Kraszewski JI - Bracia rywale.pdf

(788 KB) Pobierz
1036726679.001.png
Józef Ignacy Kraszewski
Bracia rywale
Obrazy społeczeństwa wiejskiego z XVIII wieku
Czasy Augusta III
1036726679.002.png
I
Dawno to już temu na probostwie w Borusławicach, w Lubelskiem (na mapie ich nie szukajcie) —
siedział ksiądz Celestyn Paczura. Nie wiem, jak tam dziś jest, wówczas było to sobie, ot, miasteczko,
jakich u nas wiele. Kościół pod inwokacją św. Floriana, patrona od ognia, murowany, sięgał
piętnastego wieku, choć w późniejszych kilka razy był przerabiany, czego ślady na nim zostały.
Plebania też, szpital przy niej i szkółka, wszystko było murowane i stare. Z Firlejowskiego 1 jeszcze
nadania do probostwa należały znaczne grunta, łąki i lasu kawałek, które dobry folwarczek składały,
ale że na to nikt nie łożył, a szło zawsze dzierżawą, niewiele z tego mieć było można.
Ksiądz Celestyn Paczura, który od wikariusza tu siedział, a teraz był proboszczem, człowiek
dobroci osobliwej, spokojny na podziw, serdeczny, a można było rzec, że nieprzyjaciela nie znał.
Naówczas musiał mięć lat pięćdziesiąt i kilka.
Jak kościół ze starym cmentarzem, tak i probostwo ze swymi zabudowaniami nieco było za
miasteczko wysunięte 2 . Droga tędy wielka prowadziła do Lublina; kilka mizernych domków za
kościołem jeszcze stało nad nią, ale życie miejskie skupiało się głębiej około rynku.
Około probostwa cicho było i spokojnie, chyba gdy na targ tygodniowy albo na cztery doroczne
jarmarki większy zjazd się trafiał — naówczas tędy ludzi więcej i wozów się przesuwało. Na św.
Floriana też, 4 maja, dla odpustu koło kościoła gwarno było, bo na ten dzień z Rzymu miał ołtarz
wielkie indulgencje 3 . Na małym wzgórku, wśród lip i klonów już starych, stała murowana plebania,
obszerna dosyć i wygodna. Dziedzińce wszystkie, tak jak cmentarz, murem były obwiedzione. Ku
drodze do muru przyparty stał szpital, ze zwykłym obrazem przedstawiającym Łazarza, któremu psy
rany liżą i z wielkim krucyfiksem u drzwi. W tym samym podwórzu z plebanią była i szkółka, i
kuchnia proboszczowska, i pomniejsze zabudowania dla chudoby. Wszystko to cechy nosiło nie
dzisiejszego wieku, mury były grube, niskie, kominy potężne, okna małe, kraciaste, a większa część
izb miała sklepienia.
Wprost dziedzińca furtka wiodła na cmentarz, gdzie się dawniej grzebano i po dziś dzień wiele
grobów i kamieni pozostawało, a [że] nieboszczykom pokoju zakłócać nie chciano, bo się trafiało, że
kopiąc grób nowy, stare kości i szczątki trumien dobywano — nowy cmentarz trochę opodal
założono. Tamten już nie murem, ale parkanem był obwiedziony i poznać można było łatwo, że w
uboższych powstał czasach, którym stało na mury gorzelni i obór ale na rolę Bożą zabrakło.
Na starym cmentarzu przy kościele, zaraz od wnijścia z probostwa, stała wielka w XVII wieku
fundowana dzwonnica, w której oprócz wielkiego dzwonu, Florianem zwanego, wisiało jeszcze trzy
mniejsze.
Tuż i kościół ze szkarpami swymi rozsiadał się wygodnie, przy którym dwie były kaplice, także
późniejszymi czasy dostawioneţ
Budowa była mocna i piękna, częściami, jak to z okien znać było, z XV wieku, częściami z
późniejszych. Wieżyczkę z sygnaturą i większą nad chórem organowym już późno wzniesiono i te
miały cechy nowsze. A że kościołowi szczęściło się zawsze z proboszczami, którzy się o dom Boży
starali, aby go utrzymać pięknie, dziwnie się tu wiele rzeczy zachowało, mimo wojen, zawichrzeń i
różnych kraju losów. Poszło to pewnie tak tradycją od pierwszego, co tu siedział po ufundowaniu, a
którego imię nawet w wizytach 4 kościelnych nie pozostało — następcy wstydzili się okazać mniej
dbałymi i duch jednego gorliwego człowieka, choć pamięć jego zagasła, żył w pokoleniach
następnych.
Można powiedzieć, że od progu począwszy, było na co popatrzeć i czemu się dziwować.
W samym wnijściu kazał się pochować jeden z fundatorów, obyczajem wieków pobożnych jak się
to naówczas często trafiało na kamieniu nie dopuszczając wyryć imienia swego nawet, tylko słowa
pokorne:
Hic jucet peccator —
Orate pro eo
(Tu leży grzesznik —
módlcie się za niego.)
Z tych wyrazów, które lat więcej dwóchset ścierały nogi pobożnych parafian, ledwie teraz ślad
pozostał.
W sklepionej kruchcie pod chórem, w prawo u murowanego słupa, stała bardzo stara kamienna
chrzcielnica w kształcie wielkiej czaszy, na nieforemnej podstawie. Na bokach jej tej napisy były i
godła nieczytelne, ale poważna staruszka, choć niepiękna, poszanowanie obudzała. Ileż to rąk, z
których już i kostka nie ocalała, czerpało z niej wodę święconą! W kruchcie były na prawo drzwi do
składu, w którym się pogrzebowe przybory, katafalk, drewniane lichtarze i stopnie mieściły, z wielu
innymi odwiecznymi gratami. Tu chowano i rycerzy drewnianych wielkopiątkowych, i wszystko, co
do tego obchodu służyło, i stary żłobek wystawiany na Boże Narodzenie. W lewo wschody wiodły na
chór do organów, także na klucz zamykane, aby się nie wszyscy tam cisnęli. Było to łaską organisty
komu dal wstęp na górę, a nie każdy jej mógł dostąpić. W kruchcie stanąwszy, cały ów kościółek
można obejrzeć było, który, choć niewielki, pięknymi proporcjami się odznaczał. Sklepienie wsparte
na słupach, łukowate, dochowało się bez uszkodzenia. Słupy tylko, dawniej gotyckie, później
poprzebierano modniej i nie bardzo się godziły ze sklepieniem. Nowszą była ambona rzeźbiona z
drzewa i ołtarz wielki, cały złocony, z figurami św. Floriana, Wacława i Wojciecha a Stanisława.
Dawniejszy szafiasty, gdy się smak zmienił, usunięto na lewo, ale pozostał w całości. Nie było to
arcydzieło, przecież w nim i kunsztu, i uczucia więcej może czuć się dawało niż w nowej strukturze,
pokaźniejszej, a zimnej.
Ponad kratką, która prezbiterium oddzielała od kościoła, w górze, tez znajdowała się dawna z
piętnastego wieku tęcza 5 z Chrystusem na krzyżu i figurami Matki Boskiej i św. Jana. Zaraz poznać
było łatwo, iż one z ołtarzem na lewo w pokrewieństwie zostawały. Szafiasty ów ołtarz na lewo
mieścił N. Pannę, w prawo, nowszy, odpowiadający mu, św. Antoniego Padewskiego. Stalle w
prezbiterium z drzewa dębowego ostały się stare, tylko części ich niepotrzebnie ktoś olejno
pomalował. U ścian, w lewo, był cały szereg grobowców kamiennych i marmurowych, a z tych część
tylko herbami bez napisów się odznaczała, na prawo też znajdowało się ich parę. Drzwi dwoje,
żelaznych, przezroczystych, przedziwną robotą ślusarską, wiodło z obu stron do przybudowanych
kapliczek.
Ławy i konfesjonały stare się uchowały, wiele przy nich chorągwi zblakłych i formy niedzisiejszej
po lat dwieście liczyło. Utrzymanie staranne dało im to długie życie. Przypatrując się z bliska, co
krok się spotykało pamiątkę ciekawą… W posadzce kamiennej z napisami grobowymi minąć się nie
było podobna. Niektóre z nich wmurowane były w słupy, inne w ściany. Ekswotów, malowanych
tabliczek, obrazów zapylonych mnóstwo się spotykało wszędzie. Co dopiero mówić o zakrystii,
ornatach i o małym skarbcu, gdzie w skrzyniach i ksiąg, i graduałów, i chórałów pełno było. Żaden
może mały kościółek na prowincji takiego nie miał zapasu monstrancyj i pacyfikałów, kielichów,
relikwiarzy, począwszy od piętnastego wieku. W czasie wojen szwedzkich kilkakrotnie uwożono te
skarby do lasu, zakopywano je, a ksiądz proboszcz Derszniak, któremu nogi przypiekali Szwedzi nad
wolnym ogniem, zmuszając go do powiedzenia, gdzie pochował kościelne rzeczy, został kaleką na
całe życie, aby te drogie pamiątki ocalił.
Proboszczowi tu nigdy o nic głowa nie zabolała 6 , a gdy się zjechało duchowieństwo na odpust czy
na pogrzeb, nie potrzebowało z sobą kielichów przywozić — zawsze ich dosyć miała zakrystia. Toż
samo z ornatami, z których jeden, perłami szyty, leżał w pokrowcu, mało kiedy używany, drugi z
figurą Chrystusa rzeźbioną i haftowaną i herbami fundatorki, tylko się ciekawym pokazywał. Gdy
przyszło z asystencją celebrować, i kapy, i ornaty dobrane występowały, że nieraz bogatsze kościoły
zazdrościły Borusławicom. Ale tu nie było proboszcza i nie było dziedzica, ażeby more antiquo 7 coś
nie przyłożył do tej żywej kroniki. W szufladach leżały te karty pobożne, jak historia wieków
trzymających się za ręce i kroczących drogami jednymi…
Teraźniejszy proboszcz, ksiądz Celestyn Paczura, tak się kochał w swoim kościółku jak ksiądz
Derszniak, który dlań nogi utracił. Wizerunek tego męczennika, który później o kulach mszę świętą
odprawiał, wisiał dotąd w zakrystii z opisem łacińskim całego wypadku. Szwedzi, cierpliwością
proboszcza przerażeni, bo się im nadludzką wydawała — porzucili go i uciekli, a włościanin,
znalazłszy, odwiózł do Lublina, gdzie u Świętego Ducha przeleżawszy kilka miesięcy, ksiądz
Derszniak do zdrowia powrócił i żył jeszcze lat piętnaście.
Do grobowców starych w ścianach i na posadzce co to się tam różnych podań wiązało, które z ust
do ust przechodząc, przyozdabiane, poetyzowane stały się tkaniną fantazji pobożnych na wątku przez
rzeczywistość dostarczonym! Jeden dziaduś podawał drugiemu, zakrystian następcy — a gdy historia
dwa pokolenia przeżyła, jak mur była mocną.
Ksiądz Celestyn Paczura, choć się niby z mieszczańska zwał, szlachcic był czystej krwi, ale z tej
małej, ubogiej szlachty, co nigdy na wierzch nie umiała czy nie chciała wypłynąć. W Lubelskiem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin