Neale Donald Walsch
„A dokąd trafiłoby to nie ochrzczone dziecko?”, pytał zawzięcie jeden z mych kolegów, „Do piekła czy do czyśćca?”. (W porządnych katolickich domach dziewięciolatek miał już wyrobione pojęcie o „piekle”.)
„Nie trafiłoby ani do piekła, ani do czyśćca”, odpowiadała siostra, „lecz do limbusa”.
Limbusa?
„Limbus” to takie miejsce, wyjaśniała siostra, dokąd Bóg wysyłał dzieci oraz inne osoby, które nie z własnej winy, umarły nie ochrzczone w Jedynej Prawowitej Wierze. Kara to nie była, ale nie dane im było nigdy oglądać Boga.
Z takim właśnie Bogiem wzrastałem. Myślisz może, że zmyślam? Nie.
Bojaźń Boga jest dziełem religii, jest nawet mile przez nie widziana.
Do trwogi przed Bogiem nikt nie musiał mnie szczególnie namawiać, mogę cię zapewnić. Jeśli myślisz, że ten limbus napędził mi stracha, poczekaj, aż opowiem ci historię z Końcem Świata.
Sześć lat temu Neale Donald Walsch rozpoczął dialog – kładąc podwaliny pod swój szczególny związek z Bogiem, Bogiem, który jest wszędzie i z każdym, który przemawia do nas nieustannie, we wszystkim, co robimy. Trzeba tylko, abyśmy się zatrzymali i wsłuchali – dowiedział się w tym dialogu – trzeba, abyśmy odpowiedzieli... i nawiązali własną rozmowę.
W miarę jak słuchamy i odpowiadamy, prosimy i otrzymujemy, nasze więzi z Bogiem cementują się. Rozmowa z czasem przeradza się w przyjaźń, bliższą, bogatszą i pełniejszą więź.
Posłuchaj... a Bóg przyjdzie do ciebie i będzie kroczyć u twego boku – jako twój druh.
Neale Donald Walsch mieszka ze swoją żona Nancy na południu stanu Oregon. Wspólnie założyli „ReCreation”, fundacje non-profit na rzecz rozwoju osobowego i duchowego zrozumienia, której celem jest zwrócenie ludzi im samym. Walsch wygłasza odczyty i prowadzi warsztaty w kraju i za granica pod hasłem prawd zawartych w „Rozmowach z Bogiem”.
tytuł oryginału Friendship with God
Copyright © 1999 by Neale Donald Walsch
All rights reserved
Copyright © 2000 for the Polish edition by Dom Wydawniczy LIMBUS
Montaż elektroniczny Krzysztof Wirszytlo
ISBN 83-7191-084-3
Dom Wydawniczy LIMBUS
85-959 Bydgoszcz 2, skr. poczt. 21
tel./fax (0-52)328-79-74
Dla DR ELISABETH KÜBLER-ROSS
która obaliła powszechne pojmowanie
życia i śmierci, oraz pierwsza odważyła się. mówić
o Bogu, bezwarunkowej miłości,
z którym można się zaprzyjaźnić.
oraz dla LYMANA W. („BILLA”) GRISWOLDA
mego przyjaciela od trzydziestu lat,
który nauczył mnie akceptacji i cierpliwości,
wielkoduszności oraz wielu innych rzeczy,
których nie można oddać słowami, lecz których dusza nigdy nie zapomni.
Kolejny raz pragnę podziękować przede wszystkim mojemu najlepszemu przyjacielowi, Bogu. Przepełnia mnie głęboka wdzięczność za myśl o tym, że odnalazłem Boga, mało tego, znalazłem w nim przyjaciela. Wdzięczny jestem też za wszystko, co od niego otrzymałem – i dzięki Niemu mogłem ofiarować innym.
Na nieco innej płaszczyźnie, choć równie niebiańskiej, mieści się moja przyjaźń z moją żoną, Nancy, która jest ucieleśnieniem słowa „błogosławieństwo”. Od chwili kiedy ją poznałem, nie przestaję doznawać błogosławieństwa.
To zadziwiająca osoba. Z głębi swej istoty emanuje cichą mądrością, niewyczerpaną cierpliwością, szczerym miłosierdziem i najczystszą miłością, jakiej kiedykolwiek dane mi było zaznać. Świat, który raz po raz pogrąża się w mroku, Nancy rozjaśnia swą światłością. Obcować z nią znaczy dla mnie na nowo odkryć wszystkie moje wyobrażenia na temat tego, co dobre, serdeczne i piękne; wszystkie moje nadzieje, jakie wiązałem z czułą i wspierającą towarzyszką życia; z wszystkimi fantazjami, w jakich przedstawiałem sobie prawdziwie miłujących się kochanków.
Jestem dłużnikiem tylu wspaniałych ludzi, którzy odcisnęli na moim życiu niezatarty ślad, uosabiając przymioty i sposoby bycia, z których czerpałem natchnienie i naukę. To bezcenny dar – mieć takich przewodników! Spośród nich szczególnie wdzięczny jestem...
Kirsten Bakke, za wzór absolutnej niezawodności oraz za udowodnienie mi, że śmiałe i przebojowe przywództwo można pogodzić ze współczuciem, wrażliwością i troską.
Ricie Curtis, za dobitny przykład na to, że siła charakteru wcale nie ujmuje kobiecości, lecz jej przydaje.
Ellen DeGeneres, za świadectwa odwagi, jaką wielu uznaje za niemożliwą, dzięki czemu staje się ona możliwa dla każdego z nas.
Bobowi Friedmanowi, za pokazanie mi, że wewnętrzna uczciwość to nie fikcja.
Billowi Griswoldowi i Danowi Higgsowi, za unaocznienie mi, co znaczy przyjaźń na całe życie.
Jeffowi Goldenowi, za udowodnienie mi, że błyskotliwość, żarliwe przekonanie i łagodna perswazja wcale się nawzajem nie wykluczają.
Patty Hammett, za pokazanie, na czym polega miłość, lojalność i niezłomne oddanie.
Anne Heche, za danie świadectwa absolutnej autentyczności; i temu, jak ją zachować na przekór wszystkiemu.
Jerry'emu Jampolsky'emu i Diane Cirincione, za pokazanie mi, że kiedy ludzie dojrzeli do miłości, nie ma granic dla tego, co można we wzajemnej łaskawości stworzyć – lub życzliwie przeoczyć.
Elisabeth Kübler-Ross, za udowodnienie, że można wnieść oszałamiający wkład w dobro całej planety i samemu nie dać się temu oszołomić. '
Kaeli Marshall, za nieustanną gotowość do wybaczania w obliczu tego, co niewybaczalne, dzięki czemu potrafiłem uwierzyć w Bożą obietnicę odkupienia dla nas wszystkich.
Scottowi McGuire, za dobitny przykład na to, że wrażliwość nie ujmuje męskości, lecz jej przydaje.
Willowi Richardsonowi, za świadectwo na to, że nie trzeba urodzić się z tej samej matki, aby być komuś bratem.
Bryanowi L. Walschowi, za niezłomność i podkreślanie znaczenia rodziny.
Dennisowi Weaverowi, za uosobienie męskiego wdzięku i pokazanie, jak spożytkować swe zalety i swą popularność dla podniesienia jakości życia innych.
MariAnne Wiliamson, za udowodnienie, że przywództwo duchowe i doczesne mogą iść w parze.
Oprah Winfrey za wzór niecodziennej determinacji i męstwa, i gotowość postawienia na szalę wszystkiego w imię swych przekonań.
Gary'emu Zukavowi, za przykład cichej mądrości i pokazanie, jak dotrzeć do Środka, i tego, jak ważne jest w Nim pozostanie.
Tych nauczycieli, i wielu innych, spotkałem na swej drodze. Dlatego wiem, że cokolwiek dobrego wychodzi ode mnie, po części pochodzi od nich, oni bowiem mnie tego nauczyli, a ja tylko przekazuję dalej.
Oczywiście, to nasze zadanie tutaj. Jesteśmy sobie nawzajem nauczycielami. Czyż to nie jest prawdziwe błogosławieństwo?
Wprowadzenie
Spróbuj oznajmić komuś, że właśnie rozmawiałeś z Bogiem i zobacz, co się stanie.
Zresztą nieważne. Sam powiem ci, co się stanie.
Zmieni się całe twoje życie.
Po pierwsze, dlatego, że rozmawiałeś z Bogiem, po drugie, dlatego, że komuś o tym opowiedziałeś.
Prawdę mówiąc, nie tyle rozmawiałem z Bogiem, co prowadziłem z Nim dialog przez sześć lat. Ponadto, nie tyle „opowiedziałem” o tym komuś, co robiłem skrupulatne zapiski z rozmów i wysłałem je do wydawcy.
Z tą chwilą sprawy wzięły nader ciekawy i nieco zaskakujący obrót.
Dziwne było to, że wydawca przeczytał ten materiał i wydał go w postaci książki. Jeszcze dziwniejsze było to, że ludzie kupowali tę książkę, a nawet polecali ją znajomym. Kolejnym zaskoczeniem było to, że ci znajomi polecili ją swoim znajomym, dzięki czemu stała się bestsellerem. Nie mnej zaskakujące jest to, że obecnie książka sprzedawana jest w dwudziestu siedmiu państwach. Lecz najdziwniejsze jest to, że jej treść budzi zdziwienie, zważywszy na to, kto jest współautorem.
Gdy Bóg oświadcza, że zamierza coś zrobić, możesz na to liczyć. Bóg zawsze dopnie swego.
W połowie tego, jak sądziłem, prywatnego dialogu, Bóg oznajmił mi, że „kiedyś będzie z tego książka”. Nie wierzyłem Mu. Ma się rozumieć, nawet w połowie nie dawałem wiary temu, co Bóg mówił mi od chwili mych narodzin. Ten problem dotyczy nie tylko mnie, ale i całej ludzkiej rasy.
Gdybyśmy tylko zechcieli posłuchać...
Opublikowana książka nosiła niezbyt wyszukany tytuł Rozmowy z Bogiem. Możesz nie wierzyć, że istotnie odbyłem taką rozmowę, lecz twoja wiara nie jest mi potrzebna. Nie zmienia bowiem faktu, że rozmawiałem z Bogiem. Ułatwia jedynie odrzucenie z góry tego, co w niej się mieści, jeśli taki jest twój wybór. Z drugiej jednak strony wielu ludzi nie tylko dopuszcza, że coś takiego jest możliwe, ale nawet sami uczynili z rozmowy z Bogiem stały element swego życia. Nie chodzi tu o jednostronny przekaz lecz o wymianę myśli i zdań. Ludzie ci jednak, nauczeni doświadczeniem, nie rozgłaszają tego. Okazuje się bowiem, że jeśli ktoś mówi, że codziennie modli się do Boga, uchodzi za pobożnego, lecz jeśli powie, że Bóg przemawia do niego codziennie, uznany zostaje za pomyleńca.
Wcale mi to nie przeszkadza, jeśli o mnie chodzi. Jak wspomniałem, nie jest mi potrzebna niczyja wiara. Wolę nawet, aby ludzie wsłuchali się w głos własnego serca, odnaleźli własne prawdy, szukali własnej rady, wykorzystali własną mądrość i jeśli pragną, sami rozmawiali z Bogiem.
Jeśli moje słowa przywiodę ich do tego – sprawią, że zastanowią się nad swym dotychczasowym życiem i treścią swojej wiary, skłonią do zgłębienia swego własnego doświadczenia i opowiedzenia się za własną prawdą – wówczas pomysł podzielenia się z nimi moim doświadczeniem uznam za trafiony.
Myślę, że o to chodziło przez cały czas. Właściwie jestem nawet pewny. To spowodowało, że Rozmowy z Bogiem stały się bestsellerem, podobnie jak dwie następne Księgi. I książka, którą czytasz obecnie, trafiła w twoje ręce nieprzypadkowo – ma za zadanie po raz kolejny rozbudzić w tobie chęć i ciekawość poznania prawdy – tym razem nawet w jeszcze szerszym wymiarze: Czy możliwe jest coś więcej niż rozmawianie z Bogiem? Czy z Bogiem można się naprawdę zaprzyjaźnić?
Książka ta mówi, że tak, i pokazuje, jak to osiągnąć. Słowami samego Boga. Nasz dialog bowiem trwa nadal, prowadząc nas ku nowym obszarom oraz dobitnie przywołuje to, co powiedziane zostało już wcześniej.
Dowiaduję się, że tak właśnie przebiega mój dialog z Bogiem – krążąc i nawiedzając znajome tereny, by nagle, niczym po spirali, wznieść się na nowy poziom. Takie posuwanie się dwa kroki do przodu, jeden w tył, pozwala mi zachować w polu widzenia wcześniej przekazaną mądrość, utwierdza ją w mojej świadomości, co daje solidną podstawę do dalszych odkryć.
Tak wygląda ten proces. Kryje się za tym głęboki zamysł. Choć z początku jest to nieco uciążliwe, z czasem jednak doceniłem zalety tej metody. Albowiem utwierdzając Bożą mądrość w swojej świadomości, wpływamy na nią. Rozbudzamy ją. Wznosimy ją na wyższy poziom. Jednocześnie coraz więcej pojmujemy, pzypominamy sobie wyraźniej, Kim W Istocie Jesteśmy, i zaczynamy to objawiać.
Na tych stronicach wyjawię trochę szczegółów z mojej przeszłości, przedstawię też zmiany, jakie zaszły w moim życiu, odkąd ukazały się drukiem Rozmowy z Bogiem. Pytało mnie o to wiele osób, ich
ciekawość jest zrozumiała. Chcą się dowiedzieć czegoś o facecie, który twierdzi, że ucina sobie pogawędki z Tym Na Samej Górze. Ale nie tylko z tego powodu zamieszczam tu te anegdoty. Wyimki z mej przeszłości nie mają zaspokajać ludzkiej ciekawości – chodzi przede wszystkim o to, aby pokazać, w jaki sposób moje życie demonstruje, co to znaczy przyjaźnić się z Bogiem – i w jaki sposób demonstruje to życie każdego z nas.
Takie jest przesłanie tej książki. Wszyscy mamy w Bogu przyjaciela – nieważne, czy wiemy o tym czy nie.
Ja należałem do tych drugich. Nie wiedziałem też, dokąd ta przyjaźń może mnie zaprowadzić. I w tym cały urok, na tym polega wspaniała niespodzianka. To, że możemy zaprzyjaźnić się z Bogiem to nie wszystko, rzecz w tym, co może nam ta przyjaźń przynieść.
Bóg zaprasza nas, abyśmy zostali Jego przyjaciółmi, nie bez powodu. Ta przyjaźń ma swój cel. Jeszcze niedawno był mi on nieznany. Nie pamiętałem. Teraz kiedy wiem, nie boję się Boga, a to odmieniło moje życie.
Wciąż zadaję sobie wiele pytań. Ale teraz udzielam też odpowiedzi. Na tym polega różnica. Na tym polega zmiana. Rozmawiam z Bogiem, a nie tylko przemawiam do Niego. Jestem dla Boga partnerem, a nie po prostu Jego im/znawca.
Jest moim szczerym pragnieniem, aby twoje życie odmieniło się w taki sam sposób; abyś ty również z pomocą tej książki znalazł w Bogu przyjaciela i aby w wyniku tego twoje słowa i czyny nabrały nowej wymowy.
Mam nadzieję, że przestaniesz być poszukiwaczem Światłości, lecz staniesz się jej żywym świadectwem. Albowiem to, co przynosisz, to też znajdujesz.
Bogu, jak się zdaje, nie zależy tak bardzo na wyznawcach, co na przewodnikach. Możemy wyznawać Boga, ale możemy też prowadzić innych do Boga. Ta pierwsza droga odmieni nas samych, ta druga odmieni świat.
Neale Donald Walsch Ashland, Oregon lipiec 1999
Dokładnie pamiętam, kiedy uznałem, że Boga należy się bać. Było to wtedy, kiedy powiedział, że moja matka pójdzie do piekła.
No dobrze, On tego nie powiedział, ale zrobił to kto inny – w Jego imieniu.
Liczyłem sobie wówczas sześć lat. Moja matka, która uważała się trochę za domorosłego jasnowidza, wróżyła przyjaciółce z kart przy kuchennym stole. Ludzie nachodzili ją przez cały czas, aby zobaczyć, co uda jej się przepowiedzieć na podstawie zwykłej talii kart. Była w tym dobra, mówiono, i wieść o jej umiejętnościach rozchodziła się po cichu.
Kiedy mama odczytywała karty tego właśnie dnia, z niezapowiedzianą wizytą przyszła do nas jej siostra. Pamiętam, że ciotka nie była zachwycona sceną, którą ujrzała, kiedy raz tylko zapukawszy, wparowała przez kuchenne drzwi. Mama zachowała się tak, jakby przyłapano ją na gorącym uczynku. Speszona, przedstawiła siostrze swoją przyjaciółkę i szybko zebrała karty, wtykając je do kieszeni fartucha.
Nie padło wówczas w związku z tym ani jedno słowo, ale później ciotka przyszła do mnie na podwórko, żeby się pożegnać.
„Wiesz”, powiedziała, kiedy odprowadzałem ją do samochodu, „twoja matka nie powinna wróżyć ludziom z kart. Bóg ją za to ukarze”.
„Dlaczego?”, spytałem.
„Bo wdaje się w konszachty z diabłem” – to groźne określenie utkwiło mi w umyśle ze względu na swe szczególne brzmienie – „i Bóg pośle ją prosto do piekła”. Wypowiedziała to tak beztroskim głosem, jakby chodziło o jutrzejszą pogodę. Do dziś pamiętam, jak trząsłem się ze strachu, gdy patrzyłem, jak wycofuje samochód z podjazdu. Byłem przerażony tym, że moja mama tak strasznie rozgniewała Boga. Wtedy to właśnie i w ten sposób zaszczepiono mi bojaźń Bożą.
Jakże bowiem Bóg, który podobno był łaskawym stwórcą wszechświata, mógł pragnąć wiecznej zguby mojej matki, która była uosobieniem łaskawości w moim życiu? Mój umysł sześciolatka za wszelką cenę chciał poznać odpowiedź. I tak oto doszedłem do wniosku godnego sześciolatka: jeśli Bóg był na tyle okrutny, aby zgotować taki los mojej matce, która w otoczeniu uchodziła niemal za świętą, w takim razie łatwo było wywołać Jego gniew – jeszcze łatwiej niż mojego ojca – wobec czego powinniśmy wszyscy mieć się na baczności.
Przez wiele lat bałem się Boga, ponieważ mój strach zawsze na nowo w taki czy inny sposób podsycano.
Pamiętam, jak w drugiej klasie na lekcji katechizmu powiedziano nam, że jeśli dziecko nie zostanie ochrzczone, to nie pójdzie do nieba. To było niepojęte nawet dla drugoklasistów, dlatego przypieraliśmy siostrę zakonną do muru pytaniami w rodzaju: „Siostro, siostro, a jeśli rodzice wiozą dziecko do chrztu i cała rodzina zginie w strasznym wypadku samochodowym? Czy to dziecko nie poszłoby razem z rodzicami do nieba?”.
Nasza siostra musiała wywodzić się ze „starej szkoły”. „Nie”, odpowiadała wzdychając ciężko, „niestety nie”. Doktryna była dla niej doktryną, nie dopuszczała wyjątków.
„A dokąd trafiłoby to dziecko?”, pytał zawzięcie jeden z mych kolegów, „Do piekła czy do czyśćca?”. (W porządnych katolickich domach dziewięciolatek miał już wyrobione pojęcie o „piekle”.)
Na początku lat pięćdziesiątych po raz pierwszy usłyszałem o słynnym nawiedzeniu w Fatimie. Fa-tima to wioska w środkowej Portugalii, na północ od Lizbony, gdzie jak mówiono, Błogosławiona Dziewica ukazała się kilkakrotnie dziewczynce i dwojgu jej kuzynom.
Wieść głosiła, że Błogosławiona Dziewica wręczyła dzieciom List do Świata, który miano przekazać papieżowi. Papież z kolei miał otworzyć go i przeczytać, a potem z powrotem zapieczętować, wyjawiając jego treść dopiero po latach, jeśli zajdzie konieczność.
Podobno papież płakał przez trzy dni po przeczytaniu tego listu, w którym była jakoby mowa o tym, iż Bóg srodze się na nas zawiódł i zamierza nas ukarać w szczególny, opisany tam z detalami sposób, jeśli nie posłuchamy tej ostatniej przestrogi i się nie poprawimy. Nastanie koniec świata i będzie płacz, zgrzytanie zębów i niewysłowione cierpienie.
Bóg, uczono nas na lekcjach religii, był już dostatecznie rozgniewany, aby ukarać nas tu i teraz, ale zlitował się nad nami i dał nam jeszcze jedną szansę dzięki wstawiennictwu Matki Boskiej.
Opowieść o Matce Boskiej Fatimskiej przeraziła mnie. Pobiegłem do domu, aby spytać matkę, czy to wszystko prawda. Mama odparła, że skoro tak mówią księża i zakonnice, to tak musi być istotnie. Przejęte i wystraszone, dzieciaki z mojej klasy pytały siostrę, jak możemy się przed tym uchronić.
„Co dzień idźcie na mszę”, radziła. „Odmawiajcie różaniec co noc i często odmawiajcie Drogę Krzyżową. Raz w tygodniu chodźcie do spowiedzi. Odprawcie pokutę i zanieście swe cierpienie Bogu na znak, że wyrzekliście się grzechu. Przyjmujcie Komunię świętą. I zmawiajcie Akt Skruchy Doskonałej co noc przed zaśnięciem, abyście byli godni dołączyć do świętych w niebie kiedy Pan weźmie was do siebie we śnie”.
W gruncie rzeczy, nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę nie dożyć rana, dopóki nie nauczono mnie dziecięcej modlitwy...
Teraz już kładę się spać, Panie, racz o ma dusze dbać. A jeśli umrę, nim dzień nastanie, Do nieba mnie wziąć racz, Panie.
Po kilku tygodniach takich modlitw bałem się w ogóle położyć spać. Płakałem po nocach, nikt się nie domyślał, jaki był powód. Do dziś mam obsesję na punkcie nagłej śmierci. Często kiedy wychodzę z domu, żeby zrobić zakupy w pobliskim sklepie lub przed podróżą – mówię do Nancy, „Jeśli nie wrócę, pamiętaj, że moje ostatnie słowa do ciebie brzmiały: 'Kocham cię'„. Z czasem przerodziło się to w stały dowcip, ale jakaś cząstka mnie podchodzi do tego śmiertelnie poważnie.
Ponownie doświadczyłem bojaźni Bożej, kiedy miałem trzynaście lat. Mój opiekun z dzieciństwa, Frankie Schultz, chłopak z sąsiedztwa, brał ślub. I zaprosił mnie – mnie – na wesele; miałem w jego imieniu przywitać i rozsadzić gości! Rozpierała mnie duma. Do chwili kiedy powiadomiłem o tym naszą siostrę.
- A gdzie odbędzie się ten ślub? – spytała podejrzliwie.
- U świętego Piotra – wyjaśniłem niewinnie.
- U świętego Piotra? – powtórzyła lodowatym tonem. – To przecież luterański kościół, prawda?
- Nie wiem. Nie pytałem. Chyba...
- To luterański kościół i nie pójdziesz tam.
- Jak to? – spytałem.
- To zabronione – oświadczyła głosem, który dawał do zrozumienia, że sprawa jest przesądzona.
- Ale dlaczego? – upierałem się mimo wszystko. Siostra spojrzała na mnie tak, jakby nie mieściło się jej w głowie, że śmiem ją dalej indagować. Potem, najwyraźniej czerpiąc z głęboko ukrytego źródła nieskończonej cierpliwości, zamrugała dwa razy i uśmiechnęła się.
- Bóg nie chce cię oglądać w pogańskim kościele – tłumaczyła – ich wiara różni się od naszej. Oni nie głoszą prawdy. Chodzenie do innego kościoła to grzech. Przykro mi, że twój przyjaciel postanowił tam wziąć ślub. Bóg nie uświęci ich związku.
- Siostro – naciskałem, posuwając się daleko, daleko poza granice tolerancji – a jeśli będę pomagał Frankiemu na przyjęciu weselnym?
- No, cóż – westchnęła, szczerze zatroskana. – Wtedy biada ci chłopcze.
Mocne słowa. Z Boga był prawdziwy twardziel. Nie dopuszczał żadnych odstępstw od wyznaczonych reguł.
Ja jednak odstąpiłem. Żałuję, że nie mogę przytoczyć powodu bardziej wzniosłego, ale prawda wygląda tak, że nie mogłem pogodzić się z tym, że nie założę swojej białej sportowej marynarki (z różowym goździkiem w klapie – dokładnie tak, jak śpiewał Pat Boone!).
Postanowiłem nikomu nie mówić o słowach zakonnicy i poszedłem na ślub. Ale miałem pietra! Może wam się wydawać, że przesadzam, ale przez cały dzień czekałem, aż powali mnie Bóg. W trakcie uroczystości bacznie nasłuchiwałem luterańskich kłamstw, ale pastor mówił tylko serdeczne i cudowne rzeczy, od których wszystkim obecnym w kościele zakręciły się łzy w oczach. Mimo to pod koniec mszy byłem zlany potem.
Tej nocy błagałem Boga na klęczkach, aby wybaczył mi moje przewinienie. Zmówiłem Akt Skruchy Doskonałej tak, jak nigdy jeszcze zapewne nie słyszeliście. Leżałem w łóżku bojąc się zasnąć i powtarzałem w kółko – A jeśli umrę, nim dzień nastanie, do nieba mnie wziąć racz, Panie...
Przytoczyłem te anegdoty z dzieciństwa – a znalazłoby się dużo więcej – nie bez powodu. Chcę dać wam wyobrażenie o tym, jak prawdziwy był mój strach przed Bogiem. Ponieważ mój przypadek nie należy do odosobnionych.
I jak już mówiłem, nie tylko katolicy korzą się z lęku przed Bogiem. Bynajmniej. Połowa ludzi na świecie wierzy, że Bóg „ich dopadnie”, jeśli nie będą posłuszni. Fundamentaliści różnych religii sieją strach w sercach wyznawców. Tego nie wolno. Nie rób tamtego. Przestań, bo Bóg cię ukarze. I nie chodzi tu o ważniejsze zakazy w rodzaju „Nie Zabijaj”. Mowa tu o rozgniewaniu Boga spożyciem mięsa w piątek (w tej sprawie zmienił jednak zdanie) czy zjedzeniu wieprzowiny w dowolnym dniu tygodnia albo wzięciu rozwodu. Bóg będzie się złościł, jeśli nie okryjesz swej kobiecej twarzy kwefem, jeśli choć raz w życiu nie odbędziesz pielgrzymki do Mekki albo jeśli nie rzucisz wszystkiego, nie rozwiniesz dywaniku i nie uderzysz czołem o ziemię pięć razy dziennie, nie weźmiesz ślubu w świątyni, nie pójdziesz do spowiedzi czy na mszę każdej niedzieli.
Z Bogiem trzeba uważać. Sęk w tym, że trudno spamiętać wszystkie reguły, tyle ich jest. A już rzeczą nie do obejścia jest to, że słuszne są zasady podawane przez każdego. Lub przynajmniej każdy twierdzi, że są. Ale wszyscy nie mogą mieć racji. Jak wybrać, skąd wiedzieć? To dręczące pytanie i wcale niebłahe, zważywszy na tak wąski margines błędu, jaki dopuszcza Bóg.
I oto pojawia się książka pod tytułem Przyjaźń z Bogiem. Co to może oznaczać? Jak to możliwe? Czyżby Bóg nie był jednak Świętym Desperado? A nie ochrzczone dzieci trafiają do nieba? I noszenie kwefu, składanie pokłonów, zachowywanie celibatu, niespożywanie wieprzowiny nie ma nic do rzeczy? Allach darzy nas miłością bezwarunkową? Zaś Jehowa zabierze wszystkich nas do siebie, kiedy nastaną dni chwały?
I kwestia o daleko idących następstwach – czy to możliwe, że w ogóle nie powinno się mówić o Bogu „On”? Czy Bóg może być kobiety? Czy też, o zgrozo, bezpłciowy?
Dla kogoś, kto odebrał takie wychowanie jak ja, nawet pomyślenie czegoś takiego mogło być uznane za grzech.
Ale musimy to rozważać. Podawać w wątpliwość. Ślepa wiara zawiodła nas w ślepy zaułek. Ludzkość niewiele posunęła się naprzód w swym duchowym rozwoju w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat. Tyle nam mówiono, tyle nas uczono, a my wciąż objawiamy te same zachowania, które od niepamiętnych czasów sprowadzają na naszą rasę nieszczęścia.
Zabijamy swych braci, pozwalamy, by światem rządziły chciwość i siła, krępujemy swoją seksualność, źle traktujemy i źle kształcimy swoje dzieci, przymykamy oczy na cierpienie i w gruncie rzeczy, pr...
AnnLea