Crowe Evelyn A. - Czy on naprawde istnieje.pdf

(850 KB) Pobierz
Reunited
80094803.001.png
Evelyn A. Crowe
CZY ON NAPRAWDĘ ISTNIEJE?
1
Zabłądziła. Zgubiła drogę. Bezsensownie i beznadziejnie zabłądziła. Na domiar złego, jakby tego
było mało, nieoczekiwanie zapadł zmrok; światło dzienne ustąpiło miejsca ciemności i nagle w
środku dnia nastała noc. Niespodziewana ciemność przestraszyła ją najbardziej. Mroczna otchłań
pochłaniająca cienie sprawiła, że Sydney poczuła się tak, jak gdyby była jedyną żywą istotą na
świecie. Gdzieś w pobliżu uderzył piorun, rozległ się ogłuszający grzmot, runęło z hałasem drzewo.
Sydney zatrzęsła się cała jak pod wpływem elektrycznego wstrząsu. Wiatr wył, łamiąc gałęzie. Do
tego deszcz... Potworna ulewa, oberwanie chmury. Strugi wody waliły o szyby samochodu z siłą
pneumatycznego młota, poddając w wątpliwość sens działania wycieraczek. Ich rozpaczliwe ruchy
przypominały próby powstrzymania powodzi za pomocą łyżeczki do herbaty.
Sydney rozpaczliwie wczepiła palce w kierownicę, aż zbielały kostki jej dłoni. Pochyliła się do
przodu, próbując dostrzec drogę w nikłych światłach samochodu. Kompletnie straciła orientację.
Ciemność wchłonęła białą linię i Sydney nie miała pojęcia, po której stronie szosy właściwie się
znajduje; nie mogła wykluczyć, że jedzie środkiem... Próbowała się zatrzymać i przeczekać burzę,
ale próba postoju zakończyła się niepowodzeniem: samochód natychmiast zaczął się zsuwać w
stronę rowu pełnego rwącej wody. Droga chyba wcale nie miała żwirowanego pobocza.
Pomyślała, że sama jest sobie winna. Popełniła fatalny błąd. Sytuacja, w jakiej się znalazła, jest
jedynie jego konsekwencją. Niepotrzebnie przystanęła na tej kretyńskiej stacji benzynowej, żeby
pójść do toalety i napić się coli. Gdyby tego nie zrobiła, nie byłoby tego wszystkiego. Po co wdała
się w rozmowę ze staruszkiem przy kasie i zapytała go od niechcenia, na swoje nieszczęście, czy
przypadkiem nie zna jakiejś krótszej drogi do Wallace? Chciała ominąć autostradę! Zachciało jej
się skrótów, to teraz ma. Gdyby go nie posłuchała, nie znalazłaby się w takich opałach. Gdyby nie
pojechała tą cholerną drogą... Ale pojechała i stało się to, co się stało. Zabłądziła i nie wie, co robić
dalej. Stanąć nie może, a dalsza jazda jest czystym samobójstwem.
Nie mogła pojąć, dlaczego właściwie zabłądziła. Miała wrodzony zmysł orientacji, świetnie
odczytywała mapy i orientowała się w terenie. Natychmiast zapamiętywała każdy skręt, każdy
znak, najmniejszy szczegół. Ponadto miała jeszcze to, co jej ojciec nazywał „wewnętrzną busolą” -
szósty zmysł, który podpowiada wędrownym ptakom właściwy kierunek drogi. Nigdy w życiu
jeszcze nie zabłądziła!
Jak to się stało, że nie zauważyła objawów nadciągającej burzy? Jak mogła tego nie spostrzec?
Przecież coś musiało ją zapowiadać! Jak mogła zlekceważyć wszystkie znaki na niebie i ziemi! Nie
była w stanie tego zrozumieć. A może huragan nadszedł bez ostrzeżenia? Była dopiero trzecia po
południu, typowy letni dzień, skręciła właśnie w wiejską drogę, kiedy ostre słońce Teksasu nagle
zgasło. Zdążyła tylko zauważyć w lusterku nadciągającą złowrogą chmurę i zanim zdołała coś
zrobić - a co ona takiego, na Boga, mogła właściwie zrobić? - czarna kurtyna błyskawicznie
zapadła, odcinając ją od reszty świata. Wiatr z dziką furią szarpał drzewami, porywając złamane
gałęzie w szaleńczy tan wokół samochodu. Teksas słynie z niespodziewanych zmian pogody, ale ta
burza to po prostu koszmar. Najgorsze są grzmoty. Za każdym uderzeniem gromu Sydney kuliła się
nad kierownicą, czując, jak drży ziemia pod samochodem. Była sama wśród piorunów i błyskawic,
zdana na łaskę wiatru i deszczu na drodze prowadzącej nie wiadomo dokąd.
Na sekundę oderwała wzrok od zalanej wodą szosy i zerknęła na szybkościomierz. Posuwała się z
prędkością dziesięciu kilometrów na godzinę! O przyspieszeniu nie mogło być mowy. Przez głowę
przemknęła jej absurdalna myśl, że gdyby nie pojechała na skróty, nie byłoby burzy. To tak, jakby
powiedzieć, że bez jej decyzji nie byłoby huraganu... Tak czy owak, może mieć żal tylko do siebie.
Sama jest sobie winna. No, może niezupełnie. Jest jeszcze jeden winowajca. Jej szef ma w tym
swój udział i zamierzała mu to powiedzieć. Oczywiście, jeśli będzie miała okazję. Jeśli uda jej się
dotrzeć żywej do Wallace, zaraz do niego zadzwoni i powie mu bez ogródek, co sądzi o jego
genialnych pomysłach. Jak to on powiedział?
- Pochodzisz z Teksasu, Sydney, znasz to środowisko, wiesz jak się zachować, bo masz to
we krwi. Ciebie nie będą mogli potraktować jak pierwszego lepszego pismaka, jak jakiegoś
dziennikarzynę z „Washington Post”. Senator James Darcy Fowler przyjmie cię z otwartymi
ramionami.
Akurat prawda! Senator Fowler zgodziłby się na wywiad, nawet gdyby miała dwie smocze
paszcze i syczała jak jadowity wąż. Znała polityków na wylot. Wcale jej się nie paliło do tego
spotkania; prawdę mówiąc, wcale nie miała na nie ochoty. Przetarła ręką zmęczone oczy i znowu
wlepiła je w szybę. Nie czas na medytacje. Teraz nie wolno jej myśleć o niczym innym. Musi się
skupić nad tym, co robi. Nad tą cholerną, zalewaną strugami wody drogą. Łatwo powiedzieć...
Jej nieposłuszne myśli odrywały się od rzeczywistości i krążyły gdzieś daleko, wokół spraw nie
mających nic wspólnego z obecnym niebezpieczeństwem. Tak jakby szalejący tuż obok huragan
wcale jej nie dotyczył.
Po prostu za dużo pracuje. Ostatnio chyba przedobrzyła. Propozycja szefa, żeby przeprowadzić
wywiad z Fowlerem, spadła na nią w momencie krańcowego wyczerpania. W chwili słabości wizja
powrotu w rodzinne strony, „do korzeni”, wydała jej się bardzo pociągająca. Dom, rodzina,
wspomnienia z dzieciństwa podsunięte przez usłużną pamięć, nabrały nagle charakteru prawdziwej
pokusy.
Co ty sobie znowu wymyśliłaś, biedna dziewczyno? - pomyślała z westchnieniem. Przecież tak
naprawdę nie miałaś chwili spokoju w tym domu, z którego uciekłaś przy najbliższej sposobności.
Cała twoja praca była tylko pretekstem, żeby tam nie wracać. O mało nie pocałowałaś szefa w łysą
głowę, kiedy się dowiedziałaś, że i tym razem możesz tam jechać tylko po to, żeby zrobić wywiad!
A on oczywiście, stary szakal, jest szczęśliwy, że może to wykorzystać i znowu posłużyć się tobą
jak... Jak zwykle.
Zdała sobie sprawę, że mówi do siebie, co ostatnio zdarzało jej się coraz częściej, i pokręciła
głową. Najwyższa pora opuścić Waszyngton i poszukać sobie czegoś w Teksasie. Na przykład w
Dallas. Polityczna scena stolicy, dawniej tak fascynująca, przestała być dla niej atrakcją. Prawdę
mówiąc, przyprawiała ją o mdłości. Jeszcze jedno spotkanie, na którym dorośli mężczyźni
zachowują się jak dzieci w piaskownicy, jeszcze jedna dawka wystudiowanej hipokryzji i
górnolotnych słów bez najmniejszego pokrycia i... zacznie rzygać.
Zdjęła rękę z kierownicy i rozprostowała palce, nie spuszczając drogi z oczu. Spróbowała się
skoncentrować. Jeden nieostrożny ruch i znajdzie się w rowie pełnym rwącej wody. Zmrużyła oczy,
próbując przeniknąć wzrokiem ciemność. Nagle zdała sobie sprawę, że bardzo się boi. Strach, który
nagle dotarł do jej świadomości, wcale nie był związany z sytuacją, w której się znalazła. Napełniło
ją to dodatkowym niepokojem. Coś ją dręczyło, jakaś myśl albo uczucie; coś było nie tak. Poczuła
się nieswój o, tak jakby wszystkie dotychczasowe punkty odniesienia nieoczekiwanie przestały
istnieć. Była zawieszona w próżni. Serce zaczęło walić jej jak młot, w ustach poczuła suchość.
Miała dziwne wrażenie, że wstrząsają nią dreszcze, chociaż w rzeczywistości wcale nie drżała.
Drżał świat wokół niej. To wszystko ten huragan, ta burza. Znowu przetarła oczy. Zmęczenie,
ciemność, nagła zmiana pogody, wichura - wszystko to sprawia, że rozum zaczyna płatać figle.
Nagle potężna błyskawica rozdarła niebo i jej światło rozjaśniło drogę przed samochodem.
Sydney wzdrygnęła się i na ułamek sekundy zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, ujrzała
mężczyznę. Stał na środku drogi, tuż przed maską samochodu. Gwałtownie wcisnęła hamulce, ale
samochód nie zatrzymał się; powolnym ruchem zaczął sunąć w stronę rowu.
Kurczowo ścisnęła kierownicę, próbując umknąć poślizgu. Spięta, czekała na odgłos ciała
uderzającego o maskę samochodu. Nic takiego nie nastąpiło; słyszała tylko swój ciężki oddech.
Samochód błyskawicznie obrócił się, przez moment jechał bokiem, a potem zaczął zsuwać się z
drogi. Poczuła, że przód auta o coś uderza i wyrżnęła głową w kierownicę. Po chwili pojazd znalazł
się w rowie. Poczuła dojmujący ból głowy, doszedł ją trzask gnącej się blachy. Matka zawsze
mówiła, że Sydney ma „zakuty łeb”, tym razem jednak wszystko wskazywało, że szyba okazała się
twardsza od jej głowy. Zrobiona z solidniejszego materiału. Trafiła kosa na kamień. Ujrzała nagły
błysk kolorowych świateł, jakby fontannę sztucznych ogni, potem nadeszła nowa fala bólu... i
wszystko pogrążyło się w czerni.
Kiedy odzyskała przytomność, nie bardzo wiedziała, co się stało. Usiłując nie poruszać obolałą
głową i unikając gwałtownych ruchów, spróbowała rozeznać się w sytuacji. Wokół niej w dalszym
ciągu panowała ciemność; omdlenie musiało nie trwać zbyt długo. Wzięła głęboki oddech,
przymknęła oczy, a potem otworzyła je znowu. Kątem oka zobaczyła, że burza przechodzi. Deszcz
prawie ustał, lecz wycieraczki jednostajnym ruchem pełniły swoją powinność. Ich stukot odbijał się
bolesnym echem w jej głowie. Poczuła metaliczny smak w ustach. Natychmiast zrozumiała:
benzyna! Wnętrze było wypełnione oparami benzyny.
Samochód lada chwila może wybuchnąć! Ta myśl napełniła ją przerażeniem i jednocześnie dodała
sił. Trzeba coś zrobić! Musi stąd uciec! Przede wszystkim należy wyłączyć silnik. Zgasić światła...
Zawahała się; lęk przed ciemnością jednak przeważył. Nie może pozostać w mroku. I wtedy
poczuła, że lęk nagle niknie, a rodzi się spokój. Tak jakby nagła cisza wypełniła wszystko wokół,
niosąc z sobą bezruch i ukojenie. Gdyby nie dotkliwy ból głowy i ramienia, gotowa była zasnąć.
Jak dobrze byłoby oprzeć głowę, zamknąć oczy i pogrążyć się we śnie, choćby na chwilę. Już miała
to zrobić, kiedy poczuła, że coś zimnego dotyka jej stóp.
Lekko schyliła obolałą głowę i przez chwilę nie pojmowała, co się dzieje. Jej stopy tkwiły w
wodzie. Rów, rwąca woda, no tak, przecież samochód ześliznął się z szosy. Wszystko stawało się
jasne. Skoro samochód wpadł do rowu, to woda musi dostać się do środka. Wizja pojazdu
unoszonego rwącym prądem zadziałała natychmiast. Panika dodała jej sił i Sydney przystąpiła do
działania.
Odpięła pasy, przesunęła się na miejsce pasażera i chwyciła klamkę. Szarpnęła, lecz drzwi ani
drgnęły. Coś, pewnie woda, blokowało je od zewnątrz. Nagle stały się ciężkie jak ołowiane drzwi
sejfu. Usłyszała szum wody. Jak długo to potrwa? Ile czasu jej zostało? Kiedy woda całkowicie
wypełni samochód i rwący potok porwie ją z sobą? Ponownie szarpnęła za uchwyt - z tym samym
rezultatem. Szybko otworzyła okno i wysunęła głowę. Próbowała krzyczeć, wzywać pomocy.
Odpowiedziała jej cisza. Pustka. Dokoła nie było żywej duszy. Nie może liczyć na niczyją pomoc.
Zdana jest wyłącznie na siebie. Poczuła, że ogarnia ją panika.
Uspokój się, Sydney! Zastanów się, pomyśl!
Świetna idea!
Ponownie wystawiła głowę z okna, żeby stwierdzić, że wołanie o pomoc nie ma wielkiego sensu.
Pogłębia tylko poczucie pustki i osamotnienia. Wzmaga beznadzieję. Poczuła na twarzy chłodne
krople deszczu i pomyślała, że jakoś tak musi wyglądać wolność. Owszem, ale nie dla niej. Na
razie nie może nawet myśleć o wolności. Musi działać, wydostać się stąd. Może zdoła prześliznąć
się przez okno? Przypomniała jej się torba. Torba, a właściwie przepastny wór, który wszędzie z
sobą nosiła. Miała w niej notatki, taśmy, magnetofon; nigdy się z nią nie rozstawała. Sięgnęła na
oślep za siebie i wymacała znajomy kształt. Przyciągnęła wór ku sobie, potem chwyciła brzeg okna,
wychyliła się i mocno podciągnęła na rękach...
Nie bardzo wiedziała, co było potem. Musiało minąć kilka minut Chyba znowu zemdlałam,
pomyślała. Kiedy ostrożnie spróbowała się wyprostować, ostry ból przeszył jej głowę. Oswoiła
oczy z ciemnością i rozejrzała się. Siedziała na skraju drogi, a wrak samochodu leżał w dole i
podrygiwał w strumieniu wody. Było jej potwornie zimno, głowa pękała od bólu, powróciło
uczucie straszliwego osamotnienia. Poczuła, że za chwilę rozpłacze się z żalu nad sobą.
Tylko się nie rozczulaj, jak widać znowu wpakowałaś się w niezłą historię. Trudno, nie pierwszy
raz i nie ostatni. Teraz pomyśl, co z tym fantem zrobić. Przecież musi być jakieś wyjście.
W mdłym blasku przebijającym się przez ciemne chmury dostrzegła na tle drzew jakieś cienie.
Próbowała nie patrzeć w tamtą stronę. Pewnie to złudzenie. Przecież na tym odludziu nie ma żywej
duszy, to tylko wyobraźnia płata jej figle.
Swoją drogą nie powinna tak siedzieć na poboczu. Gotowa jeszcze spowodować następny
wypadek i napytać sobie nowej biedy. Tylko co właściwie ma robić? Nie miała najmniejszego
pojęcia. Deszcz z wolna ustał. Była przemoczona do suchej nitki, mokre włosy jak hełm oblepiały
jej głowę. Przymknęła oczy i próbowała myśleć, ale zamiast tego pogrążyła się w odrętwieniu.
- Czy coś się pani stało?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin