Howard Linda - Naznaczeni.pdf

(589 KB) Pobierz
115795842 UNPDF
Linda Howard
Wzgórze
spełnionych
nadziei
Naznaczeni
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Do sypialni Wolfa Mackenziego wdzierało się chłodne,
posępne światło księżyca. Po plecach przebiegł mu dreszcz.
Jeszcze jedna bezsenna noc, a potem kolejny parszywy dzień.
Wolf zaklął pod nosem. Przez cała noc przekręcał się z boku na
bok i za wszelką cenę usiłował zasnąć. Wszystko
bezskutecznie. Już od wielu dni głowę miał całkowicie
zaprzątniętą tylko jedną myślą: potrzebował kobiety.
Pragnienie to nie dawało mu spokoju ani na chwilę.
W końcu wstał i nagi podszedł do okna. Był tak rozpalony,
że gdy poczuł pod stopami lodowatą posadzkę, odetchnął z
ulgą. Przytknął gorące czoło do przyjemnie chłodnej szyby, w
nadziei, że choć na chwilę oddali natrętne myśli. Jakby na
przekór temu nastrojowi, promienie księżyca miękko i wesoło
igrały w jego gęstych, ciemnych włosach, opadających mu na
ramiona. Na przeciwległej ścianie widoczny był jego cień,
który zdawał się jeszcze bardziej podkreślać niezwykły profil
Wolfa: mocno zaznaczone kości policzkowe i duży orli nos. To
dziedzictwo otrzymał po swojej matce, która pochodziła z
plemienia Komanczów. Ale w jego żyłach płynęła także krew
celtycka, po ojcu, którego przodkowie wcale nie tak dawno
przybyli do Ameryki ze Szkocji. Przedziwna kombinacja,
dzięki której najczęściej udawało mu się poskromić swoją
żywiołową naturę. Ale nie dzisiejszej nocy - nie wtedy, kiedy
tak bardzo potrzebował kobiety. Zwykle w takich przypadkach
odwiedzał Judy Owks, kilka lat starszą od siebie rozwódkę,
która mieszkała w pewnym małym miasteczku, może jakieś
pięćdziesiąt mil stąd. Ten niepisany układ trwał już parę lat,
żadne z nich jednak nie było zainteresowane starym
związkiem. Zwyczajnie się lubili, no i mieli swoje potrzeby.
Zawsze, gdy do niej przychodził, starał się być niewidoczny.
Poza tym nie odwiedzał jej nazbyt często. Dobrze wiedział,
jaka byłaby reakcja sąsiadów Judy, gdyby dotarła do nich
2
wieść, że sypia z Indianinem, i do tego Indianinem oskarżonym
o gwałt. Nie chciał, by stała się obiektem niewybrednych
żartów lub głupich plotek i domysłów.
Jutro sobota, pomyślał Wolf, będzie musiał zająć się kilkoma
sprawami, które wciąż odwlekał. To pozwoli mu choć na
trochę odepchnąć od siebie niedające się okiełznać myśli.
Postanowił, że pojedzie po materiały na budowę ogrodzenia.
Musi się czymś zająć, bo inaczej znowu ogarnie go kompletna
nicość i pustka, a ich obawiał się najbardziej. A może to dobry
dzień, żeby odwiedzić Judy, pomyślał, leniwie gładząc się po
muskularnym torsie.
Stał tak, przyglądając się, jak wiatr pędzi po niebie chmury,
tworząc z nich coraz to bardziej niesamowite krajobrazy.
Wszystko to zmieniało się jak w kalejdoskopie. Noc była
bardzo mroźna, a jutro miał padać śnieg. Wolf otrząsnął się.
Tylko on wiedział, jak bardzo nie chciał wracać do swojego
pustego łóżka. Boże, jak bardzo pragnął kobiety...
Mary Elizabeth Potter zaplanowała kilka sprawunków na
sobotni poranek, ale najbardziej zależało jej na tym, by
odszukać Joego Mackenziego, który przed dwoma miesiącami
rzucił szkołę. Kiedy miesiąc temu rozpoczęła pracę w
miejscowej szkole, już go nie było. Zorientowała się jednak, że
coś jest nie w porządku, bo chłopak wciąż figurował w
dzienniku na liście uczniów. Nikt nawet nie wspomniał jej o
tym chłopcu, ale wiedziona ciekawością zajrzała do jego teczki
i przewertowała zawarte w niej informacje. W tak małym
miasteczku jak Ruth nie było mowy o tym, żeby się ukryć, no i
rzadko kto decydował się na porzucenie nauki. Poza tym
uczniów było tu niewielu, niespełna sześćdziesięciu, i znała już
praktycznie wszystkich. Zadziwiło ją jednak to, co przeczytała
na temat Joego. Należał do najpilniejszych i najzdolniejszych
uczniów w swojej klasie. Miał niemal same szóstki i wydało jej
się co najmniej podejrzane, że tak wybitny uczeń miałby nagle,
3
bez żadnych wyjaśnień, przerwać naukę. Musiała go znaleźć i z
nim porozmawiać. Nie dawało jej to spokoju. Dobrze
wiedziała, że konsekwencje takiej błędnej decyzji będzie
ponosił do końca życia, chciała więc poznać przyczynę jego
nagłego zniknięcia.
W żaden sposób nie mogła zasnąć. Taka zimna i śnieżna noc
zdarzała się raczej rzadko. Jej kot miauknął żałośnie, wskoczył
na łóżko, przysiadł koło jej stóp i zwinął się w kłębek.
- Już dobrze - powiedziała ze zrozumieniem - domyślam
się, że strasznie ciągnie od podłogi.
Odkąd przeprowadziła się do Ruth, miała wrażenie, że
jeszcze nigdy nie było jej tak naprawdę ciepło, a jej stopy były
zawsze skostniałe z zimna. Obiecała sobie, że przed następną
zimą trochę lepiej się zaopatrzy, a przede wszystkim kupi sobie
parę ciepłych, nieprzemakalnych butów. Najlepiej, żeby były
wykładane futrem, rozmarzyła się. To jasne, że przydałyby się
jej już teraz, ale wydatki związane z przeprowadzką pochłonęły
całe jej oszczędności, a nie chciała kupować nic na kredyt.
Kocur miauknął przeciągle i dopiero teraz zauważyła, że od
jakiegoś czasu przygląda się jej, zabawnie przekręcając łebek.
Podrapała go więc za uchem i pogładziła po miękkiej sierści.
Dostał jej się wraz z domem, który wynajęła dla niej szkoła, i
choć zawsze broniła się przed posiadaniem kota, bo zbyt
mocno kojarzył się jej ze staropanieństwem, to teraz zdawało
się, że przeznaczenie ją wreszcie dopadło i nie pozostawiło
żadnego wyboru. No cóż, przecież była starą panną i
zaprzeczanie temu nie miało najmniejszego sensu. Ale dla kota
nie miało to najwyraźniej żadnego znaczenia. Miło z jego
strony, pomyślała, że mnie lubi i nie przeszkadza mu wcale, że
jego nowa właścicielka wygląda jak szara mysz.
Ubrała się najcieplej jak mogła i ruszyła w stronę drzwi,
przygotowana już na podmuch lodowatego powietrza. Trzeba
się jakoś przyzwyczaić, bo przecież cieplej nie będzie
wcześniej jak na wiosnę, pomyślała. Z łezką w oku
4
wspominała swoje przytulne gniazdko w Georgii. Lecz dobrze
pamiętała, że opuściła je z całą premedytacją i z całym
przekonaniem. Chciała zmienić coś w swoim życiu, które
przyprawiało ją o mdłości, chciała podjąć jakieś nowe
wyzwanie. Odkryła w sobie żyłkę poszukiwacza przygód i
choć nie chciała przyznać się do tego nawet przed samą sobą,
to jednak całe to zawirowanie dało jej sporą satysfakcję i
sprawiło prawdziwą przyjemność.
Boże, co za mróz, jęknęła, gdy znalazła się na zewnątrz. I
mimo że od samochodu dzieliło ją zaledwie kilka kroków,
poczuła, jak śnieg bezlitośnie wdziera się jej do butów.
Zaraz, zaraz, mamy teraz marzec, a więc w Savannah, w
Georgii, rozpoczęła się właśnie cudowna wiosna -rozmarzyła
się - wszystko buchnęło tam zielenią, a kwiaty mieniły się
tysiącem kolorów w promieniach słońca.
Tutejsi mieszkańcy obiecywali wprawdzie, że i Wyoming,
gdy przyjdzie na to pora, zamieni się w jeden wielki ogród, a
okoliczne łąki i pagórki w niekończące się kolorowe dywany
dzikich kwiatów, ale póki co, po zieleni nie było nawet śladu, a
ona czuła się jak przesadzona magnolia, niemogąca w żaden
sposób przystosować się do nowych warunków.
Nie bez trudu dowiedziała się, jak dotrzeć do posiadłości
rodziny Mackenziech. W całej tej historii chyba najbardziej
dziwiło ją to, że losy Joego wydawały się nikogo nie
obchodzić. Odnosiła nawet wrażenie, że jego nazwisko
wypowiadają z wyraźną niechęcią. Wprawiało ją to w
prawdziwe osłupienie, zwłaszcza że w stosunku do niej byli
przecież tacy przyjacielscy. Najostrzej chyba ze wszystkich
zareagował właściciel sklepu spożywczego - pan Hearst. Gdy
zapytała go o chłopca, odparł chłodno: „Ci dwaj Mackenzie nie
są warci pani zachodu, panno Potter". Nie rozumiała, jak mógł
coś takiego powiedzieć. Dla Mary bowiem każdy człowiek
stanowił ogromną wartość, a tym bardziej dziecko. Była
nauczycielką z powołania i kochała swój ą pracę.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin