Hajer, nie do zajechania.pdf

(604 KB) Pobierz
423742924 UNPDF
Hajer, nie do zajechania
fot. z arch. Mieczysława Bieńka
W Singapurze budował krematoria, w Indonezji był rybakiem, w Indiach pomocnikiem mleczarza,
a wszędzie tam, gdzie pojawiały się kłopoty – generałem na wakacjach. Tak naprawdę to
emerytowany górnik strzałowy z Katowic. Mieczysław Bieniek. Hajer, nie do zajechania.
Anna Czerwińska, himalaistka: - Pierwsze spotkanie z Mietkiem pamiętam jak przez mgłę. Jestem
w Indiach , w hotelu czekam na połączenie telefoniczne do Polski, a tu jakiś facet użala się nad sobą
– że chory, słaby, nie ma pieniędzy, nie zna języka, kraju. Weź się w garść chłopie, przestań się
mazać – powiedziałam mu. Pozbierał się. Niesamowity gość. Ze swoją chorobą mógłby siedzieć w
kapciach przed telewizorem, a on goni za światem.
Paweł Wysoczański, reżyser w rozmowie z "Gazetą Wyborczą": - Poznałem go podczas castingu do
filmu Roberta Glińskiego "Benek". Wszedł facet ubrany we flanelową koszulę, zachowujący się i
mówiący jak górnik i zaczyna mi opowiadać, że w Papui Nowej Gwinei wydarzyło się to, a w
Laosie i Chinach widział coś innego. Gdy go usłyszałem, od razu pomyślałem, że byłby genialnym
bohaterem filmu o mitomanie, bo kompletnie nie wierzyłem w te jego podróże. Aż nagle Mieciu
zaczął wyciągać zdjęcia z różnych stron świata. Wiedziałem, że mam gotowy materiał na film.
Roman Gołędowski, wydawca książek górskich i podróżniczych: - Poznaliśmy się w Bukowinie, na
"Dniach Lajtowych". Ktoś mi powiedział, że jest taki gość, co barwnie opowiada. Rzeczywiście,
skupiał wokół siebie masę zasłuchanych w jego opowieści ludzi. Dali się wciągnąć w świat jego
szalonych przygód. Mietek ma dar opowiadania. Można powiedzieć, że po tylu latach spędzonych
pod ziemią, wyszedł na powierzchnię i wciąż widzi świat pełny kolorów. To w nim jest fascynujące.
Na granicy dwóch światów
Historia Mieczysława Bieńka zaczyna się szaro, wręcz czarno, bo pod ziemią. Nagle historia
przenosi się do gabinetów lekarskich i szpitali, gdzie Bieniek słyszy diagnozę, tak samo czarną, jak
węgiel, który wydobywał.
- Nie słyszy pan na jedno ucho, nie widzi na jedno oko, ma pan pylicę. Nie nadaje się pan już do
pracy.
423742924.008.png 423742924.009.png 423742924.010.png
Dla górnika taka diagnoza brzmi jak wyrok.
- I tak się poczułem, jakby świat osunął mi się spod nóg, jakby przestał istnieć. Budzisz się czasem
w środku nocy zlany potem, ściany się na ciebie walą, przypominają się twarze kumpli, którzy już
nie wyjechali na powierzchnię, ale kopalnia to cały twój świat. Nagle dowiadujesz się, że dla ciebie
już zamknięty, odległy. Że już nie zjedziesz na dół, nie będzie fedrował. Szok – wspomina Bieniek.
Zanim runął jego dotychczasowy świat, runęła ściana w kopalni "Wieczorek", gdzie pracował przez
dwadzieścia siedem lat, jako górnik strzałowy. Dostał w tył głowy, nieprzytomnego przewieźli go
do szpitala. Ocknął się po sześciu dniach. Niewiele pamiętał.
Dziewięć miesięcy dochodził do siebie. Doznał zapalenia nerwu krzyżowego, częściowo stracił
wzrok i słuch. O powrocie do dawnego życia nie było już mowy.
Nowe życie zaczęło się przy ulicznej reklamie biletów lotniczych. Kupił bilet do Indii. Żonie
powiedział, że jedzie na kilka dni w góry, przemyśleć parę spraw, nabrać energii, odpocząć.
Spakował bochenek chleba, jedną konserwę, kilka zupek w proszku i poleciał do Delhi. Jak wariat.
fot. z arch. Mieczysława Bieńka
- Sam na miejscu pomyślałem, chłopie, aleś ty głupi, już stąd nie wrócisz. Nie wiedziałem co mam
robić, nie znałem ani słowa po angielsku, nic właściwie nie wiedziałem o Indiach. Byłem
przerażony i kompletnie zagubiony.
Kilka dni zajęło mu oswajanie się z Indiami. Dopiero potem zadzwonił do żony. Nie uwierzyła.
Myślała, że pije, gdzieś z kumplami w gołębniku. Najpierw groziła, potem prosiła, tłumaczyła, żeby
nie pił, bo przecież bierze lekarstwa. Dopiero, kiedy w słuchawce usłyszała jakiegoś Hindusa,
którego Mietek zaciągnął do telefonicznej budki i kazał mówić, dała wiarę mężowi.
- Jezus Maria – zalamentowała do słuchawki. Mietka zobaczyła dopiero za pół roku.
Koczował na dworcach, wśród miejscowych żebraków. Cokolwiek jadł, gdziekolwiek spał. Schudł
szesnaście kilogramów. Wreszcie wypatrzyli go Polacy. Zabrali do Anny Czerwińskiej, akurat
przebywającej w Delhi. Postawiła go na nogi, kazała przestać się mazać.
– Jak już tu jesteś, wykorzystaj czas, zobacz coś, a nie użalaj się nad sobą – powiedziała i
wepchnęła Mietka do grupy polskich turystów zwiedzających kraj. Mógł z nimi iść, ale musiał
uczyć się angielskiego. Kilku słówek dziennie.
To był klasyczny program wycieczki dla zagranicznych turystów, z obowiązkową wizytą w Tadż
423742924.011.png 423742924.001.png
Mahal. Po kilku tygodniach urlopowicze wracali do Polski, ale Mietkowi było mało. Ruszył dalej,
już w samotną podróż. W Himalaje, do Kalkuty.
Do kraju wrócił po sześciu miesiącach, bo jego bilet akurat tracił ważność. W Polsce wytrzymał
tylko trzy miesiące. I znów ruszył w świat.
- Indie były dla mnie terapią. Nabrałem pewności siebie, odzyskałem chęć do życia. W
schroniskach, które zakładała Matka Teresa zobaczyłem, jak niewiele potrzeba, żeby pomóc innym,
jak ważne jest, żeby choć odrobinę podarować z siebie. Trzymałem umierających za rękę. Oni
mówili coś do mnie, ja do nich, zupełnie się nie rozumieliśmy. I mnie, i im, było jednak jakoś lżej –
wspomina.
Podróż za jeden uśmiech
Indie były początkiem jego włóczęgi. Górnicza odprawa szybko się rozpłynęła, ale Mietek nie
zamierzał siedzieć w kapciach przed telewizorem. Jak brakowało mu na bilet, jechał autostopem.
Na wylotówce z Katowic łapał okazję do Bejrutu.
fot. z arch. Mieczysława Bieńka
Kierowcy pukali się w czoło, ale któryś z kolei wreszcie stawał i podwoził Mietka choćby kilka
kilometrów. On nie trzymał się sztywno planu podróży, nie podróżował z mapą, często "tracił czas".
Choćby w Kijowie, gdzie zabalował całą noc na weselu przypadkowo poznanych ludzi.
- Poszedłem zobaczyć cerkiew, a tam ślub. Robiłem zdjęcia, w końcu podszedłem do panny młodej
i dałem jej widokówki z mojego Nikiszowca, życzyłem szczęścia. Nie pozwolili mi już odejść.
Wpakowali do samochodu, zabrali na wesele – opowiada.
- Takich ludzi spotykałem bez liku. Ujgurkę, która pomagała mi przejechać z Kazachstanu do Chin.
Kupiła mi nawet bilet, zupełnie bezinteresownie, czy Hindusa, którego poczęstowałem kawałkiem
batonika, a on zabrał mnie do swojej rodzinnej wioski, traktował jak swojego – dodaje.
Do dziś objechał ponad siedemdziesiąt państw świata. Był w Azji – w Indiach, Chinach,
Singapurze, Birmie, Laosie. Był w Afryce – w Sudanie, Etiopii. Teraz ruszył do Ameryki Łacińskiej
– Boliwii, Kolumbii, Ekwadoru. Nigdzie nie rusza się bez zdjęcia, na którym stoi wyprężony jak
struna w galowym mundurze górniczym z czako na głowie. Fotografia działa jak wytrych.
Pozwoliła mu dostać się do samego Dalajlamy.
423742924.002.png 423742924.003.png
- Wmawiam wszystkim, że jestem "very important person" i pokazuje zdjęcie. Medale na mundurze
otwierają drzwi – śmieje się Mietek.
Górnik w trumnie
Z Dalajlamą było tak...
Mietek kończył akurat pięćdziesiąt lat. Na Śląsku mówią wtedy, że facet dożył wieku Abrahama i
powinien to jakoś uczcić, zwłaszcza, jeśli pracował pod ziemią. Górnicy spraszają rodzinę, albo
wyjeżdżają do Rzymu, pomodlić się nad grobem świętego Piotra.
Mietek rodziny nie spraszał, bo "zjedzą, wypiją i jeszcze dupę obrobią", do Rzymu też nie pojechał,
bo to z kolei wydało mu się banalne. Zamarzył o spotkaniu z Dalajlamą.
Potrzebował pieniędzy na wyprawę. W lokalnej gazecie przeczytał o castingu do "Benka" Roberta
Glińskiego. Szukali górnika do trumny. Mietek założył flanelową koszule, zapuścił zarost i poszedł
na casting.
fot. z arch. Mieczysława Bieńka
Tam poznał Pawła Wysoczańskiego, który najpierw wziął Mietka za mitomana, a potem postanowił
nakręcić o nim film. Tak powstał dokument "W drodze" o podróży, którą Mietek i Paweł wspólnie
odbyli do Dalajlamy.
- Na filmie klnę jak szewc, gadam po śląsku. Na premierze myślałem, że spalę się ze wstydu. Ale
film się skończył, a na sali rozlegają się brawa. Ludzie chcą, żebym opowiadał o swoich podróżach,
przygodach. Totalne zaskoczenie, ale gadam.
Anna Czerwińska: - Takie spotkania go nakręcają, dają mu autentyczną radość. Ludzie go słuchają,
a on kwitnie, promienieje. Tylko strasznie przeklina. Mówię mu czasem "Mieciu nie przeklinaj", ale
on twierdzi, że bez tego, ta opowieść będzie sucha, zupełnie inna. I klnie jak szewc (śmiech).
Na jednym z takich spotkań Bieniek poznaje Romana Gołędowskiego, wydawcę książek
podróżniczych. Mietek czaruje go swoimi opowieściami. Panowie nawiązują współpracę. Powstaje
książka "Hajer jedzie do Dalajlamy".
Bieniek pisze prostym językiem:
Pomknąłem w stronę granicy indyjskiej, w kierunku Amritsaru. Radosny wchodzę na odprawę
pakistańską, a za mną para skośnookich. Celnik zebrał nasze paszporty i spytał, czy ma my coś do
oclenia albo jakieś pieniądze do wymiany.
423742924.004.png 423742924.005.png
Nie mam – odrzekłem stanowczo.
A coś jeszcze?
Nie mam.
Chcieliśmy już iść na stronę indyjską, ale wezwali nas z powrotem. Stał tam długi stół. Siedział za
nim inny koleś, który od razu spytał:
Co masz?
Nic – odpowiedziałem.
Na ścianie wisiały listy rzeczy zabronionych, a ja miałem tylko srebrne ozdoby dla kobiet i jakieś
inne drobiazgi, tak na pamiątkę. Zupełne bzdety. Celnik wyglądał na zaskoczonego.
Wyciągaj wszystko – rozkazał twardo.
Grzebali, grzebali, aż w końcu znaleźli moje tabletki.
A to co? – pytają podejrzliwie.
Medykamenty – odpowiadam spokojnie.
fot. z arch. Mieczysława Bieńka
Na co? – pytają dalej.
Na głowę.
Potem celnik wyczaił biały proszek – zasypkę do nóg, na grzybicę.
Od razu wsadził w to palec i polizał.
To na grzybicę, na nogi... – rzekłem spokojnie.
Tfu! – splunął z obrzydzeniem. – Nie mogłeś powiedzieć wcześniej?! – wrzasnął.
Potem wpadł mu w oko szwajcarski scyzoryk, więc otworzył szufladę i wrzucił go do niej. Kiedy już
wszystko wybebeszył z mojego plecaka, kazał mi podnieść ręce do góry. Zrobiłem to, a wtedy on
wymacał mój pas z pieniędzmi, który miałem na biodrach. Od razu krzyknął:
Co to jest?!
Pieniądze – odpowiadam.
423742924.006.png 423742924.007.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin