Boll, Henrich - Człowiek z nożami.pdf

(22777 KB) Pobierz
490309675 UNPDF
Człowiek 2 nożami
(Der Mann mit den Messern)
/ '
Jupp trzymał nóż za koniec ostrza I niedbale
nim kołysał. Był to długi, cienki nóż do krajania
chleba i na pierwszy rzut oka było widać, że jest
bardzo ostry Nagłym ruchem wyrzucił go w gorę.
Nóz wwiercił się w powietrze z cichym szmerem
wirującego śmigła, a błyszczące ostrze zamigotało
jak złota rybka w smudze ostatnich promieni sło-
necznych. Uderzył w sufit, stracił swój ruch obro-
towy i nagłym mocnym ciosem spadał wprost na
głowę Juppa. Jupp błyskawicznie położył sobie
na głowie drewniany klocek. Nóż wbił się z ci-
chym chrzęstem w drzewo i tkwi! w nim wahając
się lekko. Wtedy Jupp zdjął klocek z głowy, wy-
ciągnął nóż 1 z gniewnym wzruszeniem ramion
rzucił go w drzwi. Nóż zadrżał z lekka, utkwiw-
szy w desce, potem powoli osunął się na podłogę.
— Rzygać się chce — powiedział Jupp cicho. —
Wyszedłem ze słusznego założenia, że kiedy widz
zapłaci! za bilet, to najchętniej patrzy na sztuki,
w których ryzykuje się zdrowie lub życie — zu-
pełnie jak w rzymskim cyrku; chce przynajmniej
wiedzieć, że krew mogłaby się polać. Rozumiesz?
490309675.002.png
Podniósł nóż z podłogi i z lekkim rozmachem
rzucił go w górną listewkę ramy okiennej z taką
siłą, że szyby zabrzęczały, jakby już, już miały
wylecieć razem z kruszącym się kitem. Rzut
ten — pewny i władczy — przypomniał mi po-
nure godziny z przeszłości, kiedy posłuszny woli
Juppa scyzoryk wędrował w górę i w dół po słu-
pach podtrzymujących bunkier.
— Chcę zrobić wszystko, aby dostarczyć widzom
miłego dreszczyku — ciągnął Jupp. — Gotów był-
bym obciąć sobie uszy, niestety nikt mi ich z po-
wrotem nie przyprawi. A żyć bez uszu, to juą
lepiej było zostać w niewoli. Chodź no ze mną!
Otworzył drzwi i puścił mnie przodem; wyszliś-
my na klatkę schodową. Resztki tapet pozostały
już tylko tam, gdzie klej trzymał tak mocno, że
nie można ich było oderwać, aby podpalić nimi
w piecyku. Potem przeszliśmy przez zrujnowaną
łazienkę i znaleźliśmy się na czymś w rodzaju
tarasu o betonowej podłodze, której szczeliny po-
rastał mech. Jupp wskazał ręką w górę.
— Oczywiście sztuka* robi tym większe wraże-
nie, im ^vyżej leci nóż. Ale w górze musi być coś,
o co mógiby uderzyć i odbić się, tak aby spaść
z siłą na moją bezużyteczną czaszkę. Spójrz! —
pokazał mi sterczący w górze szkielet rozwalonego
baikonu. — Tutaj trenowałem. Okrągły
Patrz!
Wyrzucony w powietrze nóż wznosił się zadzi-
wiająco pewnie i równomiernie; zdawało się, że
wzlatuje jak ptak, lekko i bez wysiłku. Odbił się
rok.
490309675.003.png
o żelazny dźwigar, runą! w dól z szybkości^, od
której dech zapierało, i wbil się mocno w drew-
niany klocek. Samo uderzenie musiało być trudne
do zniesienia. Jupp nawet nie mrugnął powie-
kami. Nóż utkwił w drzewie na parę centyme-
trów.
— Cudownie. Jupp — wykrzyknąłem. — Wspa-
niała sztuka, to chyba przyznają wszyscy! Prze-
cież to jest numer pierwszej klasy!
Jupp obojętnie wyciągnął nóż z klocka, chwycił
go za trzonek i zamachnął się nim w powietrzu.
— Przyznaję, owszem, płacą - dwanaście marek
za wieczór i pozwalają mi pobawić się trochę no-
żem między dwoma wielkimi numerami. Bo- mój
jest za skromny. Jeden człowiek, jeden nóż, jeden
klocek. Rozumiesz? Powinienem mieć półnagą ko-
bietę i rzucać nożem tuż koło jej nosa. Wtedy
wyliby z zachwytu. Ale znajdź mi taką kobietę!
Poszedł przodem i wróciliśmy do pokoju. Jupp
ostrożnie położył na stole nóż, przy nim drew-
niany klocek i zaczął rozcierać sobie ręce. Usied-
liśmy w milczeniu na skrzynce kolo piecyka. Wy-
ciągnąłem z kieszeni kawałek chleba i spytałem:
— Zjesz?
— Chętnie, ale poczekaj, ugotuję kawy. Potem
pójdziesz ze mną i zobaczysz mój występ.
Dołożył drzewa do piecyka i ustawił na nim
garnek.
— Prawdziwa rozpacz — powiedział. — Zdaje
mi się, że wyglądam za poważnie. Może przypo-
minam jeszcze trochę feldfebla, co?
490309675.004.png
— Bzdura, przecież nigdy nie byłeś feldfeblem.
Czy usmiechasz się, kiedy biją brawa?
— Oczywiście. I kłaniam się.
— Ja bym nie mógł. Nie mógłbym uśmiechać
się na cmentarzu.
— To wielki błąd. Właśnie na cmentarzu trzeba
się uśmiechać.-
— Nie rozumiem.
— Bo przecież orfi nie są martwi. Nikt nie jest
martwy. Rozumiesz?
— Rpzumtem, ale nie wierzę w to.
— To dlatego, że w tobie jest wciąż jeszcze coś
z porucznika U ciebie musi to dłuż-ej trwać,
jasne. Mój Boże, ja się cieszę, kiedy im sprawiam
przyjemność. Są przygaszeni, a ja ich próbuję
rozerwać i biorę za to pieniądze. Może choć jeden
z nich po powrocie do domu będzie o mnie myślał.
Może powie: „Ten facet z nożem, ten się, cholera,
nie boi, a ja się, cholera, boję". Bo oni wszyscy
ciągle się boją. Wloką za sobą strach, jak własny
posępny cień; rad jestem, kiedy o nim zapomi-
nają i choć trochę się pośmieją. Czy to nie po-
wód, żeby się do nich uśmiechać?
W milczeniu przysłuchiwałem się, jak w garnku
wre woda. Jupp zaparzył kawę w biązowym bla-
szanym kubku; piliśmy z niego na zmianę i za-
gryzaliśmy moim chlebem. Na dworze zapadał
zmierzch i jak łagodne szarawe mleko napływał
dr pokoju.
— A co ty właściwie robisz?
r— Nic... jakoś się przebijam przez życie.
490309675.005.png
f Ciężki zawód.
i— Tak. Na ten kawałek chleba musiałem wy-
brać i oczyścić sto cegieł. Takie dorywcze za-
jęcie.
— Mm... Masz ochotę zobaczyć jeszcze jedną
sztukę?
Skinąłem głową, więc podniósł się ze skrzynki,
zapalił światło, podszedł do ściany 1 odsunął wi-
szącą na niej zasłonę. Na czerwonawo wyprawio-
nym murze naszkicowane były z grubsza węglem
zarysy ludzkiej postaci. Dziwne wybrzuszenie
w miejscu, gdzie powinny znajdować się włosy,
oznaczało zapewne kapelusz. Gdy się przyjrzałem
uważniej, dostrzegłem, że figura narysowana była
na zręcznie ukrytych drzwiach. Z ciekawością pa-
trzałem, jak Jupp wyciąga spod swego nędznego
legowiska ładną brązową walizeczkę i kładzie ją
na stole. Zanim ją otworzył, położył przede mną
cztery niedopałki papierosów.
— Skręć z nich dwa cienkie — powiedział.
Przesiadłem się tak, aby go widzieć, a jednocześ-
nie czuć łagodne ciepło promieniujące z piecyka.
Ostrożnie rozkręcałem niedopałki podłożywszy
papier, w który przedtem owinięty był chleb. Jupp
otworzył tymczasem leżącą na jego kolanach wa-
lizkę i wyjął z niej dziwaczne zawiniątko. Był to
podzielony na liczne kieszonki pokrowiec taki,
w jakich nasze matki przechowywały wyprawne
sztućce. Jupp zręcznie rozwiązał tasiemki i w ro-
zwiniętym na stole pokrowcu ukazał się . tuzin
noży z rogowymi trzonkami, zwanych w czasach.
490309675.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin