W sieci zebrał Mandragora76
NA POKÓJ I NA WOJNĘ
Trzeba by którąś z tych słusznych gwiazd nazwać
Słowem zielonym jak kiedyś było Wenus,
Zasiedziałym - już grynszpan - na miedzianych wargach,
Aby wschodziła nad nasze nowe miasta
Jako wreszcie legalny afrodyzjak mężów,
Siostra braci, tarcza przychylna nasieniu.
Trzeba by inną czerwonym nazwiskiem,
Tak jak onegdaj słowo Mars, uprawomocnić,
Aby na nowo były już rzeczywiste
Pociski dyplomatycznych not i pociski
Puszczane w świeżo wykopane okopy
Wroga, gdy czas nowy dojrzeje do wojny.
Trzeba by słuszną kroplę krwi upuścić
Nim karabin maszynowy zagra w półśnie
ŚWIADECTWO
1
Są u nas góry podziemne, o których
nie śni się nawet w najbardziej proroczych
snach kartografów.
2
Są u nas źródła ukryte pod mchem
mgły; przeczuwane tylko przez spalone
spragnionych gardła.
3
Są u nas rzeki podskórne, co niosą
statki, o których mało jeszcze wie
rejestr królewski.
4
Gwieździe przychylne byłyby języka
kępy, gdzie upaść by, już wyprzęgnięta
z szlei sfer, chciała.
5
Są u nas sztolnie takie, gdzie na dnie
jest inne niebo antypodów, ale
Nie wie purpura
6
Jest u nas młodsza siostra śmierci: chlebem
i solą z ręki ją karmimy, żeby
była życzliwa.
7
Jest u nas prawda: ty wiesz, co jej składasz
wiersz odżywiony rozpaczliwą krwią
z serdecznej rany.
NA ODWROCIE STAREGO WIERSZA
Panu Andrzejowi Kijowskiemu
Na odwrocie starego wiersza
Nowy wiersz dziś pisze poeta
W prawej dłoni ołówek ściska
Lewą sobie mózg z włosów iska
Prawym uchem głosów ze Wschodu
Lewym słucha z Zachodu głosów
Zamyka załzawione oczy
I już widzi Biegun Północny
I już czyta cyfra po cyfrze
Ten swój wiersz w sennym zorzy piśmie
Południowy Biegun nie szkodzi
Koło tyłka pingwiny chodzą
Rosjanie i Amerykanie
Zakładają bazy polarne
Na północy też się układa
Jak najlepiej - nowa wyprawa
I wpada mu w wewnętrzne oko
Transkontynentalny samolot
Echem wodorowego gromu
Nowożytnie brzmi głos ze Wschodu
Na Zachodzie co słychać? Słyszy
Mdły pisk watykańskiej łaciny
Nadepniętej na gardło butem
Postępu - reklamy pigułek
Dłoń dyktandu temu posłuszna
Zapisuje dystychy słuszne
A gdy oczy otwiera znów
Na kartce wyiskany mózg
Stary lęk jednakowo mieszka
1970
MÓJ SZEROKOSTOPY MÓZG (...)
Panu Jackowi Łukasiewiczowi
Mój szerokostopy mózg, co z głowy mi wyszedł
Przemierzywszy kroćset mil jawnym jest księżycem
Mój niebieskooki wzrok, co podążył za nim
Pokonując krótkość swą żeni go z gwiazdami
A mój religijny głód, co nie znosi braku
Zmyśla Boga, aby był tłem im oraz ramką
I już mój naiwny zmysł pobożnej harmonii
Pełnym głosem cieszy się z osiągniętej zgody
I już mój zaciekły bunt, najlepszy poeta
Po cichutku ostrzy nóż na kamieniu serca
GDY PIES KSIĘŻYCA
Gdy pies księżyca szczeka i z zaułków nocy
Echo mu odpowiada w sposób wielce drwiący
Gdy fioletowa lampa twojego mózgu płonie
Mdlącą gorączką, kiedy dygocące dłonie
Ledwie mogą uchwycić choć okruch powietrza
Aby do ust zduszonych ręką snu go wytkać
Jak papieros, gdy sen jest nie snem lecz cyklonem
Już nie w twoim pokoju - w komorze gazowej;
Gdy pies księżyca już nie szczeka ale wyje
Gdy pętla lęku szczelnie zaciska ci szyję
I już nie żyjesz ale ciśnięty na dno
Mdłego ciała przez wrogo obojętną moc
Nie śmiesz wierzyć, że jeszcze wolno ci oddychać;
Kiedy nawet poezja, pierdnąwszy w drzwiach, wyszła
Z pokoju by się udać na pętlę tramwajów
I kontrolerce w budce przeszkadzać w spełnianiu
Obowiązków służbowych, karmiąc ją tęsknotą
I tak dalej; gdy, nagle spojrzawszy przez okno,
Stwierdzasz, że się planeta odwrotnie obraca –
Odwracasz głowę, ścianę koło siebie macasz
I nagle palcem trafiasz w nieskończoność... Krzyczysz
Lecz co z tego, gdy nawet sam siebie nie słyszysz;
Gdy do dziesięciu licząc wnet się zatrzymujesz
Nie pamiętając, co jest dalej, już na trójce;
Gdy nagle jesteś swoją matką, rodzisz siebie
I jako matka niemo patrzysz, jak się w rzece
Nazywanej po polsku jak kobieta: Anna
Topisz, i orientujesz się wtedy, że zaszła
Pomyłka, gdyż brakuje cyfry" w" z początku;
Gdy, jak Norwid, zaznaczasz, żeś nie jest z teorią
Obeznany, zaś wszystko dzieje się w pejzażu
Słonecznym, gdy ty słyszysz: pies księżyca zawył
Znowu, i odszczekujesz mu szlochem spod serca
Gdyż nóż bólu przemocą przeniknął ci trzewia;
Gdy pies księżyca skomle jak twój kiedyś pies
Dopraszający się, byś mu dał wreszcie jeść
Gdy pies księżyca dyszy jak zgoniony pies
Gdy pies księżyca gryzie twój mózg jak zły pies
Chociaż obręczą dłoni obejmujesz skronie -
Wtedy zjawia się Strzelec - ja - i stawia kropkę.
PIĘĆ ZDAŃ O WŁOSACH
Włosy są smutne: mózg nawiedzony
Dumnym obłędem nie chce dbać o nie
Włosy są ciche gdy gra kosmicznie
Mózg piłowany długim sfer smyczkiem
Wypadające włosy: choć dumny
Przecież głodny mózg zjada cebulki
Włosy samotne: mózg nieobecny
Ani na niebie ani na ziemi
Tryumfujące włosy: odgadły
Że mózgu nie ma gdyż - szczury zjadły!
RĘKOPIS
I
Kartka słabości twojej okrutnie i drwiąco pełna.
A ty się ciągle przymuszasz jakże uparcie pełzać
Poprzez tę nudną Saharę, aby dotrzeć do źródła.
Tak rozpaczliwie już oblizujesz spierzchnięte usta.
Oby ci w końcu wysechł atrament w twym kałamarzu.
Obyś bezwładnie w sypki piach liter uderzył twarzą !
Bo cóż za duma, miłość., nienawiść każe ci iść
Podług meandrów wysychającej już, słonej krwi?
W pocie się topisz na tej pustyni, by cię sól zżarła.
I w końcu łamiesz paznokieć pióra i tak to jest:
Skreślone słowa, skreślone życie, nie napisana
Śmierć.
II
Ta kartka jak chusteczka albo twój pokój: cztery
Ma rogi, byś haftował krwi swojej drobnym ściegiem
Lub wielkimi krokami imaginacji chodził
Od słowa do przysłowia, od przecinka do kropki.
Ale o co ci chodzi, że tak wciąż się uganiasz
I wciąż nie możesz dobiec do ostatniego zdania?
Co ty chcesz wyhaftować, że tak krwi nie oszczędzasz,
Na jaką różę ma ci wystarczyć owa przędza?
Spójrz, dobra noc 'się kończy, co twoją nędzę kryła,
Głosem pierwszego ptaka dzień z ciebie drwić zaczyna.
Więc zapomnij o kartce, śpij.
Wtedy ci śmierć napisze Nikt.
SŁOWA DO PIOSENKI
NA OSTATNI DZIEŃ ROKU
iIe śmierci w szufladzie
w szafie w rękawach płaszcza
tyle strachu pod łóżkiem
za lustrem za obrazem
ile wierszy spisanych
ile wierszy podartych
tyle życia w brulionach
tyle nad1Jiei w śmieciach
tyle śmieci w śmietniku
ile zachwytów głupich
ile snów fantastycznych
tyle nędzy skutecznej
ile wódki wypitej
tyle płuc wyrzyganych
ile słów wyrzeczonych
tyle blizn fioletowych
tyle śniegu za oknem
ile krwi upuszczonej
tyle głuchego nieba
ile ślepego wzroku
tyle w krwi niepokoju
ile dni w nowym roku
ile w zegarku sekund
tyle mrówek na plecach
ile włosów na głowie
tyle robaków w mózgu
ile jest w głowie bólu
tyle żołądka w gardle
tyle w ustach niesmaku
ile jest obrzydzenia
tyle korzyści z chleba
ile pożytku z gówna
tyle jest oschłej wiedzy
tyle wiedzy jałowej
ile lat zmarnowanych
ile pamięci nudnej
ile wiary fałszywej
tyle męki komicznej
tyle śmiesznej tęsknoty
tyle miłości próżnej
31 grudnia, 1969
PRÓBA OSTATNIEGO WIERSZA
Już w zgodzie ze snem nie napiszę ciebie,
Wierszu, moja męko, nędzo i wielkości,
Nudo, rozpaczy, głodzie i szaleństwie.
Nie policzę cię na palcach żadnej zorzy.
...
ligagm