Barwne klimaty Nowego Yorku.pdf

(653 KB) Pobierz
427273413 UNPDF
Artykuł pobrano ze strony eioba.pl
Barwne klimaty Nowego Yorku
Przed kościołem piękna brunetka w zwiewnej sukience hawajskim zwyczajem wita gości girlandami z kwiatów i ponczem
owocowym. Wszyscy są ubrani w kolorowe koszule.
Noc była bardzo krótka. Wstaję o 4:30. Jest ciemno i zimno. Dojazd do restauracji na 60 Ulicy Manhattanu zajmuje ponad
godzinę. Do 12:00 mam przygotować 15 różnych sałatek.
Restauracja należy do szkoły „Living Springs”, która posiada jeszcze sanatorium i farmę. Studenci płacą za naukę swoją
pracą. Zatrzymam się tutaj aż do momentu kiedy znajdę jakąś pracę.
W południe pojawiają się pierwsi klienci, głównie urzędnicy i modelki. Biorą talerze i podchodzą do baru działającego na
zasadzie stołu szwedzkiego. Opłata za posiłek wynosi 2.75$ za funt (45 dag). Za desery np. za ciasta z tofu, płaci się osobno.
Do końca dnia mam dorabiać sałatki i dbać, aby ich nie brakowało. Te szybko znikają. Nie ma możliwości, by chociaż na chwilę
usiąść. Jest ciężko, ale cieszy mnie, że ludzie chcą jeść to co przygotowuję.
Odkąd przyjechałem do Nowego Yorku jeszcze ani jedna chmura nie przesłoniła słońca. Jest nieznośnie parno. Wokoło
tysiące samochodów stojących w wiecznych korkach. Co chwilę słychać dźwięk klaksonów i sygnały radiowozów. Tak jest
przez całą dobę. Ludzie jak mrówki biegają w różnych kierunkach. Po środku tej betonowej pustyni znajduje się słynny Central
Park - oaza zieleni i spokoju, a w nim łąki, boiska, lasy, skały, jezioro, amfiteatr, trasy rowerowe. Na przewężeniach jeziora
znajdują się małe romantyczne mostki. Nic więc dziwnego, że zarówno mieszkańcy miasta jak i przyjezdni uwielbiają to miejsce.
Mam dodatkową pracę. Człowiek obiecuje 8$ na godzinę. Zapowiada się na ciekawie. Bill, wynajduje zniszczone domy,
kupuje je za niewielkie pieniądze, po czym remontuje przy użyciu taniej siły roboczejJ i sprzedaje już za zupełnie inne
pieniądze. Zatrzymujemy się koło lasu. Bill niedbale rozkłada folię na podłodze swojego pięknego vana i każe wsypywać
ziemię do środka. Wrzucamy także duże kamienie, które zsuwają się podczas jazdy niszcząc tapicerkę. Jest upał. Strasznie
się kurzy. Samochód ma kilka miesięcy, a jest cały poobijany. Właściciel w ogóle się tym nie przejmuje.
Starszy pan jest fatalnie zorganizowany i nerwowy. Każe nam coś robić, po czym w połowie przerywa i każe robić coś innego.
Taki tryb pracy jest nieznośny. Bill ma pretensje, że za równo układamy kamienie. Płytki przed ich ułożeniem każe rozbijać
młotkiem.
Jest wieczór. Z Krzyśkiem ze Sztumu leżymy na wygodnych leżakach na werandzie sanatorium. Przed nami jezioro, a za nim
las. Zachodzi słońce. Jest ciepło. Pijemy herbatę rozmawiamy o Polsce. Z każdym dniem mówimy o niej z coraz większym
sentymentem.
Otrzymuję numer telefonu do człowieka, który potrzebuje kogoś do pracy. Dzwonię do niego i umawiam się na 9:00 rano.
O 10:30 zjawia się stary, poobijany Volkswagen. Ma na imię Larry, ok. 30 lat. Dużo się śmieje i dużo mówi. Potrafi rozmawiać z
dziesięcioma osobami na raz patrząc w innym kierunku. Rozgląda się, żartuje. W końcu wsiadamy do samochodu. Chce, aby
go nazywać Lorenzo.
Malujemy budynek. Larry przez cały czas mówi, co chwilę się śmieje i wygłasza myśli filozoficzne. Po dwóch godzinach pracy
pytam o lunch. Natychmiast kończymy pracę i jedziemy do restauracji. Długo jeszcze siedzimy i rozmawiamy. Teraz jedziemy
do innej pracy. Po dwóch godzinach Larry jest zmęczony. Jedziemy do następnej restauracji, bo chce tam coś załatwić. Tutaj
wita się z niemalże wszystkimi. Przysiada się do jakiegoś stolika, podczas gdy ja czekam. Po godzinie już się niecierpliwię.
Proszę go, abyśmy już jechali. On z kolei prosi swojego kolegę, aby przyniósł mi coś do zjedzenia. Czas płynie, a on wciąż
rozmawia. W końcu widząc moje zdesperowanie prosi innego kolegę, aby odwiózł mnie do domu. Jest późno w nocy. Nie było
mnie przez 14 godzin, a pracowałem jedynie przez 4. Mam nadzieję, że nie będzie tak każdego dnia.
Larry ma przyjechać o 9:00. Przyjeżdża o 10:30. Pracujemy w tym samym domu co dzień wcześniej. Pracę kończymy o 17:00.
W drodze powrotnej Larry wstępuje do swojej koleżanki i znowu mijają dwie godziny. Potem razem jedziemy do kina po czym
rozmawia przez kolejną godzinę rozmawia z tą dziewczyną. Pomimo, że jest późno na chwilę zatrzymuje się jeszcze w jakiejś
restauracji. Tutaj przechodzi siebie. Przedstawia się: „Am Lorenzo. This is my brother, Angelo.” - wskazując na mnie. Do domu
wracam po północy. Facet jest fajny, ale chyba nie spłacę moich długów przy nim.
Larry chce mnie zabrać do jakiegoś kościoła. Przyjeżdża śmiesznie ubrany. Ma na sobie szorty i koszulę w kwiaty. Ja jestem
ubrany elegancko. Nalega, abym też założył jakieś ubrania w kwiaty. Nic takiego nie mam i nie rozumiem po co skoro jedziemy
do kościoła. Nalega, abym pożyczył, ale w końcu poddaje się. Przyjeżdżamy do jednego z małych, ładnych kościółków, jakich
w pobliżu wiele. Przed nami wyłania się wielki napis: Welcome to Hawaiian Party i wkrótce jestem jedyną dziwnie wyglądającą
osobą. Wszyscy są ubrani tak jak Larry. Przy wejściu piękna brunetka, jakich tutaj wiele, w zwiewnej sukience, boso, wiesza
427273413.001.png
nam na szyi hawajskim zwyczajem wieniec z kwiatów. Otrzymujemy kubek ponczu. Rozbrzmiewa muzyka hawajska. Cudowny
wieczór z nowopoznanymi przyjaciółmi.
Idę na koncert Orkiestry Filharmonii Nowojorskiej. Impreza odbywa się w muszli koncertowej w Central Park. Przybywają setki
ludzi. Jest ciemno, ciepło i bezwietrznie. Część osób zajmuje miejsca na widowni, większość jednak słucha muzyki siedząc na
kocach na trawie. Niektórzy w gronie rodzinnym jedzą kolację przy świecach. Jakaś dziewczyna siedzi przy małym turystycznym
stoliczku przy lampce i pracuje naukowo. W koronach drzew umieszczone są światełka, które delikatnie rozświetlają gałęzie
tworząc przyjemny nastrój. W każdym miejscu parku muzykę słychać tak samo dobrze jak na widowni. Wieczór jest pełen magii.
Spotykam Polaka, który ma galerię w Nowym Yorku. Ma 70 lat. Zna osiem języków. Cieszy się z naszego spotkania.
Przed pomnikiem niedaleko Central Parku gra jakiś zespół, ale nie jeden z tych, które próbują zarobić pieniądze. Ci przyszli
tutaj, aby protestować. Mają po dwadzieścia kilka lat. Ich twarze są surowe i dostojne. Mają ciemne oczy i bardzo długie,
piękne, czarne, włosy, a w nich pióra. Jest ich czterech. Wyglądają na studentów, ale widać, że nasz świat nie jest ich
światem. Jestem oczarowany ich muzyką. Mają współczesne instrumenty, ale nie grają muzyki, którą można usłyszeć w radio.
Sączy się z niej jakaś zaduma, cierpienie, mistycyzm. „Gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy ten pomnik to pomyśleliśmy, że
musiał to być dobry człowiek, skoro postawili mu pomnik. Teraz wiemy, że był to bardzo zły człowiek. To on wymordował tysiące
naszych braci. To on powiedział: „Dzisiaj zabiliśmy kilku Indian. Jutro zabijemy tysiące.” Jesteśmy tutaj, aby przypomnieć
wszystkim, że wciąż istniejemy, zachowujemy naszą kulturę i język.”
W kuchni przydzielają mi ucznia. Niestety, ten nie kwapi się do pracy. Pozostaje niewiele czasu do otwarcia restauracji. Jestem
na granicy załamania nerwowego. O 13:00 kierownik zmiany informuje, że przydzieli mi jeszcze jednego ucznia. Stanowczo się
sprzeciwiam, ale wtedy zjawia się ONA. Przestaję się denerwować i w jednej chwili mija mi całe napięcie i zmęczenie.
Nazywa się Kikuchi Yuko i jest z Tokyo. Na co dzień jest tancerką w Disneylandzie w Tokyo. Pracujemy razem przy robieniu
sałatek. Wszyscy są nią oczarowani. Śledzimy każdy jej gest. Zachwyca nas swoją innością. Stawia drobne kroczki, przez cały
czas uśmiecha się i co chwilę kłania.
Z Polski przylatuje mój dobry kolega, Artur. Siedzę na krześle u niego w pokoju. Gdy jesteśmy pochłonięci rozmową, wchodzi
Yuko. Nie puka i nie pyta czy może wejść. Nie przerywamy naszej rozmowy. Yuko staje za moimi plecami i zaczyna masować
mi kark, a potem dłonie. Artur patrzy zdziwiony:
- Maciek, co się dzieje?
- Nie mam pojęcia. – odpowiadam będąc jeszcze bardziej zdziwiony.
Po skończonym masażu Yuko siada na podłodze. Proponuję, aby usiadła na łóżku. Odmawia, gdyż wtedy jej głowa
znalazłaby się ponad głowami mężczyzn, a to rzecz niewłaściwa. Yuko nie wygląda na osobę zahukaną czy nieszczęśliwą, ale
raczej na grzeczną i dobrze wychowaną.
Za tydzień wyjeżdżam do Waszyngtonu. Coraz bardziej niepokoi mnie zachowanie Yuko. Przychodzi do mojego pokoju i
wpatruje się we mnie smutnymi oczami, a znamy się zaledwie od tygodnia. Dziewczyna z kasy, Chinka Kim, widząc to co się
dzieje mówi:
- Byłeś dla niej zbyt dobry.
- Jak to? Przecież traktuję ją jak każdą inną osobę. - odpowiadam zdziwiony
- To dla niej zbyt wiele. Kobiety z krajów azjatyckich nie są przyzwyczajone do tak dobrego traktowania. Dlatego masz
teraz kłopoty. - mówi Kim.
Opuszczam Nowy York. Yuko strasznie płacze. Jest mi przykro, że spowodowałem w jej życiu tak wielkie zamieszanie. Dała mi
list, którego nigdy nie przeczytałem. c.d.n.
Maciej Strzyżewski
427273413.002.png
Autor: Maciej Strzyżewski
Artykuł pobrano ze strony
eioba.pl
427273413.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin