Sandemo Margit - Saga O Czarnoksiężniku - 01 - Magiczne Księgi.pdf

(813 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO
MAGICZNE KSIĘGI
Saga o czarnoksiężniku tom 1
(Przełożyła Anna Marciniakówna)
Pastor Jon Magnuson obudził się pewnej
nocy Roku Pańskiego 1648 w swoim
domu w północno - zachodniej Islandii,
ponieważ coś ciężkiego przyciskało mu stopy.
W nogach łóżka majaczył niewyraźnie
czarny, duży cień.
Wielebny Jon domyślał się, kto mógł
na niego nasłać tę istotę z piekielnych
otchłani. Zdarzyło się bowiem, że uraził
dumę dwóch mężczyzn, ojca i syna. Ci zaś
zjednali sobie niedobrą opinię ludzi
posługujących się magią, czarnoksiężników.
Oto dopełnić się miała ich zemsta...
KSIĘGI ZŁYCH MOCY
Przyczyna wszystkich dziwnych i przerażających wypadków, przez jakie musiała
przejść pewna młoda dziewczyna z zachodniego wybrzeża Norwegii na przełomie
siedemnastego i osiemnastego wieku, zawiera się w trzech księgach zła, dobrze znanych z
najbardziej mrocznego rozdziału w historii Islandii.
Księgi pochodzą z czasów, gdy w Szkole Łacińskiej w Holar, na północy Islandii,
rządził zły biskup Gottskalk, czyli z okresu pomiędzy latami 1498 a 1520. Biskup uprawiał
prastarą i już wtedy surowo zakazaną czarną magię; Gottskalk Zły nauczył się wiele o magii
w osławionej Czarnej Szkole na Sorbonie.
Szkoła Łacińska w Holar była za panowania Gottskalka tak niebezpieczna, że macki
zła rozciągały się stamtąd zarówno w czasie, jak i w przestrzeni; żądza posiadania owych
trzech ksiąg o piekielnej sztuce rozpalała się w każdym, kto o nich usłyszał. Ani jedna dusza
nie pozostała wobec nich obojętna.
Zresztą... Aż do naszych dni przetrwała ich ponura, budząca lęk sława.
ROZDZIAŁ 1
Norwegia, pod koniec siedemnastego wieku.
Tiril - takie imię nosiła pewna młoda dziewczyna, która mieszkała w Bergen w
Norwegii, Jej stosunek do ludzi nacechowany był podejrzliwością i działo się to nie bez
powodu.
Świetnie natomiast porozumiewała się ze zwierzętami, okazywała im wiele
współczucia, co one najwyraźniej odwzajemniały.
Początkowo Tiril była niezwykle szczerym i otwartym dzieckiem. Niezbyt to
szczęśliwa cecha w czasach, kiedy dzieci karano dotkliwie za najmniejsze przewinienie, gdy
żyły w surowej dyscyplinie, a mało kto przejmował się tym, co czują.
Jako mała dziewczynka Tiril mogła nieoczekiwanie objąć za nogi całkiem obcą osobę
tylko dlatego, że żywiła do niej sympatię. Ponadto ze szczególną miłością przytulała
bezpańskie psy, toteż często otrzymywała kuksańce i policzki a to od matki~ a to od niańki za
niestosowne zachowanie.
Wszędzie było jej pełno, na krótkich nóżkach biegała po pokojach i kochała całe
otoczenie, zwłaszcza swoją urzekająco piękną matkę. Ale przepełniającą ją miłością ogarniała
wszystkich.
Drugą ubóstwianą przez Tiril istotą była Carla, jej starsza siostra. Carla odznaczała się
wielką urodą, podobnie jak matka, lecz, niezwykle cicha, miała w sobie coś anielskiego. Carla
czesała swoje długie jasne włosy w piękne francuskie loki. Tiril natomiast miała włosy
nieokreślonego koloru, jakiś szary blond, proste, z których nijak nie dało się ułożyć porządnej
fryzury, toteż obcinano je, jak to się mówi, pod donicę, czyli ani długo, ani krótko, równo
dookoła, jakby nałożono na głowę niedużą miskę i przy - cięto włosy wzdłuż jej brzegu.
Takie fryzury noszą niektórzy mnisi.
Największym powodem ojca do dumy był fakt, że jest podobny do Christiana
Czwartego...
Rodzice pochodzili z Christianii. Dopiero niedawno sprowadzili się do Bergen, gdzie
ojciec Tiril otrzymał znakomite stanowisko w firmie handlowej. Carla bardzo się
przejmowała tym, że bergeńskie dzieci wyśmiewają wschodni dialekt obu sióstr, i przeważnie
milczała. Tiril natomiast nic sobie z tego nie robiła. Ona kochała nawet te dzieci, które jej
dokuczały, i nadal posługiwała się rodzimym dialektem, żeby dostarczyć im rozrywki.
Rodzina zajmowała stosunkowo ładne i wygodne mieszkanie, nie zaliczała się
wprawdzie do najwyższych sfer : miasta, lecz była akceptowana. Łaskawie pozwalano im
bywać u lokalnej socjety, byle tylko nie zapominali o swoim właściwym miejscu.
Dziewczyny służące pojawiały się i wkrótce znikały. Stroiły piękną Carlę i układały
jej włosy, lecz kochały Tiril za spontaniczną wesołość I pozbawiony wyniosłości stosunek do
służby. Jednak po kilku dniach niezadowolona gospodyni oddalała wszystkie. Tiril nie mogła
zrozumieć, dlaczego. Zawsze było jej smutno, kiedy kolejna dziewczyna opuszczała dom. Ale
nie trwało to długo i Tiril znowu stawała się radosna.
Carli pozwalano towarzyszyć rodzicom podczas składania wizyt, a także pokazywać
się w salonie, kiedy przyjmowano gości. Tiril traktowała to jako coś naturalnego, pomagała
ubierać Carlę, by siostra wyglądała jak najbardziej reprezentacyjnie, i patrzyła w zachwycie,
gdy tamta kręciła się przed lustrem w swoim wspaniałym stroju. A potem tkwiła na
półpiętrze, przewieszona przez poręcz schodów, przypatrywała się gościom i niemal miała łzy
w oczach, kiedy ojciec ujmował Carlę za rękę i mówił do zgromadzonych: „A oto moja mała
laleczka”.
Mama uśmiechała się tylko z zadowoleniem. Mama, jak powiedziano, była
olśniewająco piękna, i Tiril cieszyła się niezmiernie, że kręci się wokół niej aż tylu młodych
mężczyzn. Matka zresztą przy takich okazjach po prostu promieniała, a jej perlisty śmiech
słychać było w całym domu.
Po każdym przyjęciu Tiril słyszała zza ściany głosy rodziców. Ostre, pełne gniewu.
Tiril nie pojmowała, o co chodzi, i sprawiało jej to ból. Następnego dnia jednak wszystko
znowu wracało do normy. Matka, jak zwykle, nie miała czasu z nią rozmawiać, bo musiała się
spotykać z przyjaciółkami na Torvalmenningen. Ojciec też nie miał czasu, bo bardzo był
zajęty w swoim biurze. Nie wiadomo z jakiego powodu nazywano go konsulem i Tiril
napawało to dumą.
Trudno powiedzieć, kiedy dziewczynka zaczęła się domyślać, że coś jest nie tak jak
trzeba. W każdym razie dochodziła do tego stopniowo.
Może po raz pierwszy doznała tego uczucia tamtego dnia, gdy pozwolono obu
siostrom towarzyszyć matce na spacerze po eleganckich ulicach Bergen? Spotkały wtedy
pewnego młodego pana, którego mama najwyraźniej znała. Otóż ów pan o coś zapytał, a
matka odpowiedziała najpierw swoim perlistym śmiechem, po czym rzekła półgłosem, ale
tak, że idące z tyłu dziewczynki mogły usłyszeć: „Nie, nie, oczywiście, że to nie są moje
córki! Co pan sobie myśli, panie Brosten, ile ja właściwie mam lat? I czyż one są do mnie
choć troszkę podobne?”
Zgłoś jeśli naruszono regulamin