May Karol - Złota dolina.pdf

(1244 KB) Pobierz
Złota Dolina
K AROL M AY
Z ŁOTA D OLINA
T YTUŁ ORYGINAŁU : D ER W ALDLÄUFER II
T ŁUMACZENIE : E WA K OWYNIA
W Z ŁOTEJ D OLINIE
Nocne ciemności przechodzące już w szarość świtu otulały welonem krajobraz, można było
dojrzeć tylko jego rozległe zarysy. Na niebie, z ktrego jedna po drugiej znikały gwiazdy,
odcinały się wyraźnie szczyty Sierra przypominające wieże i fantastyczne blanki zamku o
ostrych szpicach zwieńczonych gęstą, szarą mgłą.
Na zboczach Sierra czarne cienie znaczyły głębokie rozpadliny. U stp gr wznosiła się
samotna skała jak wysunięty na czoło bastion; była całkowicie odcięta od masywu grskiego.
Spod jej wierzchołka wypływały z ogłuszającym hukiem masy wody, ktre pieniąc się spadały
w jakby nie mającą dna przepaść. Z tej strony osamotnionej skały o kształcie ściętej kuli, w
pobliżu spadającej wody znaczyła się krzywa linia karłowatych wierzb i krzaczkw bawełny.
Od wierzchołka delty utworzonej przez Rio Gila do jej podstawy było niewiele ponad
godzinę. Podstawa ta jednak była trzy razy bardziej rozciągnięta.
Ciemności ustępowały szarości poranka. Zmrok opadał z postrzępionych szczytw i
ustępował miejsca niebieskawemu światłu świtu. Jak na niewyraźnym jeszcze szkicu obrazu
wynurzały się po kolei z ciemnego atramentu świtania wierzchołki grskie.
W rozpadliny i wąwozy uformowanych na kształt schodw kamiennych kolosw wpadało
nieubłaganie coraz więcej światła. Na wierzchołku samotnej skały stały dwie rozłożyste jodły,
ktre jak niesamowite duchy rozpościerały swe potężne ramiona, pochylając się ku przepaści.
U stp drzew leżał szkielet konia, na jego białych kościach widać było jeszcze ozdoby, jakie
kiedyś nosił. Zbutwiałe resztki siodła walały się wokł jego pozbawionych ciała bokw.
Jasność poranka, odnosząca wyraźniejsze zwycięstwo nad mrokiem nocy, oświetlała
niesamowite szczegły. Na słupach ustawionych w pewnej odległości od siebie powiewały na
wietrze ludzkie włosy, ludzkie czaszki leżały poukładane w stosach lub też porozrzucane były
po ziemi. Gdzieniegdzie także walały się szczątki broni wszelakiego rodzaju. Trofea te były
oznaką, że sławny ze swych bohaterskich czynw wdz indiański, znalazł tu miejsce ostatniego
spoczynku, na szczycie naturalnej piramidy.
Martwy wdz wciąż panował nad rwninami, na ktrych tak często rozbrzmiewał jego
okrzyk wojenny, i przez ktre gnał na swym koniu, ktrego szkielet błyszczał teraz obok jego
grobu, polerowany przez nocną rosę i palące słońce dnia. Drapieżne ptaki latały skrzecząc nad
samotne mogiłą, zupełnie jakby swym paskudnym głosem chciały obudzić tego, ktry zasnął
wiecznym snem i ktrego dłoń już nigdy nie wymierzy ciosu maczugą, nie uchwyci noża, aby
przygotować dla nich krwawy posiłek. Leżący naprzeciw zamglonych gr horyzont ukazała się
w bladym świetle; rżowawe chmurki wznosiły się ku zenitowi. Podobny do pierwszej iskry
rozpalającego się ogniska, złoty promień słoneczny przebił się jak strzała przez mrok Sierry, za
nim podążyły następne i już strumienie światła zalały doliny jak migocący i lśniący dywan.
Dzień panował już niepodzielnie i tylko masyw grski otulony był jeszcze nieprzeniknionym
płaszczem mgły. Lecz także i on przerywał się stopniowo aż w końcu poranny wiatr rozerwał
go jak falującą zasłonę.
Kłaczki mgły trzymały się jeszcze przekornie liści krzeww lub kapryśnie skakały ze
szczytu na szczyt, to znowu ukazywały się jako wąskie gardło, u wejścia ktrych widać było
ofiary składane w wielkich ilościach przez Indian duchom gr lub też okrywały zdumionym
oczom dzikie przepaście, do ktrych spadały pieniące się wodospady, rozsiewając nad grobem
wodza wilgotny pył i tworząc ulotne, migotliwe tęcze.
U podnża skalnej kuli, na ktrej znajdowała się wodzowska mogiła, leżało małe jeziorko,
prawie zupełnie niewidoczne spod pieniącej się bujnie wodnej roślinności. Między jeziorem a
wznoszącymi się naprzeciwko stromymi skałami, pokrytymi zielonym płaszczem włknistej
trawy, ciągnął się wąski, głęboki wąwz niewidoczny prawie dla oka, ponieważ jego brzegi
porośnięte były bladolistnymi wierzbami i błyszczącymi srebrzyście osikami. Drzewa owe
oplecione i poprzerastane były pnączami wszelakiego rodzaju, jak gdyby sama natura w
milczeniu, starała się przeszkodzić ludzkiemu oku i spojrzeć w głąb wąwozu. Lecz sam widok
ziaren piasku, specyficzny blask leżących wkoło kamieni i w ogle jakość podłoża zwracała
uwagę doświadczonego gambusino.
Wąwz ten był właśnie ową Złotą Doliną, jak nazwał to miejsce Marco Arelano, ktra
kosztowała go życie.
Jeszcze była noc, gdy Cuchillo dotarł w pobliże bonanzy, lecz ponieważ bał się, że w
ciemnościach zgubi drogę, zrobił postj, aby poczekać do świtu. Nie zapomniał wprawdzie nic
a nic z tego, jak wygląda okolica, lecz mimo to chciwość doprowadzała do drżenia jego serce,
krew pulsowała mu w uszach i przesłaniała wzrok, a jego zwykle nieznośne ostry wyraz twarzy
jakby zmiękł z ogarniającego go wzruszenia.
Nie był jednak w stanie dłużej czekać i było jeszcze zupełnie ciemno, gdy stanął w pobliżu
wznoszącej się nad Złotą Doliną skalnej kuli. Gęsty welon oparw mgły przesłaniał całkowicie
zarwno wąwz, jak i strome wzgrze, ze znajdującym się na nim grobowcem.
Głuchy szum kaskady, ktry wciąż tak dobrze pamiętał, oznaczał, że nie zbłądził i doszedł
do bonanzy, nie zapomniał przecież, że w pobliżu placera spada w przepaść wodospad.
Był prawie całkowicie pewny, że nikt w obozie nie spostrzegł jego ucieczki i nie wierzył,
aby ktokolwiek wyruszył w pościg za nim, przy takim niebezpieczeństwie ze strony Indian.
Mimo to postanowił wspiąć się na piramidę, aby sprawdzić, czy nie dzieje się nic podejrzanego.
Przedtem jednak musiał się przekonać, czy placer znajduje się w takim samym stanie, jak
przed dwoma laty, gdy opuścił go, w nienaruszonym stania. Rozsunął zieloną zasłonę i objął
spojrzeniem wąwz.
Rżnej wielkości krzemienie leżały na sobie poukładane w stosy i tak liczne, jak nad
brzegiem morza i trzeba by było wielu dni, aby je policzyć.
Każdy inny człowiek, lecz nie poszukiwacz złota, dałby się oszukać widokowi
zgromadzonych w wąwozie kamieni, ktre swoim wyglądem przypominały zeszklone
minerały leżące u stp wulkanw. Jednakże gambusino umiał rozpoznać czysty metal pod
powłokę z gliny, czyste złoto naniesione przez wodę z gr na nizinę.
Przez szparę uczynione przez Cuchilla w zielonej zasłonie wpadł promień słońca i z
niepozornych kamieni trysnęły niezliczone tajemnicze błyski. Przed oczami drżącego z żądzy
bandyty leżał przebogaty skarb, najbogatszy skarb, jaki kiedykolwiek widziało w tej dziczy
ludzkie oko i jakiego nie tknęła dotąd ludzka ręka.
Cuchillo opuścił pnącza i podążył w stronę skały.
Gdy wycieńczony Arab wlecze się przez rozpalone pustkowia pustyni nie znajdując w
swoim bukłaku ani kropli orzeźwiającej wody dla swych wysuszonych pragnieniem ust; gdy
samum — ten gorący wiatr Sahary wyciągając z jego organizmu resztkę wilgotności; potem
gdy wreszcie już na granicy śmierci, widzi na horyzoncie zielony zagajnik palmowy i opary
nad oazą — wtedy rozkosz i radość jakie go ogarniają, rwnają się nieomal obłędowi.
Podobnie działo się z Cuchillem, gdy ujrzał złoty skarb. Pokonał zbocze i wspiął się na
piramidę jak w gorączce; drżał na całym ciele, a przed oczyma miał mgłę, ktra uniemożliwiała
mu ostrość widzenia. Musiał usiąść, jednak zrobił to tak, by ani na moment nie tracić z oczu
Złotej Doliny.
— I takie bogactwa miałbym odstępować innym! — wymruczał sam do siebie. — Nie i po
tysiąckroć nie! Marco Arellano musiał umrzeć, dlaczego inni mieliby żyć? Dzięki nim dotarłem
bezpiecznie na miejsce; lecz teraz już ich nie potrzebuję i stworzę okazję, aby ich wszystkich
unicestwili.
Unisł rękę do oczu, w ktrych tak pulsowała krew z podniecenia, że miał wrażenie, jakby
przed jego twarzą przesuwały się purpurowe, płomienne koła. Dłuższy czas trwało, aby jego
wzrok odzyskał dawną jasność.
Teraz wreszcie mgł wstać i rzucić wzrokiem na rozciągającą się przed nim w dole okolicę.
— Jestem sam, całkowicie sam i mogę…
Przerwał w środku zdania, bo jego wzrok zatrzymał się na jakimś przedmiocie i po
dokładniejszej obserwacji głośno i przeciągle krzyknął ze zdziwienia.
Woda spadająca za skalną kulą, tworzyła nad przepaścią zrobiony niby z płynnego srebra
most, spadała potem w nieregularnych odstępach i tam właśnie za pieniącymi się kaskadami
błysnęło jasne, oślepiające światło, pochodzące od złotego bloku wypolerowanego wodą przez
kilkaset lat.
Glansowany bez przerwy wilgotnym pyłem blok pojawił się w całym, zapierającym dech w
piersi blasku. Był dwa razy większy od orzecha kokosowego i zdawało się, że zaraz runie swym
ciężarem w dł, uwalniając się z przytrzymującego go krzemienia.
Cuchillo usiłował pochwycić go wyciągając ramię na całą długość. Wlepiając bez przerwy
rozszerzone chciwością oczy w skarb, za ktry można by było kupić krlestwo. Pochylił się nad
przepaścią, lecz nie mgł go dosięgnąć. Nie był w stanie złapać tchu i wydawało się, że zaraz
się udusi, gdyby nie to, że poddany gwałtownym emocjom krzyknął po raz drugi, jeszcze
bardziej nieartykułowanie niż poprzednio, i dostarczył powietrza swym ściśniętym płucom.
Jak tygrys dosłownie pożera oczami nie podejrzewającą niczego ofiarę, tak oczy Cuchillo
wlepiały się w bezcenny blok złota, nad ktrym na wysokości skały zakorzenił się pień młodej,
zielonej jodełki.
— Musi być mj! Z tego miejsca jest to niemożliwe, muszę sprawdzić, czy dam radę dostać
się do jodły. Przymocuję do niej lasso i wtedy spuszczę się w dł. Naprzd; jeszcze żaden
śmiertelnik nie posiadał takiej ilości złota!
Zbiegł pędem z piramidy.
Był tak podniecony, że nie usłyszał pospiesznego tętentu koni, nie dostrzegł także czterech
jeźdźcw skręcających za następną skałą.
Don Esteban, Diaz, Baraja i Oroche, ani na chwilę nie stracili z oczu śladw Cuchillo.
Szczeglnie Diaz, ten straszliwy morderca Indian, swą bystrością wprawił w niebywałe
zdumienie trzech pozostałych.
Przez cały czas on i Arechiza jechali przodem.
— Jak myślicie, seor Diaz, — zapytał don Esteban — dościgniemy go, zanim przybędzie
do bonanzy?
— Tego nie mogę powiedzieć, bo nie wiem gdzie ta bonanza jest. Wiem tylko tyle, że nie
ma nad nami dużej przewagi. Popatrzcie! Jego koń zgnitł tu trochę gliny, został jeszcze pył.
Przed pł godziną odwrcił się wiatr. Gdyby pył ten leżał tu przez cały czas, wiatr byłby go
zwiał. A zatem minęło najwyżej pł godziny od jego bytności w tym miejscu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin