych przeżyciach. Potrzebujemy również świadomości zaangażowania się w wojnę duchową, aby nie tracić kontaktu z realizmem naszego życia chrześcijańskiego. Nie możemy po prostu wziąć sobie kilka dni wolnego! Żołnierze na wojnie umierają codziennie po obu stronach. Chociaż nie znają Chrystusa, jednak oddają swe życie dla ziemskich ideałów, dla dobra sprawy. Myśląc o desancie Alinatów w Normandii w 1944 roku podziwiamy, jak straszliwie narażali oni swe życie czy to na barkach, czy też zdobywając plaże. Skąd mieli tę olbrzymią odwagę? Czytałem o takich, którzy wręcz pchali się na lufy wrogów! Wiedzieli o tym, że prawdopodobnie zginą, i z tą myślą już się pogodzili. Zatem w momencie natarcia żaden strach ich już nie paraliżował. My wszyscy, którzy bierzemy udział w walkach duchowych, powinniśmy mieć tego samego ducha. Przyjęliśmy dar życia Chrystusa, teraz więc całe nasze życie oddajemy Jemu w ofierze! Musimy o tym myśleć, czytając przytoczoną powyżej modlitwę.

Zaczyna się ona słowami: „Wyzwól mnie, Jezu, z pragnienia, by być docenionym”. Każdy z nas musi uczciwie przyznać, że chciałby być kimś znanym. Chcemy, by nas rozpoznawano, niezależnie od tego, jak mali jesteśmy. Gdybyś tak przybył do jakiegoś kościoła lub zboru, a tam już ktoś by na ciebie czekał z wyciągniętą dłonią i słowami: „Jakże się cieszymy, żeś przyszedł nas odwiedzić, zechciej podzielić się z nami swoim świadectwem!” — czułbyś się wtedy uhonorowany i zauważony. Gdyby jednak ktoś spytał cię: „Przepraszam, nie dosłyszałem nazwiska? Piotr? Aha! Hmm… bardzo przepraszam, ale jeszcze jedną sprawę muszę załatwić!” Wtedy czujemy się zlekceważeni. Już nawet dzieci chcą być zauważane. Pamiętasz jeszcze chyba, jak się czułeś wtedy, gdy ktoś ignorował ciebie. Niezależnie od naszego temperamentu wszyscy żądamy, aby nas rozpoznawać i dlatego wszyscy potrzebujemy tej modlitwy: „Panie, wyzwól mnie z pragnienia, by być docenionym”. W drugim rozdziale Listu do Filipian (wiersz 23) czytamy, że powinniśmy innych oceniać wyżej od siebie: „I nie czyńcie nic z kłótliwości albo przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie”. Jedyną rzeczą, jaką możemy zrobić z naszej strony, to podchodzić wzajemnie do siebie w uniżeniu, wyznając swe błędy. „Wyzwól mnie, Jezu, z pragnienia, by być wywyższonym!”.

Drugą sprawą, o której wspomina nasza modlitwa, jest pragnienie miłości. „Wyzwól mnie, Jezu, z pragnienia, by być kochanym”. Pragnienie miłości to chyba najbardziej podstawowa potrzeba psychologiczna człowieka. Dzieci nie mogą się nawet prawidłowo rozwijać w szczęściu i radości bez miłości obojga rodziców. Współczesna psychologia zdecydowanie to potwierdza, a wiedziano o tym znacznie dawniej. Już przed dwoma tysiącami lat Biblia mówiła, że człowiek potrzebuje miłości i że sam Bóg chce zaspokoić tę potrzebę. Bóg poświęcił nawet swego Syna, aby zademonstrować swą miłość do nas. W pierwszym Liście ap Jana 3,16 czytamy: „Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje…” Jezus wiedział, że najwyższym sposobem okazania miłości będzie oddanie swego życia. On wiedział, że jego bracia potrzebują miłości objawionej w takim właśnie czynie. Bóg poleca, byśmy taką właśnie miłością służyli sobie nawzajem, o czym właśnie mówi druga część naszego tekstu: „I my winniśmy życie oddawać za braci”. Wydaje mi się, że często przez to właśnie, że nie kochamy innych i nie jesteśmy kochani w „kierunku poziomym” przez innych ludzi, oczekujemy i żądamy od Boga więcej niż powinniśmy w „kierunku pionowym”. Pragniemy, aby Bóg w jakiś szczególny sposób, w specjalnych przeżyciach pokazał nam, że nas kocha, ponieważ tak mało miłości przepływa do nas od innych ludzi. W rzeczywistości Boży plan podany w Piśmie Świętym wygląda inaczej — powinniśmy miłować się wzajemnie w naszej płaszczyźnie — horyzontalnej, ludzkiej. Rewolucja miłości powinna ogarniać nas zarówno horyzontalnie, jak i wertykalnie. Wielu jest gorliwych spośród ludzi Bożych dlatego, iż kiedyś spotkali kogoś zapalonego dla Pana. Jak wielu wielkich mężów Bożych kształtowało się poprzez gorliwe modlitwy! Żaden trening ani przeżycie nie upodobniły ich do Chrystusa. Bóg postawił na ich drodze jakiegoś człowieka. W odizolowaniu, bez paliwa płomień gaśnie. Płomień miłości powinien zaś rozszerzać się stale. Patrząc na jakiegoś wierzącego człowieka, żyjącego poza społecznością wierzących, będziesz mógł zauważyć, jak życie jego jest niezrównoważone, że brakuje mu po prostu miłości. Jest to na pewno prawdą, że Bóg wychodzi naprzeciw naszym potrzebom w modlitwie i Słowie, lecz On także nieustannie przemawia do nas poprzez przykłady innych braci.

W moim życiu bardzo dużo zawdzięczam miłości i zachęcie innych chrześcijan, a także przykładowi ich życia. Wdzięczny jestem Bogu za przykład Billy Grahama. Prawdziwie boli mnie to, gdy słyszę, jak go krytykują. Jakże łatwo jest krytykować albo poniżać jakąś osobę! Znacznie trudniej jest być konstruktywnym. Miałem okazję obserwować rozwój działalności Billy Grahama. Właściwie to nigdy nie poznałem go osobiście, raz tylko miałem okazję przywitać się z nim w tłumie, przy czym on na pewno mnie nie pamięta. Dużo jednak czytałem o nim, przyglądałem się także, jak miłuje innych i zajmuje się nimi. Tylko raz, gdy byłem służbowo w Londynie, miałem okazję spotkać się z nim. Był to okres gorączkowych przygotowań do jednej z kampanii ewangelizacyjnych i każdy pracował tam bez wytchnienia. Nikt z wyjątkiem recepcjonisty nie mógł poświęcić nam chwili czasu. I nagle wszedł Billy. Natychmiast zaczął się z wszystkimi witać. Podszedł do nas, pozdrowił i powiedział coś miłego. Wszyscy inni byli zbyt zapracowani, zbyt zajęci, aby zwrócić uwagę na kogokolwiek innego. A jednak człowiek, który był pięćdziesiąt razy bardziej zajęty niż którykolwiek z nich, i po ludzku mówiąc, znacznie bardziej ważny, miał czas, aby podać rękę nam, dwóm zerowym postaciom, siedzącym w recepcji. Powinniśmy dziękować Bogu za ludzi takich jak on, którzy mają serca przepełnione miłością, powinniśmy się także za nich modlić. Wiem o tym z pewnych źródeł, że podczas kampanii ewangelizacyjnych tacy jak on przeprowadzają rozmowy duszpasterskie ze wszystkimi, którzy tego potrzebują, nawet przez całą noc. Następnego dnia wstają normalnie i cała sprawa powtarza się od początku. Wielu stale siedzi przy telefonie, aby w ten sposób pomagać potrzebującym, odpoczynek i sen trzeba wtedy odłożyć na drugi plan. Billy także często bierze udział w tych akcjach telefonicznych, zarywając nierzadko noc. Niektórzy ludzie chcą rozmawiać tylko z nim, a on niezależnie od ich stanowiska i pochodzenia, pragnie przyprowadzić ich tylko do Chrystusa. Właśnie Billy Graham wskazał mi na Chrystusa i dlatego tyle mówię tutaj o nim; istnieje jednak wielu podobnych mężów Bożych.

Ludzie przyjdą do poznania Chrystusa, jeśli tylko wyjdziemy im naprzeciw z taką miłością. Lecz prawdziwa rewolucja miłości nie będzie się mogła rozprzestrzeniać, jeśli miłości będziemy żądali tylko od innych. W wielu wypadkach otrzymamy tę miłość bezpośrednio od Boga. Gdy jednak będziemy stale gąbkami, wchłaniającymi, absorbującymi i żądającymi miłości od innych, zaś nigdy nie udzielającymi jej na zewnątrz, dojdziemy tylko do depresji i załamań. Chociaż jest faktem, że potrzebujemy miłości, to jednak powinniśmy szczególnie podkreślać potrzebę miłości, płynącej od nas samych, a nie tylko pragnąc jej od innych. Akcent w całym Nowym Testamencie położony jest na miłość oddającą siebie i w istocie dowiadujemy się, że nie mając miłości, nie mamy niczego. „Wyzwól mnie z pragnienia, by być kochanym” zupełnie nas zrewolucjonizuje. Sprowadzi nas do linii, która została nakreślona przez Nowy Testament. Sprawdzianem może być dla nas okres, w którym nikt nie będzie nas kochał, nikt nie będzie nas lubił, ani nie będzie pragnął naszego towarzystwa. Chyba nic prędzej nie potrafi nas załamać jak odrzucenie i niekochanie, takie, jakiego doczekał się Pan Jezus! Właśnie w takich okolicznościach, oddając Jemu wszystkie nasze potrzeby, udowadniamy, jak realnym dla nas jest Jezus i Jego miłość.

Następną rzeczą, której powinniśmy się nauczyć, jest wyzwolenie z „pragnienia, by być wysławianym”. Słowo „wysławianie” można używać zamiennie ze słowem „schlebianie”. Jak bardzo lubimy, gdy ktoś nas wywyższa! Jesteśmy niczym, a pragniemy być „czymś”. Pan Jezus (według Listu do Filipian) był tego zupełnym przeciwieństwem. Był wszystkim, a stał się niczym. Dlatego Biblia mówi te słowa: „O ile ziarno nie upadnie w glebę i nie obumrze, samo pozostaje”. Jeśli chcesz żyć realnym życiem, jeśli chcesz oglądać jakieś owoce wokół siebie, Słowo Boże mówi do ciebie: „Obumrzyj”. Wpadnij w glebę! Nie wywyższaj się, a upadnij! Często samo życie sprowadza nas na dół. Jest to może nieprzyjemne, jednak o to przecież modliliśmy się. Modlitwa ta odcina nas zdecydowanie od jakiegoś wywyższania, od starań, by być „kimś”, by coś znaczyć. Odcina tak wiele rzeczy, za którymi gonią ludzie wokół nas. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, jak nadzwyczaj trudno jest być niczym, a jednak to powinno być ambicją naszych serc. „Wyzwól mnie z pragnienia, by być wywyższonym”.

Następne zdanie bardzo pokrywa się z poprzednimi. „Wyzwól mnie z pragnienia, by być czczonym”. W Ewangelii Jana 5,44 Bóg powiedział: „Jakże możecie wierzyć wy, którzy nawzajem od siebie przyjmujecie chwałę, a nie szukacie chwały pochodzącej od tego, który jedynie jest Bogiem?” Sam Pan Jezus mówi o sobie: „Nie otrzymałem chwały od ludzi”. Jakże często spotykamy się z tym, że ktoś z ludzi uczyni coś dla Boga i stara się tak to rozreklamować, by jemu samemu przyniosło to chwałę. Odrzuć to pokuszenie. Odstaw na bok atrakcyjną ofertę, aby opis twojej pracy chrześcijańskiej został umieszczony w poczytnym magazynie chrześcijańskim. Może redakcja ciebie nie zrozumie, jednak na pewno będziesz w zgodzie z naszą modlitwą. Jak bardzo nasze kościoły ewangeliczne upodobniły się do świata! Może nawet łatwiej jest być wychwalanym wśród ludzi wierzących za znacznie mniejszy wysiłek. Bądźmy realistami i zdajmy sobie sprawę z tego narastającego problemu! Istnieje także niebezpieczeństwo takiego przedstawiania swoich duchowych przeżyć, aby przyniosły nam chwałę. Możemy na przykład opowiadać o wyzwoleniu nas od grzechu, o wysłuchanych modlitwach lub jeszcze innych przeżyciach Bożej łaski, jednak w taki sposób, że nie przynosi to wcale chwały Bogu, a jedynie nam sporo satysfakcji. Nie mówię tego, aby nas powstrzymać od odbierania łaski od Boga. Chcę jedynie podkreślić konieczność kontroli swoich wypowiedzi. Często otrzymuję od wielu młodych ludzi listy, w których proszą o skierowanie na któryś z naszych kursów, przy czym każdy chce siebie samego zarekomendować. Piszą, jacy są już wspaniali, jakie już mają kwalifikacje itd. Czy możemy sobie wyobrazić ap. Jana jako autora takiego listu? Był co prawda czas, w którym Jan wraz ze swoimi przyjaciółmi zastanawiali się nad tym, kto jest z nich największy (było to jeszcze przed rewolucją krzyża w ich życiu). Nie ma niczego złego w zachęcaniu kogoś do naśladowania Chrystusa swoim przykładem. Zło zaczyna się wtedy, gdy szukamy chwały i uznania u innych ludzi. Próba może na nas przyjść wtedy, gdy będziemy w odosobnieniu. Czy wtedy będziemy kontynuować naszą pracę z takim samym entuzjazmem i energią, jak w czasach, gdy przyjaciele gratulowali nam sukcesów? Osobiście nie lubię pracować pojedynczo. Myślę, że dwie osoby są najlepszym układem. Zdarza się jednak, że jesteśmy sami, a wtedy też możemy się sprawdzać, czy pracujemy dla własnej chwały lub czy jesteśmy prawdziwie skoncentrowani na pracy dla Boga.

Następna część naszej modlitwy bardzo pokrywa się z poprzednimi. „Wyzwól mnie z pragnienia, by być chwalonym”. Chwała ludzka jest zabójcza; choć więc powinniśmy obdarzać ludzi zaufaniem i dobrze o nich myśleć, to jednak uczmy się coraz mniej pokładać ufności w ludziach, a więcej w Bogu. Ludzie pozwolą nam upaść. Sami starajmy się ze wszech miar, aby innych nie łudzić pozorami. Bądźmy realistami. Jak wiele jest nieszczerego ludzkiego uwielbienia. Jak szybko przekształca się ono w obojętność lub zawiść. Gdybyśmy na tym budowali, do czego byśmy doszli?

Musimy się także modlić: „Wyzwól mnie z pragnienia, bym był chętniej wybrany od innych”. Jak czuliśmy się wtedy, gdyśmy sami kandydowali, a ktoś inny został wybrany? Co myślimy wtedy, gdy on już odchodzi, a my patrzymy na to z miejsca? Jakże rzadko mówi się na ten temat w naszych kościołach, bowiem dotyka to nas zbyt głęboko. A. W. Tozer powiedział: „ Krzyż wcina się w nasze życie tam, gdzie nas to najbardziej rani, nawet w starannie wypielęgnowaną reputację”. Otaczający nas ludzie bardzo dużą uwagę przywiązują do reputacji. Jan Chrzciciel mógł zaś powiedzić: „Ten, który przyszedł po mnie, został wybrany przede mną”.

„Wyzwól mnie także z pragnienia, by proszono mnie o radę!” Jak się wtedy czujemy, gdy w jakiejś dziedzinie, w której, jak myślimy, jesteśmy ekspertami, ktoś, który potrzebuje rady, idzie po nią nie do nas, a do kogoś innego, ignorując naszą obecno...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin