R5.TXT

(31 KB) Pobierz
rowtEoz M1. co Esz.
A POWIErI Cl, KINI JESTE
)
_ , )
_ Smša_aó_.._a___
Służšce za tytuł niniejszego rozdziału słowa Anthelme Brii-
Iat-Savarina, znakomitego smakosza przełomu XVIII i XIX i,:,
autora dzieła Fizjologża smaku albo Medytacje o gastronomii
doskonalej, w którym zawarł on swoje wieloletnie dovůiad-
ezenie nabyte w czasie wspaniałych biesiad, detyczyły oczy-
wicie okrelanej grupy ludzi. Dla Savarina istoty ludzkie
dzieliły się zasadniczo na dwie kategorie - tych, którzy do-
ceniali rozkosze stołu i korzystali z nich, i tych, którzy mimo
posiadanych rodków nie mieli o tym najmniejszego pojęcia.
Oczywicie tych ostatnich miał on w głębokiej pogardzie.
Poza sferš zainteresowań profesora, jak lubił się niekiedy
zwać Savarin, pozostawali ci, których nie stĆć było na sma-
koszostwo. Zdawał on sobie oczyw icie sprawę, że przy należ-
noć do grona osób, które znajdowały wielkie upodobanie
w wykwintnyxn jedzeniu, uzależnione jest od zasobnoci kie-
sy. Ustalił nawet granicę finansowš, od której można zaliczać
się do smakoszów. Jego zdaniem wynosiła ara 5000 franków
rocznego dochodu i oznaczała redniš zamożnoć lĽo.
Przyjmujšc te kryteria niewielu poznaniakćw mogłobs zna-
Ieć się wród savarinistów. Dlatego też prz5kładajšc uczonš
maksymę pana Anthelme "Powiedz mi, co jesz, a powiem ci,
kim jeste" do stosunków poznańskićh, mniej miejsca pomię-
cić będzie można podziałowi społeczeństvra r,a dwie, tak dla
Savarina podstawowe kategorie: smakoszów i ich przeciiůień-
stv,o. Napiszemy o tych, którzy jadali dębre bšd posilnie,
140 A. B r i 1 1 a t - S a v a r i n: Fizjodogia smaku, albo Medtacje
o gastronomii dosk;onaiej. Warszawa 1997, s. 120.
199
tych, którzy musieli zadowalać się skromnym jadłem i ty ch,
którym nierzadko głód zaglšdał do oczu.
Poznań nie był całkowicie pozbawiony savarinistów. Kilka
było miejsc, gdzie gromadzili się zwolennicy dobrego jedze-
nia. W latach dwudziestych i trzydziestych z wiel'iej gocin-
noci i znakomitej kuchni słynšł dom państwa doktorostwa
Wolfów. Jak nam wiadomo, doktor Wolf należał do najzna-
komitszych wtedy lekarzy. Znane i cenione przez bawišcš
w Poznaniu arystokrację i miejscowych smakoszy były obia-
dy "u Wolfów" 14'.
Przez wiele następnych lat, gdzie między caterdziestym
a szećdziesištym którym rokiem orodkiem miejscowym bon
vivantów był Hotel Bawarski. Smakoszom tam biesiadujšcym
i tracšcym fortuny ochoczo sekundował sam właciciel, Przy-
bylski. "Miał on podobno zmysł szczególny do organizowania
dobrych obiadów i wynajdywania wybornych win" 14Q.
Do ludzi, którzy nie lubili szczędzić na dobrym jedzeniu,
należał również Hipolit Cegielski. Niekiedy mu nawet wypo-
minano, że prowadzi życie ponad stan - "za paradnie miesz-
ka, nadto dobrze je..." 143,
Tymczasem coraz to lepszš renomę zyskiwał sobie Bazar.
Chętnie jadali w nim nie tylko Polacy, ale i oficerowie prus-
cy, bankiety wyprawiali wysocy urzędnicy i bogate kupiec-
two żydowskie. Tu organizowano uczty z okazji pobytu co
znakomitszych osób. W czasie wojny francusko-pruskiej w Ba-
zarze stołowali się internowani w Poznaniu oficerowie fran-
cuscy. Lwiš częć kosztów z tym zwišzanych pokrywała dy-
rekcja Bazaru oraz majętniejsi obywatele miasta lub z pro-
wincji, op. dr Teofil Matecki czy hrabiostwo Platerowie. We
wspomnieniach Mottego, któremu nieobca była kuchnia fran-
cuska, nie brak jest uwag o "wietnych obiadach" i "wiet-
nych ucztach", w jakich miał przyjemnoć brać udział na ba-
zarowej sali.
O tym, że nie brak było w Poznaniu smakoszy, wiadczyć
141 W. K w i 1 e c k i: Dyaryusz r. 1832-1834. T. IV. Kajecik 29,
s. 73-76.
i4ř M. M o t t y; Przechadzki... T. I, s. 141.
i4s Cyt. za Z. G r o t: Flipolit Cegżelski..., s. 87.
Strona tytułowa popu-
larnej ksišżki o gospo-
darstwie domowym Ka-
roliny z Potockich      Na-
kwaskiej        wydanej w
Poznaniu w 1843 r.
                i-.
                ..: '..;,.:,:
                ł
mogš ogłoszenia miejscowych kupców zachwalajšcych prze-
różne smakołyki. Tak op. w 1816 r. oferowano ostrygi, ka-
wior, sery szwajcarskie, figi smyrneńskie i "piękne włoskie
wielkie kasztany", donoszono, że "u ogrodnika Rotha na no-
wych ogrodach dostać można dojrzałych ananasów". Nie brak
było i wykwintnych win: francuskich, reńskich, hiszpańskich
szampanów i araków. Nie szczędzono więc wysiłków, aby na
stołach miejscowych savarinistów znajdowały się wyszukane
frykasy. W 1866 r. sprowadzono do Poznania "Żółwia ważš-
cego pół trzecia centnara, który z zatoki meksykańskiej za-
200 I 201 
wędrował aż do nas żywiuteńki [...J chcšc iż by nasi gorliwi
badacze natury [...] przekonać się mogli dowiadczeniem włas-
nym, jak smakuje autentyczna żółwiowa zupa, oraz rozważyć
ważnš kwestię, ażali lepsza jest z maderš lub z winem bur-
gundzkim" 14ł
Nie jednak. wšskie grono zamożniejszych poznaniaków, mo-
gšcych sobie pozwolić na dania, jakich nie powstydziłyby si
renomowane restauracje Braci Very czy "Braci Prowansal-
skich" w Paryżu, daje nam obraz tego, co jadał dziewiętna-
stowieczny obywatel Grodu Przemysława.
W tym włanie czasie nastšpiła prawdziwa rewolucja w ja-
dłospisach przeciętnych zjadaczy chleba. ftewolucję tę spowo-
dowało upowszechnienie ziemniaka. Pojawił się on na zie-
miach pelskich w XVIII Ž., za panowania Augusta III Sasa.
Tak pisał o tym epokowym wydarzeniu Jędrzej Kitowicz: "Po-
woli rolnicy w ekonomiach królewskich zaczęli od Niemców
1 GWKP 1816, nr 52, 55, 59, 101; Listy Wojtusża... List XLVIIl;
Dz.P. 1866, nr 236:
nabywać kartofli, od tych znowu pogranic:ni. Nareszcie gdy
kartofle były znajome po żuławach gdyński:h, po Holendrach
ivielkopolskich i Iitewslich, gdy do Wielki'j Polski przyszło
kilkaset familij Szwabów, którymi panowie niektórzy, a mia-
nowicie miasto Poznań, wsie swoje całe, wyPędziwszy daw-
nych chłopów poLskich, poosadzali, ci prze:hodniowie, przy-
uczeni w swoich krajach żyć niemal samymi kartoflami. naj-
bardziej do nich polskim chłopom, a od tch szlachcie ape-
tyt naprawili, tak że na końcu panowania ,ługusta III karto-
twie i na Rusi'' lłj
Ele znajome były wszędzie w Polszeze, w Li
Od pojawienia się na ziemiach polskich ziniaka do w ejcia
jego na stałe do jadłospisów tysięcy poznaniaków upłynęły
dziesięciolecia. W 1810 r. zbiory ziemniaka  Wielkopolsce na
jednego mieszkańca wynosiły 34,3 kg,  w 1878 r. już
i290,6 kgl4'.
Dwa główne czynniki miały wpływ na jidłospis poznania-
ka - możliwoci finansowe i rozmaitoć znajdujšcych się na
rynku wiktuałów. Z tym ostatnim bywało l;ardzo różnie. Lata
1815-1820 to okres, kiedy poznaniacy zna;eli się w bardzo
iłopotliwej sytuacji. Po prostu brak było wystarczajšcej iloci
żywnoci. W tym wypadku mieszkaxicy G'odu Przemysława
zawinili sobie sami. Cechy rzeników i piekarzy w oparciu
o istniejšce prawodawstwo skutecznie eliminowały konlcuren-
tów przybywajšcych z innyclz miejscowoci, a pragnšcy ch
sprzedać swe wyroby w Poznaniu. Doszło do tego, że zasto-
sowali oni swoisty bojkot rynku poznańskiego. Stopniowo co-
raz dotkliwiej odczuwano kłopoty w zaopatFzeniu w żywnoć.
Władze szybko zorientowały się w powstałej sytuacji i kole-
nymi rozporzšdzeniami ograniczyły monopol miejscowych pro-
ducentów, tym samym zachęcajšc rzemie[ników branż spo-
życvczych z okoliczny ch miast do handlu z poznaniakami.
Nadal brak jednak było bardziej szlachetnych rodzajów wę-
dlin oraz szynki. "Pamiętam jeszcze owe czasy, gdzie byłby
1 B. B a r a n o w s k i: Poczdtki i rozpowszechn,ienie uprawg
ziennżaków na ziemiach rodkowej Polski. Łód 1960 s. 17.
148 S g o r o w s k i: Stosunki sgoleczno-gosxodarcze. W: Dzieje
Wielkopolski. T. II. Lata 1793-1918. Praca zbiQrowa pod redakcjš
W. Jakóbezyka. Poznań 1973, s. 95.
202  203
W restauracji Kyffhauser, ok. 1910 r.
                tutaj poza wielkanocnymi więtami ziemię i niebo poruszył,
                a szynki nie dostał, służšce nasze biegały nieraz z próżnym
                talerzem po wszystkich rzenikach i czasem      tylko udało się
                schwytać kawałek tego specjału w kasynie niemieckim" 14'.
                Dopiero przed rokiem trzydziestym założenie pierv,szej w Po-
                znaniu wędliniarni, przez niejakiego Rauschera, położyło ko-
                niec kłopotom.
                Prawdziwy wstrzšs w zaopatrzeniu w produkty ży wnocio-
                we przyniósł przełom 1846/1847 r. Rok bowiem 1846 był szcze-
                ólnie nieurodza n . Nie obrodził        zboża   a do te o doszła        za-
                g J y   y               g
                raza kartoflana", która zniszczyła lub obniżyła znacznie zbio-
                ry ziemniaków, podstawowego pożywienia biedoty. "Po zbo-
                żu jest ziemniak najużyteczniejszš rolinš kuchennš i domo-
                wš. Choroba ich nader silnie dała się we znaki ludziom! Daj
                Boże, aby się więcej nie pojawiła" - pisała Karolina z Po-
ó
                tockich Nakwaska''. Klęska ta dotknęła przede wszystkim
                najuboższych. W Poznaniu ceny żywnoci rosły gwałtownie
ó                                                       ,
                op. w styczniu 1847 r. 1 szafel (54,9 litra) ziemniaków koszto-
-              wał 24 srebrne grosze i 6 fenigów, by   w kwietniu osišgnšć
                cenę 1 talara, 6 srebro ch rosz i 11 fani ów    oz      li w    ci u
                        y g y   g       ,       y       šg
                czterech miesięcy ziemniaki podrożały o 12 srebrnych groszy
        I
                i 5 fenigów. Jeszcze szybciej rosły ceny pszenicy. W styczniu
U       I       za 1 szafel płacono 2 talary, 20 srebrnych      groszy i 3 fenigi,
                by w kwietniu już 3 talary, 19 srebrnych groszy i 1 feniga...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin