Eisenstein Phyllis - Pod ziemią.doc

(169 KB) Pobierz

Phyllis Eisenstein     

Pod ziemią

 

Musieliście widzieć tego ślepego człowieka. Mijaliście go setki razy w tunelu łączącym dwie linie metra. Siedzi na składanym stołeczku, sprzedaje orzeszki i gumę do żucia, które wyciąga z jutowego worka. Na kolanach trzyma pudełko po cygarach, do którego zbiera pieniądze. Zawsze wydawało mi się, że sprzedaje więcej orzeszków niż gum, ale może dlatego, że sam nigdy nie lubiłem żucia. Donny też nie lubił.

   Kiedy Donny skończył pięć lat, zacząłem z nim podróżować metrem. Sheila miała go przez cały tydzień, ale soboty należały do mnie i mogliśmy iść do muzeum albo do zoo, czy dobrego kina gdzieś w centrum. Ślepiec zawsze był na swoim miejscu, tak samo jak w dni, kiedy chodziłem do pracy. Donny zainteresował się nim od pierwszego razu i zawsze się oglądał, żeby się na niego pogapić.

   Przypuszczam, że powinienem był w takim momencie szturchnąć go w plecy albo wygłosić mały wykład na temat dobrego wychowania, ale staliśmy w tłoku i to mnie krępowało. Zresztą dyscyplina - to należało do jego matki. Ja byłem tym, który nie musiał mówić "nie".

   Przez kilka tygodni Donny się przyglądał, ale nie odzywał nigdy. Wreszcie jednak zdarzyło się, że mijaliśmy ślepca w momencie, gdy jakaś kobieta kupowała od niego paczkę orzeszków. Donny widział, jak wrzuciła monetę do pudełka i wzięła małą, białą torebkę, którą rozrywając otworzyła. Tydzień później, gdy zbliżaliśmy się do tego miejsca, pociągnął mnie za rękaw.

    - Tatusiu, kupisz mi orzeszki?

   W ten sposób zaczął się cotygodniowy rytuał, a ślepy człowiek co sobotę otrzymywał ode mnie ćwierć dolara.

   Minął prawie rok zanim Donny odezwał się do niego. Mnie nigdy coś takiego nie przyszłoby do głowy, ale jak większość dorosłych miałem sporą praktykę w trzymaniu w cuglach własnej ciekawości. Donny stał, ściskając torebkę i patrząc na ślepca szeroko otwartymi, niebieskimi oczyma, w których nie było cienia przebiegłości i nagle się odezwał:

    - Dlaczego nosisz przeciwsłoneczne okulary w pomieszczeniu?

   Poczułem, że twarz zalewa mi fala gorąca. Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem zbyt speszony, żeby choć wymamrotać jakieś przeprosiny. Chciałem odciągnąć Donniego, udając że nic nie słyszałem, ale on puścił moją rękę i zbliżył się do ślepca. Musiałbym się ruszyć, żeby go złapać, ale jakoś nie potrafiłem nic zrobić.

    - Jestem ślepy, chłopczyku, nie widzisz mojej laski? - odpowiedział mężczyzna.

    - Widzę - odparł Donny. - Czy jesteś również kaleką? Mężczyzna pokręcił przecząco głową:

    - Laska jest przedłużeniem mojego ramienia. Trzymam ją przed sobą idąc, żeby nie wpaść na różne rzeczy, ponieważ nie widzę ich tak, jak ty je widzisz.

    - Jeżeli nie widzisz, to skąd wiesz, że jestem małym chłopcem?

    - To proste - odpowiedział ślepiec. - Nie jestem głuchy.

   Wreszcie udało mi się odezwać.

    - Chodźmy Donny, bo spóźnimy się do kina.

   Wziął mnie za rękę, którą wyciągnąłem do niego. I już szliśmy, może tylko trochę szybciej niż zazwyczaj, a Donny wołał przez ramię:

    - Do zobaczenia.

   Oczywiście widzieliśmy go także w drodze powrotnej do domu. Wymienili z Donnym pozdrowienia tak, jakby się znali od wieków i w ten sposób ich przyjaźń została przypieczętowana. Orzeszki i pogawędka, każdej soboty. A gdy ślepca nie było, Donny pytał, dlaczego, jakbym mógł znać odpowiedź. Gdzie on może być, czy jest chory, może się na nas obraził albo przeniósł do innego kraju?

    - Jestem pewien, że za tydzień będzie tu znowu - odpowiadałem i zazwyczaj miałem rację.

    Donny uwielbiał metro. Im linia była starsza, tym bardziej ją lubił. Kiedy miał siedem lat zawsze chciał jeździć z jednego końca trasy na drugi. Proponowałem mu zoo, nowy film, muzeum ze wszystkimi elektronicznymi urządzeniami do omawiania eksponatów, uruchamianymi przez naciśnięcie guzika ale nie, wolał jeździć metrem. Siedział z nosem przylepionym do przedniej szyby patrząc jak światła i szyny biegną w naszą stronę.

   Kochał także perony. Mógł łazić po nich czytając ogłoszenia i oglądając mapy połączeń i napisy na ścianach. Ale najbardziej lubił patrzeć w dół, gdzie między szynami widać było otwory do odciągania śmieci. Niskie, o kwadratowym przekroju, otwarte z jednego końca tak, żeby pęd powietrza nadjeżdżającego pociągu wepchnął w nie wszystkie brudy. Najpierw chciał dowiedzieć się dlaczego pociąg ich nie miażdży. Podszedł do brzegu platformy, żeby przekonać się, że mieszczą się one pod wagonami. Wtedy po raz pierwszy krzyknąłem na niego, odciągając go od krawędzi w tył. Spojrzał na mnie nie wiedząc zupełnie o co mi chodzi:

    - Przecież pociąg stał!

    - Widzisz ten napis? - wskazałem duże litery wymalowane na ścianie. Oczywiście, że widział:

   UPRASZA SIĘ STAĆ POZA ŻÓŁTĄ LINIĄ.

   Żółta linia znaczyła brzeg peronu.

    - Uważałem - bąknął .

    - Nie obchodzi mnie, jak bardzo byłeś ostrożny. Co by się stało, gdyby pociąg w tym momencie ruszył?

   Przyjrzał się swoim stopom.

    - Przepraszam.

   Pociąg z rykiem przetoczył się wzdłuż tunelu; pozostawiając strumień czerwonych świateł, które zmieniły się w żółte, a potem w zielone.

    - Zobacz tato - krzyknął Donny szarpiąc mój rękaw. - Ten papier, on się r u s z a .

   W otworze zbiornika na śmieci szeleściły zgniecione serwetki, papierowe kubki i gazety. Gdy coś małego i szarego wyskoczyło z otworu, Donny pisnął i odskoczył, łapjąc mnie obydwiema rękami.

    - Co to?

    - Mysz. Spójrz, tu jest jeszcze jedna.

    - Mysz! - Zrobił krok w stronę krawędzi peronu, ale trzymałem go za łokieć.

    - Stąd też je widzisz - powiedziałem.

    - Ale to jest mysz!

    - Oglądaj je z tego miejsca.

   Był zafascynowany sposobem w jaki przełaziły przez otwór, sprytnie przebiegając pod szynami i ich złączami.

    - Co one robią tatusiu?

    - Myślę, że szukają jedzenia. W tych papierach może się znaleźć jakiś cukierek.

   Wyciągnął z kieszeni białą torebkę. Zostało w niej jeszcze parę orzeszków. Rzucił jeden na tory. Leżał taki biały, na brudnej podłodze tunelu. Kiedy żadna mysz nie zbliżyła się do niego, odwrócił do mnie zawiedzioną twarz.

    - Czy one nie lubią orzeszków, tato?

    - To nie są wiewiórki w parku, Donny. One boją się ludzi. Jestem pewien, że potem przyjdą i go zabiorą. Nie sądzę, żeby często im się coś takiego trafiało.

    - W takim razie czym się żywią?

    - Tym, czego nie chcą ludzie. Albo wyrzucają przez przypadek. Spójrz na te wszystkie śmieci. Ludzie rzucają na tory mnóstwo rzeczy, chociaż nie powinni.

    - Nie chciałbym jeść śmieci - powiedział, wyjął następnego orzeszka i rzucił go na tory. Kilka minut później rzeczywiście jakaś mysz zaczęła ostrożnie zbliżać się do niego. Ale w tym momencie tunel zaczął wibrować od nadjeżdżającego pociągu i mysz znikła.

    - On jej coś zrobi! - krzyczał Donny. - On ją przejedzie! Tato? Och, tato! Biedna mysz.

   - Nic się jej nie stanie - powiedziałem mocniej ujmując go za ramię, po prostu żeby być pewnym, że nie przejdzie znowu za żółtą linię. - Są tak małe, że wagony przejadą nad nimi.

   Na jego twarzy widać było ogromną ulgę, gdy po odjeździe pociągu pojawiły się znowu. I wtedy jedna z nich wzięła w pyszczek orzeszek i umknęła z nim.

    - Może to mama mysz - powiedział Donny - i zabierze go do domu dla swoich dzieci.

    - Możliwe - powiedziałem. - A co byś powiedział na to, żebyśmy i my poszli do domu. Czy ty nie jesteś głodny?

    Niechętnie kiwnął potakująco głową.

    - Ale czy nie moglibyśmy zostać jeszcze chwileczkę? Spójrz, tam jest jeszcze jedna.

   - Ale naprawdę chwileczkę - odpowiedziałem. Żeby być zupełnie szczerym muszę przyznać, że i mnie bawiło przyglądanie się tym stworzonkom. Myszy były w metrze od niepamiętnych czasów. Przyglądałem się im jako dziecko. Były sprytne, nie tak jak na filmach rysunkowych; ale jednak na swój sposób sprytne. Przypuszczałem, że już niedługo Donny poprosi o jedną na własność i zawczasu próbowałem ułożyć sobie dobrą odpowiedź, chociaż przypuszczałem, że prawda będzie najlepsza: jego matka nigdy by się na to nie zgodziła. "Ty jesteś twarda, Sheilo, gdybyś mogła, nie dawałabyś mi go nawet na weekendy".

   Ale nigdy nie poprosił. Może był na to za mądry, nawet mając siedem lat. Jednak myszy fascynowały go nadal. Mówił do nich tak, jak się przemawia do zwierząt w zoo czy wiewiórek w parku. Pomyślałem, że on naprawdę potrzebuje czegoś do kochania i starałem się coś wymyślić zabierając go w nowe, cudowne miejsca, na przedstawienia kukiełkowe, do cyrku, wesołego miasteczka. Ale chociaż wszystko to sprawiało mu przyjemność, jednak najbardziej lubił stać na peronie metra i przyglądać się myszom.

    - Chciałbym zejść tam na dół, pobawić się z nimi - powiedział.

   - Bałyby się ciebie.

   - Wcale n i e. Byłbym ich przyjacielem.

   - Mogłyby cię pogryźć.

   - Byłbym dla nich miły, tatusiu.

   Mocno trzymałem jego dłoń. - Linie są pod napięciem. Gdybyś ich dotknął mogłoby cię zdrowo porazić. Pamiętasz jak się sparzyłeś patelnią? Pamiętasz jak to bolało?

   - Myszy przechodzą przez tory.

   - One biegają po podkładach, dlatego są bezpieczne. Szyny zrobione są z metalu i są pod napięciem. Myszy mogą się prześliznąć pod nimi, bo są małe. A ty nie.

    - Uważałbym.

   - A kiedy byś się próbował bawić, mógłby przejechać cię pociąg.

   Pokazał jedną z nisz zostawionych w ścianie, żeby pracujący przy torach robotnicy mieli gdzie się cofnąć przed nadjeżdżającym pociągiem.

    - Tam mógłbym się schować.

   - To zbyt niebezpieczne - powiedziałem stanowczo.

   Podniósł na mnie wzrok.

   - Ja tylko mówiłem, co bym chciał, tatusiu - odezwał się cicho: - Nie bądź na mnie zły.

   Musiałem go przytulić, żeby pokazać, że wcale nie jestem zły.

   Nigdy nie wspominałem jego matce o tych "chętkach". Wiedziałem, że do mnie miałaby pretensje, że nie opiekuję się odpowiednio jej synem. Dla niej najlepszą metodą było dać mu parę klapsów, gdy tylko zaczął mówić o zabawie z myszami i to wybiłoby mu ten pomysł z głowy. Zawsze mówiła nie" nie .podając powodu i nie dopuszczając do jakiejkolwiek dyskusji. Jemu. Mnie. Jej odpowiedzi były zawsze ostre i krótkie, a jeżeli j e j styl ci nie odpowiadał... cóż, najlepszym rozwiązaniem było odejść. Albo zostałoby się wyrzuconym. Trudno powiedzieć, czy mi się przytrafiło to pierwsze czy drugie. Jedyne co wiedziałem, to że nie byłem mężem, którego ona potrzebowała czy chciała. I nieodpowiednim ojcem dla jej syna. Prawdopodobnie przez cały tydzień tłumaczyła Donny emu, że wszystko co ja mu mówiłem w sobotę było złe. Zrobiło mi się żal chłopca. I siebie samego. Pewnego dnia zmusi go do dokonania wyboru między nią a mną i sądzę, że to ja będę tym, który przegra. Więc nie mówiłem mu "nie", nie krzyczałem na mego i nie karatem go, ponieważ chciałem, żeby nasz wspólny czas był miły, żeby zostawił mnóstwo przyjemnych wspomnień nam obu. Za to mnie nienawidziła.

   Od tego dnia zaczęliśmy kupować po dwie paczuszki orzeszków. Jedną dla Donny'ego, drugą dla myszy. Donny wyjaśnił ślepcowi wszystko bardzo dokładnie, a ten uśmiechnął się i wziął od nas dwie ćwierćdolarówki. Nie powiedział, i ja zresztą też nie, że służba porządkowa metra częstuje raczej myszy trucizną i nie byłaby zachwycona tym, że ktoś je karmi.

   Czasami miałem lekkiego stracha stojąc obok Donny'ego rzucającego orzeszki na tory. Rozglądałem się wiedząc, że mam zakłopotany wyraz twarzy, szukając wzrokiem jakiegoś gliniarza, który podejdzie znienacka, żeby walnąć nam wykład na temat stosowania się do przepisów. Wszędzie wokół wisiały oczywiście napisy informujące, że do wyrzucania śmieci służą kosze, ale ludzie zazwyczaj je ignorowali, ciskając na tory niedopałki, resztki śniadania w zgniecionych papierach czy przeczytane gazety. Ale Donny znał te napisy i wiedział, że jeżeli zobaczy policjanta, orzeszki zostaną w kieszeni. Mając siedem lat wiedział już, że nie chodzi o to, żeby nie robić rzeczy niedozwolonych, ale by nie dać się złapać.

   Nim Donny skończył osiem lat zdążył już opowiedzieć ślepcowi o tym co robi przez cały tydzień, o szkole, o kolegach i o swojej matce. Ślepiec uśmiechał się nie mówiąc wiele w zamian, zachęcał tylko Donny'ego monosylabami, żeby ten paplał dalej. Powoli pogawędki te przestały mnie peszyć, już nie przestępowałem z nogi na nogę przeszkadzając mijającym mnie w pośpiechu ludziom. Miałem wrażenie, że znam go tak jak sprzedawcę w sklepie, w którym codziennie robiłem zakupy. A jednak, poza tym, że jest ślepy i sprzedaje w metrze orzeszki po dwadzieścia pięć centów za paczkę, nie wiedziałem o nim nic.

   Ich ulubionym tematem były myszy. Donny z zapałem opowiadał co ostatnio zrobiły, jak gramoliły się przez kratkę wyciągu lub uciekały z orzeszkiem, a ślepiec potakiwał.

   Gdy Donny po raz dziewiąty czy dziesiąty powiedział rozmarzonym cichym głosem: "Chciałbym się z nimi pobawić", ślepiec przechylił głowę na bok, tak jakby mógł go widzieć i zapytał :

   - Naprawdę chciałbyś? - O tak! Tak!

   - No cóż, w takim razie może będę ci mógł pomóc. Automatycznie pokręciłem głową, ale uprzytomniwszy sobie, do kogo się zwracam, powiedziałem:

    - Proszę nic chłopcu nie obiecywać, nie sądzę, żeby jego matce się to podobało.

   Gdy odwrócił głowę w moją stronę, w jego ciemnych okularach błysnęły odbite światła tunelu.

   - Nie musimy nic mówić jego matce - powiedział i znowu odwrócił się do Donny'ego.

    - Czy umiesz zachować sekret, synu?

   - O tak - powiedział Donny.

   - A twój tata?

   Donny spojrzał na mnie.

   - Tatusiu, umiesz?

   - To zależy - odpowiedziałem - nie, jeżeli to by było dla kogoś niebezpieczne. - Pomysł, żeby Donny miał za bardzo zbliżyć się do myszy nie podobał mi się. Myszy są brudne, roznoszą choroby, nieraz nawet wściekliznę. Ostatecznie to nie są myszy laboratoryjne.

   - Myszy mają bardzo ostre zęby.

   - Nie ma żadnego niebezpieczeństwa - powiedział ślepiec.

   Położyłem dłoń na ramieniu Danny'ego.

   - Myślę, że musimy już iść, bo spóźnimy się na mecz.

   - Ale tu chodzi o sekret, tato. Na mecz możemy pójść innym razem.

   Spojrzałem na ślepca.

   - O czym pan mówi?

   - Tutaj jest za dużo ludzi, żeby o tym rozmawiać, ale pokażę wam.

   - Co chce nam pan pokazać i gdzie?

   - Zobaczycie, kiedy tam dojdziemy. To nie jest daleko. Chcecie iść?

   - Tatusiu, p r o s z ę .

   - Gdzie to jest?

   - Parę minut drogi stąd.

   Spojrzałem na Donny'ego, widziałem, że aż się pali, żeby pójść ze ślepcem. Nie umiałem sobie wyobrazić, co ten chce nam pokazać. A właściwie m o g ł e m wyobrazić sobie całą masę rzeczy, których jednak zdecydowanie nie chciałbym pokazywać Donny'emu.

   - A co to jest? - zapytałem. - Rodzaj prywatnej menażerii? Pomyślałem o klatkach pełnych myszy, strzępach gazet walających się dokoła, odpadkach i insektach.

    - Obiecuję, że to będzie dla pana interesujące - powiedział ślepiec - i miłe.

   Zmarszczyłem brwi, starając się przybrać surowy wyraz twarzy.

   - A ile to kosztuje?

   - Och tato, proszę.

   Spojrzałem jeszcze raz na mojego syna. No cóż, nie musiałem oglądać tego meczu.

   - No dobrze - zdecydowałem. - Jeżeli to nie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin