sloto5.doc

(139 KB) Pobierz
4

4. Po demaskacjach: Cyniczny półmrok.

Szkice o autodementi oświeceniowego etosu

 

 

 

 

Ihr seid noch immer da!.Nein, das ist unerhört,

Verschwindet doch, wir haben ja aufgeklärt!

Das Teufelspack, es fragt nach keiner Regel.

Wir sind so klug, und dennoch spukt’s in Tegel.

 

 

J. W. Goethe, Faust I, Walpurgisnacht

 

 

„Ich sehe zu, ist das nichts?

Wem ist damit geholfen?

Wem ist zu helfen?“ powiedział Fabian.

 

Erich Kästner, 1931

             

 

Albowiem wiedzą, co czynią

 

Ernst Ottwald, 1931

 

 

 

             

 

Tych osiem gwałtownych i okupionych ciężką walką ataków refleksyjnego oświecenia stworzyło pewną historię, podobnie jak uczyniły to wielkie przewroty w naukach przyrodniczych i technice, z którymi oświecenie od dobrych dwustu lat jednoczy się w dokonywaniu permanentnej rewolucji przemysłowej i kulturalnej. Podobnie jak zmieniły życie społeczeństw: urbanizacja, motoryzacja, elektryfikacja i informatyzacja, tak praca refleksji i krytyki przeobraziła od podstaw świadomość ludzi i narzuciła jej nową dynamiczną strukturę. „Nie istnieje już nic trwałego”. Praca refleksji i krytyki rozorała intelektualno-psychiczne pole, na którym nie mogą dłużej rosnąć stare odmiany tradycji, tożsamości i osobowości. Jej rezultaty składają się na pewną całość nowoczesności, w której życie zdane jest na permanentny kryzys.

 

 

I. Oświecona przeszkoda oświecenia

 

 

 

 

 

              Z pewnością oświecenie osiągnęło znaczy sukces. W jego arsenałach znajduje się bowiem oręż krytyki; kto wziąłby pod uwagę wyłącznie ją, musiałby stwierdzić, że w „walce na poglądy” tak wyposażona strona niechybnie zwycięży. Jednak żadna ze stron nie może wyłącznie dla siebie rościć sobie pretensji do używania tej broni. Krytyka nie ma jednego właściciela, ale jest udziałem wielu szkół, frakcji, nurtów, awangard. Tak naprawdę nie istnieje jednolity i jednoznaczny „ruch” oświeceniowy. Do dialektyki oświecenia należy fakt, że nie stworzyło ono nigdy jakiegoś zwartego frontu; bardzo szybko przeszło na stronę przeciwną tej, którą reprezentowało wcześniej.

              Jak pokazuje druga uwaga wstępna, oświecenie załamuje się w obliczu oporu przeciwstawnych mu sił (władzy hegemonicznej, tradycji, przesądu). Ponieważ wiedza daje władzę, każda władza hegemoniczna, której jakaś „inna wiedza” rzuciła wyzwanie, musi próbować zachować wiedzę, która daje jej władzę. Nie każda jednak władza jest odpowiednim podmiotem dla każdej wiedzy. Wiedzy refleksyjnej na przykład nie sposób oddzielić od jej podmiotu, dlatego hegemonom pozostaje tylko jeden środek: odseparowanie reprezentantów możliwej władzy opozycyjnej od środków autorefeksji. To tu mają swą  przyczynę prastare dzieje „przemocy wobec idei”; nie jest to ani przemoc wobec osób, ani wobec rzeczy w jakimś trywialnym sensie; jest to przemoc wobec autorefleksji i sposobu wyrażanie siebie osób, które są w niebezpieczeństwie dowiedzenia się tego, czego nie powinny wiedzieć. W powyższej formule mieści się historia cenzury, jako historia polityki skierowanej przeciwko refleksji. W chwili, kiedy ludzie dojrzewają do prawdy o samych sobie i łączących ich stosunkach społecznych, będący u władzy od zawsze próbowali rozbić lustro, w którym ludzie ci mogliby rozpoznać, kim są i co się z nimi dzieje.

              Oświecenie, nieważne jak bardzo bezsilne wydają się być same tyko środki intelektualne, jest subtelnie urzekające niczym światło, w nawiązaniu do którego w całkiem mistycznym stylu określa się ono jako: les lumières, czyli iluminację. Światło nie dochodzi jedynie tam, gdzie jakieś przeszkody załamują jego promienie. Celem oświeceniu jest zatem w pierwszym rzędzie wzniecenie światła, a następnie usunięcie z drogi przeszkód, które nie pozwalają mu się rozprzestrzenić. Światło „samo w sobie” nie może mieć wrogów. O samym sobie myśli jako o pokojowo rozjaśniającej energii. Jasno jest tam, gdzie oświetlone powierzchnie światło odbijają. Pytaniem będzie tu: czy owe odbijające światło powierzchnie są rzeczywiście ostatecznym celem iluminacji, czy też owe powierzchnie przesuwają się na pozycję między źródłami oświecenia a jego prawdziwymi adresatami? W języku osiemnastowiecznego wolnomularstwa przeszkody, które zakłócały i blokowały światło wiedzy miały trzy nazwy: zabobon, błąd, niewiedza. Nazywano je także trzema „potworami”. Były realnymi siłami, z którymi wypadało się liczyć i które oświecenie postanowiło sprowokować i przezwyciężyć. Dlatego pierwsi przedstawiciele oświecenia pod sztandarem niesienia światła, pełni naiwnego polotu, stawali na przeciw władzy i żądali dla siebie wolnej drogi.

              Nie dostrzegali jednak dostatecznie wyraźnie „czwartego potwora”, właściwego i zarazem najtrudniejszego przeciwnika. Atakowali możnowładców, ale nie ich wiedzę. Wielokrotnie zaniedbywali to, by systematycznie przeanalizować wiedzę panów właściwą dla władzy hegemonicznej, która zawsze posiada strukturę wiedzy podwójnej: wiedzy używanej w sztuce sprawowania władzy, i wiedzy zgodnej z normami świadomości powszechnej.

              Świadomość panujących jest ową „powierzchnią odbijającą światło”, która decyduje o przebiegu i rozprzestrzenianiu się procesu oświecenia. Dlatego oświecenie przynosi dopiero tak naprawdę siła, która jest niczym „refleks”, czyli odbiciem światła.. Reflektuje ona w podwójnym sensie tego słowa – jako spojrzenie na samą siebie i jako załamanie się oraz odbicie światła.

              Panujący, jeśli nie są „tylko” aroganccy, muszą zająć pozycję między oświeceniem a jego adresatami po to, by przeszkodzić szerzeniu się nowej władzowiedzy i powstaniu nowego podmiotu wiedzowładzy. Państwo musi znać prawdę, zanim może ją ocenzurować. Tragizm dawnej socjaldemokracji polegał na tym, że z pośród setek znaczeń twierdzenia, że wiedza jest potęgą rozpoznała tylko nieliczne. Chronicznie zapoznawała, jaka to wiedza, która rzeczywiście daje władzę, i jaką władzę musi się mieć oraz jaką władzą musi się być, żeby osiągnąć wiedzę, która władzę powiększa.

              We francuskim konserwatyzmie i rojalizmie XIX i XX wieku ciągle spekulowano z pełnym resentymentem o tym, jak można było „uniknąć” rewolucji 1789 roku. Takie reakcyjne rezonowanie ma bądź co bądź interesujący wymiar; monarchistyczny konserwatyzm trafia w nerw cynicznie pojętnej polityki wielkomocarstwowej. Tok myślowy jest bardzo prosty: Wszystko być może nie musiałoby się tak potoczyć jeśli monarchia w pełni wyczerpałaby swoje zdolności do reform; gdyby nauczył się elastycznie obchodzić z rzeczywistością burżuazyjnego porządku ekonomicznego; kiedy uczyniłaby nową ekonomię podstawą swojej polityki budżetowej etc. Rojaliści, gdyby byli inteligentni, jako pierwsi przyznaliby, że Ludwig XV i Ludwig XVI przyczynili się do upadku za sprawą błędów i politycznej impotencji. Nie wyrzekaliby się przez to idei monarchii jako takiej, ponieważ słusznie liczą się z możliwością istnienia „pojętnego despotyzmu”. Polityczni głupcy we Francji XVIII wieku dopuszczali, że władzowiedza stworzy sobie centrum poza monarchią.

              Jeśli przyjrzeć się bliżej, to łańcuch stricte rewolucyjnych wydarzeń zaczyna się wraz z ckliwym i przygnębiającym spektaklem: władza hegemoniczna w ostatniej chwili próbowała uzupełnić wiedzę o problemach ludu, aby ponownie uchwycić w dłonie cugle, które jej się wyślizgnęły. Taki jest sens owych sławnych „zeszytów skarg”, jakie w przeddzień rewolucji na rozkaz korony miały być wypełniane przez każdą choćby najodleglejszą wspólnotę i miejską społeczność, dzięki czemu do najwyższych warstw w końcu doszłoby, jakie są rzeczywiste potrzeby i oczekiwania ludu. W akcie patriarchalnej pokory, w którym lud odgrywał swoją rolę z ogromną nadzieją i polityczno-erotycznym biciem serca, monarchia przyznawała, że jest niedouczona. Dawała dozrozumienia, że od teraz ona chce być podmiotem owej wiedzy i owych politycznych potrzeb, których oddanie w ręce rewolucyjne tolerowała znosiła zbyt długo. Ale właśnie tym wprowadzała w ruch śnieżną kulę wydarzeń rewolucyjnych, której pęd nie zatrzyma żaden wewnątrzsystemowy hamulec.

              W wielkich monarchiach kontynentalnych XVIII wieku uznanie zyskał innego rodzaju rządzenia – „oświecenie patriarchalne”. Elity monarchii Prus, Austrii i Rosji, które chciały się uczyć. Mówi się przeto o oświeceniu Piotrowym, Fryderycjańskim i Józefiańskim, podczas gdy przy najlepszej woli nie sposób mówić o oświeceniu Ludwicjańskim. W krajach „oświeconego absolutyzmu” realizował się semikonserwatywny plan postępu zaprojektowany od góry, z którego pochodzi pomysł nowoczesnej idei planowania, usiłującej połączyć maksimum socjalnej stabilności z maksimum ekspansji władzy i produkcji. Nawet współczesne systemy „socjalistyczne” postępują całkiem w stylu oświeconego absolutyzmu, który w międzyczasie określił się mianem „centralizmu demokratycznym” czy też „dyktatury proletariatu”, co jest zwykłym pustosłowiem.

              Przykład niemiecki cieszy się tutaj mroczną sława. Niemieckie oświecenie reprezentują bowiem nie tylko Lessing i Kant, ale także Fryderyk II Pruski, którego trzeba zaliczyć do wybitnych postaci epoki. Jako książe był dzieckiem epoki oświeceniowej, autorem „Anty-Machiavellego”, który dawnej sztuce rządzenia państwem zarzucał otwarty cynizm technik panowania. Jako monarcha musiał stać się najbardziej refleksyjnym ucieleśnieniem zmodernizowanej wiedzy właściwej panowaniu. Jego filozofia polityczna szykuje nowe wcielenie władzy, przemienia pokę w laboratorium nieznanej dotąd sztuki represji*. Nowy cynizm Fryderyka był zakamuflowany przez melancholię, ponieważ dążył do osobistej integralności próbując zastosować do samego siebie prusko-ascetyczną politykę posłuszeństwa. W formalnym, a także po części egzystencjalnym wymiarze, przenosił ideę służebności na koronę, nazywając króla „pierwszym sługą państwa”. To tutaj zaczyna się depersonalizacja władzy, kulminująca w nowoczesnej biurokracji.

              Melancholia Fryderyka pokazuje, że w oświeconym despotyzmie musi pojawić się pewien ton „tragiczny”, który zresztą wielu admiratorom Prus przydawał tajemniczen i sentymentalnej aury ich osobowości; żywi się tym jeszcze dzisiejsza nostalgia za Prusami, owym wykwitem socjalno-liberalnego, urzędniczego romantyzmu. Niemieckie oświecenie, bardziej niż jakiekolwiek inne, odczuwa w sobie rys schizoidalny; wie o rzeczach, którym nie pozwala zaistnieć; nosi wiedzę, której nie może być rzeczywistym podmiotem. Zachowuje ją dla siebie, by nie przedostała się do ludzi, którzy niechybnie postępowałyby wedle swojego uznania, gdyby tylko tą wiedzę posiadały. W tej schizofrenicznej melancholii zaczyna rozwijać się czerwona nić nowszej niemieckiej historii – demoralizacja mieszczańskiego oświecenia dokonana za sprawą inteligentnej władzy hegemonicznej.

              Otto von Bismarck był drugą wielką cyniczną siłą niemieckiego modernizmu, postacią represyjną, w najwyższym stopniu zdolną do refleksji. Jako twórca „narodu opóźnionego” (1871) próbował zarazem cofnąć jego wewnątrzpolityczny zegar o dobre pół wieku. Uprawiał krytykę ewolucji na wielką skalę. Dążył do tego, aby zachować standardy ubezwłasnowolnienia, które w jego czasach nie odpowiadały już równowadze wewnętrznych podmiotów władzy. Nie tylko tłumił polityczną wolę dawnego stanu czwartego (socjaldemokracji), która od dawna dawała o sobie znać, ale także stanu trzeciego, mieszczańskiego liberalizmu. Bismarck nienawidził „otwartość” jeszcze bardziej niż nienawidził „czerwoną bandę” socjaldemokracji. Nawet w politycznym katolicyzmie (centrum) dopatrywał się roszczeń do politycznego ja, których pojawienie się spowodował jego własny cynizm. Miejsce, gdzie wszystkie te formy tożsamości politycznej chciały wyrażać swą wolę, czyli parlament pruski a później parlament Rzeszy, nazywał dosadnie i lekceważąco „gadającą budą”, gdyż rzeczywiste decyzje zapadały zawsze  między nim a koroną. W tym miejscu przebłyskująca nić niemieckiego cynizmu panów zmienia się w mocny sznur. „Gadajcie sobie ile chcecie, ale bądźcie posłuszni!” – tak zaczyna się proces, który poprzez „Gadającą budę” czasów Bismarcka, kończy się w ubezwłasnowolnionym i chaotycznym parlamentaryzmem epoki Weimarskiej.

              Pozostaje do rozważenia, czy w czasach socjaldemokratycznych dyfuzja tożsamości oświecenia nie następowała jeszcze bardziej, bowiem dochodzi do rządów „oświeconych”, w podmiocie władzy wzmaga się schizoidalne napięcie; musi on rozdwoić swoją własną oświeconą wiedzę i zdać się na melancholijny realizm rządzenia – nauczyć się sztuki drugiego z największych wcieleń zła. Żadna sama tylko moralna świadomość, ani żadne przywiązanie do naczelnych zasad nie poradzi sobie ze skomplikowanym realizmem sprawowania władzy. Nie bez przyczyny oświadczyłem w przedmowie, że krytyka cynicznego rozumu jest pewną medytacją nad twierdzeniem, że „wiedza jest potęgą”, które  było hasłem dawnej socjaldemokracji; ta krytyka prowadzi zatem w całości do medytacyjnego uzasadnienia i zniesienia tego, co tworzy jądro socjaldemokracji: pragmatycznego rozumu politycznego. Jego pragmatyzm respektuje to, co jest, ale ponieważ jest rozumem, ustawicznie obraca się przeciwko niemu. Pod znakiem krytyki cynicznego rozumu oświecenie może odnowić swoje szanse i pozostać wierne swojemu najbardziej autentycznemu projektowi: zmiany bytu przez świadomość.

              Kontynuowanie oświecenia oznacza przygotowanie się na to, że nieuchronny amoralizm rzeczywistego świata zwycięży wszystko, co występuje w świadomości jako sama tylko moralność. Czyż nie tego uczy dziś socjaldemokracja, kiedy, niemal na przekór swojej woli, opanowywana jest przez wielką dialektykę*? Ten ból uczenia się jest jednym z trzech głównych czynników w procesie autodemnti dzisiejszego oświecenia.**.

              Oświecenie przeżywa swoje główne załamanie w obliczu politycznego cynizmu władz hegemonicznych. Ponieważ wiedza jest potęgą, a potęga, która zmuszona jest do walki, prowadzi do rozdwojenia wiedzy na wiedzę dającą możliwość przeżycia i wiedzę takiej możliwości nie dającą. Tylko z pozoru wygląda to na przeciwieństwo „realizmu” i „idealizmu”. W istocie naprzeciw siebie stają tu realizm schizoidalny i nieschizoidalny. Pierwszy wydaje się być poważny, drugi bezczelny. Pierwszy przyjmuje odpowiedzialność za to, co nieodpowiedzialne, drugi broni nieodpowiedzialnie tego, co odpowiedzialne. Pierwszy pragnie, jak twierdzi, zapewnić przeżycie; drugi chciałby bronić godności życia przed ekscesami realizmu władzy.

 

 

II. Porażki oświecenia

 

              Obok naczelnego załamania się oświecenia w obliczu antyrefleksyjnej polityki władz hegemonicznych, które świadomie dążyły do konserwowania naiwności innych, obserwujemy dalsze załamania i nierównomierności rozwoju, którym ulega oświecenie aż do granicy swojego autodementi.

 

 

 

 

1. Porażka w czasie

 

Oświecenie jest procesem zachodzącym w czasie, pewną formą ewolucji. Wypełnia czas życia jednostek i czas funkcjonowania instytucji. Nic w nim nie dokonuje się w ciągu nocy, chociaż nieobce są mu skoki i nagłe przebudzenia. Jego rytm jest trudny do przewidzenia i zmienia się nieskończenie, odpowiednio do wewnętrznych i zewnętrznych uwarunkowań i przeciwności. Niczym w płomieniu jego energia największa jest w centrum,  gasnąc na peryferiach. Jego impuls, wychodzący od pionierów i mistrzów refleksyjnego myślenia w filozofii oraz sztukach, załamuje się w pierwszym rzędzie w środowisku inteligencji, w którym dominuje inercja, następnie w świecie społecznej pracy i polityki, dalej w niezliczonych obszarach prywatności, odseparowanych od tego, co powszechne i w końcu odbija się od surowej, nie dającej się już oświecić nędzy.

Genetycznie rzecz ujmując oświecenie zna wiele etapów i stopni, które wcześniej w uderzający sposób pojawiały się w ruchach ezoterycznych; na przykład w dawnym wolnomularstwie inscenizowano hierarchię stopni wtajemniczenia, przedstawiającą kolejność dojrzewania, refleksji, ćwiczenia i oświecenia. Ten konieczny, ewolucyjno-genetyczny system stopni w procesie oświecenia rozumianym jako inicjacja został całkowicie skorumpowany w nowoczesnej pedagogice; przetrwał jeszcze tylko w zewnętrznej formie stopniowo zorganizowanego systemu kształcenia oraz kolejności klas i semestrów. Plany nauczania nowoczesnych szkół są parodią idei rozwoju. W dawnym Humboldiańskim uniwersytecie, z jego „autorytarnymi” stosunkami między uczącymi i uczonymi oraz z jego studenckimi swobodami, żyło jeszcze poczucie owej ewolucyjnej prawidłowości i szansy na osobiste wtajemniczenie w arkana wiedzy. We współczesnych systemach kształcenia upada idea poznania upodmiotowionego, zarówno wśród uczących, jak i wśród studentów. Profesorowie nie są dziś autentycznymi i „wyznawcami” głoszonych prawd, lecz kimś, kto prowadzi trening na kursach nabywania wiedzy, życiowo nieprzydatnej. Uniwersytety i szkoły uczą schizoidalnej gry rozpisanej na role, w której pozbawiona motywacji i perspektyw inteligentna młodzież uczy się podążania za ogólnymi standardami oświeconego bezsensu.

W czasowej refrakcji oświecenia wyróżniamy wymiar biograficzny i socjologiczny. Każde nowe pokolenie potrzebuje czasu, by we właściwym sobie rytmie odrobić swe zadanie. Ale ponieważ schizoidalna kultura dąży do depersonalizacji oświecenia, do oświecenia bez podmiotu, z nowoczesnych szkół wydobywa się jedno głębokie westchnienie. Młodzi ludzie zwalczają „oświeceniowy aparat” z pozycji przeciwnika. Gdyby nie nauczyciele, którzy pomimo zajęć lekcyjnych desperacko starają się podtrzymać proces oświecenia i na przekór panującym stosunkom inwestują swoją energię życiową w działania edukacyjne, mało który uczeń wiedziałby, dlaczego powinien chodzić do szkoły. Im bardziej systematycznie planuje się wychowanie, tym bardziej zależy ono od przypadku albo szczęścia, jeśli w ogóle wychowanie jest jeszcze w ogóle wtajemniczaniem w świadome życie.

Rozpatrując socjologiczny aspekt czasowej refrakcji oświecenia mamy oto „prowincję” – w sensie konkretnym i metaforycznym – stawiająca opór impulsowi oświecenia swoją inercją. Prowincja oznacza dopasowanie się do represji i niesprawiedliwości, których „właściwie” już nie ma. W istocie funkcjonują jedynie na jałowym biegu przyzwyczajeń i samoograniczeń – pozbawione konieczności. W epoce ekspansywnego oświecenia daje się przede wszystkim odczuć, jak zabójcza jest nędza pozbawiona racji bytu, jak żałosne jest bezpodstawne nieszczęście. Prowincja współtworzyła proces modernizacji, nie biorąc udziału w procesie liberalizacji; szła razem, mimo to pozostając w tyle. Dziś obraz ten z pewnością się zmienia. Obserwuje się względne odwrócenie tendencji w relacji świadomość centralna – świadomość lokalna; pewne znaki jasno świadczą o tym, że uparte pozostawanie w tyle nie jest tym samym, co świadomie nie-chcieć-dalej-iść-razem. Nowa prowincjonalna świadomość podkreśla, że oświecenie nie może na zawsze rezerwować dla siebie ścisłego przymierza z kompleksem przyrodoznawczo-techinczo-przemysłowym, chociaż od stuleci był on dla niego nieodłącznym towarzyszem. Społeczna elita oświecenia zmierza dziś do relatywizacji owego oświecenia technicznego, wraz z którego rozpętaniem rozpoczęła się gorąca faza naszej historii. Odkryto w niej ślady mityczne, marzenia racjonalno-magicznego opanowania przyrody, fantazje na temat wszechmocy inżynierii politycznej. W technokulturze urzeczywistniają się miejskie formy imperializmu. Mnożą się głosy o dużym znaczeniu teoretycznym - od Toynbee’ego do Wittfogla – które snują przypuszczenia, że przyszłość cywilizacji opartej na państwie i cywilizacji przemysłowej może oznaczać prowincję*.

 

 

2. Porażka partyjna

 

 

Ten kto pyta o polityczny podmiot oświecenia wpada w gąszcz problemów. Zasadniczo motywy oświeceniowe rozdwajają się między liberalizmem i socjalizmem, który z kolei dzieli się na autorytarno-komunistyczny, socjaldemokratyczny i anarchistyczny. Każde z tych stronnictw głośno rościło sobie pretensje do posiadania szczególnej relacji, a nawet całkowitej tożsamości z oświeceniem i nauką. Już w samej swej nazwie liberalizm umieszcza nie tylko wolność ekonomiczną, lecz także wolność obywatelską i wolność myśli; socjaldemokracja przedstawia siebie od dawna jako partię racjonalnego sterowania rozwojem społecznym; a komunizm gra swoją grę, prezentując się jako prąd myślowy, w którym partyjność i poznanie prawdy stały się jednym. Komu wierzyć? Kto jest jeszcze wystarczająco niezależny, by postawić to pytanie, temu nie pozostaje nic innego jak wysiłek samodzielnego myślenia, w skutek czego potencjalnie może powstać nowa partia oświeceniowa, partia „własnych poglądów”. Kto byłby wystarczająco wolny, by to uczynić, byłby zapewne także wystarczająco wolny, by uznać za słuszny antypartyjny impuls anarchizmu, który atakuje wszystkie partie jako surogaty państwa i suponuje im bycie mechanizmami ogłupiania i aparatami zawłaszczania „głosujących baranów”. Tak oto piękne dialektyczne powiedzenie o „prawdzie i partyjności” pozostaje mydlaną bańką – do czasu aż odkryje się jakąś pozapartyjną partię, która służy ogólnemu interesowi życia, blokującc w ślepe tryby samozniszczenia.

 

 

3. Porażka frakcyjna

 

Zwłaszcza głęboka krytyka oświecenia ujawniająca fikcję jednoznacznej świadomości, natury i tożsamości, jeszcze dziś ma przeciw sobie wielkie siły społeczne, które posługują się na takimi fikcjami. Można to łatwo pokazać na przykładzie oświecenia zorientowanego na psychologię głębi i walczącego na dwa fronty z innymi frakcjami oświeceniowymi, które dokonywały na nim formalnego kontrościwcenia. Z jednej strony scjentyzm i medycyna naukowa permanentnie „odrzucały” psychologię nieświadomości i oskarżały ją o mitologię; z drugiej strony oficjalny marksizm denuncjował ją jako symptom burżuazyjnej i irracjonalistycznej dekadencji.

Oświecenie psychologiczne i oświecenie politycznie są de facto przeciwnikami o tyle, o ile konkurują nie tylko o wolną energię jednostek, lecz także ścierają się ze sobą, co do istoty rzeczy. Skoro partyjność tworzy tożsamość tak, że jednostki nie tylko sytuują się po czyjejś stronie, ale stają się określoną partią, refleksja psychologiczna z konieczności ingeruje w taką sztuczną niewinność jednostek w sposób destrukcyjny. Przyjmuje tym samym rolę oświecenia niechcianego. I na odwrót, jeśli psychologiczne oświecenie zaczyna stawać się światopoglądem, szkołą, ideologią, a nawet sektą, wówczas prezentuje się w niekorzystnym świetle. Widać to zarówno na przykładzie wielu żałosnych kłótni i dogmatycznych zapędów nowej psychologicznej ortodoksji, jak i w fiksacjach oraz ograniczeniach psychologizującej subkultury. Całkowitym skandalem jest, gdy psychologowie – jak C. G. Jung – mieszając ambicje i naiwnością chcieli być usłużni politycznym nurtom takim jak faszyzm. Zamiast tworzyć psychologię autorytetu i prześwietlić w ten sposób polityczny masochizm, czołowi przedstawiciele szkół i kierunków psychologicznych dążyli do tego, by samemu skosztować słodyczy autorytetu a mechanizmy masochistyczne wykorzystać na swoją korzyść.

 

 

4. Porażka inteligencji

                           

 

              Wskazywałem wyżej, że przymierze oświecenia z procesem tworzenia się cywilizacji naukowo-technicznej nie jest jednoznaczne. Filozofia oświecenia ciągle waha się, czy nie przerwać tego wymuszonego związeku i nie poszukać nowego stosunku do nauki. Nie może osiągnięć nauk pozostawić po prostu na buku, jeśli nie chce sama siebie unicestwić, ponieważ zbyt silne jest nowożytne utożsamienie rozumu i nauki. A jednak znaki czasu przemawiają za zmierzchem bożyszcza scjentyzmu. Od czasu europejskiego romantyzmu tak zwane nurty irracjonalistyczne ciągle stawały na drodze procesowi nowożytnego racjonalizmu; także współczesność przeżywa podobną falę antyracjonalizmu, w której mieszają się ze sobą motywy związane z tym, co „inne wobec rozumu” – motywy logiki uczuć i mistyki, medytacji i wewnętrznego wglądu, mitu i światoobrazu magicznego. Chęć oddzielenia ziarna od plewu byłoby tu z pewnością trudem daremnym. Który z tych impulsów przeżyje modę irracjonalizmu, to dopiero się okaże. Kiedy nastanie u nas czas amerykańskiego synkretyzmu i przygaśnie pierwsza ekstaza hasła anything goes, być może z powrotem szanowane będą powaby jasności. Mętne zbitki nie są na dłuższy czas miłe; tam, gdzie „wszystko ujdzie”, wszystko stajetak samo waże, ale wówczas będziemy musieli wszystko to znosić.              

Poza oscylowaniem między fascynacją a przesytem oświecenie ma za zadanie wskazanie naukom odpowiedniego miejsca w kulturze. Warunkiem tego byłoby sprecyzowanie relacji między rodzajami inteligencji – szczególnie między rozmaitymi odmianami wiedzy, które występują wobec siebie w opozycji, takimi jak nauka i mądrość, uczoność i intuicja.

              Od dawna daje się zauważyć rozproszenie typów inteligencji, które w nowoczesnym rozumie tylko pozornie tworzą jedność racjonalności,. To, co na przykład Geogr Lukács w Zniszczeniu rozumu atakował jako „irracjonalizm” nowoczesnego myślenia burżuazyjnego jest w podstawowej intencji całkiem prawomocnym ruchem wyzwalania się pewnego „innego” rodzaju inteligencji spod hegemonii przyrodoznawczo-racjonalistycznej. Niedobre jest w tym jedynie to, że irracjonalizm od Bergsona do Klagesa sam siebie brał zbyt poważnie. Narzucał się ze swymi poważnymi żądaniami i intonował ponury kaznodziejski ton tam, gdzie na miejscu byłaby raczej wielka filozoficzna błazenada. W typowo iracjonalistycznej literaturze znajdujemy często mieszaninę teoretycznej melancholii i pyszałkowatości. Przynajmniej Bergson pisał jeszcze o śmiechu.

              Mieszczański przymus powagi zniszczył satyryczne, poetyckie i ironiczne możliwości irracjonalizm. Kto widzi „to, co inne”, mówi również inaczej. Ale ten, kto sens „uchwycony” po tamtej stronie ścisłego racjonalizmu, wykłada z roszczeniem do ważności właściwym poważnemu poznaniu, degraduje zarówno to, co irracjonalne jak i to, co racjonalne. Gottfried Benn rozpoznał istotę wieszczego irracjonalizmu mówiąc, że w Niemczech jest w zwyczaju nazywanie prorokiem myśliciela, który nie jest w stanie językowo wyrazić swojego obrazu świata.

              Prawdziwy konserwatyzm od dawna wiedział to bardzo dobrze. Pod często demagogicznym lamentem z powodu postępu zmierzającego w złym kierunku przemycał pogląd, że nowożytny rodzaj wiedzy ma niewiele wspólnego z owym stanem ludzkiej dojrzałości, którego tradycja wszystkich wielkich mistrzów nazywała mądrością. Mądrość nie jest zależna od poziomu technicznego opanowania świata; odwrotnie, musi go poprzedzać w przypadku, gdy proces nauki i techniki kieruje się ku stanom paranoicznym – jak to obserwujemy dziś. Z pomocą myśli buddyjskiej, taoistycznej, prachrześcijańskiej, indyjskiej i indiańskiej nie można zbudować taśmociągów produkcyjnych i satelit. We współczesnej wiedzy usycha jednakowoż owa życiowa aktywność, z której czerpały inspirację dawne teorie mądrości, aby rozprawiać o życiu i śmierci, miłości i nienawiści, męskości i kobiecości. Do najważniejszych motywów literatury opiewającej mądrość należy przestrzeganie przed mądrością fałszywą, przed abstrakcyjną wiedzą i uczonością, przed myśleniem właściwym władzy i aroganckim intelektualizmem.

 

 

III. Wywarzanie na wpół otwartych drzwi

 

             

Pomimo wszystkich oporów, załamań i zwątpienia w siebie oświecenie w trakcie swojego rozwoju wyzwoliło potężny potencjał refleksji. Nie można o tym zapominać nawet w dzisiejszej fazie demoralizacji. Unaukowienie, psychologizowanie i scholaryzacja szerokich przestrzeni obszarów życia społecznego wniosły znaczny element refleksji przede wszystkim do głów warstw inteligencji i miejskiej klasy średniej. Dyfuzja władzy we współczesnym państwie spowodowała niezwykłe rozplenienie się władzowiedzy, która swój cynizm, jak to wyżej naszkicowano, to znaczy negację moralności i odrzucenie poglądów nieżyciowych, awansowała do rangi powszechnej mentalności kolektywnej. Dochodzimy tu do naszej wyjściowej tezy: cierpienie mające źródło w kulturze objawia się dziś jako uniwersalny a zarazem rozproszony cynizm.

              Wraz z rozprzestrzenieniem się cynizmu, który stał się kolektywną mentalnością inteligencji, w polu grawitacyjnym państwa i włodzowiedzy giną dawne moralne podstawy krytyki ideologii. Już od dłuższego czasu krytycy, jak to skonstatował Walter Benjamin w aforyzmie z 1928 roku (patrz „Przedmowa”) stopili się z tym, co krytykowane, a każdy dystans, jaki chciałaby wytworzyć moralność zanika w powszechnym i powolnym procesie staczania się w amoralność albo w moralność połowiczną czy też moralność mniejszego zła. Dzisiejsi ludzie wykształceni i dobrze poinformowani bez wstrząsu przyjęli do wiadomości esencjalny wzór krytyki i metody demaskacji. Istnienie takiego wzoru odczuwa się obecnie raczej jako przyczynek do smutnego skomplikowania się stosunków w świecie, a nie jako impuls do egzystencjalnego samopoznania. Któż dziś jest jeszcze zwolennikiem oświecenia? Pytanie nieco zbyt bezpośrednie, dlatego nie na miejscu.

              Jednym słowem, jest nie tylko kryzys oświecenia, nie tylko kryzys jego zwolenników, istnieje wręcz kryzys oświeceniowej praktyki, oświeceniowego engagement. Słowo „zaangażowany” wypowiada się dziś z pewną mieszaniną uznania i wyrozumiałości – jak gdyby było kruchym złogiem wcześniejszych warstw psychologicznych, które można dotknąć tylko z największą ostrożnością. Jest niemal tak, jakby nasze sympatie były w mniejszym stopniu po stronie tego, w co ktoś się angażuje, a bardziej po stronie zaangażowania sameg...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin