McAllister Anne - W drodze do jej serca.pdf

(436 KB) Pobierz
A cowboy's pursuit
Anne McAllister
W drodze do jej serca
(A cowboy's pursuit)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Trzaśniecie tylnych drzwi wyrwało Artiego Gilliama z błogiej drzemki. Sen zmorzył go
w fotelu, teraz zamrugał oczami i sprawdził, która godzina.
– Na lunch trochę za wcześnie – zauważył, gdy do pokoju wkroczył Jace Tucker. – A
może zegarek mi stanął?
Dostał ten zegarek od ojca zaraz po zakończeniu pierwszej wojny światowej, a więc miał
on już pełne prawo odmówić posłuszeństwa, lecz Artie miał nadzieję, że tak się nie stanie.
Sam miał już dziewięćdziesiątkę i wierzył, że stary czasomierz jeszcze go przeżyje.
– Nie przyszedłem na lunch – odburknął Jace i wpatrując się w niego gniewnie, dodał: –
Wróciła!
– Wróciła – powtórzył Artie z zainteresowaniem. Doskonale wiedział, kogo Jace ma na
myśli.
Dla Jace’a Tuckera liczyła się tylko jedna kobieta na świecie: Celie O’Meara. To było
jasne jak słońce, mimo że nie opowiadał o swoich sprawach sercowych. Był w tym tak
powściągliwy, że równać się z nim mógł tylko sam Artie, wspominając swe problemy sprzed
dobrych sześćdziesięciu lat.
Jace był na tyle przystojnym facetem, że zdobycie kobiety nie powinno stanowić dla
niego żadnej trudności, on nie miał jednak w sobie nic z podrywacza.
Artie westchnął w duchu i wzruszył ramionami.
– Celie – warknął Jace dla wyjaśnienia.
– Aaa, jak miło. – Artie starał się udawać, że nie wiedział, o kogo chodzi.
Tymczasem Jace w swych znoszonych kowbojskich butach chodził wściekle po pokoju w
tę i z powrotem i Artiemu przyszło do głowy, że jego dywan może tego nie przetrwać.
– Myślałem, że chcesz, żeby wróciła – rzekł, unosząc brwi.
Jace pominął to milczeniem. A przecież nie było dnia, aby po powrocie z pracy w sklepie
z artykułami żelaznymi, lub z rancza, gdzie ujeżdżał konie, nie zapytał o wiadomości od
kogoś z rodziny Celie. Cały klan O’Meara dziesięć dni temu wyjechał na Hawaje na ślub
siostry Celie, Polly, ze Sloanem Gallagherem.
Artie żałował, że sam nie wziął udziału w tej ceremonii, ale jego serce ostatnio trochę
niedomagało i lekarz kategorycznie zabronił mu podróży samolotem przez pół świata.
Przystał na to pod warunkiem, że będą do niego telefonować. Miał więc dokładne relacje ze
ślubu, który odbył się na plaży, i z przyjęcia weselnego z udziałem ekipy filmowej Sloana, i
zawsze dzielił się tymi wiadomościami z Jace’em. Dzwoniła Joyce, matka Celie, potem
telefonowali nowożeńcy i najstarsza córka Polly, Sara. Raz zadzwoniła nawet sama Celie.
Teraz jednak Jace był nachmurzony, ręce wcisnął w kieszenie i nerwowo przytupywał,
nie mogąc ustać spokojnie w miejscu.
– Myślałem, że się ucieszysz, jak wróci – podjął znów Artie.
– Myślałem, że odzyskała rozum – wybuchnął Jace.
– O co ci chodzi? – zdziwił się Artie. – Przecież nie wywołała żadnego skandalu na ślubie
135463764.001.png
Polly i Sloana, prawda?
Wszyscy w Elmer wiedzieli, że Gelie od lat miała słabość do Sloana Gallaghera,
kowboja, który został aktorem. Postawiła nawet na niego wszystkie swoje oszczędności
podczas organizowanej w lutym kowbojskiej aukcji, gdzie mogła wygrać weekend z nim w
Hollywood.
Co więcej, wygrała! Jeżeli jednak rzeczywiście była w nim zakochana, a Artie wcale nie
był tego pewien, to weekend w Hollywood chyba ją z tego wyleczył. Mówiła o Sloanie w
samych superlatywach, lecz od tej pory traktowała go raczej jak brata.
I bardzo dobrze, ponieważ Sloan zakochał się w jej siostrze, Polly. Mogła z tego
wyniknąć przykra sprawa, lecz na szczęście tak się nie stało. Celie była zachwycona, kiedy
Sloan i Polly zaproponowali jej, by była pierwszą druhną na ich ślubie.
Coś jednak musiało się stać, bo Jace przygarbił się, zacisnął pięści i z zaciętą miną patrzył
w okno. Staremu, doświadczonemu kowbojowi, jakim był Artie, przypominał buhaja, który
ma właśnie zaatakować.
– Chyba nie przypomniała sobie znowu o Williamsie? – zapytał zdezorientowany.
Matt Williams rzucił Celie dziesięć lat temu. Była jeszcze prawie dzieckiem, miała
zaledwie dwadzieścia lat i zakochała się w nieodpowiedzialnym wyrostku, który nie umiał
docenić tego, co miał. Ona jednak nie dawała sobie tego wytłumaczyć. Rozstanie z Mattem
spowodowało u niej załamanie i napełniło nieufnością wobec mężczyzn.
Artie był zdania, że w takiej sytuacji przede wszystkim należy się jak najszybciej
pozbierać, a potem rozejrzeć za kimś innym. Celie jednak zareagowała zupełnie inaczej.
Zaszyła się we własnym domu ze stosami ilustrowanych pism i filmów wideo i ostatnie
dziesięć lat spędziła pogrążona w marzeniach o Sloanie Gallagherze.
O ile Artie wiedział, to od chwili, gdy Matt ją rzucił, z nikim się nie spotykała, aż do dnia
tej aukcji, w której postawiła na Sloana. Tylko że on był już wtedy zainteresowany Polly.
– Matt to drań i wszyscy o tym wiemy – burknął Jace.
– Nie zaręczyła się przecież z jakimś gogusiem na Hawajach? – Ta myśl poraziła Artiego
jak grom z jasnego nieba.
– Nie. – Jace z gniewem zerwał z głowy kowbojski kapelusz i teraz miął jego rondo w
dłoniach.
– O co więc chodzi, do diabła? Przecież wróciła, a na to w końcu czekałeś. – Gestem
uciszył ewentualne protesty ze strony Jace’a. – Nie powiesz mi chyba, że już zdążyliście się
pokłócić?
Nie było tajemnicą, że Celie i Jace mają ze sobą na pieńku i trudno im się dogadać. Po
pierwsze, ona była uroczą, dobrze wychowaną dziewczyną, on zaś rozrabiaką, który długo nie
posiedział spokojnie. Jakby tego było mało, Artie wiedział, że według Celie to właśnie Jace
zainspirował Matta, by z nią zerwał. Miała więc o nim wyrobione zdanie, i nie było to
bezpodstawne. Jace rzeczywiście cieszył się dużym mirem wśród młodych kowbojów,
którym imponowała jego kawalerska fantazja i powodzenie u kobiet. Teraz już bardzo się
ustatkował, ale nadal potrafił dobrze się zabawić.
Jace’owi, jakiego Artie zdążył poznać w ciągu ostatnich kilku miesięcy, zdarzało się
135463764.002.png
wypić kilka piw i pograć w bilard w barze „Pod Kroplą Rosy”, nigdy jednak nie wracał w
nocy pijany – a wracał zawsze. Nie sprowadzał też do domu dziewczyn.
Myślał tylko o Celie, ale ona o tym nie wiedziała.
Jace nie był facetem, który by się afiszował ze swoimi uczuciami; przeciwnie, krył je pod
grubą warstwą szorstkości i sarkazmu, nic więc dziwnego, że Celie nie miała pojęcia, co czuł.
– Wy dwoje i świętego wyprowadzilibyście z równowagi – mruknął Artie, kiedy Jace
znów zaczął chodzić nerwowo po pokoju. – Jace! Przecież widziałeś się z nią dzisiaj najwyżej
przez pięć minut. Czym cię tak rozgniewała?
– Wyjeżdża!
– Co takiego?
– Przecież słyszałeś. Wyjeżdża! – Jace miał minę na pół wściekłą, na pół zbolałą. Jego
błękitne oczy, zwykle jasne jak bezchmurne niebo, pociemniały.
– Co to, u diabła, znaczy? Dokąd niby miałaby wyjechać?
– Pamiętasz, jak wybrała się na rejs dla samotnych? Rzeczywiście, Artie pamiętał to
doskonale. Kiedy Celie wróciła z Hollywood po weekendzie ze Sloanem, wyleczona ze
swego wieloletniego zadurzenia, postanowiła wziąć życie w swoje ręce. Nie oznaczało to
jednak wcale, że ma zamiar paść w ramiona Jace’a, choć on miał chyba taką nadzieję.
Nie, bardzo niedługo potem, już w kwietniu, wybrała się w rejs dla samotnych.
Jace nie mógł pojąć, na co jej to potrzebne, a i Artie był zdania, że nie ma sensu szukać
szczęścia gdzieś daleko, skoro tuż pod bokiem miała samotnego faceta, który ją kocha. Celie
jednak nie pytała nikogo o opinię.
– Nie wiem, jakim cudem może sobie pozwolić na następny taki rejs – powiedział teraz. –
To są kosztowne przyjemności.
– Owszem, może – warknął Jace przez zaciśnięte zęby – jeśli ją tam zatrudnią.
– Zatrudniają?
– Dzisiaj rano przyszła właśnie po to, żeby mi to powiedzieć. Rozpromieniona i radosna
jak poranek, śliczna jak zwykle, wręczyła mi wymówienie. „Chciałabym, żebyś wiedział, że
za dwa tygodnie wyjeżdżam – Jace przedrzeźniał melodyjny sposób mówienia Celie. –
Dostałam pracę na statku wycieczkowym, więc nie będę ci już więcej działać na nerwy”. –
Przy ostatnich słowach znów zacisnął dłonie w pięści, w wyrazie bezsilnej wściekłości.
Artie poczuł, że nagle zakłuło go w sercu. Trochę się niepokoił, gdy zdarzało mu się coś
takiego, lecz jeszcze bardziej martwił się teraz o Jace’a.
Wprawdzie Artie miał już prawie dziewięćdziesiąt jeden lat, ale był nadal bardzo
żywotny. Pamiętał jeszcze, jakie to uczucie, kiedy patrzy się na kobietę, pragnąc jej bardziej
niż czegokolwiek innego na świecie. Jest to coś na kształt głodu i pustki wewnętrznej, które
każą mężczyźnie iść za tą wybraną jak lunatyk. Jemu samemu też się to zdarzało, kiedyś w
dalekiej przeszłości.
Była to jedna z przyczyn, że przyjął Jace’a do pracy u siebie. Chciał dać mu szansę.
Celie miała swoją własną firmę – salon piękności i wypożyczalnię kaset wideo C&S,
gdzie ona zajmowała się strzyżeniem i masażem leczniczym, a jej siostrzenica Sara
wypożyczała filmy – lecz mimo to prawie codziennie przychodziła i pomagała Artiemu w
135463764.003.png
jego sklepie z artykułami żelaznymi.
Kiedy Artie przeszedł zawał serca, mogła nawet sama poprowadzić dalej sklep i dałaby
sobie radę. Celie taka była: życzliwa, miła, troskliwa; dziewczyna, która nie odmówi pomocy
starszemu człowiekowi ani nikomu, kto jej potrzebuje. Taka dziewczyna byłaby naprawdę
dobrą żoną.
Byłaby dobrą żoną dla Jace’a Tuckera.
Kiedy Artie odkrył, że Jace się w niej kocha, uznał, że musi mu trochę pomóc. Dlatego
gdy po zawale przebywał w szpitalu, zatrudnił Jace’a jako swego zastępcę. Nawet kiedy
wrócił do domu, udawał nieco słabszego, niż był naprawdę, żeby młodzi więcej czasu
spędzali we dwójkę i aby ich sprawy sercowe wreszcie się ułożyły.
Tylko że nic z tego nie wyszło.
Trudno byłoby znaleźć dwoje większych uparciuchów niż oni. Celie wbiła sobie do
głowy, że Jace jest nadal taki, jaki był w wieku dwudziestu trzech lat, i nie przyjmowała do
wiadomości, że mógł się zmienić. On zaś milczał zawzięcie i za nic nie zdradziłby się ze
swoimi uczuciami. Pracowali razem już prawie pięć miesięcy i, na oko sądząc, ich wzajemne
stosunki raczej się pogarszały.
– A więc, co masz zamiar z tym zrobić? – zapytał Artie prowokująco. Miał nadzieję, że
Jace zdobędzie się wreszcie na jakiś krok, który powstrzyma Celie od wyjazdu.
– Upiję się! – rzucił wściekle Jace i dodał: – A potem znajdę sobie inną dziewczynę!
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z domu, trzasnąwszy drzwiami tak, że wszystkie szyby
zadrżały.
Artie westchnął i rozłożył ręce bezradnie. Ci młodzi naprawdę nie umieli cieszyć się
życiem.
Celie O’Meara marzyła o miłości i o małżeństwie, odkąd sięgnęła pamięcią. W
dzieciństwie, kiedy jej siostry, Mary Beth i Polly, bawiły się w Indian i kowbojów, albo w
doktora, ona bawiła się w „mamę” lub „żonę”. Czasem zadawała sobie pytanie, czy kiedy w
wieku dziewiętnastu lat zaręczyła się z Mattem, nie był to po prostu dalszy ciąg tej zabawy.
Oczywiście, ta refleksja pojawiła się znacznie później. Wówczas była głęboko
przekonana, że kocha Matta Williamsa, a co gorsza, myślała, że i on ją kocha.
Kiedy ją rzucił, czuła się zdruzgotana; świat jej się zawalił; załamały się nadzieje,
marzenia i plany. Zdawało jej się, że jest nieudacznicą, której nic już w życiu nie czeka.
Skoro Matt publicznie ją odrzucił, musiała być nic niewarta jako kobieta. Dręczyło ją to
niczym wstydliwe, widoczne dla wszystkich znamię.
– Musisz spotykać się z innymi, przyzwoitszymi chłopakami – radziły jej siostry.
– To tak, jakbyś spadła z konia – powiedział jej Artie Gilliam. – Po prostu trzeba się
pozbierać i wsiąść znowu.
Matka zaś pocieszyła ją, że na Matcie Williamsie świat się nie kończy i że na pewno trafi
w końcu na swojego mężczyznę.
Nic z tego do Celie nie docierało. Nie miała zamiaru „wsiadać znowu”. Już raz została
upokorzona. Zaufała mężczyźnie i oddała mu swe serce, a on wdeptał je w piach. Miała
zaczynać od nowa i dopuścić, by coś takiego się powtórzyło? W żadnym razie.
135463764.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin