Tessa Barclay - Nieodrodna córka.pdf

(1907 KB) Pobierz
257730707 UNPDF
Barclay Tessa
Nieodrodna córka
1
Gdyby tego spokojnego niedzielnego wieczora dowiedzieli się, że cały ich świat legnie nagle w gruzach, jedyną
ich reakcją byłoby niedowierzanie.
Ogień palił się równym czerwonym płomieniem na żelaznym palenisku. Pokój pogrążony był w półmroku,
tylko stolik brydżowy, przy którym Lindon Tregarvon odniósł swój triumf oświetlało przytłumione światło.
Udało mu się wygrać z własną córką i jej partnerem.
Erica była wyraźnie poirytowana i zła na narzeczonego; aż dziw, że tak słabo chwytał taktykę gry. Pomyślała,
że jeśli Gerald zamierza zrobić karierę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, będzie musiał nauczyć się
szybkiej orientacji i nabrać wyczucia.
Żadne z nich nie zwróciło uwagi na daleki brzęk dzwonka u drzwi wejściowych. Przecież nikomu ze
znajomych nie przyszłoby do głowy pojawiać się znienacka w niedzielny wieczór po kolacji i w dodatku w
mroźny styczniowy dzień. Hurrock odprawi z pewnością nieproszonego gościa.
- Nasza wygrana, moja droga partnerko - powiedział Tregarvon przesyłając uśmiech żonie.
Amy zapisała wynik w notatniku brydżowym.
- Tak, myślę, że ten rober należy do nas - potwierdziła marszcząc brwi nad obliczeniami. - Erico, jesteś nam
winna czternaście szylingów.
- Gerald zapłaci - odparła córka grożąc narzeczonemu palcem. - To jego wina.
- Czternaście szylingów! Jak mogłem dać się wciągnąć do gry w jaskini piratów!
Jego okrzyk wywołał oczekiwane rozbawienie i wszyscy mieli jeszcze uśmiech na ustach, gdy do pokoju
wszedł Hurrock. Zbliżył się do swego chlebodawcy, pochylił głowę i szepnął mu coś do ucha.
1
- Niemożliwe - obruszył się Tregarvon. Na jego twarzy o zdrowej, gladkiej cerze pojawil sie wyraz
zaklopotania. - Powiedz im, żeby przyszli kiedy indziej...
Hurrock szepnął coś w odpowiedzi. Erice wydało się, że dosłyszała slowo „nalegają"...
Nalegają? Któż ośmieliłby się „nalegać", zakłócać spokój niedzielnego wieczoru kogoś tak ważnego jak
Lindon Tregarvon? Zaciekawiło ją to na chwilę, ale ojciec wzruszył ramionami i wstał.
- Jak trzeba, to trzeba - powiedział. - Rozdaj, kochanie, zaraz wracam.
Amy Tregarvon zebrała karty, potasowała talię i zaczęła rozdawać Nie zwróciła większej uwagi na niedawny
incydent, pochłonięta arcyważną kwestią dalszych losów gry.
Za oknami, na Park Lane, samochody mknęły z cichym świstem opon po przyprószonej śniegiem jezdni,
miniaturowe drzewka laurowe u drzwi wejściowych ustroiły się w białe czapy, a balustrady balkonów
pokryła warstwa szronu. Zimny, mroźny wieczór. Ale w domu panowała atmosfera ciepła i spokoju - ciężkie
zasłony z ciemnobłękitnego aksamitu chroniły przed zimnymi podmuchami, gruby dywan w tym samym
kolorze przydawał wnętrzu przytulności, intarsjowany orzechowy stolik do gry Hepplewhite i stojąca w
pobliżu kryształowa karafka z whiskey zachęcały do spędzenia miłego popołudnia w gronie rodzinnym.
Półmrok rozświetlały iskierki połyskujących diamentów. Amy Tregarvon miała diamentowe kolczyki w
uszach i broszkę w kształcie mewy u wycięcia wieczorowej sukni. Na lewej ręce jej córki lśnił pierścionek
zaręczynowy. Naprzeciw Eriki, po drugiej stronie stołu, przystojny mężczyzna w saksońskim typie,
mężczyzna, który obdarzył ją owym pierścionkiem, zebrał i ułożył swoje karty, lustrując je poważnym
spojrzeniem
- Bez atu - odezwała się matka Eriki.
- Tata będzie zachwycony - powiedziała córka.
- Naprawdę? - odparł jej partner, wyraźnie powstrzymując się od spytania, dlaczego.
- Przy stoliku brydżowym nie prowadzimy pogawędek - upomniała Amy z udaną surowością.
Erica przesłała Geraldowi uśmiech zachęty. W zupełnie niedalekiej przyszłości, kiedy już będą po ślubie,
usiądzie z nim któregoś popołudnia przy stoliku karcianym i wprowadzi go w arkana brydża. Prawda, że
mało kto traktował grę z takim namaszczeniem, jak Tregarvonowie. Spędzili na niej niezliczone
popołudniowe godziny podczas rejsów, w które wyruszali cala rodzina, by ojciec mogl miec na oku swoja
flotylle statkow pasazerskich.
Dzieciństwo Eriki było nietypowe. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo rozni się od reszty dziewcząt, z którymi
stawiała pierwsze kroki na królewskim dworze, kiedy to wystąpiły jako debiutantki późną wiosną
3
poprzedniego roku. Te inne, córki arystokracji i ziemiaństwa, sędziów i wysokich urzędników państwowych,
uczęszczały do elitarnych szkół dla dziewcząt, po czym dopełniały edukacji w szkole dobrych manier w
Genewie, Paryżu lub Florencji. W ich pojęciu życie, jakie wiodła Erica, było dziwne, ale fascynujące.
- Byłaś w Nowym Jorku? W Szanghaju? Ależ to fantastyczne... Wiedziała, że uważają ją za dziwaczkę. Miała
dwadzieścia lat, czyli
była starsza od większości debiutantek z 1931 roku; nieustanne podróże nie ułatwiały znalezienia właściwej
osoby, która patronowałaby jej prezentacji na dworze królewskim. W dodatku nie była typem słodkiej
ślicznotki, tak modnym tego roku. Debiutantki uznały ją za „interesującą", co naprawdę znaczyło:
prawdziwą pięknością nie jest. Zgadzały się, że choć ubrana była według kanonu ostatniej mody, jej wyraźnie
zarysowane kształty nie wyglądały najlepiej w długiej, prostej sukni wylansowanej przez Patou. Gęste włosy,
obcięte niezbyt krótko „na pazia", lśniły bogatym brązem, orzechowe oczy ze złotymi cętkami były wspaniałe
- chociaż pojawiał się w nich nierzadko wyraz zniecierpliwienia, gdy słuchała szczebiotów eleganckich
panienek.
Słowem, robiła na nich wrażenie, ale ich nie pociągała. Nie zaprzyjaźniła się bliżej z żadną z dziewcząt w
trakcie trwania sezonu. A gdy ogłoszono jej zaręczyny z Geraldem Colbertem, debiutantki stwierdziły:
„Świetnie się dla niej nadaje. On jest u progu kariery, a ona ma pieniądze; więc on pozwoli sobą rządzić, byle
tylko finansowała jego kuce do gry w polo".
Czekając na powrót ojca do pokoju i podjęcie gry, Erica myślała, że gdyby tylko Gerald grał w brydża równie
dobrze jak w polo, ich szczęście małżeńskie byłoby zapewnione.
Ale ojciec nie wracał. Natomiast zza drzwi dały się słyszeć odgłosy sprzeczki. Podniesione głosy, protesty,
stłumiony stuk, jakby ktoś przewrócił krzesło.
- A cóż to takiego? - zawołał Gerald, rzucając karty na stół i podnosząc się z miejsca.
- Lindon! - wykrzyknęła matka Eriki, odwracając się ku wejściu.
- Co się tam dzieje? - Erica podeszła szybko do drzwi i otworzyła je zaniepokojona.
Przy jej ojcu stało dwóch wysokich i potężnie zbudowanych mężczyzn. Odnosiło się wrażenie, że niemal go
przygniatają. W holu starego, pięknego domu zwieszała się z sufitu lampa z kutego żelaza i w jej żółtawym
świetle twarz Lindona Tregarvona sprawiała wrażenie woskowo bladej. Był zaszokowany, ledwie przytomny.
Jedno z krzeseł rzeczywiście leżało na podłodze. Hurrock właśnie je podnosił, gdy pojawiła się Erica.
- O co chodzi, panowie? - spytała, próbując stanąć pomiędzy ojcem a jednym z wysokich mężczyzn. - Kim
jesteście? Czego chcecie?
7
- Spokojnie, panienko - odparł jeden z nich uspokajająco. - To tylko taka sprawa służbowa...
- W niedzielny wieczór? Jak śmiecie nachodzić nas i...
- Przepraszam, panienko, a pani jest...
- Jestem Erica Tregarvon. Tato, kim są ci panowie? - zwróciła się do ojca.
Ojciec - zawsze spokojny i opanowany - nigdy nie pozostawiał jej pytań bez odpowiedzi. Ale teraz widać było, że
został wytrącony z równowagi.
- Ci panowie są z posterunku policji na Snow Hill - powiedział zmienionym głosem, w którym brzmiało napięcie. -
Chcą, żebym z nimi poszedł.
- Żeby pan z nimi poszedł? - powtórzył Gerald, który także pojawił się w holu. - Na posterunek policji?
- Myślę, proszę pana, że najlepiej będzie, jeśli pójdzie pan po prostu z nami - powiedział większy z dwóch potężnych
mężczyzn. - Nie ma potrzeby mieszać w to całej rodziny...
- Nie jestem członkiem rodziny - przerwał mu Gerald. - Jestem narzeczonym panny Tregarvon. I może powinienem
uprzedzić pana, że pracuję na poważnym stanowisku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i nie podobają mi się
policjanci nachodzący przyzwoite domy.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że podkreśla rangę swojej pozycji. Właściwie było to zbędne; zarówno on, jak i
Lindon, w wieczorowych strojach o nienagannym kroju i lśniących bielą sztywnych gorsach koszul, odróżniali się od
policjantów ze Snow Hill, ubranych w tanie, gotowe garnitury i sfatygowane koszule.
Jeden z mężczyzn sięgnął do kieszeni na piersi i wyjąwszy z niej wizytówkę, wyciągnął ją w kierunku Geralda.
- Inspektor Griffiths, ze Snow Hill - przedstawił się. - A to jest sierżant Lowry. Jesteśmy tu w sprawie oficjalnego
śledztwa.
- Bez wątpienia - zgodził się Gerald, spuszczając nieco z tonu, gdy usłyszał, kim są policjanci. - Ale nawet jeżeli pan
Tregarvon ma wystąpić jako świadek, z pewnością można było wybrać stosowniejszą porę niż niedzielny wieczór...
- Lindon, kochanie, nic nie wspominałeś, że byłeś świadkiem jakiegoś zdarzenia. - Na pulchnej twarzy Amy
malowało się strapienie. - Czy zdarzył się jakiś wypadek? Nie powiedziałeś ani słowa...
- Nie, nie, moja droga, nie było żadnego wypadku, nic z tych rzeczy. Nie mam najmniejszego pojęcia, o co chodzi!
- Jeśli zechce pan towarzyszyć nam na posterunek, proszę pana...
- Ależ powtarzam, że o niczym nie wiem! Więc nie rozumiem, w jakim celu miałbym...
- Pana obecność, proszę pana, będzie pomocna w prowadzonym przez nas śledztwie.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin