Gretkowska Manuela - Obywatelka.pdf

(1027 KB) Pobierz
MANUELA GRETKOWSKA
MANUELA GRETKOWSKA
150352510.001.png
2006
10 VIII
Zamykam klapę laptopa. Trzaskam drzwiami hotelowego pokoju w solidną ochrę
barokowych ścian. Zbiegam drewnianymi schodami krokowskiego zamku. Sękate, trzeszczące
stopnie uginają się, jakbym przeskakiwała po gałęziach. Za bramą upał, lato. Jestem wolna,
skończyłam Kobietę i mężczyzn.
Idę do samochodu dziedzińcem otoczonym wilgocią porannego cienia. Wreszcie mogę
jechać na plażę. Przekręcam kluczyk, iskra zapala ropę i energia przedpotopowych zwierząt
uruchamia silnik. Przyspiesza płynna moc ich ciał, przetłoczona w mechaniczne mięśnie.
Dociskając ostrogę gazu, ścigam się w wyobraźni z Szalonym Hrabią, właścicielem
krokowskiego zamku sprzed dwustu lat. Matka sprowadziła mu wyjątkowego nauczyciela -
słynnego filozofa Fichtego. Młody hrabia z rodu rycerzy - wojowników nie wytrzymał nadmiaru
wiedzy. Oszalał od literatury i filozofii, rozpędzając się w swoim romantyzmie. Nie wyhamował
do dziś. Jego duch, jeździec na czarnym koniu, przecina drogę kierowcom. Współczesny
właściciel posiadłości, staruszek Graf von Krockow, przyjeżdża coraz rzadziej z Niemiec.
Ustawia wtedy kelnerów zamkowej restauracji pod sznurek, ćwicząc ich w musztrze.
Po śmierci zostaje z nas gnijące ciało i być może duch błądzący po metafizycznych
bezdrożach. Jak po nadmorskich wzgórzach Szalony Hrabia, widywany nadal przez
miejscowych.
Początek rozpadu zaczyna się na plaży. Szukając wśród porzuconych w piasku ciał moich
bliskich, najbliższych - Piotra i Poli, widzę bezsensownie rozrzucone ręce, nogi pozbawione
podpórek cywilizacji. Plecy, którym odsunięto oparcie krzesła, łokcie opadające bez stołów.
Gesty, do których się przyzwyczailiśmy, zawisają w próżni. Nie można poprawić kołnierzyka,
schować rąk do kieszeni. Człowiek odarty z ubrania i przyzwyczajeń traci psychofizyczną
jedność.
Plaża jest przedsionkiem zaświatów, sądem ostatecznym jak u Memlinga, pełnym nagich
ciał. Przenosi w inny wymiar, gdzie rośnie temperatura i grawitacja. Tak ciężko wstać z grajdoła,
przekręcić się na drugi, niedopieczony bok.
- Zacałuskuję cię. - Pola znalazła mnie pierwsza i dumnie liże loda z piaskową posypką.
Przez szparę po przednich zębach wciska sobie niecierpliwie całą gałkę lodów. Szukamy
w tłumie taty. Siedzi pod sztuczną palmą zbitej z desek kawiarni. Kawa, gazeta, sielanka.
Wracamy dzisiaj do domu; przed Małkinią, wśród snopków, szyld: „Strzyżenie psów bez
usypiania”.
Radio powtarza co godzinę: „Benedykt XVI w Madrycie nie spotka się z hiszpańskim
premierem”. I słusznie, Zapatero ma dość taktu, by nie mówić papieżowi wprost, że o zawieraniu
małżeństw homoseksualnych i zakazie eksperymentów na małpach powinni się wypowiadać
specjaliści, nie Kościół.
12 VIII
Zaczął się długi weekend, jesteśmy bez szans. Dzwonię do pensjonatu. Udało się! Jest
nasz pokój, ten z najlepszym balkonem w Kazimierzu, pod Wietrzną Górą. Widok na farę, rynek,
Krakowską, a jak się bardzo wychylić, to nawet Wisłę. Pod balkonem galeria, gdzie mruczą koty
i śpiące głowy Buddy.
Dwie godziny - jesteśmy w Kazimierzu. Strasznie leje. Zostawiamy bagaże w
pensjonacie, Piotr z Polą jedzą kolację, a ja przemykam się do Franciszkanów na wieczorną
mszę. W zadaszonym przejściu klasztoru naftowe lampki czule otulone pajęczyną historii. Z
ciszy kapie deszcz, każda kropla osobno. Jestem sama, wreszcie sama. Od 15. roku życia gdzieś
do 30. byłam ciągle w tęsknocie, samotności jak w podróży. Teraz brak mi chwili, osobnej chwili
dla mnie.
Pola rozrabia, chce być wszędzie. Nie zaśnie, nie przytuli się do czytającego jej bajki
Piotra. Musi pójść ze mną pospacerować, klapiąc kaloszkami. Trafiamy do galerii Jana Wołka
przy rynku. Kiedyś w liceum napisałam do niego pensjonarski, bałwochwalczy list, oczywiście
nie wysłałam. List przyszedł po latach ze mną. Opowiadam Jankowi, co podoba mi się w jego
obrazach, piosenkach. Pola, zachwycona wiszącą na jej wysokości olejną Wisłą, mówi cicho, nie
przerywając nam rozmowy:
- Woda to drugie imię nieba.
Przed snem czytam Polci i sobie Mistrza tańca Czagdud Tulku. Tulku XXI wieku:
cudotwórca, pijak i rozwodnik, znajdujący kandydatkę na żonę nie w ogłoszeniach
matrymonialnych, ale proroczych wizjach. Po decyzji wyroczni, nakazującej ucieczkę z Tybetu,
ledwo udało mu się przejść nepalskimi przełęczami. Nogi łamów przesiadujących od dziecka w
medytacji są zniekształcone, niezdatne do długiej wędrówki. Odkładam książkę o drugiej w nocy.
Wdech i wydech Piotra, sapanie Poli. Przez otwarty balkon słychać szum rzeki i skrzypienie
schnącego po letniej ulewie miasteczka.
16 VIII
Wczoraj Dzień Wojska i Matki Boskiej. Po przemowach rządowych, „rozłożonych
akcentach”, zmienia się w święto rodziców Kaczyńskich. Ich matka, podniesiona do rangi
królowej matki premiera i prezydenta. Niemal królowa polska. Ktoś słyszał o matce
Kwaśniewskiego, Wałęsy czy Clintona? I ojciec Kaczyńskich, żołnierz AK. Mówi się o nim,
jakby poległ w powstaniu, bo to, co robił później, nie miało już takiego znaczenia.
Królowa Polski i jej rycerz w terminologii religijnej - zbrojne ramię hufców anielskich,
czyli Archanioł Michał odpierający atak szatana. Po tym święcie religijno - militarnym
zmienionym w spektakl rodzinny dokonano też zmian w Teatrze Narodowym, wykasowując
Trelińskiego. Logiczna zmiana. Po obchodach heroicznej męskości i ubóstwionej kobiecości
trzeba pozbyć się z narodowej sceny perwersyjnego artysty. Scena Narodowa powinna
wystawiać do podziwiania tylko sarkofagi.
I jeszcze histeria z Grassem. Od dzisiaj GraSSem, okazało się, byłym żołnierzem SS. U
pisarzy litery mylą się często z faktami. Jak on się musiał czuć, podpisując swoje książki i
wyznając tym tajemnicę podwójnego SS swego nazwiska. W Polsce nie ma ostatnio innych
problemów oprócz Grassa i Trelińskiego, gospodarka idzie świetnie. Czy musimy żyć między SS
a perwersją, przeszłością a przyszłością?
Po dentyście, skoro już jesteśmy w mieście, wybieramy się rodzinnie na obiad do Qchni
Artystycznej. Mam zamrożoną szczękę, obojętnie co zjem, smakuje mrożonką, odgryzaną
małymi kęsami. Przepowiednia dentystki spełnia się, ząb jest nadwrażliwy. Tak boli, że gdy
dotykam go językiem, staje się miękki. Flaczeje i zwisa na elektryzującym drucie nerwu. Kolcza-
stym drucie, z dziąsła cieknie krew.
Pola i Piotr idą za róg, pod drzewo, odkopać schowany tam kiedyś sekret - szkiełko,
papierek, kamyk. Nie są pewni, czy znaleźli swój. Odkopali kilka, może cudzych? Archeologia
rodzinna.
La Vie francaise. Niby solidna powieść, a naprawdę alegoryczna, przewrotna historia.
Losy prowincjusza z kolejnymi prezydenturami Francji w tle. Od solidnego dzieciństwa w
czasach de Gaulle'a po rozpad dawno martwego małżeństwa w epoce Mitterranda, patrona
hipokryzji.
U nas podobną powieść może uznano by za ambitne dzieło pokoleniowo - historyczne
pod warunkiem, że oprócz prezydentur w tle opisano by też dzieje narodu. Fabuła musi być
koniecznie wpleciona w historyczny fresk, syntezę 1000 lat państwa polskiego. Zwykła, prosta
historia nie zaspokaja ambicji. Za mało podniosła spychana jest w „kobiecość”, czyli bzdurność.
Znajomy dziennikarz francuski zastanawiał się ostatnio dlaczego, gdy pyta zachodniego
reżysera na przykład o sceny agresji w jego filmie, ten odpowiada zdaniem, dwoma: „Pasuje mi
do konstrukcji, widziałem coś takiego”. Polacy na proste pytania streszczają swoją biografię,
odwołują się przy tym do powstań i wojen. Tyle w tym narcyzmu i patosu. Według mnie histerii.
Ani XIX, ani XX wiek nie dał Polakom poczucia harmonii, ugruntowania w sobie, w historii.
Ten brak wewnętrznego balansu przenosimy na zewnątrz. Prywatnie do swoich związków,
publicznie do polityki. Nasze życie społeczne jest histeryczne. Histeria polega właśnie na
nieprawdziwym przeżywaniu emocji. Odgrywaniu ich z teatralnym rozmachem ze strachu przed
wewnętrzną pustką. Polska - galwanizowana emocjami żaba przeskakująca od afery do afery. Po
śmierci papieża wielkie słowa, uniesienia. A w tle kabotyński brak autentyczności i histeryczne
konwulsje polityków. Szwedzi, pozornie powściągliwi, są wewnątrz wrażliwi i empatyczni.
Polacy - na pokaz dramat i operetka, a wewnątrz chaos albo szybko się wypalające nic.
19 VIII
Zasadziliśmy platan. Kolor liści, kory - jakby świeciło na niego słońce, nawet gdy za
chmurami. Do towarzystwa dosadziłam mu drzewka lawendowe. Drobnolistne, podniesione
gałązki o fioletowych kwiatach. Są ogrodowym, wieloramiennym świecznikiem z lawendowymi
świecami.
Dostałam paczkę książek i zaproszenie krakowskiego Instytutu Francuskiego. Będę
przewodniczyć wyborowi studenckiej Nagrody Goncourtów. Z tegorocznych nominacji
wybieram Marylin Michela Schneidera. Co za styl, ile wiedzy i przenikliwości. Nie znam książki
na takim poziomie chociażby o Joysie czy Wittgensteinie.
Po paru stronach przychodzi mi do głowy obrazek, makatka w technikolorze: Marylin
Monroe znaleziona martwa w łóżku - filmowa śpiąca królewna, której nie mogła znieść
czarownica z FBI, mafia, prezydent, nikt należący do systemu. A krasnoludki wspinające się na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin