Lewis Kristyn Kusek - Szczęściara.pdf

(1527 KB) Pobierz
Szczęściara to piękna powieść o przyjaźni, wstydzie, tajemnicy i granicach,
które sami sobie narzucamy.
Poruszająca historia trzech kobiet, które łączy niezwykła więź.
Odpowiedzialna i zachowawcza Waverly prowadzi piekarnię. Niestety wpada
w długi, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Kate jest żoną mężczyzny, który
ma ogromne szanse zostać gubernatorem Wirginii. Kobieta nie jest jednak
pewna, czy chce żyć na świeczniku. Amy, zajmująca się domem matka,
prowadzi z pozoru idealne życie. Ukrywa jednak sekret, którego nikt się nie
domyśla.
Życie powoli zaciska wokół nich pętlę. Okazuje się, że problemy same się nie
rozwiążą i trzeba podjąć szybkie decyzje, ryzykując wszystko w imię przyjaźni.
Jak pomóc przyjacielowi, który cierpi, ale odrzuca wszelką pomoc?
Książka, mimo poważnej tematyki, którą porusza, jest napisana lekko, czyta się
ją jednym tchem i długo pozostaje w pamięci. Krytycy przyrównują ją do
powieści Emily Giffin.
Autorka ma polskie korzenie, jedna z bohaterek książki często przywołuje
wspomnienie ukochanej babci z Polski.
1088453383.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jestem w jadalni i liczę nakrycia, kiedy rozlega się
dzwonek do drzwi.
Ten dźwięk może rozbrzmiewać tak radośnie, uro­
czo i wytwornie tylko w starym domu, takim jak mój.
Odziedziczyłam go po babci.
- To pewnie Amy i Mike - wołam do siedzącej
w kuchni Kate. Odkładam garść srebrnych sztućców,
które zamierzałam rozłożyć, i idę otworzyć.
Uwielbiam przyjmować gości. Mój obłożony brązo­
wym piaskowcem dom, na który samej nigdy nie byłoby
mnie stać, nie jest może najbardziej ekstrawagancki ani
zadbany na naszej ulicy, ale ma w sobie coś, co spra­
wia, że ludzie zatrzymują się u stóp jego terakotowych
schodów z ustami otwartymi w niemym zachwycie. Po
kamiennej fasadzie wspina się bluszcz, ze skrzynek na
kwiaty wylewają się nasturcje, a nad podwójnymi dębo­
wymi drzwiami mienią się witrażowe szybki.
Wygląda tak, jak powinien wyglądać dom.
Przekręcam mosiężną klamkę i otwieram ciężkie
drzwi.
- Hee-ej - wołam śpiewnym głosem, jak mam
w zwyczaju, kiedy witam gości. Wyciągam ręce do
Amy i przytulam ją, jednocześnie mówiąc „cześć" jej
mężowi. — Tak się cieszę, że was widzę. Kate już jest.
Wracając, dostrzegam, że Kate siedzi na jednym
z taboretów przy wyspie kuchennej i podnosi do ust
kawałek roqueforta z talerza serów, który przygoto­
wałam godzinę wcześniej. Wiem, że nas słyszy - Amy
zawsze mówi zbyt głośno i z takim entuzjazmem,
jakby wciąż była cheerleaderką - ale zamiast odwrócić
głowę w naszą stronę i się przywitać, delikatnie zlizuje
okruszki z palców. Nie ma w tym nic dziwnego. Moja
przyjaciółka ma w sobie coś z księżniczki - jak zwykle
czeka, aż ludzie podejdą do niej.
Amy idzie obok mnie, opowiadając o swojej trzy­
letniej córeczce, Emmie, która przechodzi teraz przez
fazę, w której koniecznie chce się sama ubierać.
- Postanowiłam jej odpuścić. Niech robi, co chce
- wyznaje. - Dzisiaj poszła do szkoły w fioletowych
rajstopach, koszulce nocnej z Myszką Minnie i ele­
ganckich skórzanych pantofelkach, które jej kupiłam
do sukienki na Boże Narodzenie.
Rozmowy z Amy nie zaczynają się od wymienia­
nia uprzejmych uwag o niczym, bo ona od razu prze­
chodzi do interesującego ją tematu. Kiedy Kate i ja
poznałyśmy ją trzynaście lat temu na dwumetrowym
odcinku korytarza oddzielającym nasze pierwsze
wynajęte po studiach mieszkanie od jej mieszkania,
zerknęłyśmy dyskretnie na siebie z niemym pyta­
niem: „Czy ona mówi tak na serio?". Nie do wiary, ale
tak. Nie przypominam sobie, by podczas całej naszej
znajomości Amy choć raz była zgryźliwa, naburmu­
szona albo niegrzeczna. Jej niewzruszony optymizm
potrafi zajść człowiekowi za skórę. Nie powinnam
10
jednak narzekać - kiedy potrzebuję kogoś zgryźli­
wego, naburmuszonego bądź niegrzecznego, mam do
dyspozycji Kate. Ta z kolei wyznała mi, że ona i jej
mąż nazywają Amy „golden retrieverem".
Kiedy wchodzimy do kuchni, Amy urywa w pół
zdania i uśmiecha się, jakby właśnie znalazła się na
przygotowanym dla niej przyjęciu niespodziance.
- Kaaate! - piszczy. - Dzisiaj bez Brendana?
- Pracuje - odpowiada Kate i wstaje, by się z nimi
przywitać, jednocześnie wygładzając dłońmi wełnia­
ne spodnie. - Jak zwykle zresztą. - Ściska Amy i bez
przekonania unosi dłoń, by pomachać Mike'owi. Ten
odpowiada kiwnięciem głowy.
Kate całkiem dobrze dogaduje się z Amy - mimo że
diametralnie się różnią, to i tak się lubią, a ja odgrywam
rolę łączącego je ogniwa - ale Mike'a nie cierpi, zresztą
z wzajemnością. W zależności od dnia ich wzajemne
nastawienie oscyluje między chłodną obojętnością
a wyraźną pogardą. „Dlaczego Amy za niego wyszła?",
powtarza Kate, ilekroć jego imię pojawi się w rozmo­
wie. Po wieczorach takich jak ten, kiedy jest zmuszona
oddychać tym samym powietrzem co on, potrafi być
strasznie złośliwa. Mogę się założyć, że podczas naszej
jutrzejszej rozmowy telefonicznej będzie się wyśmie­
wać z jego pochodzenia: „Skąd on jest? Z Buffalo?
Z Allentown? Czy z jakiejś innej zawszonej dziury?".
W rzeczywistości Mike jest z Rochester w stanie
Nowy Jork. Albo zawodu: „Lekarz rodzinny? I czym
on się niby zajmuje? Wypytuje staruszków, czy regu­
larnie się wypróżniają, i mierzy temperaturę zasmarka­
li
nym niemowlakom?". Moim zdaniem Kate przesadza,
choć prawdą jest, że ostatnimi czasy Mike zrobił się
męczący. Ilekroć pojawia się na naszych imprezach,
siedzi ze znudzoną miną, jakby normalnie prowadził
inne, fascynujące życie i przez to, że musi przebywać
z żoną i jej przyjaciółkami, tracił okazję, by powłóczyć
się po klubach z brazylijskimi modelkami lub rozpra­
cowywać rosyjskich szpiegów. Przestałam się cieszyć
na myśl, że się z nim zobaczę, i nieraz się zastanawiam,
jak Amy znosi jego zachowanie. Inna sprawa, że nigdy
nie ośmieliłam się porozmawiać z nią na ten temat. Bo
niby jak powiedzieć przyjaciółce - zwłaszcza takiej,
która idzie przez życie radosnym krokiem, traktując je
jak jeden wielki broadwayowski musical — że jej mąż
jest beznadziejny?
Podaję Amy kieliszek wina i pytam Mike'a, co
będzie pił.
- A, czekaj ! - woła Amy, wyciągając z torby nieduże
pudełko mydeł od Crabtree & Evelyn. - Rzuciły mi się
w oczy, jak byłam parę dni temu w centrum handlo­
wym, i pomyślałam, że ci się spodobają.
- Amy, nie musiałaś... - mówię, przewracając ocza­
mi i przyciągając ją do siebie, żeby ją uścisnąć. - Znamy
się już tyle lat, że naprawdę się nie obrażę, jak mnie
odwiedzisz bez prezentu.
- Właśnie, Amy - wtrąca się Kate, przesuwając
nóżkę kieliszka między kciukiem a palcem wska­
zującym, tak że jego podstawka ślizga się po blacie
z klejonego drewna. - I jak ja teraz przez ciebie
wyglądam?
12
Zgłoś jeśli naruszono regulamin