Swiadectwa.doc

(347 KB) Pobierz
Ku rozwadze

 

Ku rozwadze

 

Autor: Kazimiera Gesek-Szpiech

 

 

Wakacje dobiegały końca. Zbliżało się rozpoczęcie roku szkolnego.
Zawsze przed rozpoczęciem roku szkolnego i szkółkowego w Kościele, zastanawiam się co można, albo co należałoby powiedzieć dzieciom i młodzieży na progu nowego roku szkolnego, co mogłoby być istotne i mogłoby im pomóc w uświęceniu ich życia dla Pana.
Oczekiwałam w jakiś nieokreślony sposób na słowo mądrości od Pana na tą okoliczność. Miałam cichą nadzieję, że Pan takie słowo da.
I oto nadeszła jedna z ostatnich niedziel tych wakacji. Przyszłam do kościoła wcześniej niż zwykle. Usiadłam na końcu. Rozmyślałam, w oczekiwaniu na rozpoczęcie nabożeństwa.. Od czasu do czasu spoglądałam na wchodzące do zgromadzenia osoby. Tym razem weszło kilka osób z młodzieży. Spoglądałam na nich. Jakoś tak zrobiło się smutno...
Smutek, który odczuwałam stawał się coraz bardziej zagarniający i dojmujący. Odczuwałam to jakby Bóg pozwalał mi patrzeć Jego oczami i czuć tak jak on czuje w swoim sercu. Za tym smutkiem przyszły myśli, które zanotowałam.

Piekło ma przygotowany plan zrabowania dzieci Kościołowi i odprowadzenia ich do świata. Świat stygnie, ateizacja postępuje. Świat wystygł i wystygnie jeszcze bardziej dla Boga, ale to nie zatrzyma planu Bożego osądzenia grzechu świata oraz odłączenia i zabrania świętej resztki.
Ból i smutek Boga jest wielki z powodu wielkiego odstępstwa od Bożych dróg oraz powszechnego odstępstwa od umiłowania świętości, od tego co dobre, mądre, miłe, piękne, łagodne, skromne i szlachetne.
Odczuwałam jak wielkie cierpienie jest w sercu Boga, z powodu wielkiego pożądania świata przez młodych ludzi i naśladowania go we wszystkim: w zachowaniu i obyczajach, w modzie, w bezwstydzie i nieskromności, w pysze wobec rodziców i wobec Boga.
Bóg jest mocny i mocny na tyle aby każdy grzech osądzić natychmiast i ukarać, i to ukarać srodze. On jednak w swojej dobrotliwej miłości jeszcze czeka, że zawrócisz młoda osobo, że odwrócisz się od swojej głupoty, próżności i pychy.
Jeżeli nie odwrócisz oczu od świata, zginiesz tak jak zginie każdy, kto umiłował świat bardziej niż Boga.
Piekło od dawna stosuje tą samą taktykę „poławiania” dusz, pochłaniając całe rzesze ludzi młodych i starych. Pułapką jest pożądliwa natura człowieka. Oferowanym towarem są wyłącznie falsyfikaty, ale za to dobrze opakowane. To co nie ma wartości zwykle bywa świetnie opakowane.
Nie bądźcie naiwni! Bądźcie mądrzy!
 

Przestań chcieć podobać się światu, świeckim koleżankom i kolegom. Odwróć swoje oczy od próżnej pożądliwości i próżnej chwały, która rządzi światem. Nie wariuj dla świata! Nie łudź się, świat dla ciebie nie zwariuje!
Nawet jeżeli najbardziej się do niego upodobnisz i obłożysz biżuterią.
Diabeł i tak cię wystawi! I wystawi ci jeszcze „słony rachunek”, że brałeś z jego stołu.
Bóg ma dla ciebie plan. Bóg ma dla ciebie partnera życiowego; męża lub żonę i przedstawi ci go we właściwym czasie. Diabeł ma tylko „falsyfikaty”.

Odłącz się od świata i całkowicie powierz swoje życie Bogu.
Odłączenie od świata i życie dla Boga ma jednak swoją cenę i kosztuje tak, jak wszystko co ma wartość. Nie kosztuje nic tylko to, co nie ma wartości.
Jeżeli nie odnajdziesz w swoim sercu i w tym życiu drogi do Boga, drugiej takiej szansy już nie otrzymasz. Stracisz swoją duszę. Stracisz to, co najcenniejsze – ŻYCIE.
Dziś jeszcze możesz wybrać.
Jeszcze dziś Bóg za tobą woła: „WYBIERZ ŻYCIE!”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Moja droga pojednania z Bogiem

 

Autor: Stefan Andrasz   

 

 

Posłuchajcie i sami też to sprawdźcie, jak dobry jest dla każdego nasz Pan, Jezus Chrystus darowany od Boga, Zbawiciel ludzkości „...który śmierć zniszczył, a żywot i nieśmiertelność na jaśnie wywiódł przez ewangelię” (2Tym. 1:10)

Byłem człowiekiem umarłym duchowo, ale Jezus podniósł mnie ze śmierci do życia. Podobnie jak zapisane jest w proroczym słowie o Izraelu, który ma przyjąć kiedyś Jezusa jako Mesjasza: „...Tak mówi Wszechmocny Pan: Przyjdź, ożywcze tchnienie, z czterech stron i tchnij na tych zabitych, a ożyją. I prorokowałem, jak mi nakazano. Wtem wstąpiło w nich ożywcze tchnienie i ożyli, i stanęli na nogach - rzesza bardzo wielka.” (Ez. 37:9-10)

W moim domu rodzinnym Słowa Bożego Nowego Testamentu nie było. Nauczono nas, dzieci chodzić do kościoła. Tam mogliśmy słyszeć odczytywane tylko krótkie urywki z Biblii. Takie niepełne zwiastowanie Ewangelii Chrystusowej nie powodowało zmiany naszego zatwardziałego serca.
Modlitwa nasza była wyuczonym wierszykiem, w którym nie było tęsknoty za społecznością z Bogiem.

Były i takie chwile w moich młodzieńczych latach, że głos Jezusa, który powiedział: „Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną.” (Ob. 3:20) dotykał mnie w następstwie czego zacząłem się przed Nim otwierać. Od Jezusa do mojego serca spływała błogość i pokój, za którym tęskniłem. Nie wiedziałem jak zatrzymać to dla siebie na stałe, czułem się okradany przez otoczenie, w którym przebywałem. Temat „Jezus” był niepopularny i pokryty milczeniem.

W tym czasie nie czytałem jeszcze Ewangelii Jezusa, dlatego nie wiedziałem co trzeba robić, by mieć czyste, zbawione serce i otrzymać od Jezusa to co zapisał ewangelista Jan: ,,Tym zaś, którzy Go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego.”(Ew.Jana 1:12)

Tak przebiegało moje życie do 25-tego roku, kiedy to byłem na nabożeństwie niedzielnym w Kościele Katolickim we Wrocławiu, bo tam wtedy mieszkałem. Usłyszałem słowa, że można nabyć Nowy Testament i to zrobiłem. Gdy zacząłem czytać i przyswajać prawdy Boże, zauważyłem, że mam przeciwnika, który mi przeszkadza. Był nim książę tego świata - szatan, o którym nie wiedziałem, że trzyma ludzi w mrokach śmierci i ma władzę nade mną (Dz.Ap.28:18; Ew.Łuk.1:79). Chciałem przyjąć do swego serca to, że krew Baranka Bożego, Jezusa Chrystusa była przelana na oczyszczenie i moich grzechów. Głos przeciwnika przeniknął wtedy moje wnętrze – „Za ciebie Jezus nie przelał krwi!”. Zacząłem powtórnie, powoli czytać te same słowa, by skupić się i przyjąć tą prawdę tak, jak ja to chcę i nie dopuścić do siebie tych kłamliwych słów. Wtedy poczułem jeszcze większą moc ciemności, która przygniotła mnie i okradła z mojej woli i wniosła ponownie to kłamstwo – „Za ciebie Jezus nie przelał krwi”. Poczułem się jak rozbitek, strasznie zagrożony. Zacząłem płaczącym całym moim wnętrzem wołać jak dziecko – „Jezus ratuj mnie! Jezus ratuj mnie! Czekam! Czekam!”.

Tak powtarzając poczułem nagle, że moc ciemności odeszła ode mnie, a obecność Jezusa w Jego chwale przyszła mi z pomocą. Poczułem się wyzwolony, wypuszczony na wolność, spadł ze mnie wszelki ciężar i przeniknęła mnie potężna moc od Jezusa, wnosząca radość, szczęście, pokój, bezpieczeństwo i wiarę. Przeżywając te najpiękniejsze chwile w bliskości z Jezusem, chciało się krzyczeć na cały Wrocław – „ludzie wierzcie w Boga, jest Bóg, jest Jezus!” Kiedy spojrzałem przez okno z mojego pokoju, widziałem jak drzewa, krzewy promieniują wymowną chwałą dla naszego Stworzyciela i Boga. Po tym spotkaniu z moim Zbawcą Jezusem doświadczyłem całkowitej przemiany, otrzymałem siłę do życia według Jego woli. Zerwałem ze wszystkim co mojemu Panu się nie podobało. W Jezusie odnalazłem sens życia, zacząłem karmić siebie słowem Bożym, które było dla mnie żywe, interesujące i zrozumiałe. Modlitwa do Boga sprawiała mi wielką radość z Jego bliskości ze mną. Współczułem ludziom, że nie wiedzą jak wielkimi dobrami

Chrystus chce ich obdarzyć, dlatego z radością chciałem o tym opowiadać, każdemu kto by tylko chciał słuchać. Bóg zrządził okoliczności, że spotkałem kolegę z ławy szkolnej, który wraz z żoną doświadczył obecności z Jezusem, który zmienił ich życie. Wylewało się z nich żywe źródło wyznawania tego co Zbawiciel dla nich uczynił. Zaprosili mnie do zboru chrześcijańskiego przy ul. Miłej we Wrocławiu. Tam zobaczyłem nabożeństwa na wzór pierwszych chrześcijan, bez żadnej ceremonii wcześniej mi znanej. Odczuwało się prostą, serdeczną więź zgromadzonych z Jezusem i wzajemnie z sobą.

Modlitwy - proste słowa wdzięczności lub zanoszonych potrzeb z głębi serca do Boga. Pieśni – radosne, uwielbiające dobroć Boga i Jezusa oraz pouczające. Było też bardzo dużo zwiastowanej Ewangelii Chrystusowej, co słuchacze uważnie śledzili w swoich Bibliach. W dalszych spotkaniach mogłem widzieć jak wierni doświadczają napełnienia Duchem Świętym, ze znamionami obcych języków. Przejawiały się objawienia i uzdrowienia chorych. Czytając Nowy Testament, zrozumiałem, że obecność Jezusa z Kościołem była bardzo ważna, było też poważane Jego słowo. Apostoł Paweł powiedział o Jezusie ,,On także jest Głową Ciała, Kościoła; On jest początkiem, pierworodnym z umarłych, aby we wszystkim był pierwszy.”(Kol.1:18)

Czyli bez Głowy tj. Jezusa, Kościół nie może istnieć jako Boży. Przez czytanie cennej lektury Słowa Bożego wzbudziło się we mnie wielkie pragnienie i wiara by otrzymać od Jezusa napełnienie Duchem Świętym. Chwała Panu, że spełniło się to w niedługim czasie, podczas domowego spotkania małego grona chrześcijan. Gdy modliliśmy się, do mojego serca z góry od Jezusa wstąpiła mocna wiara i głośno wypowiedziałem ,,Dzisiaj Bóg będzie chrzcił Duchem Świętym!” Wtedy całego mnie przeniknęła moc od Boga, wniosła wspaniałą radość i pokój. Moje ręce wzniosły się do góry, a usta uwielbiały Boga w rozlicznych, obcych językach. To przeżycie bardzo ugruntowało moją wiarę i zaufanie do Jezusa, wniosło większe światło do zrozumienia Słowa Bożego i dzielenia się Nim z innymi, oraz miłość Bożą do wszystkich. Bardzo cieszyłem się, że mam tak wielką rodzinę Bożą, braci i siostry, których łączy Boża miłość.

Po tym czasie zawarłem przymierze z Bogiem, czyli biblijny chrzest wodny zorganizowany przez chrześcijański zbór w Legnicy. Zgodnie ze słowami Jezusa: ,,Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony...” (Mar. 16:16) Zrozumiałem, że będąc niemowlęciem nie miałem wiary i byłem nieświadomy. Chrzest niemowląt poprzez pokropienie nie jest biblijny, gdyż Jezus i Apostołowie do takiego obrządku nikogo nie upoważnili.

Przeżycie chrztu wodnego było dla mnie wielką radością, mogłem tak samo jak Jezus wypełnić sprawiedliwość Bożą (Mat.3:15). Jezus powiedział naśladujcie mnie, uczcie się ode mnie, nigdy nie zmienił woli Ojca, ale ją dokładnie wypełnił. To do faryzeuszy Jezus powiedział ,,Głosicie nauki, które są nakazami ludzkimi, a przykazanie Boże zaniedbujecie” (Mar.7:7-8)
Następne ważne wydarzenie w moim życiu to zawarcie związku małżeńskiego z siostrą w Chrystusie Ireną Wojciechowską. Mieszkała ona wraz z mamą - jedynie one były wierzące w tej miejscowości.

Zamieszkałem w Przemkowie, gdzie wspólnie podejmowaliśmy modlitwy za ludzi, by mogli znaleźć tą drogę, która prowadzi do życia wiecznego. Wraz z trójką dzieci jeździliśmy na nabożeństwa do najbliższego zboru w Nowej Soli przy ul. Wyspiańskiego.
Od września 1991 roku zaczęły się regularne nabożeństwa w Przemkowie, gdzie uwierzyło kilka osób. Rok później 7 osób oddało swoje życie Bogu i zawarło z Nim przymierze

Chwała niech będzie Bogu, że trwa Jego zbawienna łaska. Jeżeli z niej jeszcze nie skorzystałeś to przyjdź do Jezusa, dziś jest dzień przyjemny, dzień zbawienia, jutra swego nie znasz. Sowo Boże mówi: ,,Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało i co do serca ludzkiego nie wstąpiło, to przygotował Bóg, tym którzy go miłują” (1Kor.2:9)
„Lecz moim szczęściem być blisko Boga. Pokładam w Panu, w Bogu nadzieję moją, Aby opowiadać o wszystkich dziełach Twoich.” (Ps. 73:28)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Świadectwo mojego uzdrowienia

 

Autor: Magda Kopyś   

 

 

Na początku października, dowiedziałam się o tym, że ślepnę... Okulistka mi powiedziała, że choroba, na którą chorują moje oczy, jest nieuleczalna i bardzo szybko postępuje... Pierwsze myśli, jakie mi przyszły do głowy to "Boże, dlaczego ja?, Dlaczego nie ktoś inny?... To typowe dla człowieka, który w tym momencie zamyka się na wszystko, bo wie, że z ludzkiego punktu widzenia coś jest niemożliwe... W moim przypadku to było uzdrowienie... Byłam załamana, traciłam wiarę i nawet mówiłam, że wolałabym umrzeć niż być ślepa. Modlitwa zboru przynosiła mi nadzieje, która zawodziła, bo nic się nie działo. Zaczęłam mówić "Boże Ty się w ogóle nie starasz... Ciebie w ogóle nie obchodzi, co się ze mną dzieje"... W tedy jedna siostra ze zboru powiedziała, że mi tak nawet nie wolno myśleć, a co dopiero mówić.... Przepłakałam parę nocy i bez nadziei zdecydowałam się pojechać na konferencje do Nowej Soli... Stwierdziłam, że i tak to mi nie pomoże, ale sobie trochę odpocznę od domu i spraw codziennych...

Drugiego dnia pobytu na konferencji, na wieczornej społeczności, była modlitwa o napełnienie Duchem Świętym... Nie wyszłam na środek, bo walczyłam z Bogiem... I wtedy podeszła do mnie jakaś siostra i powiedziała, że musi się ze mną modlić... Przemogłam się i zaczęłam wołać do Pana i pokutować... Zrozumiałam wtedy gdzie tak naprawdę byłam.... Po jakiej pustyni szłam... T wtedy zaczęłam jeszcze głośniej wołać do Pana i płakać... Wtedy zostałam napełniona Duchem Świętym i upadłam... Widziałam wielką jasność. Było mi tak dobrze a we mnie była taka radość i pokój, jakiego potrzebowałam od dawna...

Jak wychodziliśmy z kościoła to widziałam trochę lepiej, ale dalej przez mgłę... Pomyślałam, że to na pewno przez to, że czuje się pobudzona... Ale myliłam się, następnego dnia rano, mgła z przed moich oczu znikła i widziałam tak inaczej, a w południe już nawet małe literki Biblii kieszonkowej z daleka... Byłam szczęśliwa...

Tydzień po przyjeździe do Szczecina poszłam do okulistki i powiedziałam jej" Proszę pani mój Bóg jest Bogiem cudów ja jestem uzdrowiona i widzę." Nie mogła w to uwierzyć mówiła, że to niemożliwe, Bóg nie istnieje, ale zbadała mi moje oczy i wtedy już była bardzo zakłopotana... Cały czas słyszałam niemożliwe... Nie byłam długo w gabinecie, bo podstawowe badanie wykazało, że to, co było zniszczone po prostu wsiąkło... I chwała Bogu za to!!!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Najpiękniejszy i najważniejszy dzień w moim życiu

 

Autor: Halina Kudzin   

Wieczór Sylwestrowy 1958 r. - nabożeństwo i kazanie na temat powtórnego przyjścia Pana Jezusa po Kościół. A potem pytanie - gdzie spędzisz wieczność, gdyby to stało się dziś? Czy Jezus, który umarł na krzyżu Golgoty jest twoim Zbawicielem i Panem?… On dzisiaj chce przebaczyć twoje grzechy… Słyszę i coraz więcej łez napływa mi do oczu .Widzę siebie grzeszną - zaczęłam się modlić jak umiałam . Panie przebacz nie chcę żyć bez Ciebie. Po tej modlitwie, w sercu moim dziwnie spokojnie i radośnie. Duch Święty wypełnił mnie miłością do Zbawiciela. Byłam w innym świecie. A ten stary świat i jego uciechy daleko…
W ten właśnie wieczór sylwestrowy miałam pójść z koleżankami ze szkoły na zabawę, a wydarzyło się coś zupełnie innego.By nie robić Mamie przykrości - poszłam z nią na nabożeństwo…
Gdy wracaliśmy w nocy do domu, przechodziliśmy obok restauracji, gdzie miałam spędzić ostatni dzień starego roku i witać nowy. Gdy popatrzyłam przez duże okno restauracji na tańczących ludzi, pijanych, spoconych, ze wstrętem odwróciłam twarz. Dziękowałam Panu Jezusowi za to, że jestem wyzwolona i szczęśliwa - od dzisiaj z Nim. Wcześniej, często widziałam moją Mamę klęczącą na kolanach, modlącą się za mnie i brata. Wtedy obraz ten przeszkadzał mi w różnych rozrywkach, które lubiłam.. Teraz dziękuję, za Mamę i jej modlitwy.
Obrazy życia przesuwają się przed oczami i tak też każdy z nas pisze swoją historię życia. Stronica po stronicy, dzień po dniu, lepszy - gorszy - jak pogoda.
Historia mojego życia jest bardzo bogata w różne doświadczenia, trudne przeżycia, radości i łzy. Można naprawdę pisać książkę.
Dwa lata po nawróceniu wyszłam za mąż i przeniosłam się z rodzinnego miasta Cieszyna do Gdańska, gdzie mieszkam do dziś. Tutaj budowaliśmy naszą rodzinę . Mam dwóch synów i jedną córkę. Dzieci wnosiły tak wiele radości w nasze życie. Mój mąż był bardzo troskliwym i czułym ojcem. Cieszyłam się ogromnie z tego, że nasze dzieci mają tak dobrego tatę - którego ja niestety nie miałam (ale to inny trudny rozdział mojej histo rii życia). Toteż uciekałam w ramiona Ojca Niebieskiego i poznawałam Jego wspaniałą miłość codziennie. Dlatego najbardziej bolesnym doświadczeniem była śmierć mojego męża - nagła, niespodziewana. Gdyby nie Pan i Jego miłość nie byłabym w stanie przejść przez tą dolinę. Dokładnie wiedziałam , że jest u Pana , którego kochał z całego serca, jednak fakt rozstania bolał , ach jakże bolał…
To co przeżywałam opisałam w pieśniach. Otwieram moje serce w pieśniach opartych na fundamencie rożnych przeżyć. W wielu z nich wyrażam wdzięczność i chwałę Panu .W innych prośby, pytania do samej siebie i innych, a także zachętę. W innych wyznaję moją miłość do NIEGO i ufność. Także fascynuje mnie NIEBO - spotkanie z Jezusem i radość jaka czeka tych, którzy Go pokochali i idą za NIM. Śpiewam pieśni, hymny innych autorów, które poruszają moje serce, prze mawiają do mnie, wnoszą radość i nadzieję. I chociaż piszemy w różnym czasie i w różnych okolicznościach jest w nich wspólny klimat bliskości, ciepła ,wiary i ufności w Bożą dobroć i łaskę. Śpiewając je i moje kompozycje pragnę by pomogły niejednej duszy w jej kontakcie ze Zbawicielem Jezusem Chrystusem...
Mocno wierzę , że mój wspaniały i wielki Bóg , który trzymał mnie w swojej ręce od dzieciństwa ,aż dotąd będzie prowadził mnie dalej drogą życia. Jest bowiem dobrym Bogiem !

Szczerze oddana Halina Kudzin

 

Świadectwo br. Czesława Budzyniaka

 

Autor: Czesława Budzyniaka   

 

Świadomość istnienia Boga zaszczepiała mi od dzieciństwa moja matka - była bowiem osobą wierzącą. Ale w wieku siedemnastu lat zwabił mnie świat a ja dałem się oszukać. Przez trzy lata poszukiwałem obietnic szczęścia i wolności, którymi wabił mnie szatan. Ale zamiast obiecanego szczęścia i wolności doświadczyłem rozczarowania, wewnętrznego rozdarcia i nieustannego krzyku sumienia. Dziś wiem, że to łzy matki i jej modlitwy sprawiły, że mogłem się zatrzymać i wejrzeć w siebie.
W połowie sierpnia 1955 roku nastąpiło pierwsze świadome spotkanie z Panem. W ciszy i samotności otworzyłem „Śpiewnik Pielgrzyma” i natrafiłem na znaną z młodszych lat pieśń 177: " Boże mój, który widzisz serca mego łkanie…” Czytałem do trzeciej zwrotki i ostatnie słowa "..pomóż mi, pomóż mi” były już prawdziwą modlitwą. Później nie było wielu słów, tylko świadomość grzechu i żal straconych lat. Z kolan wstałem innym człowiekiem. Przyroda, ludzie i świat stały się inne. Ku uciesze matki, rodzeństwa, i znajomych ze zboru umiłowałem Biblię nade wszystko - stała się drogowskazem na ścieżce mojego życia.
Po okresie jednego roku t.j. 2 września 1956 r. złożyłem ślubowanie mojemu Bogu przez chrzest wiary. Ponieważ narodziłem się na nowo w zborze zielonoświątkowym zapragnąłem w oparciu o moją wiarę przeżyć chrzest w Duchu Świętym .Kluczowym tekstem był werset : „Obietnica ta bowiem odnosi się do wszystkich.”(Dz.Ap.2,39). Z łaski Pana doświadczyłem jak wielu, wielu innych tego dziwnego powiewu ,który z nieba zstąpił na Kościół Jezusa, który był w nim zanurzony.
30 grudnia 1956 r. zawarliśmy związek małżeński z Anną Baranik obecną moją małżonką, z która wspólnie wychowaliśmy troje naszych dzieci.
Niemal przez wszystkie wspomniane lata podejmowałem trud głoszenia Ewangelii. Zacząłem już w Przyborowie a później w zborze w Nowej Soli gdzie pastorem był nieżyjący już br. St. Daszkiewicz. Czynię to do tej pory, na pewno z mniejszym natężeniem, ale wciąż z tą samą radością. Zawsze starałem się być tam gdzie ktoś mnie potrzebował. Za nic mieliśmy przyszłość, wystarczyły jedne sandały i jedno ubranie .Liczyło się to by pocieszać smutnych. To były najpiękniejsze lata kiedy angażowałem się w sprawy Ewangelii nie oczekując niczego od człowieka. Wtedy to właśnie prawie dotykałem samego Boga. Dziś bardziej jak kiedyś rozumiem, że w tym trudzie, nie narzekając, pomagała mi w dużej mierze moja żona pozostając z trójką dzieci w domu.
Dziś jednak po pięćdziesięciu latach nieraz mam chęć zawiesić wiechę na zrąb budowli chociaż jeszcze jestem w drodze. Skończy się ona gdzieś na skrawku ziemi niczyjej -bo przeznaczonej dla wszystkich. Kiedy analizuję moją przestrzeń czasową, moje w niej doświadczenia, pojawią się nieraz niepokój i pytania do siebie samego. Czy dobrze zaorałem zagony tej ziemi dane mnie pod uprawę ? Czy z niedbalstwa nie za płytko lub z niewiedzy nie za głęboko wpuściłem pług mojego rozumu , moich uczuć i moich emocji ? Nie wiem czy można jeszcze coś poprawić? Czy można... ? Z całej mojej przestrzeni życiowej pozostał stos wspomnień i trochę goryczy bo jestem spętany cierniem, który mocno zaczął uwierać. Na ramionach niosę ugniatający krzyż z moją bezradnością i bez możliwości wyboru. Takie jest obecne moje życie z pogarszającym się stanem zdrowia i cierpieniem mojej żony chorej na nieuleczalną chorobę.
Trzeba jednak iść dalej za Jezusem drogą krzyża aby lepiej zrozumieć siebie. Iść do końca, by uznać sens swojego istnienia na tej planecie wobec Boga , ludzi i siebie samego.
W moim dotychczasowym życiu były porażki i potknięcia - ale nigdy na tyle by zmrok zapadł w ciągu dnia. Natomiast zwycięstwa - czy były? Nie wiem. Wiem tylko o jednym. To było pięćdziesiąt lat temu gdy zwyciężyłem samego siebie. Idąc ścieżką mojego życia nie raz byłem na górze Tabor. Innym razem na drodze do Emaus z moim przygnębieniem i myśleniem rozgoryczonych uczniów - " a myśmy myśleli…. "
Dziś mając siedemdziesiąt lat z pełną świadomością zmierzam w stronę ciszy, idę by być bliżej progu przeznaczenia i mojej tajemnicy, która jest jednym wielkim milczeniem, z której wyszedłem, i do której powracam. Idę wsłuchany w siebie z moją wiarą i moim powątpiewaniem, drogą mojego czasu i mojej przestrzeni, przyjmując wszystko co los dał. A dał to co mógł dać - to co było moim przeznaczeniem zanim jeszcze żadnego z nich nie było. Dał trochę goryczy i bólu, trochę zawodu w oczekiwaniu. Dał trochę radości, która nie przeminęła .Ale dał też to co mógł dać najlepszego, dał życie, które się nie kończy, ono się tylko zmieni. Tam u mojego kresu , będzie mój początek.
Moją modlitwa zawiera się w słowach:
„Uwielbiam Cię Panie za każdy mój krok w Twoim kierunku, który czyni Cię coraz większym i coraz bardziej niepojętym . Z każdym dniem jestem coraz bliżej Ciebie ,choć wciąż trudno objąć Cię myślami, określić rozumem czy wypowiedzieć słowami. Każdego dnia potrzebuję Ciebie, każdego dnia wpatruję się w Ciebie w Twojej Świątyni w głębi zamkniętych oczu mojej modlitwy. Ty wiesz kiedy obetrę z mej twarzy ostatnie łzy i kiedy wypowiem ostatnie słowo. Wtedy to wygaśnie piec Malachiaszowy i ług foluszników będzie zbyteczny, bo ujrzysz odbicie Swej twarzy w srebrze któreś wytapiał i czyścił. Dziś wiem, że starość lubi być samotna jakby w poczuciu grobu, dlatego patrzę na ludzi bez zazdrości i nie podnoszę swej twarzy , bo po co widzieć daleko ,wystarczy gdy w swej głębi widzę wieczność.”
Dziś mam świadomość, że trzeba zżyć się i pokochać słodycz swojej niemocy i oswoić się ze swoim losem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Świadectwo nawrócenia księdza

Chciałbym napisać coś najzwyklejszego, najbardziej prostego, tak jak zwykłe i proste jest życie z Jezusem na co dzień. Osobiście nie jestem zwolennikiem wygłaszania świadectw przy różnych nadarzających się okazjach i myślałem, że nigdy się to nie stanie w moim życiu. Starałem się zresztą tego unikać.

Dzisiaj jednak wydaje mi się, że Bóg chce chociaż ten jeden jedyny raz posłużyć się moim przykładem. Dlatego zdecydowałem się napisać to świadectwo.

Celem mojego pisania nie jest wytworzenie atmosfery sensacji ani krytycyzmu, ani też innych negatywnych rzeczy rodzących niewłaściwe emocje. Piszę to jako człowiek, który dzięki Jezusowi wolny jest od negatywizmu. Jednocześnie Bóg pokazuje mi wiele rzeczy ze zdwojoną siłą, a dzieje się to nie w atmosferze buntu i sprzeciwu, lecz rozsądnego widzenia sprawy, oceny a może też wyraźnej przestrogi. Jeżeli ktokolwiek to przeczyta, niech wie, że stoi za tymi słowami człowiek szczęśliwy, zadowolony, pełen nowej nadziei, który nigdy nie oddałby tego co ma nawet za najcenniejsze rzeczy ze starego życia.

Okres młodzieńczy
Sięgając pamięcią wstecz usiłuję zarejestrować chwilę, w której moje życie z Bogiem zaczęło zyskiwać znamiona świadomego poszukiwania. Wydaje mi się, że byłem całkiem typowym młodzieńcem. Wychowywałem się na wsi, gdzie życie młodzieży koncentrowało się wokół kilku placówek kulturalnych: klubu, knajpy z dyskotekami i kościoła. Niech to nikogo nie dziwi, ale ci sami chłopcy, którzy byli stałymi bywalcami knajpy, dyskotek i klubu doskonale realizowali się także w kościele. Ja także należałem do tego grona. Dodałbym tutaj jedną rzecz na swoją korzyść. Bardziej interesowało mnie realizowanie się w kościele. Sądzę, że był to czas kiedy Bóg, którego nie znałem, ale czasami bardzo gorąco wołałem do Niego, rozpoczął swoje dzieło w moim życiu.

Uczęszczałem wtedy do liceum ogólnokształcącego. Musiałem dojeżdżać autobusem. Przez cały okres nauki w szkole byłem ministrantem. Było to czasem duże obciążenie, ale zawsze przeżywałem wielką radość, kiedy mogłem pójść do kościoła. Miło wspominam ten okres. Często stanowiło to dla mnie coś w rodzaju azylu duchowego. Jedno chciałbym tu uwypuklić. Jest coś takiego w sercu młodego chłopaka, coś bardzo szczerego, intymnego, czym chciałby się nieraz podzielić. Jest to jakieś pragnienie intymnej relacji z ojcem. Niestety zazwyczaj ten okres dojrzewania męskiego pozbawiony jest możliwości prawidłowej realizacji. Powodem bywa zachwiana więź emocjonalna pomiędzy ojcami i synami. Wiem, że coś takiego przeżywałem. Wiem także, że wtedy właśnie odkrywałem mojego nowego Ojca. Wiele razy przychodziłem do Niego i ze wzruszeniem opowiadałem Mu o swoim życiu, o swoich problemach. Tylko On wiedział, co tak naprawdę kryje się w moim sercu.

Tak na marginesie: teraz kiedy sam jestem ojcem, chciałbym was ojcowie do czegoś zachęcić. Naprawdę nie najważniejszy jest biznes, hobby, gazeta, pieniądze. Najważniejsze jest serce dziecka, w którym kształtuje się obraz więzi z ojcem. To odnosi się tak do nawróconych, jak i nie nawróconych ojców.

Pewnego dnia nadeszła chwila życiowej decyzji. Perspektywa zdania matury wywoływała we mnie burzę myśli. Jako chłopak z małego środowiska miałem problem z podjęciem ostatecznej decyzji co do mojego dalszego życia. Chciałbym tu wspomnieć pewnego człowieka, którego bardzo ceniłem i który wtedy przyszedł mi z pomocą. Był to ksiądz, proboszcz mojej parafii. Odkryłem w nim przyjaciela, chętnie z nim przebywałem i rozmawiałem. On też wpłynął na moją decyzję. Pewnego dnia zapytał mnie: - Co chcesz dalej robić? Nie wiem nawet dlaczego odpowiedziałem: - Chciałbym być księdzem.

Moja decyzja wywołała burzę w domu. Matka wylewała łzy, że traci jedynego syna. Ojciec, jak zwykle milczący, nic nie mówił, ale wyczuwało się w jego postawie dezaprobatę. Właściwie wszyscy byli przeciwko. Ja zaś realizowałem konsekwentnie swój plan. Dochodziło do tego, że w tajemnicy przed mamą pisałem podanie o przyjęcie do seminarium duchownego. Stres, w jakim działałem sprawił, że napisałem z kilkoma karygodnymi błędami, za które musiałem się wstydzić podczas rozmowy u rektora odbywającej się w obecności mojego proboszcza.

Cała ta sytuacja, gdy dzisiaj ją analizuję, pokazuje pewien tragizm. Polega on na tym, że młody chłopak żyjący w systemie katolickim, jeżeli chce być bliżej Boga, musi trafić albo do klasztoru albo do seminarium duchownego. Może wydać się to komuś dziwne, ale taki mechanizm funkcjonuje. Bardzo wyraźnie można to zauważyć w małych środowiskach wiejskich. Dzisiaj widzę, że jest to niewola. Tym sposobem trafiło do seminarium duchownego wielu chłopaków, którzy po jakimś czasie przeżyli rozczarowanie. Korzenie owego mechanizmu leżą w mentalności, skrzętnie zresztą wpajanej przez duchownych, że tak naprawdę można Bogu służyć tylko należąc do stanu duchownego.

Seminarium - pobożni, intelektualiści, posłuszni i...
Towarzyszył mi dreszczyk emocji, kiedy po raz pierwszy, w otoczeniu rodziny przekraczałem progi seminarium. Auto wypakowane różnymi potrzebnymi przedmiotami wjechało na mały dziedziniec. Był to plac otoczony dosyć wysokimi domami, a tam gdzie była wolna przestrzeń stał wysoki mur. Później się dowiedziałem, że chodziło o to, aby nikt niepożądany nie miał wglądu za mury tej instytucji. Po latach stwierdziłem, że mury mają jeszcze inną rolę do spełnienia - ogranicza...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin