Brady Joan - Teoria wojny - Notatnik.pdf

(670 KB) Pobierz
Brady Joan - Teoria wojny - Notatnik
Joan Brady
Brady Joan - Teoria wojny
Teoria wojny
Przekład Andrzej Chajewski
Tytuł oryginału THEORY OF WAR
Redakcja stylistyczna DOROTA KIELCZYK
Redakcja techniczna ANNA BONISŁAWSKA
Korekta GRAŻYNA NAWROCKA
Opracowanie graficzne okładki WYDAWNICTWO AMBER
Informacje o nowościach i pozostałych książkach Wydawnictwa AMBER oraz możliwość
zamówienia możecie Państwo znaleźć na stronie Internetu
http://www.amber.supermedia.pl
Copyright (c) 1 994 by Joan Brady. All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright (c) 1998 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7245-027-7
Alexandrowi Brady'emu i jego dzieciom oraz dzieciom jego dzieci
Niepełnosprawność jest alegorią życia w społeczeństwie.
Robert E. Murphy, The Body Silent
Oczywiście, to samo tyczy się niewolnictwa, ale sławo "niewolnictwo" funkcjonuje w
języku głównie jako metafora i nikt już nie zwraca uwagi na jego prawdziwe
znaczenie.
dr Nathaniel Carrick (z taśmy z nagraniem wywiadu)
Część I
Wtorek
Rekonesans
I
Młodzi są tacy głupi. Kiedy miałam dwadzieścia jeden lat, poszłam na Uniwersytet
Columbia; na filozofię. Pragnęłam szukać prawdy. Zatrudniłam pomoc; ktoś musiał
pchać wózek. Profesorowie mówili: "Prawda istnieje. Jest rzeczywista i absolutna.
Znaczenie ma jednak tylko w takich pytaniach jak: Czy jutro będzie deszcz?
Wystarczy poczekać do następnego dnia. I proszę bardzo; oto prawda". Tak; ale co ja
mam z tego? Żyję tutaj, przykuta do wózka inwalidzkiego. Chcę więcej.
Zacznę od Sweetbrier. Nie cierpię środkowego zachodu, a zwłaszcza Sweetbrier, które
zawsze było dziurą. Dzisiaj zostało tam kilka chat rozrzuconych przy drodze
biegnącej wzdłuż pola kukurydzy. Wszyscy omijają to miejsce. Farmerzy gdzie indziej
szukają sklepów i rozrywek. Na jednym z domów można się doczytać nazwiska
właściciela sklepu Benbowa Wikina, ale w środku półki świecą pustkami. Nieliczni
klienci są tak strupieszali jak staruch drzemiący za ladą.
Tutaj zaczyna się prawda.
Upadek Sweetbrier rozpoczął się w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym trzecim,
kiedy kolej Midwest Pacific postanowiła zamknąć dworzec, na którym pociągi jadące z
Topeki do Jefferson City i tak zatrzymywały się tylko po wodę. Miejscowi tego nie
widzieli. Ludzie lubią się oszukiwać. Wiadomość opublikowano w "Strażniku Lądowym",
ale nikt nie dał jej wiary. Mieszkańcy miasta uwierzyli dopiero, kiedy senator
George Stoke - wielki blagier - powiedział im, że to prawda. Historycy nazywają
tego blagiera "niezłomnym liberałem".
9
Piszą o tym, że zreformował senat; że sprzeciwiał się I wojnie światowej; że
potępił traktat wersalski; zgłaszał projekty umocnienia władzy federalnej - jeden
tak słynny, że aż strach go wspominać; i jeszcze te programy pomocy farmerom. John
R Kennedy przedstawił tę postać w Sylwetkach odważnych. A ja i tak powtórzę, że
Stoke był blagierem. Więcej, nazwę go gnojem i powiem, że powinien skończyć gorzej,
Strona 1
Brady Joan - Teoria wojny
dużo gorzej, niż skończył. Jeszcze do tego wrócę.
George Stoke stworzył komitety walki z koleją, zanim inni zrozumieli, co się
właściwie dzieje. Redakcja "Strażnika" wystąpiła z pomysłem pikniku na skwerze
przed willą senatora, czyli w miejscu, gdzie ten polityk u schyłku kariery wciąż
zajmował się swym polem uprawnym - władzą. Nawoził je solidnie pieniędzmi i
wieloletnim rozdawnictwem stanowisk. Siał wiosną, a zasiew rozkwitał latem, by
dojrzeć w listopadzie, kiedy nadchodziła pora żniw, wyborów, świąt, jabłkówki,
wozów z plonami, zbiorów i sukcesów, po których trzeba zaorać ziemię pod kolejne
lata upraw. Senator mieszkał tuż za miastem. "Damy to na całą stronę, panie
senatorze", mówił wysoki, chudy dziennikarz. "Ma się rozumieć". Brwi "niezłomnego
liberała" poruszyły się jak dżdżownice w puszce wędkarza.
Naturalnie chciałabym wiedzieć, co to jest prawda. Na uniwersytecie powiedzieli, że
nauczą nas świetnej techniki stopniowego dochodzenia do "przybliżeń prawdy". "To
coś jak rachunek różniczkowy", wyjaśnili. Tylko że rachunek różniczkowy daje nam
konkrety: styczne do krzywej i orbity planet. Zapytajcie filozofów, co oni nam
dają. Będą bełkotali o wczorajszej prognozie pogody i dzisiejszym deszczu.
Powtarzam, to nie wystarczy. Poza tym, idę o zakład, że prawda jest często
prawdziwsza, kiedy ją wymyślamy. Tak jak tę sobotę w czerwcu tysiąc dziewięćset
dwudziestego trzeciego roku i skwer przed willą senatora. Nie było mnie tam. Ale i
tak widzę żony miejscowych dygnitarzy, które nakrywają do stołów ustawionych na
trawniku. Widzę grecki portyk domu, wyglądający jak ktoś, kogo biegunka dopadła na
skraju pola golfowego. Obrusy powiewają na wietrze. Wiklinowe kosze pękają od
szynek, sałatek, ciast, lemoniad i lodów. Kobiety plotkują przy pracy. Kapelusiki
drżą. Suknie falują. Mój wujek. Atlas, znał większość tych pań. Opowiedział mi o
nich wiele lat temu; byłam wtedy młoda i guz w moim kręgosłupie jeszcze nie
10
rozsadził kości. Pamiętam imiona dam: Harfie, Maude, Gertrudę, Carrie, Hope.
O jedenastej trzydzieści zjeżdżają się goście z całego stanu Kansas. Panowie w
odświętnych garniturach dolewają z piersiówek dżin do lemoniady. Alkohol pochodził
prawdopodobnie z kontrabandy. W latach dwudziestych obowiązywała prohibicja. Co to
zresztą za różnica? Chłopcy w szortach, dziewczęta w sukniach z krynoliną. Psy
szczekają. Flaga z napisem RATUJCIE SWEETBRIER załamuje się na wietrze. Wiatru
mogło nie być. To bez znaczenia. O dwunastej zaczynają się tańce. O pierwszej gruby
senator tratuje trawę porastającą skwer, zmierzając na mównicę. "Najważniejsze,
żeby trafić we właściwą chwilę", głosił. "Pozwólcie mi ją wybrać, a przekabacę wam
publikę w try miga". Zatrzymuje się co jakiś czas i odbija uśmiech na rękawiczkach
wybranych dam. Wykonuje niebezpieczny skłon, by przyjąć lody od dziewczynki z
kręconymi włosami.
Fotografie sześćdziesięciodwuletniego polityka nie są zbyt udane. Po wielu
grubasach nie widać tuszy. U senatora była wyraźna. Tłuszcz się na nim przelewał.
Czcigodny Stoke miał obwisłe dolne powieki; przebarwione, ciągle załzawione, choć
gniewnie patrzące oczy wychodziły czarne na starych zdjęciach prasowych. Sadło
wylewające się znad sztywnego kołnierzyka wyglądało jak tłusta, nadpsuta
wieprzowina. Chodził z laską zwieńczoną rączką w kształcie głowy węża, z
prawdziwymi zębami i perłami zamiast oczu. Miał na sobie surdut, wyświecony na
łokciach i skrojony według mody sprzed trzydziestu lat. Ta część garderoby była dla
niego bardzo ważna. Ma również duże znaczenie dla mnie i dla tej opowieści.
Zniszczone okrycie towarzyszyło senatorowi w całej jego karierze. Wszyscy słyszeli
o surducie George'a Stoke'a i o niebywałej wulgarności senatora. Liberał ciężko
pracował na tę sławę. Zanosił się śmiechem, patrząc na wstrząśniętą jego słowami
damę lub zaszokowanego dżentelmena. "Widzisz ten papierek lakmusowy?", zapytał
kiedyś jednego z dostojników. "Włożę ci go do ust. O, w ten sposób. I klnę się..."
Tu kolej na moje ulubione, smakowicie obrzydliwe powiedzonko. Przez całe życie
usiłowałam go użyć i nigdy, przenigdy, nie trafiła się właściwa chwila. A może
tylko zabrakło mi odwagi, pewności siebie. "I klnę się na nie tkniętą piczuchnę
matki Jezusowej, że będę wiedział, komu wczoraj lizałeś dupę",
11
mówił George Stoke, demokrata ze stanu Kansas, od niepamiętnych czasów filar Senatu
Stanów Zjednoczonych.
Słowa to nie wszystko. Senator był kobrą wśród polityków. Wiedział, czego chce.
Doskonale znał potrzeby swojego elektoratu. I nikt ani nic nie mogło wpłynąć na
zmianę stanowiska Stoke'a. Dzielny George obłaskawiał wrogów, a potem wyciskał z
Strona 2
Brady Joan - Teoria wojny
nich sok i odrzucał resztki. Przetrwał w polityce bardzo długo. Wybierano go raz za
razem i to zgodnie z prawem, które w każdym cywilizowanym kraju wykluczyłoby
takiego człowieka już na początku. Kłopot w tym, że nie istnieją cywilizowane
kraje. Prawda?
Mój dziadek dobrze znał George'a Stoke'a. Wychowali się razem, ale trudno sobie
wyobrazić ludzi bardziej niepodobnych do siebie. Przynajmniej na zewnątrz. George
był powolny. Dziadek zaś ognisty. Tak jak huty w Cardiff leżące wzdłuż głównej
drogi łączącej Walię z Anglią. Wiodę tam cudzoziemski żywot w równinnym pejzażu
odlewni, pieców, walcowni i kominów. Po zmierzchu cała okolica lśni na czerwono od
ukrytego ognia. To jest piekło na ziemi. Zasnuwa je całun dymu. Nieruchomego,
dyszącego, świetlistego miazmatu zatruwającego powietrze i wodę w Kanale
Bristolskim. Tak jak złość dziadka zatruwa moje życie, choć ten człowiek zmarł,
zanim się urodziłam. Był głodnym drapieżnikiem, jak mówił o sobie niekoronowany
król Arabii. To dlatego szukałam prawdy na Uniwersytecie Columbia. Chciałam
wiedzieć, jakie znaczenie miało życie mojego dziadka. Wolno mi pytać. Ciąży na mnie
jego klątwa.
Kiedy byłam dzieckiem, ojciec opowiadał mi o dziadku, zapamiętałam jednak tylko
historie Atlasa. Wczuwałam się w nie; przeżywałam je w latach dojrzewania. "Kiedy
mój ojciec po raz pierwszy zobaczył George'a Stoke'a..." Na te słowa wytężałam
wzrok, żeby dostrzec George'a, tak jak po raz pierwszy ujrzał go mój dziadek. Nie
zamierzałam tylko ocalić przeszłości od zapomnienia. Pożądałam wspomnień dziadka w
biblijnym sensie. Było to grzeszne, skrywane pragnienie. Chciałam zobaczyć,
zapamiętać i zatrzymać te ulot-
12
ne zbliżenia w mojej pamięci. Wykraść wszystkie i posiąść na własność. Atlas
powiedział kiedyś: "Jechał pierwszym pociągiem przez Góry Skaliste". Przez moją
głowę przemknęły słowa: "Czy ja to pamiętam? Pamiętam? Mam czelność pamiętać?"
Gdyby człowiek był wystarczająco szybki, mógłby sam pocałować się w usta. Czasem, w
samotności, próbuję nawet mi to wychodzi. No, prawie. Tak sądzę. Kręci mi się w
głowie od tych prób, ale kiedy znowu zaczynam jasno widzieć, jestem taka jak
przedtem. Nic się nie zmienia. Absurdalny pomysł. Nie mogę pamiętać życia mojego
dziadka, przecież nigdy nawet nie widziałam czcigodnego antenata.
Dziadek nazywał się Jonathan Carrick. Był mniej więcej lwa lata młodszy od
senatora. Wuj Atlas mówił, że nikt nie znał dokładnej różnicy wieku. Daty urodzin
dziadka nigdzie nie odnotowano. W dniu przyjęcia u senatora miał około
sześćdziesiątki. Mimo iż Jonathana i George'a pod względem wyglądu i zachowania
dzieliło bardzo wiele, to jednak coś ich także łączyło. Nie tylko wspólna
przeszłość. Coś znacznie głębszego. Bliskość wrogów; żołnierzy.
Nie ma znacznych różnic między wojną dwojga ludzi a wojną dwóch krajów. Zacznijmy
od tego, co widać. Wojska muszą nieć sztandary, proporce, mundury. Dziadek i
senator też je wsiadali. Jonathan Carrick chodził w surducie; senator również.
Okrycia obu mężczyzn były bardzo niemodne. Surdut jako godło? Dlaczego nie, skoro
godłem narodu są jakieś róże, kokardy czy pióra. Mój dziadek świetnie wyglądał w
surducie z aksamitnym kołnierzem. Prawdę mówiąc, ładnemu we wszystkim ładnie.
Jonathana zdecydowanie wyróżniała spośród zwykłych ludzi swoboda i pewność ruchów.
Dziadek wspaniale gestykulował. Czasami odpowiadał wyłącznie gestem rąk, ale nie
było wątpliwości, co miał na myśli. Atlas )powiadał mi o tym ujmującym darze,
nieoczekiwanym, zaskakującym u osoby tak bardzo nerwowej. Gracja, magiczna
elegancja i wielki urok - wszystko to wzbudzało w miejscowych kobietach
macierzyńskie uczucia wobec dziadka. Natomiast gorący temperament Jonathana
wywoływał w sercach iam wielkie emocje. Kiedy taki mężczyzna traci żonę, wiele się
o nim mówi.
Ludzie powtarzali, że za bardzo się przejął śmiercią żony. Nie powinien dalej żyć.
Ale jak tu żyć? Po co? Kiedy robiliśmy zakupy, zatrzymywał się w pół kroku na
ulicy. Na jego twarzy
13
było widać ból. "To serce", plotkowali ludzie. Ale mylili się. Chodziło o wojnę.
Robił taką minę, kiedy nagle zdał sobie sprawę, że zostawił bez obrony jedną z
flanek. Nocą chodził po pustym ciemnym domu, zastanawiając się nad psychiką wroga.
"Czy to ma jakieś znaczenie?", pytał. "A może to w ogóle nie jest ważne? Jeśli
nie... Niemożliwe... Nie, do licha. Tego już za wiele. Słyszysz? Nie!"
Rozważmy dokładniej problematykę wojny. Przypomnijmy podstawową zasadę strategii
Strona 3
Brady Joan - Teoria wojny
autorstwa wielkiego filozofa -militarysty Karla von Clausewitza: Przewagę ma ta
strona, która wyraźniej widzi swój cel. Jonathan sprawdzał wszystkie możliwości.
Może to? Tego chciał? Nie, do cholery. A może to? Nie! Istniało więc tylko jedno
wyjście: George Stoke. Mój dziadek znalazł informację o przyjęciu w ukazującym się
w Seattle "Wywiadowcy". Miał farmę pod miasteczkiem Hannaville. Na północy, wśród
bagien i sosnowych lasów stanu Waszyngton, pół kontynentu od Sweetbrier i balu u
senatora. Przeczytał o tym wydarzeniu towarzyskim tego samego dnia, w którym trafił
na wiadomość o dorocznym zjeździe metodystów przygotowywanym w Topece. Topeka była
zaledwie pięćdziesiąt kilometrów od willi senatora. Clausewitz napisał, że wojna to
doskonała jedność trzech czynników: emocji, rozumu oraz przypadku. I oto mój
dziadek dzięki "Wywiadowcy", gazecie tak beznadziejnie nudnej jak "Strażnik Lądowy"
wychodzący w Sweetbrier, znalazł się po właściwej stronie "w grze
prawdopodobieństw", jak pisał Clausewitz, "dzięki którym wojna staje się swobodnym
działaniem ludzkiej duszy".
Dziadek nie doczytał wiadomości o przyjęciu na skwerze. Rzucił gazetę, wybiegł na
podwórze i zaczął przygotowywać swojego wysłużonego saxona do podróży. Tydzień
później ruszył polnymi drogami północnego zachodu, koleinowymi szlakami przez Góry
Skaliste i prostymi żwirowymi przecinkami biegnącymi przez pola kukurydzy stanów
Kolorado i Kansas.
Kiedy mój dziadek zatrzymał wóz przed ostrym zakrętem drogi dojazdowej na
posiadłość senatora, nie mógł widzieć George'a. Jestem pewna. Byłam w Sweetbrier i
obejrzałam
14
okolicę. Mógł dostrzec tłum, falujące kapelusiki i zwiewne sukienki. Usłyszał
George'a dopiero, kiedy znajdował się w połowie trawnika. Wszystkie gazety
przedrukowały przemówienie senatora. Nie powiedział nic nadzwyczajnego. Ze względu
jednak na to, co się stało później, prasa poświęciła mu więcej uwagi niż
jakiemukolwiek mężowi stanu, włącznie z tymi, którzy słono płacą dziennikarzom za
zainteresowanie.
Wyobrażam sobie, że pierwsze słowa przemówienia, które dotarty do Jonathana,
brzmiały: "... i co nam mówią ci eleganccy panowie w garniturkach? Co? Mamy
poświęcić nasze Sweetbrier dla dobra narodu? Zgadza się?"
Kiedy byłam mała, wraz ze swoimi dwiema siostrami spędziłam rok poza domem w
eleganckiej szkole z internatem. Moi rodzice okropnie się kłócili. Uznali więc, że
lepiej usunąć dzieci z linii ognia. Trzy małe dziewczynki w szkole. Przy skwerze
rosły rzędy rododendronów. Do dziś zapach tych roślin przypomina mi, jak bardzo
byłam nieszczęśliwa w tamtym czasie i miejscu. Tak samo pewnie czuł się Jonathan,
kiedy po czterdziestu latach usłyszał głos George'a.
"Chcą nas wyrolować? Midwest Pacific nas? Wiecie, co my na to, przyjaciele?"
Jonathan wziął oddech i zaczął przemawiać do generałów zebranych w obozie Topeka,
gdzie właśnie się zaczynał zjazd metodystów. "Uprzejmość sprzedawcy. Od tego zależy
wszystko; tak było i tak pozostanie. Teraz daje ona siłę. I pieniądze. Co dalej?
Coś dziwnego. Skąd te puste oczy? Z chciwości? Ze strachu?"
George został komiwojażerem, kiedy miał piętnaście lat, a jego rodzina bardzo
zbiedniała. Był bardzo duży na swój wiek. Dziesięć lat po wojnie secesyjnej ludzie
wciąż nazywali chłopców doboszami. George bębnił handlowe formułki, sprzedając
tytoń do żucia ze Sweetbrier w First Chance, Dixon, Nirvanie i wielu innych
miasteczkach, które ciągle trwają porozrzucane na środkowym zachodzie niczym tłuste
plamy na starym obrusie.
Jonathan nie widział się z George'em od blisko pięćdziesięciu lat, choć oglądał go,
coraz starszego i grubszego, na zdjęciach w prasie. Gazety często publikowały
fotografie wielkiego senatora. Stoke zrobił zawrotną karierę. Mimo to, kiedy
Jonathan myślał o George'u, przypominał mu się chłopak,
15
który ćwiczył komiwojażerskie odżywki: oparty łokciem o kontuar, z błyszczącymi
czarnymi oczami mówił: "Nalej nam coś, kolego. Dla mnie bourbon".
W młodości jesteśmy bezlitośni, dzicy. A na starość? Szkoda gadać. Przyjrzyjcie się
temu groteskowemu, staremu grubasowi na schodach. Gdzie się podział ten chłopak o
błyszczących oczach? Widzicie te tłuste uda? Stykają się, chociaż starzec stoi na
szeroko rozstawionych platfusowatych stopach. George kupił pierwszy surdut, kiedy
surduty były bardzo modne. Musiał mieć porządny przyodziewek do roboty. "Dobosz
powinien być dobrze ubrany, jeśli chce coś opchnąć tym frajerom". Kupił go w Sears.
Strona 4
Brady Joan - Teoria wojny
Surdut miał sztywną podszewkę i paciorkowe guziki. Na myśl o tym Jonathan aż się
zachwiał; a jego twarz odzwierciedlała to samo cierpienie, jakie przeżywał w
Hannaville, kiedy słabość ogarniała strudzony wojną umysł.
- Nic panu nie jest?
Spojrzał w dół na kobietę w falującej sukni, właścicielkę jednego z podskakujących
kapelusików.
- Nie najlepiej pan wygląda - powiedziała. Na butach miała kokardki. - Może
powinien pan pójść w cień? Nie jest pan stąd, prawda?
Dlaczego, u licha, ludzie wtrącają się w nie swoje sprawy? Jakim prawem? Nie zdawał
sobie sprawy, że w oczach zalśniły mu gniewne ogniki. Wiedział, iż w jego głosie
ten gniew na pewno by zabrzmiał. Pięknymi rękami wykonał więc tylko gest, z którego
wynikało, że wszystko w porządku, że nie chce jej robić kłopotu.
- Oj! - krzyknęła zachwycona, zaintrygowana, bo wszystkich intrygują ślady
tłumionych uczuć. - Pan nie potrzebuje słów, prawda? Gdzie pan się tego nauczył? -
Rozpędziła się na dobre. - Nie robi mi pan kłopotu. Naprawdę. Mieszkam tutaj.
Patrzył na kobietę z góry. Nie dowierzał. Znowu wykonał rękami gest, którego
znaczenie było tak oczywiste, że wniebowzięta dama głośno się roześmiała.
- Tak - odparła. - Ma pan rację. Senator jest moim ojcem. Pan pozwoli, pomogę panu.
Zaprowadziła Jonathana przez trawnik na tyły willi. Trawa cudownie skrzypiała pod
jego stopami, jakby skwer wciąż znajdował się w okowach zimowych mrozów, gdy reszta
świa-
16
ta przeżywała letni dzień. Weszli do domu. Wędrowali długim korytarzem. Najpierw
stąpali po czarno-białych marmurowych płytach, potem po dywanie, parkiecie i znowu
dywanie.
- Proszę tu usiąść - powiedziała kobieta. - Przyniosę panu szklankę wody.
Pod trzema ścianami stały wysokie regały z książkami. Czwartą zdobiły dwa
kandelabry, każdy z głową orła. Między nimi wisiał obraz przedstawiający jedną z
bitew czasów rewolucji. Powiewały flagi, konie stały dęba, błoto było wszędzie z
wyjątkiem miejsca, w którym leżał martwy żołnierz ubrany w nieskazitelnie białe
spodnie i atłasowy płaszcz. Na szyi miał śliczną plamkę krwi. Jonathan z odrazą
patrzył na poległego. Żywił purytański wstręt do fałszu. Umierający srają w białe
spodnie. Mają rozdziawione usta. Trzeba im podwiązać szczękę, tak jak zrobił to
Ichabod Crane, bo żuchwa po śmierci opada. Nie pamiętają o tym aktorzy. Każdego
wieczoru umierają na telewizyjnych ekranach i wyglądają identycznie jak postaci na
elegijnych obrazach w stylu malowidła należącego do George'a Stoke'a.
Córka senatora zjawiła się ze szklanką wody. Za plecami kobiety stało zdobione
biurko. Na blacie widział dagerotyp w srebrnej oprawce. Jonathan wiedział, co na
nim było; co musiało na nim być.
- Studiujesz? - zapytał wprost.
Z radością szybko usiadła koło niego.
- Jednak pan mówi. Myślałam, że jest pan niemową. Wellesley Studiuję na Wellesley.
Na wydziale romanistyki. Za tydzień jadę do Paryża. Paryż! Coś wspaniałego. Myśli
pan, że Francuzi znają angielski?
- Jedziesz z ojcem?
- Ależ proszę się nie martwić. - Uśmiechnęła się. Nie zrozumiała Jonathana. -
Senator Stoke nie opuściłby Sweetbrier w potrzebie. Wyjazd do Europy szkodziłby
jego wizerunkowi. - Znowu się roześmiała. - Wizerunek ojca to najważniejsza sprawa
dla Ameryki. Nie. Wyruszam z mamą. Zostawimy tatę samego na całe dwa miesiące.
Kiedy odchodziła, powiedziała Jonathanowi, że może odpoczywać tak długo, jak będzie
chciał. Zwykle szpiegowanie to powolna, żmudna praca, ale czasem sprzyja nam
szczęście. Majestatyczny Bóg niekiedy zrywa
2 Teoria wojny
17
z nudą i z uśmiechem wkracza do akcji. Coś takiego zdarzyło się Jonathanowi.
Wszystkie odpowiedzi spadły mu z nieba. W ogóle nie musiał się wysilać. Znał
rozkład domu. Wiedział, że George jest na miejscu. Podszedł do zdjęcia oprawionego
w srebrną ramkę. Siadając zamknął oczy. Kiedy je otworzył, zobaczył, tak jak się
spodziewał, Alvaha Stoke'a.
Część II
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin