Imperium Grozy 1 - Zapada cien wszystkich nocy.rtf

(657 KB) Pobierz

Glen Cook

 

Zapada cień wszystkich nocy

 

Przełożył Jan Karłowski

 


PROLOG:

Lato 994 roku Od ufundowania Imperium Ilkazaru

Koniec polowania

 

Zalane błękitnym światłem pomieszczenie wydrążone w litej skale. Czterech mężczyzn już czekało. Wszedł piąty.

– Miałem rację. – Znużenie i okrywający go kurz zdradzały trudy przebytej podróży.

– Gwiezdny Jeździec siedzi we wszystkim po uszy. – Rozparł się w krześle.

Pozostali czekali.

– Kosztowało to życie dwunastu moich ludzi, jednak opłaciło się. Przesłuchałem trzech mężczyzn, którzy towarzyszyli Adeptowi do Malik Taus. Ich świadectwo było przekonujące. Aniołem Ucznia okazał się Gwiezdny Jeździec.

– W porządku – odparł ten, który podejmował decyzje. – Ale gdzie on teraz jest? I gdzie jest Jerrad?

– Dwa pytania – jedna odpowiedź. Góra Grzmotu.

Wobec braku reakcji nowo przybyły ciągnął dalej.

– Zginęła większość moich najlepszych agentów. Ale wiadomość dotarła: małego staruszka i skrzydlatego konia widziano w pobliżu Grot Starożytnych. Jerrad zabrał ze sobą gołębie. Ptasznik przyniósł jednego z nich dokładnie w chwili, gdy wróciłem do domu. Jerrad odkrył obozowisko starego u stóp góry. Ma ze sobą Róg. – Ostatnia uwaga rozbrzmiała nutą histerycznego niemalże podniecenia.

– Wyruszamy rankiem.

Róg ten, Róg Gwiezdnego Jeźdźca, Windmjirnerhorn, zasłynął jako róg obfitości. Człowiek, który potrafiłby wydrzeć go z rąk właściciela i podporządkować swoim rozkazom, nie potrzebowałby troszczyć się już o nic, mógłby tworzyć bogactwa zdolne kupić cały świat.

Cała piątka snuła marzenia o odbudowie dawnego imperium, zagrabionego ich przodkom.

Czas pogrzebał ich imperium. Nie było już na świecie niszy, którą mogłoby wypełnić. To były marzenia, nic więcej. Większość z nich doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jednak niezmiennie trwali przy swoim, wiedzeni siłą tradycji, chęcią sprostania wyzwaniu oraz zapałem przepełniającym tych dwóch, którzy rozmawiali.

 

* * *

 

– Tam w dole – oznajmił Jerrad, wskazując na pogrążony w wieczornym półmroku głęboki, porośnięty zielonymi sosnami wąwóz. – Obok wodospadu.

Reszta z trudem zdołała dostrzec niknący w oddali dym obozowego ogniska.

– Co on zamierza?

Jerrad wzruszył ramionami.

– Tylko tam siedzi. Od miesiąca. Z wyjątkiem jednej nocy w ubiegłym tygodniu, kiedy to pofrunął na koniu gdzieś z powrotem na wschód. Wrócił następnego dnia przed zmierzchem.

– Wiesz, jak tam zejść?

– Dotąd nie podchodziłem bliżej. Nie chciałem go przestraszyć.

– W porządku. Lepiej od razu zabierzmy się do tego. Wykorzystajmy resztę światła, jaka nam została.

– Rozłączmy się i wpadnijmy na niego ze wszystkich stron. Jerrad, cokolwiek się stanie, nie pozwól mu dopaść Rogu. Zabij go, jeśli będzie trzeba.

Było po północy, kiedy zaatakowali starca, a zaczęliby jeszcze później, gdyby nie wzeszedł księżyc.

Gwiezdny Jeździec obudził się na odgłos kroków i z oszałamiającą prędkością rzucił w kierunku Rogu.

Jerrad skoczył pierwszy, z nożem w dłoni. Starzec w pół drogi zmienił kierunek ruchu i wykonał zadziwiający skok na grzbiet skrzydlatego konia. Zwierzę wzbiło się w niebo wśród odgłosów przypominających łopot smoczych skrzydeł.

– Wymknął się! – złorzeczył przywódca. – Przeklęty! Przeklęty! Przeklęty!

– Szybkonogi stary pierdziel – zauważył któryś.

– Co za różnica? – powiedział Jerrad. – Mamy to, po co przyszliśmy.

Przywódca uniósł pękaty Róg.

– Tak. Teraz już go mamy. Zalążek Nowego Imperium. A Wiatrołak będzie jego kamieniem węgielnym.

– Chwała Imperium! – wykrzyknęła reszta, wzorem swych przodków, aczkolwiek z różnym entuzjazmem.

Z wysoka dobiegł stłumiony, odległy dźwięk, który mógł być echem śmiechu.

 


1

Lata 583-590 OUI

Wkracza na arenę świata

 

Kiedy kaci w kapturach wznosili ozdobnie ciosany pal stosu, dziecko płakało u ich stóp. Gdy przyprowadzili kobietę, o oczach czerwonych od płaczu i rozwichrzonych włosach, chciało do niej pobiec. Kat pochwycił je delikatnie i złożył w ramionach zdumionego starego wieśniaka. Gdy mężczyźni w kapturach rozkładali wokół niej wiązki chrustu, kobieta w niemym błaganiu patrzyła na dziecko i mężczyznę, nie widząc nic poza nimi. Kapłan udzielił jej sakramentów, ponieważ według jego religii była bez winy. Zanim powrócił na przypisane mu w czas obrzędu miejsce, potrząsnął jaskrawo pomalowanym kropidłem z końskiego włosia nad jej potarganymi włosami, obsypując ją uśmierzającym ból pyłkiem lotosu snu. Zaintonował modlitwę za jej duszę. Główny oprawca dał znak, by zaczynać. Jego pomocnicy przynieśli głownię. Kat przyłożył ją do wiązek chrustu. Kobieta spoglądała na swoje stopy, jakby nie rozumiejąc, co się dzieje. A dziecko nie przestawało płakać.

Rolnik, z charakterystyczną dla wieśniaków szorstką delikatnością, pocieszał chłopca i odniósł go do miejsca, skąd nic już nie mogli usłyszeć. Wkrótce mały przestał szlochać, jakby pogodził się z okrutnymi kaprysami Przeznaczenia. Stary człowiek postawił go na ulicy wyłożonej brukowaną kostką, lecz nie wypuszczał z dłoni jego ręki. Sam znał gorycz żalu i wiedział, że strata musi doznać ukojenia, aby nie przerodziła się w zaciekłą nienawiść. Ten chłopiec pewnego dnia zostanie mężczyzną.

Mężczyzna i chłopiec przeciskali się przez rozbawione tłumy – Dzień Egzekucji zawsze był w Ilkazarze świętem – malec podskakiwał, aby nadążyć za maszerującym szybko wieśniakiem. Otarł łzy wierzchem brudnej dłoni. Opuściwszy okolice Pałacu, wkroczyli w dzielnicę slumsów, a potem poszli cuchnącymi uliczkami, pod gąszczem rozwieszonego prania, aż dotarli do placu zwanego Rynkiem Wieśniaków. Stary człowiek zaprowadził chłopca na stragan, za którym wśród melonów, pomidorów, ogórków i warkoczy kukurydzy rozsiadła się starsza kobieta.

– Więc – zagadnęła dźwięcznym głosem. – Cóżeś ty przyprowadził, Royal?

– Ach, zobacz, Mama, jakie biedactwo – odparł. – Widzisz te smugi łez? Chodź tu, chodź, dostaniesz coś słodkiego. – Podniósł chłopca i wszedł za stragan.

Kobieta przetrząsnęła małe zawiniątko i wyciągnęła cukierek.

– Proszę, mały. To dla ciebie. Siądź, Royal. Za gorąco, żeby włóczyć się po mieście – spojrzała nad głową chłopca i pytająco uniosła brwi.

– Gorący dzień, o tak – odparł Royal. – Ludzie Króla znów spalili czarownicę. Była młoda. Czarny kaptur kazał mi zabrać stamtąd dziecko.

Stojący w cieniu starej kobiety chłopiec żałośnie spoglądał wielkimi oczami. Lewą piąstką przyciskał do ust twardy jak kamień cukierek. Prawą ocierał resztki płynących łez. Ale już ucichł. Wyglądał niczym mały bożek.

– Pomyślałem sobie, że moglibyśmy go wychować – powiedział Royal miękko, niepewnie. Myśl ta zahaczała o bolesne dla obojga kwestie.

– To wielka odpowiedzialność, Royal.

– Tak, Mama. Ale sami nie mamy dzieci. Jednak kiedy nas zabraknie, będzie komu zostawić gospodarstwo, a i on będzie miał z czego wyżyć. – Nie powiedział tego jasno, ale zrozumiała, że oddałby gospodarstwo każdemu, byle nie królowi, który odziedziczy je, jeśli nie będą mieli potomka.

– Odtąd będziesz przygarniał wszystkie sieroty, jakie znajdziesz?

– Nie. Lecz wychowanie tego jest obowiązkiem, który nałożyła na nas Śmierć. Jak mielibyśmy Ją zlekceważyć? Poza tym czyż poprzez wiosny i lata, aż po jesienie, nie żyliśmy rozpaczliwą nadzieją, że drzewo kiedyś wyda owoc? Czy mam służyć tej ziemi jak niewolnik, ty zaś tu sprzedawać jej plony po to jedynie, aby zostawić po sobie trochę srebra zakopanego pod podłogą drewutni? Albo żeby starczyło na chłopski grób?

– W porządku. Ale jesteś zbyt dobry jak na ten świat. Choćby dlatego, że poślubiłeś mnie, wiedząc, iż jestem bezpłodna.

– Nigdy nie żałowałem.

– Zatem zgadzam się.

Dziecko przyjęło to wszystko w milczeniu. Kiedy staruszka skończyła, odjęło rękę od oczu i położyło w jej złożonych na podołku dłoniach.

 

* * *

 

Dom Royala, położony nad brzegiem Aeos, dwie ligi w górę rzeki od miasta Ilkazar, napełnił się życiem. Pomieszczenia, niegdyś pokryte patyną i kurzem, z wolna obracające się w ruinę, zajaśniały nowym blaskiem. Małżeństwo wydobyło z kryjówki monetę, za którą kupili farby, gwoździe i tkaninę na zasłony. Miesiąc po przybyciu dziecka dom wyglądał jak nowy. Pokryte dawniej skorupą brudu garnki i patelnie lśniły teraz nad paleniskiem. Wymieciono nagromadzone nieczystości, spod których ukazała się podłoga z twardego drewna. Na dachu złotym blaskiem lśniła nowa strzecha. Niewielki pokój na tyłach domu przeobraził się w baśniowy świat, z małym łóżeczkiem, szafką ręcznej roboty i jednym krzesłem dla dziecka.

Zmiana była na tyle wyraźna, że nie uszła niczyjej uwagi. Przyszedł królewski poborca, aby odebrać należne podatki. Royal i staruszka właściwie nie zwrócili nań uwagi.

Lecz choć ofiarowali mu całą swą miłość i serce, dziecko nigdy nie powiedziało „dziękuję”. Było dość grzeczne, nie sprawiało kłopotów i w jakiś smutny sposób kochało ich, ale ani razu się nie odezwało – choć czasem, późną nocą, Royal słyszał, jak płacze w swoim pokoju. Przyzwyczaili się do jego milczenia i z biegiem czasu nie próbowali już nakłonić go do mówienia. Doszli do wniosku, że być może nigdy nie potrafił mówić. Nieszczęścia tego rodzaju nie należały do rzadkości w mieście tak okrutnym jak Ilkazar.

Zimą, gdy ziemię pokrywał śnieg, rodzina nie opuszczała domu. Royal uczył chłopca zajęć gospodarskich: strugania, obierania i łuskania kukurydzy, jak się wędzi i rozwiesza bekon oraz posługuje piłą czy młotkiem. A także gry w szachy, w których chłopiec wkrótce stał się mistrzem. Royala często zdumiewała jego bystrość, zapominał bowiem, że dzieci nie są wcale mniej bystre od dorosłych, brakuje im jedynie wiedzy.

Minęła zima. Dziecko urosło i stało się mądrzejsze, lecz nie odezwało się ani słowem. Nazwali go Varth, co w ich języku znaczyło Milczek. Nadeszła wiosna i Royal zaczął pracować w polu. Varth towarzyszył mu, chodząc za pługiem, rozbijając grudki ziemi bosymi stopami. Wkrótce zakiełkowały młode pędy. Varth pomagał pielić, stawiał tyczki na pomidory i rzucał kamieniami w ptaki, aby odstraszyć je od melonów. Staruszka uznała, że w przyszłości będzie dobrym gospodarzem. Wyglądało na to, że ma zamiłowanie do życia na roli.

Latem, kiedy dojrzały melony, zaczerwieniły się pomidory, a kabaczki osiągnęły wielkość zielonych maczug, Varth pomagał w żniwach, układając i ściągając ładunek z wozu Royala. Staruszka przeciwna była temu, aby chłopiec wracał do IIkazaru, ale Royal uznał, że z pewnością już o ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin