24 IMPAS.doc

(191 KB) Pobierz
24 IMPAS

24 IMPAS

Kiedy na powrót otworzyłam oczy, otaczało mnie intensywnie białe światło. Znajdowałam się w nieznanym sobie pokoju, całym w bieli. Najbliższą ścianę przesłaniały pionowe żaluzje, nad moją głową wisiały oślepiające mnie lampy. Leżałam na dziwnym łóżku - twardym, z poręczami, o kilku segmentach nachylonych pod różnym kątem. Poduszki były płaskie, a ich wypełnienie zbrylone.

Przy moim uchu coś irytująco pikało. Mogłam mieć tylko nadzieje, że oznacza to, że jeszcze żyję. Nie spodziewałam się zresztą podobnych niewygód po śmierci.

Od moich dłoni biegły przezroczyste rurki, czułam też, że mam coś przyklejone do twarzy pod nosem. Podniosłam rękę, żeby się tego pozbyć.

-                     Ani mi się waż. - Powstrzymały mnie chłodne palce.

-                     Edward? - Obróciłam odrobinę głowę. Jego cudowna twarz była tuż obok, brodą opierał się o jedną z moich poduszek. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że żyję, i tym razem bardzo się ucie­szyłam. - Och, Edwardzie, mam takie wyrzuty sumienia!

-                     Spokojnie, tylko spokojnie - uciszył mnie. - Wszystko jest już w najlepszym porządku.

-                     Jak to się w ogóle skończyło? - Nie pamiętałam szczegółów, mój umysł buntował się, gdy próbowałam coś z niego wycisnąć.

-                     Cudem zdążyliśmy na czas. Jeszcze chwila, a byłoby za póź­no. - Nadal wzdrygał się na samą myśl o tym.

-                     Byłam taka głupia, Edwardzie. Myślałam, że James złapał mamę.

- Wszystkich nas przechytrzył.

- Muszę zadzwonić do niej i do Charliego. - Mój mózg zaczy­nał trzeźwieć.

-                     Alice już to zrobiła. Renee jest tutaj, to znaczy tu, w szpitalu. Poszła tylko coś zjeść.

-                     Przyjechała? - Chciałam usiąść, ale dostałam gwałtownych zawrotów głowy. Edward powstrzymał mnie delikatnie.

-                     Niedługo wróci - obiecał. - A tymczasem leż spokojnie.

-                     Ale jak jej wytłumaczyliście to wszystko? - Przestraszyłam się nie na żarty. Jak mogłam leżeć spokojnie? Moja mama miała­by być świadkiem tego, jak dochodzę do siebie po ataku wampira? - Co jej powiedzieliście?

- Ze spadłaś z bardzo długich schodów, a potem z rozbiłaś szybę i wyleciałaś przez okno. - Zadumał się na moment.

- Musisz przyznać, że takie rzeczy czasem się zdarzają.

Westchnęłam. Zabolało. Spojrzałam na moje ciało przykryte cienką kołdrą. Zamiast jednej z nóg miałam grubaśną kłodę.

-                     Jakie właściwie odniosłam obrażenia?

-                     Masz złamaną nogę, złamane cztery żebra, kilka pęknięć w czaszce i siniaki gdzie się da, a do tego straciłaś dużo krwi Przeszłaś kilka transfuzji. Nie byłem tym zbytnio zachwycony - przez jakiś czas pachniałaś zupełnie nie tak.

-                     Musiała to być dla ciebie miła odmiana.

-                     Skąd. Lubię twój zapach.

-                     Jakim cudem ci się udało? - szepnęłam. Od razu domyślił się, o co mi chodzi, i uciekł wzrokiem przed moim pytającym spojrzeniem.

- Nie jestem pewien. - Ujął moją zabandażowaną dłoń, ostrożnie, tak aby nie zerwać przewodu łączącego mnie z jednym z monitorów.

Czekałam cierpliwie na dalsze zwierzenia. Westchnął głęboko, nadal nie patrząc w moją stronę.

- Tego nie dało się... nie dało się powstrzymać - zaczął cicho.

- Było to zupełnie niemożliwe. A jednak dopiąłem swego. - Nasze oczy nareszcie się spotkały. Edward uśmiechał się nieśmiało. - Chyba naprawdę cię kocham.

I ja się uśmiechnęłam. Nawet to zabolało.

-                     Czy smakuję równie dobrze jak pachnę? - spytałam.

-                     Jeszcze lepiej. Lepiej, niż przypuszczałem.

-                     Przepraszam.

Edward wzniósł oczy ku niebu.

-                     Naprawdę, nie masz już za co przepraszać!

-                     Za co w takim razie powinnam cię przeprosić?

-                     Za to, że mało brakowało, a już nigdy więcej bym cię nie zo­baczył.

-                     Przepraszam - powtórzyłam.

- Rozumiem, dlaczego tak postąpiłaś - pocieszył mnie. - Choć oczywiście nie zmienia to faktu, że nie miało to większego sensu. Trzeba było zaczekać na mnie, trzeba było mi powiedzieć!

- Nie puściłbyś mnie.

- Nie - przyznał ponuro. - Nie puściłbym.

Zaczęłam przypominać sobie różne nieprzyjemne szczegóły. Wzdrygnęłam się, a potem skrzywiłam. Edward natychmiast zwrócił na to uwagę.

-                     Nic ci nie jest, Bello?

-                     Co się stało z Jamesem?

-                     Gdy go od ciebie odciągnąłem, zajęli się nim Emmett i Ja­sper. - Z tonu jego głosu można było odczytać, jak bardzo żałuje tego, że nie mógł im towarzyszyć.

Zdziwiłam się.

-                     Nie było ich wtedy z wami.

-                     Musieli przejść do innego pomieszczenia... polało się sporo krwi.

-                     Ale ty zostałeś.

-                     Tak, zostałem.

-                     I Alice, i Carlisle... - dodałam, kręcąc głową z niedowierza­niem.

- Widzisz, oni też cię kochają.

Przed oczami stanęła mi zatroskana twarz pochylonej nade mną Alice. Znów sobie coś przypomniałam.

- Czy Alice obejrzała jego nagranie? - Bardzo mi na tym zale­żało.

- Tak. - Głos Edwarda przesycony był teraz nienawiścią.

-                     Zawsze trzymano ją w odosobnieniu, w ciemnościach. To dlatego nic o sobie nie wiedziała.

-                     Tak. Teraz już wie. - Starał się mówić normalnie, ale jego twarz pociemniała z gniewu.

Chciałam wolną ręką pogłaskać go po policzku, kiedy coś mnie powstrzymało. Zerknęłam w bok. Miałam podłączoną kroplówkę.

-                     Fuj. - Skrzywiłam się.

-                     Wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony, w jego oczach czaił się jeszcze głęboki smutek, ale całym sercem był przy mnie.

-                     Igły - wyjaśniłam. Nie miałam najmniejszej ochoty na nie patrzeć. Skupiłam wzrok na wyszczerbionym panelu sufitowym mimo złamanych żeber usiłując oddychać głęboko.

-                     Boi się igły - mruknął Edward pod nosem, kręcąc głową. - Sadystyczny wampir, który chce ją zamęczyć na śmierć, prosi o spotkanie - nie ma sprawy, już leci, już jej nie ma. Ale gdy pod­łączyć ją do kroplówki...

Wywróciłam oczami. Dzięki Bogu, przynajmniej to nie zabolało. Postanowiłam zmienić temat.

- Co tutaj właściwie robisz?

Spojrzał na mnie, najpierw zdziwiony, potem urażony.

-                     Mam sobie iść? - Zmarszczył czoło.

-                     Nie, skąd! - zaprotestowałam. Strach mnie zdjął na samą myśl o tym. - Nie o to mi chodziło. Co robisz w Teksasie? Jak wytłumaczyłeś mojej mamie swoją obecność? Muszę poznać two­ją wersję, zanim się tu zjawi.

-                     No tak. - Uspokoił się. Zmarszczki z czoła zniknęły. - Przy­jechałem do Phoenix, żeby przemówić ci do rozsądku i skłonić do powrotu do Forks. - Powiedział to z tak szczerą miną, że nieomal sama mu uwierzyłam. - Zgodziłaś się ze mną spotkać i przyjecha­łaś do hotelu, w którym zatrzymałem się z Carlislem i Alice - tak, tak, przyleciałem rzecz jasna pod opieką rodzica. Tyle że, idąc do mojego pokoju, potknęłaś się na schodach. Resztę już znasz. Na szczęście nie musisz pamiętać żadnych szczegółów, masz świetne usprawiedliwienie.

Zastanowiłam się nad tym, co powiedział.

-                     W twojej historyjce nie wszystko trzyma się kupy. Nie było na przykład żadnego rozbitego okna.

Ależ było, było - sprostował. - Alice miała niezłą frajdę, fabrykując dowody. Nawet się trochę zagalopowała. Wszystko wyglądało bardzo przekonująco - mogłabyś się pewnie procesować z hotelem o odszkodowanie, gdybyś chciała. Nie martw się, za­dbaliśmy o wszystko - zapewnił, głaszcząc mnie czule po policz­ku. - Twoim jedynym zadaniem jest teraz powrót do zdrowia.

Nie byłam ani na tyle obolała, ani na tyle otumaniona lekami, by nie zareagować na tę pieszczotę. Rytmiczne pikanie jednego z aparatów przeszło w dziki galop - teraz nie tylko Edward był w stanie usłyszeć, co wyczyniało moje serce.

- Boże, chyba zapadnę się pod ziemię - mruknęłam pod nosem. Edward parsknął śmiechem, a potem przechylił głowę w zadu­mie.

- Hm, zobaczmy... - Pochylił się nade mną powoli. Pikanie przyspieszyło, zanim jeszcze jego usta dotknęły moich, ale kiedy w końcu złożył na mych wargach pocałunek, choć ledwie je mu­snął, w pokoju zaległa cisza.

Edward odskoczył ode mnie i przerażony zerknął na monitor. Odetchnął z ulgą, widząc, że moje serce zamarło tylko na chwilkę.

- Coś mi się wydaje, że będę musiał przy tobie uważać jeszcze bardziej niż do tej pory.

- Jeszcze nie skończyłam z całowaniem! - zaprotestowałam. - Nie zmuszaj mnie do tego, żebym spróbowała usiąść.

Rozpromieniony ponowił próbę, a aparat znowu zaczął pikać jak szalony. Zignorowaliśmy go tym razem, jednak już po chwili Edward zesztywniał i wyprostował się.

-                     Chyba słyszę twoją mamę - szepnął z łobuzerskim uśmie­chem na twarzy.

-                     Tylko mnie nie zostawiaj! - zawołałam. Nie wiedzieć czemu, nagle zaczęłam się bać, że lada moment zniknie i już go więcej nie zobaczę.

Wszystko to wyczytał z moich oczu. - Nie zostawię cię - przyrzekł z powagą, a potem znów się uśmiechnął. - A tymczasem się zdrzemnę - oświadczył.

Przesiadł się na obity turkusową sztuczną skórą rozkładany fo­tel stojący w nogach mojego łóżka i przechyliwszy jego oparcie maksymalnie do tylu, ułożył się na nim i zamknął powieki. Leżał tak zupełnie nieruchomo.

- Tylko nie zapomnij oddychać - rzuciłam z ironią. Edward nabrał powietrza do płuc, ale nie otworzył oczu.

Teraz i ja usłyszałam głos mamy, rozmawiała bodajże z jakąś pielęgniarką. Słychać było, że jest przemęczona i zdenerwowana Zapragnęłam wyskoczyć z łóżka, żeby pobiec do niej i zapewnić ją, że wszystko ze mną jest w najlepszym porządku, ale ledwie mogłam się ruszać. Pozostało mi wyglądać jej niecierpliwie.

Uchyliła ostrożnie drzwi i zajrzała do środka.

- Mama! - szepnęłam. Moja kochana mama! Tak dobrze było ją widzieć.

Zauważywszy, że Edward śpi u stóp łóżka, podeszła do mnie na palcach.

-                     Ten to zawsze na stanowisku - mruknęła do siebie.

-                     Mamo! Jak dobrze, że jesteś!

Uściskała mnie delikatnie. Po policzku spłynęły mi jej cieple łzy.

-                     Bello, tak się bałam!

-                     Przepraszam za wszystko. Ale nic się nie martw, szybko wy­zdrowieję.

-                     Dzięki Bogu, że wreszcie się ocknęłaś. - Usiadła na skraju łóżka.

Nagle zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, którego dzi­siaj mamy.

-                     Jak długo byłam nieprzytomna?

-                     Już piątek, skarbie. Trochę to trwało.

-                     Piątek? - powtórzyłam zszokowana. Spróbowałam sobie przypomnieć, w jaki dzień poszłam na tamto spotkanie... ale doszłam do wniosku, że nic mam ochoty się nad tym zastana­wiać.

-                     Przetrzymali cię w takim stanie celowo. Masz sporo obrażeń, kochanie.

-                     Wiem. - Czułam je aż za dobrze.

- Miałaś szczęście, że pod ręką był doktor Cullen. To taki miły człowiek... tylko taki młody, I wygląda bardziej na modela niż lekarza.

-                     Poznałaś Carlisle'a?

-                     Tak. I siostrę Edwarda, Alice. Urocza dziewczyna.

-                     Jest fantastyczna - przyznałam z entuzjazmem. Mama zerknęła przez ramię na drzemiącego Edwarda.

- Nic mi nie wspominałaś o tym, że masz w Forks tylu do­brych znajomych.

Jęknęłam głośno.

-                     Co boli? - Mama natychmiast spojrzała w moją stronę, a i Edward zaniepokojony otworzył oczy.

-       &#x...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin