I ślubuję Ci miłość 01 - Macomber Debbie - Pierwszy, którego spotkasz(1).pdf

(332 KB) Pobierz
130711422 UNPDF
DEBBIE MACOMBER
Pierwszy, którego spotkasz
The First Man You Meet
Tłumaczyła: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To był jeden z tych dni.
Jeden z tych upiornych, koszmarnych dni, w których nic się nie udawało.
Zupełnie nic. Shelly Hansen powtarzała sobie, że powinna była to przewidzieć
już z samego rana, kiedy w swoich fioletowych adidasach biegła w pośpiechu do
biura. Przewróciła się i rozdarła nowiutkie spodnie, po czym pokuśtykała w
stronę budynku. Od tej chwili wszystko już szło nie tak, jak powinno.
Kiedy wieczorem wróciła do mieszkania, była w potwornym nastroju. Co
jeszcze mogło zepsuć ten dzień? Tylko niespodziewana wizyta matki z jakimś
kolejnym facetem, który miał być idealnym partnerem życiowym dla córki.
Właśnie tego Shelly spodziewała się po swojej drogiej, uroczej i
całkowicie zdesperowanej mamie. Miała dwadzieścia osiem lat i była samotna, a
matka za wszelką cenę usiłowała zmienić ten stan rzeczy.
Nie miało żadnego znaczenia, że Shelly czuła się całkowicie zadowolona
ze swojego życia, ani też to, że nie interesowało jej małżeństwo i dzieci...
przynajmniej na razie. Shelly była przekonana, że kiedyś nadejdzie ten dzień,
kiedy wszystko się zmieni – albo raczej nadejdzie ten rok.
W tej chwili była całkowicie pochłonięta własną karierą. Była dumna ze
swojej pracy producentki kaset wideo, chociaż bezustannie miała problemy
finansowe. Jej relaksujące kasety – morskie krajobrazy, widoki gór, ogień na
kominku, a wszystko przy akompaniamencie dobrej, klasycznej muzyki, nieźle
się sprzedawały. Niedawno pewien słynny dystrybutor zwrócił uwagę na wideo
dla znudzonych kotów i od tego czasu Shelly nie przestawała liczyć na sukces i
powodzenie.
Byłaby to naprawdę dobra wiadomość. W przeciwieństwie do problemów
z matką, która bezustannie usiłowała wydać córkę za mąż.
Shelly rzuciła ręcznie tkany plecak i błękitną marynarkę na sofę i
powędrowała do kuchni. Przejrzała zawartość lodówki, wreszcie znalazła to, na
co miała ochotę. Właśnie włączyła kuchenkę mikrofalową, kiedy nagle rozległ
się dźwięk dzwonka.
Matka. To jeden z jej dni, więc na pewno przyszła matka, na pewno!
Shelly jęknęła głośno i postanowiła, że będzie uprzejma, ale stanowcza. Jeśli
matka znowu zacznie mówić o małżeństwie, po prostu zmieni temat.
Jednak to wcale nie Faith Hansen stała w progu. To była Elvira
Livingston, dozorczyni budynku, ciepła, przyjazna, jednak dosyć dziwna starsza
pani.
– Dobry wieczór, kochanie – powiedziała pani Livingston. Miała na sobie
jaskrawożółtą sukienkę, a w uszach olbrzymie złote kolczyki. Typowy dla niej
komplet. W rękach trzymała duże pudło. – Listonosz zostawił. Prosił, żebym
130711422.001.png
pani oddała.
– To dla mnie? – Być może jednak ten dzień nie okaże się taki całkiem
zmarnowany.
Elvira pokiwała głową. Przez cały czas trzymała paczkę, jak gdyby nie
była całkiem pewna, czy powinna ją oddać, zanim nie dowie się wszystkiego.
– To z Kalifornii – powiedziała. – Zna pani kogoś o nazwisku Millicent
Bannister?
– Ciocia Milly? – Od lat nie dawała przecież znaku życia.
– To polecona paczka – stwierdziła pani Livingston i uważnie popatrzyła
na adres.
Shelly wyciągnęła ręce, aby odebrać przesyłkę, ale dozorczyni
najwyraźniej nie zauważyła tego gestu.
– Trzeba podpisać. Jest także list. – Pani Livingston poinformowała o tym
takim tonem, jak gdyby chodziło o sprawę życia lub śmierci.
Shelly zorientowała się, że jedynym sposobem na otrzymanie paczki była
zgoda na to, aby dozorczyni otworzyła ją pierwsza.
– Ogromnie dziękuję, że wzięła pani na siebie ten kłopot – powiedziała i
stanowczo pociągnęła paczkę ku sobie. Pani Livingston niechętnie wypuściła ją
z objęć. – Jeszcze raz dziękuję pani. Wkrótce się do pani odezwę.
Kiedy Shelly zamykała drzwi, na twarzy starszej pani pojawił się wyraz
rozczarowania. Najwyraźniej liczyła na zaproszenie. Jednak po takim dniu
Shelly nie miała najmniejszej ochoty na towarzystwo, zwłaszcza ciekawskiej,
choć pełnej jak najlepszych chęci, Elviry Livingston.
Shelly westchnęła ciężko. To właśnie była jedna z niedogodności
wynajęcia mieszkania z „charakterem”. Mogła przecież mieszkać w
nowoczesnym domu z sauną, basenem i salą gimnastyczną, w jakiejś dobrej
dzielnicy. Zamiast tego zamieszkała w starej kamienicy z cegły, w samym
środku Seattle. Przez cale noce rury szumiały i zgrzytały, a w kaloryferach
rozlegało się raz po raz podejrzane brzęczenie. Jednak Shelly kochała zapach
drewnianej podłogi, wysokie sufity, z których zwisały kryształowe żyrandole
oraz olbrzymie okna wychodzące na Puget Sound. Mogła się obejść bez sauny i
innych udogodnień, nawet jeżeli czasami musiała mieć do czynienia z
ekscentryczką pokroju pani Livingston.
Zaniosła paczkę do kuchni i postawiła ją na stole. Mimo że była bardzo
ciekawa, co mogła jej przesłać ciotka Milly, najpierw rozcięła kopertę
zawierającą list. Dopiero wtedy rozerwała brązowy papier.
Pudełko było najwyraźniej stare i cięższe od tych, jakich teraz używano w
sklepach. Shelly ostrożnie zdjęła wieko. Szybko odsunęła grube warstwy
papieru, w które owinięta była... suknia? Tak, nie myliła się. Drżącymi palcami
wyjęła ją z pudła. Westchnęła ze zdumienia, kiedy długa biała suknia rozwinęła
się w całej okazałości.
130711422.002.png
To nie była byle jaka suknia. To była suknia ślubna, suknia ślubna z
koronki i satyny.
Niemożliwe, żeby to była suknia ślubna ciotki Milly... Nie, z całą
pewnością nie... Niemożliwe.
Z bijącym sercem Shelly starannie złożyła suknię i umieściła ją w
pudełku. Kiedy sięgała po list, zauważyła, że jej ręce cały czas drżą.
Najdroższa Shelly!
Mam nadzieję, ze jesteś cała i zdrowa. W ciągu ostatnich kilku dni często
myślałam o tobie. Sądzę, że to wina pana Donahue. Chociaż z drugiej strony
może zawiniła Oprah Winfrey. Jak już się pewnie domyśliłaś, często oglądam
programy z ich udziałem. John byłby niezadowolony, ale przecież odszedł już
osiem lat temu. Oczywiście, nawet gdyby żył, mogłabym je oglądać, gdybym
tylko chciała. Mógłby być sobie niezadowolony, ale to i tak nic by nie dało.
Nigdy nie dawało. Wiedział o tym doskonale, mimo to i tak mnie kochał.
Sądzę, że zastanawiasz się, dlaczego wysłałam ci moją ślubną suknię.
(Tak, to naprawdę jest moja niesławna ślubna suknia). Pewnie jej widok obudził
w tobie strach przed gniewem bożym. Szkoda, że nie mogłam zobaczyć twojej
twarzy w chwili, kiedy zdałaś sobie sprawę, co ci przysłałam. Z całą pewnością
znasz historię tej sukni – wszyscy w naszej rodzinie znają ją od lat. A więc, skoro
teraz jesteś skazana na poślubienie pierwszego mężczyzny, którego spotkasz,
jestem przekonana, że w pierwszym odruchu będziesz chciała suknię spalić!
Teraz, kiedy o tym myślę, jestem prawie pewna, że to Donahue. Jego
ostatni program poświęcony był zwierzętom, które są idealnymi towarzyszami
życia starszych osób i tak dalej. Człowiek, z którym rozmawiał, miał ze sobą
ślicznego szkockiego terierka. Właśnie dlatego zaczęłam myśleć o przeszłości.
Musiałam chyba zasnąć, bo następną rzeczą, jaką sobie przypominam, były
wieczorne wiadomości.
Przyśniłaś mi się, kiedy spałam. To nie był taki zwykły sen. Widziałam cię
bardzo wyraźnie, stałaś obok wysokiego młodego mężczyzny, a twoje błękitne
oczy lśniły. Byłaś taka szczęśliwa, taka zakochana. Ale tak naprawdę zdumiała
mnie suknia ślubna, którą miałaś na sobie.
Moja suknia.
Tę właśnie suknię uszyła dla mnie przed laty stara kobieta ze Szkocji.
Miałam wtedy wrażenie, że to jakiś znak i że nie powinnam go lekceważyć. I ty
także go nie lekceważ! Przed tobą największa przygoda twojego życia, moja
droga. Nie zapomnij informować mnie o tym, co się dzieje!
Wierz mi, Shelly, domyślam się, co o tym sądzisz. Pamiętam dokładnie, co
sama myślałam w dniu, w którym ta szwaczka wręczyła mi sukienkę. Małżeństwo
to była ostatnia rzecz, jaką miałam wtedy w głowie. Przejmowałam się przede
wszystkim swoją karierą, a nie zapominaj, że było to w czasach, kiedy kobiety
130711422.003.png
raczej rzadko kończyły szkołę, nie mówiąc już o studiach prawniczych.
Ty i ja jesteśmy do siebie bardzo podobne, Shelly. Bardzo cenimy sobie
niezależność. Mężczyzna, który żeni się z taką kobietą, musi być naprawdę
wyjątkowy. A ty, moja droga siostrzenico, wkrótce spotkasz tego wyjątkowego
mężczyznę, tak jak i ja spotkałam.
Wyrazy miłości,
Ciotka Milly
P. S. Będziesz dopiero drugą osobą, która włoży na siebie tę suknię, moja
droga. Nigdy dotychczas nie byłam taka przejęta. Być może to początek
rodzinnej tradycji!
Shelly złożyła list i wsadziła go do koperty. Jej ręce drżały teraz jeszcze
bardziej niż na początku, niemal słyszała szybkie uderzenia własnego serca. Na
czole pojawiła się strużka potu.
Nagle zadzwonił telefon i choć nie miała w ogóle ochoty na rozmowę,
instynktownie sięgnęła po słuchawkę.
– Halo!
Dopiero w tej chwili przyszło jej do głowy, że być może to dzwoni matka
z zamiarem przyprowadzenia kolejnego młodego człowieka. To byłby dopiero
prawdziwy koszmar!
– Shelly, tu Jill. Czy wszystko w porządku? Masz dziwny głos...
– Jill – Shelly odczuła taką ulgę, że ugięły się pod nią kolana – dzięki
Bogu, że to ty.
– Co się stało?
Shelly nie bardzo wiedziała, od czego zacząć.
– Właśnie nadeszła ślubna suknia mojej ciotki Milly – powiedziała. –
Wiem, że to ci pewnie nic nie mówi, chyba że znasz rodzinną legendę o ciotce
Milly i wujku Johnie.
– Nie znam.
– Oczywiście, że nie znasz, inaczej rozumiałabyś, co ja teraz przeżywam
– warknęła Shelly i natychmiast tego pożałowała. Jill była jej najlepszą
przyjaciółką. Postanowiła wziąć się w garść i wszystko spokojnie wytłumaczyć.
– Właśnie dostałam pocztą suknię ślubną, która jest w mojej rodzinie od prawie
pięćdziesięciu lat. Ciotka widocznie uważa, że przyszła moja kolej.
– Wcale nie wiedziałam, że się z kimś spotykasz – powiedziała Jill
urażonym tonem.
– Nie wychodzę za mąż. I ty doskonale o tym wiesz!
– A zatem twoja ciotka po prostu chciałaby, abyś włożyła tę suknię, kiedy
będziesz wychodziła za mąż. Tak?
130711422.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin