Gałczyński Konstanty Ildefons - Wiersze.pdf

(2486 KB) Pobierz
Ze zbiorów
Zygmunta Adamczyka
1125879371.001.png
Konstanty Ildefons Gałczyński
Wiersze
Szturm
Naprzd! przed nami cały dzień,
a w sercach gra odwaga -
nędzarzem jest, kto się nie zmaga
i kto się trwożnie walczyć wzdraga...
do szturmu! jeszcze dzień!...
Nastroić surmę serca na ton tęgi, hardy,
dumę swoja zamienić na wspaniałą butę,
połamać u pałaszy zalęknione gardy
i zdobyć niedostępna przed nami redutę!...
Marsz!
Marsz!
Marsz!
Rozwiniemy sztandary na wietrze,
niech jak orły nam załopocą -
skona dzień, to pjdziemy nocą,
to się zorze nad nami wyzłocą,
krzykiem swym rozcdrzemy powietrze.
A teraz jeszcze jasny dzień
ulewą światła jary...
zabijem w sobie lęki drżeń,
w życie zmienimy złudy snień...
do szturmu! z mocą wiary!
Nie będziemy robili podkopw
(niepotrzebne nam dzisiaj fortele!),
dla słabych zostawimy zdradę,
zostawimy lęk, mary blade
i bezpieczne schroniska okopw -
z nami Duch, z nami szal i wesele!...
Pobiegniemy na bj wściekłym tańcem,
upiło nas dzisiaj życie!
Każdy z nas jest obłąkańcem,
każdy zatknie chorągiew na szczycie.
Marsz!
Marsz!
Marsz! "Rzeczpospolita", 1923 nr 130
Wiatr w zaułku
Rozkurzawił się, rozszalał,
piaskiem o bruk chlasnął, trzasnął,
w szyby domw bębnął, chlasnął
i pyłem ulice zalał.
Rozkręcił się, rozpiekielnił,
jak bies czarnyposzedł w tany,
jak szalony, jak pijany,
walił w ściany, pluł na ściany,
gwizdnął, pisnął, stuknął, wrzasnął,
rozhulał się, rozweselił...
Potem w norę wpadł zziajany
i przycupnął gdzieś, i zasnął... 1923
2
Polska
Nosimy Cię w swych sercach, wyblakli poeci,
głupcy, włczędzy, błazny, ścierki kawiarniane;
Twj blask oślepiający jako słońce świeci
w piersiach nam łopoczesz stłumionym orkanem
Ale my, głośnie pawie, pyszałki odęte
niecna zgraja aktorw, hałastra wyrodna
kneblujemy jak łotry Twoje usta święte
i spychamy Cię na dno, bo jesteś... niemodna
ale ja wiem, że przyjdziesz, musisz przyjść, Skrzydlata,
piersi nasze rozedrzesz gromowym wołaniem,
serc milionem zatargasz, posadami świata!...
Poeci, ja zwiastuję Drugie Zmartwychwstanie
W proch uliczny runiemy, jak bogi gliniane,
Twj piorunowy płomień ślepia nam wypali,
Twoje Imię ognistym będzie huraganem
ale nie dla nas będzie, bo myśmy za mali. 1924
Pomysły
Śnię wspaniałe pomysły, dramaty mocarne,
ducha tęgość żelazną, pełną męskiej dumy -
pali to się w mym wnętrzu jak ognie ofiarne
i w huraganu myśli rozkrzykuje szumy;
śnię ogromne pomysły, świętą twrczość bożą,
kolosalnym granity rozbijam oskardem -
z brył bezkształtnych się tłumy posągw ułożą
musu zachceniem wielkim, nieugięcie twardem;
śnię szalone pomysły - wielkie, ale prżne,
cu mi krzykiem wcielenia drą duszę w kawały...
prawdą jest, że w nas mieszka Bg-Twrca wspaniały,
lecz i nędzarz, łkający wiecznie o jałmużnę. 1924
Lunatyk
O płnocy w zaciszu astralnej komnaty
zwleka swe członki z loża miesięczny lunatyk,
bezwiednymi rękoma poprawia szlafmycę
i odmyka drewniane cicho okiennice,
i, jak gdyby to była najprostsza rzecz w świecie,
po wąskim nad ulicą chodzi parapecie.
Niczym astrolog patrzy, wychudły jak szczapa.
(W niebieskość nocy biała upada mu czapa
i włosy rozmierzwione, w ktrych łeb się grzeje,
lepią się mu księżycznym, sinosrebrnym klejem.)
Wyciąga chude ręce, wargami kolebie
i niebieskie litanie mamroce do siebie,
pźniej na dach wyłazi i na stromej blasze
pod księżyca już staje wygiętym pałaszem.
Długo pźniej się modli i w tę nuć senliwą
ponad miastem wędruje jak miesięczne dziwo.
Przystają ludzie, szepczą i odchodzą z lękiem.
Po blasze dachw gwiazdy kulają się z brzękiem,
a lunatyk miesięczny, że jest chciwiec stary,
gwiazdy w kieszeń pakuje jak srebrne talary. "Smok" 1924 nr 3
3
Opętanie
Moje noce, zalęknione, inferalne
na skrzydliskach zielonawych się kołyszą
opętane straszydłaki, sny astralne
suną do mnie i wibrują nocną ciszą
W ciemnej głębi naprzeciwko mego łoża
wisi czarna, przeraźliwa Matka Boża
Z ram wychodzi przyczajona bezszelestnie
krokiem wolnej i falistej sarabandy
ponad czołem wiszą duszne gwiazd girlandy
co się palą krwawym blaskiem bezszelestnie
Idzie, płynie, sunie wolno ruchem węża
. . . . . . . . po omacku się przekrada
nad mym łożem pźniej staje trupioblada,
moje ciało przeraźliwym lękiem stęża.
W swoich długich, zakrzywionych palcw kleszcze
bierze moją zlaną zimnym potem głowę,
wbija we mnie swoje oczy piorunowe
wsącza we mnie spazmatyczne swoje dreszcze
Rozedrgana w spazmatycznym kołysaniu
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
krwawe kwiaty z krwawą falą płyną za nią.
I odchodzi krokiem wolnej sarabandy
niespokojnie, kołysząco i faliście;
rozjarzone zimnym blaskiem gwiazd girlandy
znaczą drogę migotliwie i swietliście...
I z obrazu patrzy na mie trupio-chora
Matka Boża - tajemnica przeotchłanna
Matka Boża, moich nocy straszna zmora
Matka Boża, Przenajświętsza Czysta Panna. 1924
Włożę spodnie czarne, cmentarne
Włożę spodnie czarne, cmentarne
i pjdę w siną dal,
i nic nie zostanie tu po mnie,
jeno ten cichy żal,
jeno te białe modrzewie,
jeno ten czarny frasunek
i gdzieś tam w knajpce za miastem
niezapłacony rachunek.
Gdy skonam, o moi najdrożsi,
a skonam wieczorem niebieskim,
napiszcie list, przyjaciele,
do panny Felicji Kruszewskiej
Felicja, słodka poetka,
napisze mi epitafium:
JAKA SZKODA, PANOWIE I PANIE,
ŻE ZNOWU POETĘ SZLAG TRAFIŁ! 1924
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin