Bolesław Prus - Dziwna historia.txt

(18 KB) Pobierz
-----------------------------------------
autor     : Boles�aw Prus
tytu�     : Dziwna historia
sygnatura : b00217
 _______
)_______) Ze zbior�w Biblioteki Sieciowej
)_______) <http://biblioteka.poland.com/>
)_______) <e-mail: biblioteka@poland.com>
-----------------------------------------
Niniejszy plik przeznaczony jest jedynie do prywatnego u�ytku.
Jakiekolwiek u�ycie go do cel�w komercyjnych wymaga pisemnej zgody Poland.com SA
-----------------------------------------



Dziwna historia

Noc �w. Sylwestra. Zegar jasno o�wieconej Resursy Obywatelskiej wskazuje dziesi�� minut do dwunastej; w salonach jasno o�wieconej Resursy Obywatelskiej sze��dziesi�t par ko�czy ostatniego w tym roku kontredansa; w bufecie jasno o�wieconej Resursy Obywatelskiej dwudziestu kelner�w pod bacznym okiem gospodarzy przygotowuj� dwadzie�cia butelek szampana.

Jeszcze kilka minut i w jasno o�wieconych salonych wyskoczy z butelek dwadzie�cia kork�w, dwudziestu kelner�w, pod bacznym okiem gospodarzy, nalej� dwie�cie kieliszk�w i przy d�wi�kach fanfary, skomponowanej wy��cznie na dzisiejszy wiecz�r, sze��dziesi�t par ta�cz�cych, czterdziestu starych pan�w graj�cych w wista i czterdzie�ci starych dam drzemi�cych lub obmawiaj�cych - wznios� zdrowie Nowego Roku.

- �yj nam i panuj, roku nast�pny. Niech pod twym skrzyd�em zwi�ksz� si� obroty naszych sklep�w i dochody naszych kamienic! Niech ka�da z tu obecnych panien znajdzie m�a, ka�da z m�atek r�j wielbicieli, ka�dy stary jegomo�� lekarstwo na reumatyzm, ka�da stara jejmo�� materia� do chwalenia dawnych czas�w! �yj nam, panuj i chro� nasze domy od z�odziei, serca od niepokoj�w, m�zgi od w�tpliwo�ci, �o��dki od niestrawno�ci!...

I w chwili kiedy muzyka gra fanfar�, kiedy w kielichach syczy pienisty szampan, kiedy spojrzenia tkliwe krzy�uj� si� z ognistymi i niejedna r�ka tancerza nieznacznie �ciska r�k� niejednej tancerki, do jasno o�wieconego salonu Resursy Obywatelskiej na mgnienie oka zst�puje niewidzialne b�stwo rado�ci. Wszystkim jest czego� dobrze, tak dobrze, �e starzy panowie gotowi s� wzdycha� do m�odych dam, stare damy, nie wiadomo z jakiej racji, gotowe s� uroni� po kilka �ez, �e gospodarze gotowi s� �ciska� akcjonariusz�w, akcjonariusze podnie�� do g�ry prezesa, a kelnerzy z niepoj�t� szybko�ci� wypr�ni� to, co jeszcze syczy w butelkach.

Zbudzona ich weso�ymi krzykami ockn�a si� noc zimowa i chc�c bodaj raz w �yciu zobaczy�, jak wygl�da rado��, zapuszcza w jasno o�wiecone okna Resursy Obywatelskiej swoje puste i martwe oko. "Gdzie jest rado��?... - pyta si� bij�c w szyby p�atami zmarzni�tego �niegu. - Gdzie tu rado��?... Poka�cie mi rado��!..." - j�czy g�osem wichru, trz�sie ramami okien i uderza g�ow� o �ciany.

Ale razem z ostatni� kropl� noworocznego toastu uciek�a rado�� nawet z salon�w Resursy Obywatelskiej, i nie ma jej tu. Jest tylko sze��dziesi�t par ta�cz�cych pierwszego w tym roku mazura, czterdziestu pan�w, kt�rzy zasiadaj� do pierwszego w tym roku winta, i czterdzie�ci starych dam, kt�re odprawiaj� pierwsz� w tym roku drzemk� balow�. Nie ma ju� rado�ci ani w Resursie, ani poza Resurs�, ani nawet na ca�ej kuli ziemskiej. Jest tylko niezmierny p�at �niegu, si�gaj�cy od Brukseli do Kamczatki, od bieguna do Neapolu, a nad nim czarna, pusta i martwa noc zimowa.

W mrokach tej samej nocy, co zagl�da do okien Resursy Obywatelskiej, w�r�d tych samych �nie�nych tuman�w, kt�re bij� w jej jasno o�wiecone szyby, z wolna toczy si�, daleko od weso�ej Resursy, poci�g towarowo-osobowy. Naprz�d lokomotywa, z kt�rej komina zamiast pary wydobywaj� si� k��by �niegu, potem tender wy�ej na�adowany �niegiem ani�eli w�glem i wod�, potem wagony towarowe, w kt�rych najobfitszym towarem jest �nieg, potem wagony pasa�erskie, w kt�rych przez okna zasypane �niegiem nie wida� pasa�er�w. �nieg, nic, tylko �nieg, na dachach, stopniach i por�czach wagon�w, �nieg na w�sach, czapkach i ko�uchach s�u�by, �nieg na plancie drogi, �nieg na prawo i na lewo od plantu, �nieg przed poci�giem i za poci�giem, �nieg od Brukseli do Kamczatki i od Neapolu do bieguna.

O p�nocy, w chwili kiedy do salonu Resursy Obywatelskiej wnoszono butelki szampana, dwaj konduktorzy poci�gu weszli do przedzia�u s�u�bowego, gdzie w�a�nie nadkonduktor z powierzchowno�ci� senatora i telegrafista z min� filozofa pracowali nad odkorkowaniem zwyczajnej w�dki.

- Pod�y czas, niech go pioruny!... - mrukn�� otrz�saj�c si� jeden z konduktor�w, szpakowaty brunet.

- Nie kl��by� pan - odpar� telegrafista.

- Pi�knie zaczynamy Nowy Rok! Psy nie mia�yby nam czego zazdro�ci� - doda� drugi konduktor z rudym zarostem.

- Nie narzeka�by� - wtr�ci� telegrafista.

- Nie narzeka�!... A pami�tasz, gdzie�my byli o tej porze dziesi�� lat temu?... W Resursie Obywatelskiej... Szampanem witali�my Nowy Rok! - m�wi� rudy.

- A teraz powitamy go "oczyszczon�" - przerwa� nadkonduktor. I zwracaj�c si� z pe�nym kieliszkiem do konduktora bruneta doda� pij�c: - W r�ce twoje, J�zefie! My tak�e mogliby�my co� powiedzie� o tym, co bywa�o przed dziesi�cioma laty.

- Bah! - westchn�� brunet. - By�o nas wtedy u ciebie z osiemdziesi�t os�b. Pili�my wprawdzie tylko w�grzyna, ale jakiego!... a ja mia�em jeszcze moj� czw�rk� kasztank�w. Pod�e czasy!... Kto by dzi� uwierzy�, �e tak by�o?...

- Tylko nie narzekajcie - upomina� ich telegrafista podaj�c pe�ny kieliszek rudemu.

- A c�, mo�e mamy sobie winszowa�? - spyta� rudy i wypi�.

- Rozumie si� - rzek� nadkonduktor pi�knym basem. - By�o dobrze, jest �le, b�dzie gorzej; daj Panie Bo�e, wytrzyma� na rok przysz�y.

- Ja tam - odpar� rudy - gdybym by� Panem Bogiem, nie zabiera�bym ludziom maj�tk�w, a przynajmniej, kiedy ju� zostali konduktorami, nie zsy�a�bym na nich takiej �nie�ycy. Kiepskie s� rz�dy �wiata...

Mizerny telegrafista zatrz�s� si� na te s�owa.

- Ju�, m�j kochany - zawo�a� - tylko przy mnie nie blu�nij...

- C� to za blu�nierstwo m�wi�, �e kiepski �wiat? - spyta� rudy.

- Blu�nierstwo, bo ten �wiat, jaki jest, jest najlepszy, i niech nas B�g zachowa od poprawek - odpar� telegrafista dotykaj�c dwoma palcami czapki.

- Bajesz, panie Ignacy - wtr�ci� nadkonduktor. - Poprawki nigdy nie zawadz�. I teraz ty sam wola�by� chyba le�e� w ciep�ym ��ku ani�eli t�uc si� po nocy, nie maj�c jeszcze pewno�ci, �e nas �nieg nie zatrzyma w drodze.

- Ma racj�! - mrukn�� szpakowaty brunet.

- Uhum! M�wi�em i ja tak, dop�ki nie oduczy�a mnie blu�ni� historia G�barzewskiego - odpar� telegrafista.

- Tego, co by� u nas w ekspedycji? - spyta� rudy.

- Tego bzika? - doda� nadkonduktor.

- Pan mo�esz nazywa� go bzikiem - rzek� telegrafista - ale ja, kt�ry znam si� na spirytyzmie, uwa�am go za najprzytomniejszego cz�owieka. Kto studiowa� spirytyzm, nie b�dzie przeczy� cudom.

- Prawda, �e G�barzewski zrobi� jaki� cud, za kt�ry go nawet wyp�dzili ze s�u�by - wtr�ci� nadkonduktor.

- Nic o tym nie s�ysza�em - zauwa�y� szpakowaty brunet.

- Ani ja - doda� rudy.

- No to wam przy piwie opowiem - rzek� telegrafista - chocia� nie lubi� zaczepia� tej sprawy. Przekonacie si�, jaka to niebezpieczna rzecz poprawia� Pana Boga.

Konduktorzy odkorkowali kilka butelek piwa, a telegrafista mocno owin�wszy si� w futro, jakby zrobi�o mu si� zimniej, zacz��: - G�barzewski zawsze by� niedowiarkiem. W szko�ach po�apa� co� z fizyki i chemii i zdawa�o mu si�, �e jest m�drcem. Pami�tam, raz sprzecza� si� ze mn� o budow� telegrafu!... Zwyczajnie m�okos.

S�u�y� on w ekspedycji, ale nie bardzo psu� krzes�a wysiadywaniem. Interesant�w zawsze zbywa� niedbale, ale za to lubi� chodzi� po wizytach, umizga� si� do panien...

- I my by�my to woleli - mrukn�� nadkonduktor.

- Jak kto!... - odpar� sucho telegrafista daj�c tym sposobem do zrozumienia, �e wobec spirytyzmu p�e� pi�kna oboj�tnieje.

- Rok temu - ci�gn�� po chwili telegrafista - naczelnik ekspedycji wydelegowa� G�barzewskiego do przyjmowania towar�w. By�o to mi�dzy �wi�tami i Nowym Rokiem. Ch�opak lata� po wizytach jak kot z p�cherzem, a tego w�a�nie dnia mia� ich odrobi� sporo.

Siedzi wi�c przy biurku (sam mi to opowiada�), wydaje kwity interesantom, ale ma�o si� nie skr�ci, �e jeszcze tak du�o pak le�y na ziemi i �e je tak powoli przesuwaj� do magazynu.

"Pr�dzej tam, do stu diab��w!" - wo�a na tragarzy.

"C� pan my�li, �e paki tak �atwo sun� po pod�odze jak po lodzie?" - odpowiedzia� mu jeden z tragarzy.

Wtedy G�barzewskiemu zacz�y snu� si� po g�owie paskudne my�li.

"Po co to Pan B�g - m�wi - stworzy� si�� tarcia? Gdyby nie by�o tarcia, to i konie mniej by pracowa�y ci�gn�c �adowne wozy po bruku, i ludzie mniej by m�czyli si� pchaj�c ci�ary po pod�odze, i - te przekl�te paki od dawna by�yby ju� w magazynie, a ja poszed�bym z wizyt�."

"Plot� ksi�a - my�la� sobie dalej - �e �wiatem rz�dzi m�dro��. C� to za m�dro�� mog�a stworzy� tarcie, kt�re poch�ania tyle si�, pracy i czasu? �eby nie to g�upie tarcie, nie zapala�yby si� osie u wagon�w ani psu�yby si� machiny. Cz�owiek tak�e, zamiast wlec si� po ziemi jak w� i potnie� na ka�dym kroku, �lizga�by si� tylko jak �y�wiarz. Rozumiem ja to dobrze, bo przecie� uczy�em si� fizyki."

I tak rozmy�laj�c G�barzewski rzuca� p�g�osem od czasu do czasu blu�nierstwa, a� �egnali si� zgorszeni tragarze.

"Ju� ja bym tam lepiej �wiat zbudowa�!..." - powtarza� sobie.

A na to mu jeden z tragarzy odburkn��:

"Kiedy� pan taki m�dry, to dlaczego ju� trzy lata siedzisz w ekspedycji na trzystu rublach pensji?..."

Nareszcie paki wepchni�to do magazynu, interesanci i tragarze rozeszli si�, a m�j G�barzewski zosta� w sali sam i ko�czy� rachunki. Naraz podnosi g�ow� i spostrzega za krat� bardzo pi�knego m�odzie�ca. Rysy twarzy dziwnie szlachetne, blond w�osy elegancko uczesane, oczy niebieskie, palto bobrowe.

"W pierwszej chwili - m�wi� mi G�barzewski - my�la�em, �e to Pra�mowski. Tak by� do niego podobny �w m�odzieniec..."

- Ten z teatru Pra�mowski? - wtr�ci� nadkonduktor - pi�kny ch�op.

- W�a�nie - odpar� telegrafista.

"Ale p...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin