Bechlerowa Helena - Zima z białym niedźwiedziem.pdf

(254 KB) Pobierz
Microsoft Word - Bechlerowa Helena - Zima z białym niedźwiedziem
Helena Bechlerowa
Zima z białym niedźwiedziem
O zwyczajnym bałwanie ze śniegu
Przez całą noc padał śnieg. Nie taki zwyczajny. A jaki - to się okaże dopiero później. Rano
Grześ wyjrzał oknem; na parapecie leżała długa, miękka poduszka. A śnieg wciąż sypał, sypał
przez cały dzień, aż wszystko w ogrodzie zrobiło się białe, puszyste i okrągłe: świerki, szopa, stara
ławka i beczka na deszczową wodę.
- Prawdziwe bałwany spadły z nieba! - roześmiał się tatuś. - Prawda, Grzesiu?
- Nie, wcale nie - powiedział Grześ. - Prawdziwego jeszcze nie ma, dopiero będzie,
zobaczysz.
Ale tatuś już nie słyszał, bo bardzo się spieszył do pracy.
Prawdziwy bałwan zaczął się od niedużej kuli śnieżnej - tak jak wszystkie bałwany. Grześ
turlał ją, turlał, żeby była coraz większa. Wreszcie ustawił ją i zaczął rozmawiać z kimś, kogo
jeszcze nie było.
- Brzuch już masz, i to duży. Teraz stój spokojnie, a zobaczysz, co będzie dalej.
Zbierał jeszcze garście śniegu i dolepiał do okrągłego brzucha ze wszystkich stron, a gdy
skończył, zaczął toczyć drugą kulę.
- To będzie twoja kamizelka, a na kamizelce postawię ci głowę. Tylko nie ruszaj się, bo ci
głowa spadnie.
I głowa spadła. Więc Grześ przyniósł z domu stołeczek, wszedł na niego i dopiero teraz
udało mu się osadzić mocno głowę, nawet zgrabną, tyle że bez twarzy.
- Nie widzisz mnie jeszcze, ale zaraz zobaczysz. I mnie, i wszystko dookoła.
Wyjął z kieszeni dwie czarne nakrętki od buteleczek i bałwan już mógł zobaczyć Grzesia -
jednym okiem większym, drugim mniejszym, bo dwóch jednakowych nakrętek nie udało się
znaleźć.
- A z twoim nosem to nie wiem, co będzie - przyznał się Grześ. - Marchwi w domu nie ma,
bo nikt jej nie lubi. Chyba że mama dzisiaj kupiła, ale nie wiem po co. Poczekaj, dowiem się.
Mama wróciła właśnie ze sklepu z pękatą torbą i wykładała z niej wszystko na stół. Różne
rzeczy tu były, tylko nie marchew. Grześ uważnie obejrzał jeszcze raz to, co leżało na stole.
- Mamo, jak myślisz, czy bałwan może mieć zakrzywiony nos? Taki bardzo zakrzywiony?
- O, na pewno - odpowiedziała mama. - Wszystkim bałwanom dawno znudziły się nosy z
marchwi albo z patyków - takie proste i jednakowe. Każdy bałwan marzy, żeby mu ktoś wynalazł
inny nos.
- No, właśnie. Ja też tak myślę - Grześ wsunął do kieszeni najbardziej rumiany rogal. Potem
policzył fajki w szufladzie biurka tatusia. Pięć. Tej największej tatuś nigdy nie pali.
A jeżeli dziś przyjdzie mu ochota na dużą fajkę?
"Może być źle - pomyślał Grześ i położył fajkę z powrotem. - Ale przecież nie zabiorę jej
na zawsze, tylko na jeden dzień, potem oddam, a tatuś mnie zrozumie". I Grześ schował fajkę do
kieszeni.
Bałwan stał trochę krzywo, patrzył przed siebie, mrużąc jedno oko - to mniejsze - i czekał.
Grześ wszedł na stołeczek i tłumaczył:
- Tylko się nie przewróć, bo będę musiał cię zaczynać od nowa.
A nos będziesz miał trochę zadarty. Ale to nic nie szkodzi. Wujek Gustek też ma nos
zadarty i dlatego jest zawsze wesoły. Sam to powiedział. Za to fajkę dostaniesz prawdziwą. I
czapkę z piórem.
Czapka to była doniczka, trochę za ciasna na wielką głowę, ale bałwan nie grymasił.
Zwłaszcza że w dziurkę doniczki Grześ wetknął dwa pióra ze swojego indiańskiego pióropusza.
Zlazł ze stołka i z daleka popatrzył, czy wszystko jest w porządku. Był zadowolony, bałwan
też. Mrużył to mniejsze oko jakby od dymu fajki.
- Wujek Gustek też mruży oko przed dymem albo wtedy, gdy obmyśla coś
nadzwyczajnego. Może i ty coś wymyślisz? Na razie cześć! Do jutra!
Grześ zabrał stołek i poszedł do domu, bo kończył się krótki zimowy dzień. Przy kolacji
przypomniał sobie jedną ważną rzecz; on nie ma guzików.
Wyjrzał jeszcze oknem. Na ogród schodził wczesny wieczór, ale bałwana widać było
wyraźnie, stał przechylony w jedną stronę z zadartym nosem. Ośnieżone drzewa nabierały już
błękitnego koloru.
"On pali fajkę i puszcza kłęby dymu i dlatego w ogrodzie jest niebiesko" - pomyślał Grześ i
jeszcze na dobranoc stuknął lekko w szybę.
- Do rana!
O niedźwiedziu ze śniegu
Rano Grześ wyjrzał oknem, by popatrzeć, czy bałwan jeszcze stoi, czy nie przydarzyło mu
się w nocy co złego. Stał, ale niezupełnie sam; dokoła niego fruwały wróble, a jeden siedział na
fajce i dziobał go w nos.
- Oj, niedobrze! - Grześ stuknął w szybę, żeby przegonić wróble, ale to nic nie pomogło.
Dopiero gdy wyszedł, uciekły z furkotem. Ten, co siedział na fajce, odfrunął ostatni.
- One nie dadzą ci spokoju, kiedy cię zostawię samego. A nie mogę przecież stać przy tobie
i pilnować twojego nosa.
Muszę coś wymyślić.
Wszedł do domu, uchylił okna, odgarnął śnieg z parapetu starą rakietką pingpongową i
pokruszył kromkę chleba. Wróble szybko zrozumiały, że to właśnie dla nich.
Grześ wrócił do bałwana.
- Teraz nic ci nie grozi. Po śniadaniu przyniosę ci guziki i wtedy będziesz już zupełnie
prawdziwy.
Ale na szukanie guzików Grześ nie miał czasu, bo mama przypomniała mu o jednej ważnej
sprawie.
- Mieliśmy dziś kupić ci zimowe buty. Musimy iść, i to zaraz.
Wybieranie i przymierzanie butów w domu towarowym trwało dosyć długo, wreszcie
skończyło się. Buty miały futerko w środku tak, jak chciała mama, a z wierzchu były czerwone tak,
jak chciał Grześ.
- A teraz możemy iść na ciastka. Pamiętasz, mamo, obiecałaś. Tu blisko jest kawiarnia,
czujesz, jak pachnie?
- Czuję. Pachnie jak słodki domek baby Jagi - mama otworzyła drzwi i wyszukała wygodny
stolik w kąciku.
Przy rurce z kremem Grześ pomyślał, jak przyjemnie jest chodzić z mamą po sprawunki.
"Jutro powiem mamie, że powinniśmy kupić czapkę dla mnie, najlepiej czerwoną jak buty.
Albo namówię mamę, żebyśmy kupili dla niej coś nowego. I znowu tu przyjdziemy".
Przy ptysiu Grześ chciał koniecznie zobaczyć jeszcze raz buty. Paczka była mocno
związana sznurkiem, więc Grześ zrobił tylko niedużą dziurkę w papierze. Ten czerwony kolor!
Teraz jest jeszcze ładniejszy niż w sklepie.
- Udał nam się sprawunek - powiedziała mama, gdy wyszli na ulicę. - Nie musieliśmy długo
biegać po sklepach. Buty od razu nam się podobały, a po tych pysznych ciastkach wydają się
jeszcze ładniejsze, prawda?
- Zawsze tak jest - zgodził się Grześ. - Wszystko po ciastkach jest ładniejsze.
Tak wydawało się Grzesiowi całą drogę aż do samej furtki. Za furtką zobaczył, że bałwana
nie ma.
- Zmęczyło go długie stanie i położył się spać - śmiała się mama.
Rzeczywiście - leżał z nosem w śniegu, a trochę dalej - doniczka, pióra i fajka.
- No i musiałeś się przewrócić! - powiedział Grześ z wyrzutem, obejrzał bałwana z jednej
strony.
Czy uda się go podnieść i ustawić?
Podszedł z drugiej strony i zauważył, że bałwan wygląda trochę inaczej: jak zwierz - ciężki
i niezgrabny.
- Wiedziałem, że coś wymyślisz! - ucieszył się Grześ. - Już nie jesteś bałwanem, tylko
niedźwiedziem. Białym niedźwiedziem! Ale głowę masz za bardzo okrągłą i w ogóle trzeba cię
trochę przerobić.
Po tej robocie rękawiczki były zupełnie mokre, za to niedźwieź miał pysk, uszy i ogon.
Grześ nie zapomniał o nosie - o czarnym nosie, takie właśnie nosy mają białe niedźwiedzie. Teraz
już nic mu nie brakowało. Leżał ciężki, gruby, patrzył przed siebie i czekał, co będzie dalej. Grześ
położył mu rękę na łbie. Wiedział już wszystko o niedźwiedziu.
"Przyszedł do mnie stamtąd, gdzie zawsze mieszka zima, gdzie pływają lodowe góry i foki,
i morsy. I zostanie ze mną. I musi mieć imię, tylko jeszcze nie wiem jakie. Jutro mu powiem".
Ale imię niełatwo wymyślić. Grzesiowi przypominały się różne imiona, ale żadne mu się
nie podobało. Powiedział o tym podczas kolacji.
Tatuś namyślał się chwilę patrząc w swój kubek z mlekiem.
- Takie imię powinno być białe jak biały niedźwiedź. Na przykład miś Mleczko, albo miś
Kremik, albo miś Ptyś.
- O, co to, to nie! - oburzyła się mama. - Takie malutkie, słodziutkie imiona dla
niedźwiedzia! Pamiętasz w ubiegłym roku w górach tego wielkiego psa owczarka? Ogromny jak
cielę.
- Barłaj! - zawołał Grześ. - On się nazywał Barłaj. To jest dobre imię dla białego
niedźwiedzia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin