01.doc

(71 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ I

ROZDZIAŁ  I

MOJA DROGA DO AKUPUNKTURY

 

Pierwsze informacje dotyczące akupunktury dotarły do mnie w czasie wykładów historii medycyny profesora Władysława Szumo-wskiego.   Było   to   w   roku   1934,   kiedy   to   zacząłem   studiować medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Profesor Szumowski, zafascynowany starożytnymi Chinami, uczył nas respe­ktu dla chińskiej kultury, nauki i medycyny.  Chiny były obok Egiptu, Mezopotamii i Indii kolebką cywilizacji. Dały one ludzkości szereg   wynalazków   i   cennych  pomysłów,   np.   kompas,   papier, jedwab, sejsmograf, porcelanę. Chińczycy jako pierwsi na świecie wytapiali żelazo i produkowali stal, wynaleźli proch, konstruowali armaty, rakiety i miotacze płomieni. Obdarzeni byli krytycznym sposobem myślenia, darem obserwacji i wyprowadzania właściwych, praktycznych wniosków z poczynionych spostrzeżeń. Dzięki tym cechom udało im się opracować oryginalne metody diagnostyczne (stawianie rozpoznania na podstawie zachowania się tętna i wyglądu języka),   profilaktyczne   (szczepienia  przeciwko   ospie)   i   leczenia (między   innymi  akupunktura  i  tzw.   przypieczki).   Chiny  miały światłych cesarzy, którzy dużo uwagi poświęcali medycynie. Legen­darny Żółty Cesarz Huang Ti, żyjący w trzecim tysiącleciu p.n.e., był wielkim zwolennikiem akupunktury i popierał lekarzy wykonu­jących nakłuwania. Cesarz Huang Ti w trosce o zdrowie poddanych wydał słynny dekret, w którym zakazał stosowania leków zatruwają­cych, jak twierdził, jego naród i polecił zastąpić te środki akupunkturą.

 

Wykłady profesora Szumowskiego wzbudziły moje zainteresowa­nie tradycyjnymi chińskimi metodami leczenia, nie przypuszczałem jednak, że los pozwoli mi w przyszłości zetknąć się z nimi bliżej.

 

Profesor Szumowski w swoich wykładach poświęcał dużo uwagi także ludowym metodom leczenia, które traktował poważnie, gdyż wiele z nich zostało uznanych i przejętych przez oficjalną medycynę. Kiedy więc po ukończeniu studiów zacząłem pracować jako młody lekarz na prowincji w Opolu Lubelskim — małym miasteczku w pobliżu Kazimierza nad Wisłą — i stykałem się niemal codziennie z ludowymi metodami leczenia stosowanymi przez tamtejszych miesz­kańców, przyglądałem się im uważnie starając się przy ich ocenie zachować bezsrronność.

 

Obok wykładów historii medycyny wielkim zainteresowaniem darzyłem wykłady z fizjologii profesora Kaulbersza oraz chorób wewnętrznych profesora Latkowskiego. Obaj ci wybitni nauczyciele wprowadzili mnie w tajniki czynności organizmu ludzkiego. Dowie­działem się od nich o istnieniu odruchów trzewno-skórnych i związanych z nimi stref skórnych Heada, z których każda powiąza­na jest z innym narządem wewnętrznym. W Klinice Wewnętrznej profesora Latkowskiego obowiązywało staranne badanie dotykiem powłok skórnych w strefach Heada a z uzyskanych wyników wyprowadzano wnioski diagnostyczne. A więc już wtedy dowiedzia­łem się o ścisłym powiązaniu powłok ciała z narządami wewnętrzny­mi i o możliwości wpływania na drodze odruchowej na czynności tych narządów uciskiem ściśle określonych stref skóry. Uzyskana wiedza bardzo mi się przydała po wielu latach i pozwoliła na zrozumienie zagadki akupunktury.

 

Kiedy w maju 1940 roku osiedliłem się w Opolu Lubelskim i roz­począłem praktykę lekarską, wielu chorych, u których stwierdziłem ostre zapalenie oskrzeli lub płuc, prosiło mnie o postawienie baniek suchych lub w cięższych przypadkach — ciętych. Chcąc nie chcąc musiałem nauczyć się stawiania baniek. Początkowo odnosiłem się sceptycznie do tego sposobu leczenia, ale wkrótce się do niego przekonałem wobec uzyskiwanych korzystnych wyników. Stwierdzi­łem, że chorzy z zapaleniem oskrzeli i zapaleniem płuc znacznie szybciej wracali do zdrowia aniżeli pacjenci leczeni wyłącznie farma-kologicznie. Odtąd w codziennej praktyce lekarskiej stosowałem na szeroką skalę bańki, nawet po pojawieniu się sulfonamidów (Cibazo-lu) — leków swoiście działających w infekcjach dróg oddechowych i płuc.

 

W czasie mego pobytu i pracy lekarskiej na prowincji przekonałem się również do różnych leków roślinnych nie uwzględnianych przez oficjalną farmakologię. Wśród ludności wiejskiej spotykałem znako­mitych znawców ziół i roślin leczniczych, stosowanych od wieków przez zielarzy i znachorów. Wprawdzie medycyna oficjalna od dawna interesuje się roślinami leczniczymi, z których wiele poznała dokładnie i uznała, to jednak szereg roślin zalecanych przez zielarzy wciąż czeka na ocenę farmakologiczną. Był to okres, kiedy medycyna faworyzowała przede wszystkim chemioterapeutyki, a więc leki syntetyczne, zaś środki pochodzenia roślinnego traktowała z przy­mrużeniem oka. Ludność wiejska zdawała się tego nie widzieć i nadal na szeroką skalę stosowała zioła. Okazało się, że po dłuższym okresie supremacji chemioterapeutyków, wobec pewnego zawodu jaki spra­wiły medycynie, ponownie zainteresowała się ona roślinami leczni­czymi i wznowiła w ostatnich latach metodyczne badania w tej dziedzinie. Dzięki temu medycyna uzyskuje stale nowe bezcenne środki lecznicze pochodzenia roślinnego.

 

Pracując na prowincji zauważyłem też, że leki roślinne dostarczane przez zielarzy dawały znacznie lepsze efekty lecznicze aniżeli kupo­wane w aptekach. Zielarze zbierali rośliny w najbardziej odpo­wiednim czasie (w okresie ich kwitnięcia), a więc wówczas, kiedy zawierają one dużo aktywnych substancji, umiejętnie je suszyli i przechowywali. Zioła pochodzące z niektórych aptek często były zleżałe a także nieodpowiednio zebrane i ususzone.

 

W okresie mojej pracy na Lubelszczyźnie zainteresowałem się również lekami homeopatycznymi, które w tym okresie były dość popularne. Metoda ta, opracowana jeszcze w XIX w. przez Samuela Hahnemanna, polega na podawaniu chorym minimalnych dawek specjalnie przyrządzonych leków, które najprawdopodobniej obda­rzone są właściwościami magnetycznymi, działającymi leczniczo na ustrój ludzki. Leki homeopatyczne podawałem chorym w granulkach lub w kroplach w odpowiednim rozcieńczeniu. Wobec trudności w zdobyciu tych środków, po które trzeba było jeździć do Warszawy, stosowałem je jedynie w ograniczonej liczbie przypadków. Leki te podawane umiejętnie niejednokrotnie przynosiły poprawę, zwłaszcza w chorobach wewnętrznych, aczkolwiek rewelacji nie stwierdzałem. Leki te stosowałem także i z tego względu, że nigdy nie powodowały objawów ubocznych ani też zatruć, które dość często występowały po podawaniu leków konwencjonalnych tzw. alopatycznych.

 

W okresie ostatniej wojny we wsiach lubelskich można było jeszcze spotkać znachorów oraz babki wiejskie zajmujące się lecze­niem prymitywnymi metodami ludowymi, które niekiedy graniczyły z mistyką. O dziwo, niepiśmiennym znachorom udawało się nieraz to, co nie udawało się dobrym lekarzom. Pamiętam młodą kobietę, która w roku 1942 zgłosiła się do mnie z wrzodem rogówki oka. Chorej groziła utrata wzroku i dlatego natychmiast skierowałem ją do szpitala w Lublinie na oddział okulistyczny. Po trzech tygodniach leczenia chora wróciła do mnie z niewielką jedynie poprawą — w tym wypadku dobry okulista okazał się bezradny. Po upływie 5 dni kobieta zgłosiła się do mnie ponownie z całkowicie wygojonym owrzodzeniem rogówki. Kiedy nie mogłem ochłonąć ze zdziwienia, chora spokojnie poinformowała mnie, że zdesperowana udała się do wiejskiej znachorki, która kilkakrotnie okadziła jej twarz i oczy dymem z roślin polnych. Na drugi dzień ustąpiło zaczerwienienie i obrzęk powiek i spojówek a po 4 dniach całkowicie wygoiło się owrzodzenie. Tego rodzaju efekt leczniczy uzyskany przez prostą wiejską znachorkę stanowił dla mnie silny wstrząs i zachwiał moim kultem medycyny oficjalnej. Przez wiele lat szukałem bezskutecznie wytłumaczenia tego niewiarygodnego faktu wyleczenia. Dopiero po upływie 30 lat wpadłem na trop zagadki, gdy poznałem jedną z dalekowschodnich metod leczenia, która w zupełności przypominała okadzanie stosowane przez dawne polskie wiejskie znachorki. Mam na myśli leczenie suszonymi i odpowiednio spreparowanymi ziołami chińskimi składającymi się przede wszystkim z odmiany piołunu (Arthemisium Moxae). Z ziół tych Chińczycy sporządzają stożki, pałeczki lub cygara, które zapalone rozżarzają się i wydzielają kłęby aromatycznego dymu. Leczenie polega na przygrzewaniu powłok ciała w ściśle określonych miejscach przez około 10 minut (oczywi­ście z przerwami). Postępowanie to niejednokrotnie przynosi pomy­ślny skutek w przypadkach, w których zawodzi akupunktura, bo­wiem podrażnienie skóry bodźcem termicznym na drodze odrucho­wej likwiduje kliniczne objawy choroby.

 

W okresie mojej pracy na prowincji byłem także świadkiem metod leczenia, graniczących z zabobonem. Chorzy cierpiący na pasożyty przewodu pokarmowego nosili na szyi wianuszek z ząbków czosnku. Również celem zabezpieczania się przed zaziębieniem i infekcjami znachorzy zalecali noszenie woreczka z czosnkiem na piersiach. Część osób stosujących ten sposób uważała czosnek za amulet mający chronić je w sposób nadprzyrodzony przed zachorowaniem. W istocie, jak wykazały badania farmakologów ostatnich lat, czosnek zawiera substancje aromatyczne o działaniu przeciwbakteryjnym i przeciwwirusowym, tzw. fitoncydy. Stałe wdychanie fitoncydów może mieć działanie profilaktyczne, zabezpieczające przed infekcją górnych dróg oddechowych. Kto wie również czy fltoncydy zawarte w czosnku nie działają uszkadzające na pasożyty jelitowe. Na marginesie tych i innych moich spostrzeżeń doszedłem do wniosku, że wszystkie dawne ludowe sposoby leczenia, wywodzące się z empirii, wymagają rzetelnego uzasadnienia i dlatego powinny zostać starannie przebadane przez ludzi nauki.

 

Pobyt mój i pracę w Opolu Lubelskim wspominam ze wzrusze­niem i wdzięcznością, gdyż mogłem tam z jednej strony zdobyć doświadczenie tak potrzebne młodemu lekarzowi a ponadto miałem okazję zetknąć się z drugim nurtem medycyny od wieków istnieją­cym, a mianowicie z medycyną ludową, której skutecznośćwielokro­tnie mnie zadziwiała. Dla pełnego obrazu muszę jednak dodać, że nie mogłem zaakceptować wielu poczynań wiejskich znachorów jako irracjonalnych i mających mało wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.

Tuż po zakończeniu wojny losy rzuciły mnie do Wrocławia. W mieście tym miałem szczęście zetknąć się z profesorem Zdzisła-wem Skibińskim, kierownikiem pierwszej w Polsce Kliniki Chorób Płuc Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Wrocławskiego. Ten dosko­nały klinicysta był równocześnie uczonym z prawdziwego zdarzenia. Zafascynowany medycyną oraz pracą badawczą miał dwa cele w życiu: służyć bez reszty choremu człowiekowi oraz prowadzić intensywne badania naukowe, głównie doświadczalne, zmierzające do wykrycia i opracowania nowych, bardziej skutecznych metod leczenia chorych na gruźlicę płuc, która wówczas w okresie powojen­nym dziesiątkowała mieszkańców naszego kraju. Profesor Skibiński zauroczył mnie swoją osobowością i porwał swoim przykładem. Toteż propozycję zatrudnienia mnie w Jego klinice potraktowałem jako wielkie wyróżnienie i dowód zaufania. Pod kierunkiem profeso­ra Skibińskiego stałem się klinicystą i zdobywałem ostrogi pracowni­ka nauki. Mój szef nauczył mnie z jednej strony wielkiego respektu do czystej nauki, a z drugiej strony ciekawości badacza i chęci torowania nowych dróg. Stosunek jego do metod medycyny ludowej był otwarty — uważał, że można tam znaleźć prawdziwe skarby, od wieków wykorzystywane przez lud, a zupełnie nieznane przedstawi­cielom medycyny oficjalnej. Odwracanie się od medycyny ludowej, pogardzanie nią, a nawet wyszydzanie, nie jest uzasadnione. Przeciw­nie, metody te należy starannie badać i w wypadku potwierdzenia przez klinikę ich skuteczności można z czystym sumieniem je zaakceptować. Oczywiście profesor Skibiński zdawał sobie sprawę z trudności, jakie pociąga za sobą realizacja takiego programu, i z ogromnych kosztów z tym związanych, niemniej jednak uważał, że prawdziwy badacz powinien działalność taką prowadzić chociażby w skromnym zakresie.

Przez wiele następnych lat, pracując wyłącznie w klinikach Akade­mii Medycznych, zajmowałem się pracą dydaktyczną, szkoląc stu­dentów medycyny, oraz naukową, opracowując tematy nie związane z medycyną ludową. Dopiero mój wyjazd i prawie trzyletni pobyt w Afryce Zachodniej w Republice Niger w latach 1965-1968 dał mi sposobność zetknąć się z ludową medycyną, tym razem afrykańską. Przez cały czas pobytu w Afryce pracowałem w Centralnym Szpitalu w stolicy tego kraju Niamey prowadząc 100-łóżkowy oddział chorób płuc.   Był   to  nowoczesny   szpital,  wyposażony  tak   jak  szpitale europejskie i prowadzony głównie przez lekarzy francuskich, belgij­skich   i  polskich.   Poziom  leczniczy  tego  szpitala  był  niezły,  a zaopatrzenie w leki, głównie francuskie, zadowalające. Otóż nawet w tym wiodącym w skali krajowej szpitalu konkurowały ze sobą dwie medycyny, a mianowicie europejska i nieoficjalna — ludowa afrykań­ska, wzajemnie się tolerując i uzupełniając. W ciągu dnia do godziny 18 leczono wyłącznie metodami europejskimi, a później, po opu­szczeniu szpitala przez lekarzy europejskich i lekarzy afrykańskich wyszkolonych w Europie, na oddziały wkraczali miejscowi uzdro­wiciele, którzy stawiali  chorym, oczywiście za ich zgodą, bańki cięte, wykonywali zabiegi nacinania małymi nożykami skóry tułowia oraz  podawali  im tradycyjne leki  ludowe.  Przekonałem  się,  że większość chorych chętnie poddawała się zabiegom wykonywanym przez afrykańskich uzdrowicieli, którym zresztą płacili za ich usługi. Początkowo przyglądałem się podejrzliwie działalności afrykańskich uzdrowicieli i uważałem ludową afrykańską medycynę za zacofaną a niekiedy wprost za szkodliwą, później jednakże zmieniłem stanowi­sko w tej sprawie. Z czasem przekonałem się do zabiegów skaryfi-kacji (tj. nacinania skóry w szachownicę) stosowanych w zimnicy (malarii) i w niektórych chorobach pasożytniczych, jak również do szeregu leków roślinnych skutecznych w zimnicy, chorobach gorącz­kowych różnego pochodzenia oraz w zakażeniach jelitowych. Niektó­rzy uzdrowiciele afrykańscy najwyższej rangi znali skuteczne środki lecznicze   przeciwdziałające   następstwom   ukąszenia   skorpionów i jadowitych węży. Rozmawiałem z wieloma lekarzami europejskimi przez długi czas praktykującymi w Afryce; wśród nich spotykałem i takich, którzy byli świadkami zrośnięcia się kości w ciągu tygodnia po zabiegach uzdrowicieli afrykańskich. W ostatnich latach znacz­nie zmniejszyła się liczba afrykańskich ludowych ortopedów i ta kich spektakularnych wyleczeń złamań obecnie prawie się już nie spotyka. Z wszystkich ludowych metod leczenia, z którymi miałem moż­ność zetknąć się w Afryce, największe wrażenie zrobiły na mnie zabiegi skaryfikacji, a więc nacinania skóry klatki piersiowej lub jamy brzusznej na przestrzeni zajmującej powierzchnię jednej lub dwóch dłoni. Zabiegi te powodowały niewielki krwioupust, a ponadto na skutek mechanicznego drażnienia nożykiem zakończeń nerwowych (receptorów) w powłokach ciała — sprowadzały (na drodze odrucho­wej) usprawnienie czynności chorych narządów wewnętrznych i sto­sunkowo często doprowadzały do ich wyleczenia. Mechanizm działa­nia leczniczego skaryfikacji jest identyczny z mechanizmem zabie­gów akupunktury, która stanowi główny temat niniejszej książki. Opuściłem Afrykę z ugruntowanym respektem dla tamtejszych ludowych metod leczenia, a zwłaszcza dla skaryfikacji. Wyjeżdżałem z przeświadczeniem, że medycyna afrykańska kryje w sobie wiele cennych metod, które mogłaby wykorzystać z wielkim pożytkiem dla siebie nasza medycyna europejska.

 

Przed wyjazdem z Nigru kupiłem książkę francuskiego lekarza Henri Goux pt. „Acupuncture", wydaną w Paryżu w roku 1955. Henri Goux był lekarzem wojskowym, który przez szereg lat przebywał w Indochinach (obecnym Wietnamie) i tam poznał gruntownie akupunkturę. Zdobytą wiedzę wykorzystał właściwie, opracowując podręcznik akupunktury dla lekarzy. W książce swej podał podstawy teoretyczne akupunktury, topografię kanałów energe­tycznych (meridianów) i punktów biologicznie aktywnych, technikę zabiegu oraz szczegółowo opracowane wskazania do nakłuwania, a także uzyskiwane wyniki leczenia, które były zaskakująco dobre. W 90% przypadków nerwic depresyjnych, neurastenii i bezsenności uzyskiwał on zdecydowaną poprawę lub wyleczenie. Nieco gorsze wyniki stwierdzał on w dychawicy oskrzelowej, w stanach patolo­gicznych dróg żółciowych, w zaparciu nawykowym, w zapaleniu nerwu kulszowego, neuralgii nerwu trójdzielnego i w gośćcu stawo­wym. Henri Goux pragnął podzielić się z lekarzami francuskimi zdobytym doświadczeniem i zachęcić ich do studiowania akupunktu­ry, która jego zdaniem jest metodą o dużej skuteczności leczniczej, zwłaszcza w chorobach pochodzenia czynnościowego i przynosi niejednokrotnie dobry efekt terapeutyczny w przypadkach, w któ­rych zawodzi medycyna europejska. Obserwacje moje dokonane w czasie pobytu w Afryce, a także wynikł leczenia nakluwaniami przedstawione przez dr Henri Goux skłoniły mnie do podjęcia wysiłków mających na celu udanie się do kolebki akupunktury, a więc do Chin. W trzy lata po moim powrocie z Afryki udało mi się powyższy zamiar zrealizować. Po objęciu stanowiska lekarza na statku PLO, ekspresowcu „Kuźnica", popły­nąłem  w rejs  na  Daleki Wschód.   Trasa podróży  uwzględniała następujące porty:  Singapur, Hong-Kong, Yokochama, Nagoya, Osaka i Kobe. Pierwsze moje zetknięcie się z akupunkturą miało miejsce w lecznicy dr Siow w Singapurze. Z uwagi na niecodzienne okoliczności nawiązania mego kontaktu z dr Siow pozwolę sobie nieco szerzej omówić wizytę w jego klinice. Z rozmów z marynarza­mi od dłuższego czasu pływającymi na liniach dalekowschodnich wynikało, że lekarzom europejskim bardzo trudno dostać się do klinik akupunktury, nawet w charakterze gościa-obserwatora. Fakt ten związany jest z pewną podejrzliwością lekarzy chińskich w stosunku do europejskich. Dzięki sprzyjającemu zbiegowi okoliczno­ści zdołałem uniknąć tego rodzaju trudności. Na statku naszym płynęła pasażerka, żona ochmistrza pana F., cierpiąca na niedowład kończyn. Wobec wyczerpania się możliwości naszej medycyny posta­nowiła ona skorzystać z usług słynnego chińskiego dr Siow ordynują­cego w Singapurze. Termin wizyty pani F. został uzgodniony już uprzednio przez agenta PLO w Singapurze. Fakt ten został ukryty przed załogą, jak również przede mną, gdyż pacjentka i jej mąż pragnęli z pewnych względów utrzymać w tajemnicy zabiegi aku­punktury. Sprawa ta jednakże nabrała nieoczekiwanego rozgłosu, gdyż pacjentka po zobaczeniu na pokładzie statku chińskich i malaj-skich robotników portowych doznała nerwowego szoku i odmówiła zgody na leczenie się u dr Siow. Wówczas jej małżonek zwrócił się do mnie o pomoc.  Udało mi się uspokoić chorą  i przekonać ją o celowości zabiegów akupunktury. Po dłuższej dyskusji zgodziła się poddać zabiegom nakłuwania pod warunkiem, że będę jej przez cały czas towarzyszyć. Za zgodą łasego na reklamę dr Siow, którego poinformowano jak życzył sobie tego agent, że jestem dziennikarzem, krewnym pacjentki, a równocześnie tłumaczem, i że nie mam nic wspólnego z medycyną, udałem się wraz z chorą do kliniki dr Siow w Singapurze przy ul. Seragoon Road 545. W obszernej poczekalni zastaliśmy kilkunastu chorych, głównie Chińczyków, Malajów i Hin­dusów. Przyjął nas starszy, tęgi, niski pan w białym fartuchu, nieźle władający językiem angielskim. Po krótkiej rozmowie z nami przy­stąpił on do zbadania chorej, które ograniczyło się do obejrzenia języka i starannego zbadania tętna. Następnie wyraził zgodę na przeprowadzenie leczenia, zastrzegając się jednak, że zbyt krótki, bo zaledwie kilkudniowy pobyt chorej w Singapurze, nie daje gwarancji wyleczenia. Następnie polecił pacjentce rozebrać się, po czym wyjął ze sterylizatora cienką stalową igłę długości ok. 7 centymetrów i wbił ją w  prawe  ramię  w mięsień naramienny  na wysokości  stawu barkowego. Drugą igłę wprowadził w powłoki ciała tuż nad prawą łopatką a następne dwie w przedramię tuż poniżej stawu łokciowego oraz powyżej nadgarstka. Następnie wkłuł trzy długie igły w mięśnie prawego podudzia a dwie w udo. Po upływie 20 minut dr Siow wyjął wszystkie igły i polecił pacjentce położyć się na brzuchu, po czym wbił cztery igły po obu stronach kręgosłupa w okolicy krzyżowej. Po zakończeniu zabiegu pacjentka ubrała się i przeszła do poczekalni, ja zaś  dalej  przyglądałem  się  zabiegom  wykonywanym na  innych chorych. W klinice było siedem gabinetów zabiegowych. W każdym z nich na kozetkach leżeli pacjenci. Dr Siow wędrował od jednego gabinetu do drugiego i kolejno, osobiście wykonywał nakłuwania. Przy każdym pacjencie siedział asystent, od czasu do czasu badał tętno i obserwował zachowanie się chorego. W gabinetach panował ożywiony ruch, kolejni pacjenci zajmowali miejsca. Jedni przybywali do poczekalni o własnych siłach, zaś innych przynoszono na noszach. Po pewnym czasie przyznałem się, że jestem lekarzem. Wiadomość tę dr Siow przyjął spokojnie i odtąd uważał mnie za równorzędnego partnera. Dni spędzone w klinice dr Siow pozwoliły mi zapoznać się z techniką akupunktury oraz ocenić bezpośrednie wyniki nakłuwa­nia. Kilkakrotnie byłem świadkiem zastanawiających efektów leczni­czych. Z przeprowadzonych rozmów dowiedziałem się, że dr Siow sztuki akupunktury nauczył się od swojego ojca, który akupunkturę studiował w Pekinie w latach dwudziestych obecnego stulecia. Nie bez dumy poinformował mnie, że wśród jego pacjentów było wiele znanych osobistości — między innymi leczył się u niego książę Bernard, małżonek królowej holenderskiej Julianny, a także znani aktorzy filmowi z Hollywood. Jeśli chodzi o naszą chorą, to po kilku zabiegach akupunktury nastąpiła poprawa i zwiększyła się sprawność kończyn. Pierwsze więc moje zetknięcie się z akupunkturą wykony­waną przez chińskiego mistrza było dla mnie prawdziwym wstrzą­sem. Wizyta ta zaciążyła na dalszej mojej karierze zawodowej. Ze sceptyka stałem się bowiem umiarkowanym zwolennikiem akupun­ktury i postanowiłem poznać gruntownie tę metodę.

 

W przebiegu mojej dalszej podróży ekspresowcem „Kuźnica" korzystając z listów rekomendacyjnych dr Siow odwiedziłem kilka ośrodków leczenia akupunkturą w Hong-Kongu, a w czasie pobytu w Japonii podobne ośrodki w Osaka, między innymi Zakład Klinicznej Fizjologii profesora Yuzo Yamaguchi.  W czasie tego krótkiego pobytu na Dalekim Wschodzie byłem świadkiem ponad 500 zabie­gów   akupunktury   i   miałem   możność   ocenić   jej   skuteczność. W obliczu przekonywających faktów wróciłem do kraju całkowicie pozyskany dla akupunktury, a co więcej, powziąłem decyzję stosowa­nia tej metody u chorych leżących w prowadzonym przeze mnie Oddziale Chorób Płuc Szpitala Wolskiego w Warszawie. Początkowo ograniczałem się do przypadków stosunkowo prostych, a mianowicie bólów mięśniowych, np.  lumbago,  bólów korzeniowych okolicy lędźwiowej, bólów głowy typu migrenowego i nerwicy wegetatywnej. Wobec zachęcających wyników leczenia stopniowo  rozszerzałem wachlarz wskazań do nakłuwań. Rosła liczba chorych leczących się u mnie i zyskiwałem nowe doświadczenia. Celem zdobycia odpowie­dniego przygotowania teoretycznego i praktycznego w roku 1976 wziąłem udział w kursie akupunktury w Wiedniu,  a następnie uczestniczyłem w kursie zorganizowanym przez Europejską Szkołę Akupunktury w Paryżu. Nawiązałem także kontakt z Ministerstwem Zdrowia Chińskiej Republiki Ludowej i w roku 1975 wyjechałem na krótki, jednomiesięczny pobyt w czołowych ośrodkach akupunktury w Pekinie i w Szanghaju. W ośrodkach tych przeszedłem intensywne szkolenie, które przyczyniło się walnie do podwyższenia moich kwalifikacji.  W pięć  lat później  ponownie zostałem wysłany na trzymiesięczny Wyższy Międzynarodowy  Kurs Akupunktury  do Nankinu, który ukończyłem pomyślnie uzyskując wyjątkowo cenny, chiński dyplom honorowany na całym świecie. Dodatkowe szkolenie przeszedłem w roku 1982 w Phenianie (KRLD) wraz z grupą 8 polskich wybijających się akupunkturzystów oraz w roku 1983 w Ulan-Bator.

 

Od roku 1971 prowadziłem usilne starania o oficjalne uznanie akupunktury w Polsce. Początkowo moje próby nie dawały żadnego wyniku. Później opór przeciwników stopniowo słabł i zacząłem uzyskiwać pewne koncesje dla akupunktury. Rosła liczba lekarzy interesujących się akupunkturą i ci stawali się moimi sojuszni­kami. Spośród tych pionierów należy w pierwszym rzędzie wymienić dr Martę Szafarkiewicz z Warszawy i dr Krzysztofa Hofmana z Chochołowa. Wyraźnie pomyślnym wydarzeniem było utworzenie w październiku 1978 roku pierwszej w Polsce Poradni Leczenia Aku­punkturą w Warszawie przy ul. Pasteura 10, której kierownictwo powierzono mojej osobie. W roku następnym zorganizowano pierw­szy dwutygodniowy kurs akupunktury przy udziale Centrum Me dycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. W kursie tym wzięło udział 80 lekarzy. Obejmował on 48 godzin wykładów teoretycznych i tyleż godzin zajęć praktycznych. Do roku 1986 zorganizowaliśmy 17 kursów akupunktury, w których uczestniczyło 642 lekarzy. Cztery kursy w latach 1983-1986 miały międzynarodo­wą obsadę wykładowców. Kursy w latach 1983 i 1984 prowadzili specjaliści koreańscy, a w następnych dwóch latach wykładowcy z Pekinu. Szkolenie lekarzy na kursach miało zapewnić krajowi kadry wyszkolonych akupunkturzystów. Program szkolenia przewidywał uczestniczenie w trzech kolejnych kursach akupunktury I, II i III stopnia, a następnie 4-tygodniowy staż praktyczny w Poradni Lecze­nia Akupunkturą, po ukończeniu którego absolwenci uzyskiwali uprawnienia do samodzielnego wykonywania zabiegów i do prowa­dzenia gabinetów akupunktury. Do połowy 1987 roku 304 lekarzy dopełniło powyższych warunków i uzyskało uprawnienia do samo­dzielnego wykonywania akupunktury. Prowadzą oni 130 poradni, gabinetów akupunktury oraz punktów nakłuwań rozmieszczonych na terenie całego kraju. W ciągu 1986 roku we wszystkich placówkach akupunktury w Polsce przyjęto 10 tysięcy chorych, u których wykonano ponad 90 tysięcy zabiegów nakłuwania. Ważnym też wydarzeniem było utworzenie w lutym 1981 r. Sekcji Refleksoterapii (Akupunktury) Polskiego Towarzystwa Lekarskiego. Sekcja ta sku­pia wszystkich lekarzy zainteresowanych akupunkturą, a zadaniem jej jest inicjowanie, prowadzenie i popieranie prac naukowych związanych z akupunkturą oraz stałe doszkalanie swych członków. W 1987 r. Sekcja została przemianowana na samodzielne Polskie Towarzystwo Akupunktury.

 

Najważniejszym wydarzeniem w roku 1986 jest rozpoczęcie budo­wy pawilonu akupunktury w Warszawie przy ul. Pasteura 10 z funduszów przyznanych przez Stołeczny Komitet Narodowego Fun­duszu Ochrony Zdrowia. Program robót przewiduje oddanie do użytku tego pawilonu w końcu 1987 roku. W pawilonie tym znajdzie pomieszczenie Przychodnia Leczenia Akupunkturą oraz Ośrodek Szkolenia Lekarzy. Pawilon ten stanie się również siedzibą Zarządu Polskiego Towarzystwa Akupunktury.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin