Feliks Koneczny - Rozmnożenie bolszewizmu (1930r.).pdf

(66 KB) Pobierz
Rozmnożenie bolszewizmu - (1930 r.)
Nie ma dnia, żeby nie można było wyczytać w jakim dzienniku radosnej wiadomości o
„likwidacji” jakiegoś „centralnego gniazda” lub nawet „zarządu” partii komunistycznej. Cóż
bardziej pożądanego? Cieszyłem się więc razem z innymi, lecz po pewnym czasie zaczęła
mnie niepokoić ta codzienność triumfów policji państwowej. Likwidacja bez końca? A więc
cóż jest „zlikwidowanego”? Boję się, czy policja nie ma tu do czynienia z jakąś hydrą, której
łby odrastają dziwnie szybko, i to wielokrotnie! A w takim razie cóż będzie dalej?
Triumfalne komunikaty w gazetach o tych „likwidacjach” przypominają mi pewnego
golibrodę żydowskiego z Rzeszowa w Małopolsce. Miasto to słynie z „rzeszowskiego złota”;
warto by zasłynęło także krytycznym zmysłem obserwacyjnym, subtelnością definiowania i
mądrością życiową, okazanymi przez jednego ze swych obywateli. W roku wojennym 1915
Lwów był już zajęty, Przemyśl oblegany, czoło armii rosyjskiej zbliżało się pod Rzeszów.
Urzędowe biuletyny głosiły oczywiście same zwycięstwa.
Goląc raz pewnego majora austriackiego, pyta ów golibroda, co nowego? Major woła w głos,
że wszystko dobrze, zwycięstwo jedno po drugim! A na to brzytwowładny szeptem: „A ja się
boję. Ja się bardzo boję...”
Zważywszy, że powątpienie wszelkie o zwycięstwie było wówczas dotkliwie karane (aż do
szubienicy włącznie!) jako „akcja antypaństwowa”, wypada wyznanie bojaźliwości owego
Żyda rzeszowskiego uznać za dowód odwagi.
Major nastroszył się wielce i wrzasnął: „Co to ma znaczyć? Kto śmie szerzyć defetyzm?”
Żydek w trwodze, jąka się i tłumaczy:
„Nu, rozumie się, zwycięstwa, tylko zwycięstwa, ja się tylko boję, że one są coraz bliżej
nas...”
Podobnie i ja, choćbym się miał narazić na podejrzenie „akcji państwowej”, wyznam
otwarcie, że się boję, czy tych „likwidacji” nie za dużo? Policja nie może nastarczać
likwidowaniu!
Odnosi się coraz częściej wrażenie, że ilość komunistów wzrasta w jakiejś żywiołowej
progresji. Tak jest zresztą w całej Europie, wyjąwszy Włochy. Dopomagają agitacji
bolszewickiej biedota z ciemnotą, poparcie Izraela gorliwe i bolszewickie złoto, na które
pierwsza w swoim czasie złakomiła się Anglia... Ale to wszystko jeszcze sprawy nie
wyjaśnia.
Z badań historycznych wywnioskowałem niezłomne przekonanie, że nigdy nie powiedzie się
sprawa, która byłaby propagowana wyłącznie przez ludzi złych. Złość „mniejszości
międzynarodowej”, zwrócona od samego początku przeciwko Polsce i wszystkie przekupstwa
i żołdy bolszewickie nie zdołałyby same własnymi siłami nic zrobić, gdyż źli sami nigdy
niczego nie wytworzą.
Państwa chrześcijańskie nie mogłyby nic ucierpieć od Żydów, gdyby nie było chrześcijan
przejmujących się cywilizacją żydowską, przejmujących żydowskie założenia i żydowską
metodę rozumowania (zwłaszcza prawniczego). A działalność przekupionych stanowi
doprawdy minimalną propozycję w bilansie życia publicznego; jest to groźne etycznie, lecz
nie w praktyce. Słusznie twierdził znakomity Kalinka, że jeden poczciwy głupiec więcej
wyrządzi złego państwu i społeczeństwu, niż setka łajdaków.
Słuszność Kalinki polega tu na tym, iż zło pozbawione jest mocy twórczej, a posiada ją
wszelka zacność, poczciwość, choćby... pozbawiona darów Ducha Świętego. Źli nie obejdą
się tedy bez poparcia dobrych, lecz... głupich.
Ci poplecznicy poczciwi zła służą mu przede wszystkim do tego, żeby je otaczać opinią dobra
i przemycać pomiędzy dobrych jako coś dobrego.
Spójrzmy uważnie na świat, a zobaczymy, jak złu zależy niezmiernie na tym, by uchodzić za
dobro, od tego bowiem zawisło jego powodzenie.
Popatrzmy, jak brutal stara się obmyślić dla swoich gwałtów jakieś wyjaśnienie
usprawiedliwiające, żeby wykazane było, że on przez swoje postępki staje się dobroczyńcą
współobywateli. Systemów opartych li tylko na samym gwałcie w historii powszechnej jest w
bród, ale każdy z nich dbał o to, by mu nie zabrakło mówców i pisarzy uznających go za
wcieloną sprawiedliwość i potrzebę nieodzowną swego społeczeństwa. Zdzierstwa,
bezprawie, terror, zbrodnie wszelkiego rodzaju każą uważać się za zrządzenia i zarządzenia
opatrznościowe. Ale gdyby temu nikt nie uwierzył, ilość popleczników zła jakżeż byłaby
nikła!
Kto piął się [w górę] depcząc wszelką słuszność, ten chce potem, by zdeptana [przez niego]
słuszność stanęła po jego stronie i nie uspokoi się, dopóki nie pojawią się wywody tej
słuszności ułożone przez pochlebców zainteresowanych w pomyślności bezprawia.
Gwałtownik gotów sądy rozpędzać a delję podszyć sobie wyrokami sądowymi (delja ta na
nowo w Polsce jest w użyciu!), dąży jednak do tego, by mieć sądy po swej stronie, bo nie
zazna spokoju, dopóki nie będzie mógł obwieszczać na wsze strony, że on działa właśnie w
imię sprawiedliwości.
Czyż bolszewiccy gwałtownicy nie postępują tak samo?
Ponieważ zło nie posiada samo przez się mocy twórczej, należy wzrost i powodzenie
komunizmu przypisać temu, iż w propagandzie biorą udział ludzie prawi, zbałamuceni. W
Rosji mamy w armii „Krasnoarmiejców”, tudzież na urzędach pewien procent (jaki, nikt
oznaczyć nie zdoła) ludzi uznających komunizm za dobro i służących [mu] w imię dobra. Są
to tak zwani „ideowi komuniści”; nie biorą łapówek, żyją w ubóstwie i w porównaniu ze
zwyczajną normą życia swych kolegów wprost ascetycznie; a [jednak to właśnie oni] są dla
ludności najgorsi, bo najgorliwsi, najbezwzględniejsi. Oni to stanowią trzon sprawy
komunistycznej, oni czynią możliwymi rządy bolszewickie. Nieznaczny nawet procent ludzi
prawych wystarcza, żeby wytworzyć rusztowanie dla gmachu, który wznieść pomagają.
Powodzenie zła oparte jest na ochotnej pomocy udzielanej mu przez ludzi dobrych
wciągniętych w jego służbę.
I poza Rosja na nic zdałaby się najbardziej wytężona agitacja, gdyby nie było już w całej
Europie komunistów ideowych. Obawiam się, że ich ilość wzrasta.
Tu ma się ochotę zawołać: Jakimżeż cudem może Europejczyk uznać tak potworną głupotę i
głupią potworność za dobro? Przecież to się sprzeciwia wszelkim składnikom cywilizacji
łacińskiej, chrześcijańsko-klasycznej! Skądżeż tedy? Którędy to wchodzi w organizm tej
cywilizacji przynależny
Otóż rzeczywiście, żadne bolszewizmy do cywilizacji łacińskiej stanowczo przystępu nie
mają i mieć nie mogą. Byłoby to [zaiste] niewykonalne, [ale wtedy tylko] gdyby Europa
naprawdę była tą cywilizacją należycie opancerzona. Ale ona jest podziurawiona jak
rzeszoto! Nie z walki bynajmniej, lecz z niedbałości naszej! Są to dziury z rdzy, z wilgoci, z
zaniedbania itp. Zepsowana jest ta zbroja nasza wcale nie od zbyt długiego używania, lecz od
nieużywania. Pług nieużywany rdzewieje, podobnież zbroja. Wielka rewolucja francuska
odrzuciła to i owo z naszej starej, wypróbowanej zbroi cywilizacyjnej, obnażyło nieco nasz
korpus, a potem przez wiek XIX obnażało się coraz więcej i coraz jaśniej występowała
tendencja, by zbroję łacińską zawiesić na kołku, a w XX stuleciu coraz głośniejsze są
wołania, że hańbi się, kto ją przyodziewa! Do lamusa wyganiana, rdzewieje i dziurawi się
coraz gorzej.
Żyjemy w czasach mieszanki cywilizacyjnej. Znane to zjawisko; historia wykazuje kilka
ciekawych – lecz groźnych – przykładów, od starożytnej Antiochii poczynając, a kończąc –
nie przymierzając – na dzisiejszej Warszawie. Najbardziej zacięci nawet nieprzyjaciele
bolszewizmu rzadko kiedy posiadają umysłowość z jednego kawalca, wyrobioną na wskroś z
jednej tylko cywilizacji, mianowicie zachodnio-europejskiej, chrześcijańsko-klasycznej,
mówiąc krótko: łacińskiej.
Nie można być cywilizowanym równocześnie na dwa sposoby, a cóż dopiero na kilka
sposobów! Cywilizacja wymaga pewnej metody w urządzeniach życia zbiorowego,
konsekwencji, jednolitości. Nie można bezkarnie niby być zwolennikiem rodzinnego ustroju
społecznego, a równocześnie okładać dziedziczenie po rodzicach podatkami nadmiernymi tak
dalece, iż coraz więcej jest dziedziców niezdolnych przyjąć spadku inaczej jak... z
obchodzeniem ustawy. Jeszcze tylko ten podatek podwyższyć, a będzie się równać zniesieniu
dziedziczenia przy majątkach mniejszych. Czy to w duchu naszej cywilizacji?
Cały marksizm wymierzony jest przeciw cywilizacji łacińskiej. Do jakiejże cywilizacji należy
państwo zmierzające do upaństwowienia produkcji, wprowadzające jako „stan pośredni”
urządzanie jak największej ilości fabryk państwowych? A co to za cywilizacja, które każe
protegować pornograficzne wybryki sekty mariawickiej? Bywały takie rzeczy, ale w
cywilizacjach starożytnej Syrii lub w Meksyku indiańskim. Rozpowszechnione dziś
zapatrywanie, że sztuka rządzenia polega na tym, żeby nie być [za nic] odpowiedzialnym, że
tedy rząd powinien dążyć do zniesienia odpowiedzialności swych członków – pochodzi z
cywilizacji turańskiej. Naciąganie [zaś] tekstu ustaw tak, aż się z nich wyciągnie wątpliwości
służyć mające do zniweczenia prawa – stanowi jurysdykcję talmudyczną. Mniemanie, że
społeczeństwu wolno się organizować tylko o tyle, o ile zezwolą urzędy – pochodzi z
cywilizacji bizantyńskiej. Tam też tkwi źródło zapatrywania, że Kościół powinien podlegać
państwu.
Przykłady mógłbym przytaczać setkami. Dziś, prócz Włoch, niegdzie w Europie życie
publiczne nie trzyma się jednej jedynej cywilizacji, nigdzie nie jest konsekwentne. Widać
wszędzie jakieś kompromisy pomiędzy cywilizacjami, co z natury rzeczy musi być wielce
chwiejne. Istne nieustanne trzęsienie ziemi!
A może to dążenie do syntezy? Lecz jakaż synteza [możliwa jest] pomiędzy instytucją
rodziny a zniesieniem spadków? Pomiędzy uznaniem ojcostwa a stopniowym odbieraniem
rodzinie wychowania dzieci? Pomiędzy konkordatem z Rzymem a wysuwaniem wrogów
katolicyzmu na wysokie dostojeństwa państwowe? Pomiędzy prywatnym prawem własności a
dysponowaniem tą własnością przez państwo, itp. itp.
Synteza możliwa bywa między sprawami i pojęciami jednorodnymi, chociaż nie
jednakowymi; ale synteza przeciwieństw jest absurdem, a próby w tym kierunku czynione
(świadomie czy nieświadomie) kończą się absurdem i stanem acywilizacyjnym. A gdy się raz
w to wpadnie, ciężko na tej równi pochyłej o ratunek. Możemy się cofnąć do barbarii (nawet
pod względem technicznym), jeżeli Europa nie zapobiegnie zawczasu grożącej ruinie
cywilizacyjnej przy pomocy ponownego skondensowania cywilizacji łacińskiej i przyznania
jej metodom wyłącznego monopolu w urządzeniu życia narodowego, społecznego i
państwowego.
Obecnie zmierza Europa (oprócz Włoch) do stanu, w jakim pogrążona jest znaczna część
Orientu. Dobrze ujął to F. Goetel, określając wrażenie wyniesione z Port-Said w te słowa:
„Wygląd miasta zewnętrzny, międzynarodowy, przypomina ladacznicę, która każdą część
garderoby otrzymała od innego gościa, a tylko koszule ma swoją i ta jest brudna”.
Oby Europa powstrzymała się na tej drodze i oby nasza Polska nie była w tym ostatnia!
Miejmy w pamięci, że komunizm jest konsekwentny, wiedzący czego chce, kroczący
bezwzględnym pochodem do swoich absurdów. Trudno potykać się z nim ludziom nie
wiedzącym, czego właściwie chcą, czerpiącym pomysły równocześnie aż z czterech
cywilizacji. Skorośmy zachwiali cywilizacją własną, skoro urządzamy sobie mieszankę, w
której nie ma nic jasnego, a tylko o wszystkim wolno wątpić, nie dziwmy się, że coraz więcej
osób tęskni za jakimś „pewnikiem” i bierze go skąd się da, skoro my żadnego pewnika
masom nie dajemy. Jeżeli się jeszcze sferom rządzącym (tj. masonerii) powiedzie podkopać
powagę Kościoła, możemy potomkom naszym pogratulować cywilizacji...portsaidzkiej.
Przelęknie się sam siebie i sam sobie wyda się potworem niejeden, kto działał przeciwko
cywilizacji łacińskiej, nie zdając sobie długo sprawy, że działa na rzecz bolszewizmu. Na
przykład szerzy się w Polsce teoria, że społeczeństwo winno być opanowane całkowicie przez
władze państwowe, bo interes najwyższy społeczeństwa wymaga, ażeby państwo było jak
najsilniejsze, a musi być silne przede wszystkim wewnątrz, jeżeli ma być silne na zewnątrz. A
zatem droga do stanowiska mocarstwowego Polski wiedzie przez ukrócenie społeczeństwa na
rzecz urzędów państwowych! A tymczasem w rzeczywistości siła polityczna nie jest niczym
innym, jak tylko emanacją... społecznej. Ale o tym nie mogą wiedzieć nieuki.
Podobnych przykładów można by spisać cały tom. Ubijanie społeczeństwa właściwe jest
cywilizacji bizantyńskiej, w wyższym zaś jeszcze stopniu turańskiej. Co będzie z Polską,
jeżeli będzie się ja wtłaczać gwałtem na tory bizantyńskie, a nawet turańskie? Gdzież tam dla
nas miejsce?!
A tymczasem na Zachodzie ten i ów poczyna zastanawiać się, czy po to warto było wznawiać
Polskę, żeby [przez nią] orientalne metody życia publicznego szerzone były ku Zachodowi.
Pokazało doświadczenie, że moskiewszczyzny [jest] w nas znacznie więcej niż „duchowej
germanizacji”. Niemieckie wpływy były minimalne, i zrzuciła je Polska z siebie jednym
wstrząśnięciem; ale moskiewskie zamiłowania wżarły się jakżeż głęboko! Szerzy się kult
„naczalstwa”, któremu wolno wszystko, a państwowość identyfikuje się po moskiewsku z
jedną osobą, jakby w mistycznej tęsknocie do jakiegoś mistycznego Mikołaja III! Takimi
starzyznami nie zdobędziemy „rządu dusz” w Polsce; przy takich hasłach nie wytworzymy
nowych przejawów i wyższego szczebla cywilizacji polskiej, tj. łacińskiej w Polsce. Droga
orientalna wiedzie w [swym] dalszym ciągu – wiadomo dokąd.
Albo [będziemy] nawracać do „łaciństwa”, albo [nastąpi] polska kiereńszczyzna i koniec
narodu w pan-bolszewizmie.
Ogół musi mieć jakieś hasło stanowcze. Minął czas połowiczności, socjalizm kruszy się na
korzyść swej nieuchronnej konsekwencji – komunizmu.
Bolszewizm jest hasłem stanowczym i dlatego zyskuje zwolenników na tle walki z Kościołem
i cywilizacją łacińską. Zwyciężą go tylko hasła stanowcze.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin