Lennox Marion - O jedno dziecko za dużo.pdf

(529 KB) Pobierz
Tytuł oryginału: The Baby Affair
Tytuł oryginału:
The Baby Affair
Pierwsze wydanie:
Mills & Boon Limited 1999
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z
Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych
- jest całkowicie przypadkowe.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Tu chyba jest o jedno dziecko za dużo!
O mój Boże, westchnęła w duchu Ellen Silverton, rzucając
niespokojne spojrzenie w kierunku doktora Jocka Blaxtona. To
musiało się tak skończyć, pomyślała. Doktor Blaxton nie jest
w końcu tak naiwny i mało spostrzegawczy, żeby nie zauważyć
moich sztuczek. Od tygodnia przecież nie robię nic innego, tylko
zamieniam łóżeczka, wynoszę i wnoszę na salę dzieci...
Co jednak zrobić, żeby prawda nie wyszła jeszcze na jaw?
Muszę pomóc Tinie... Za wszelką cenę muszę pomóc Tinie.
Doktor Tina Rafter pracowała w szpitalu w Gundowring od
bardzo niedawna. Tydzień temu przyszła do Ellen bliska zała-
mania; była blada na twarzy i miała oczy pełne łez.
- Złożę wymówienie - oznajmiła. - Inaczej sobie nie pora-
dzę, nie mogę przecież przynosić dziecka do pracy.
- Ależ oczywiście, że możesz - zapewniła ją Ellen. - Nikt
tego na pewno nie zauważy.
I rzeczywiście nikt nie zauważył, poza Jockiem Blaxtonem.
A niech go diabli wezmą! Ten człowiek miał chyba dodatkową
parę oczu! Jak teraz odwrócić jego uwagę?
- Co ty opowiadasz?
Jock Blaxton potrząsnął plikiem kart pacjentów przed nosem
pielęgniarki.
- Posłuchaj mnie dobrze, Ellen. Widzę przecież, że coś tu
MEDICAL ROMANCE - 132
406734440.002.png
jest nie w porządku, ale nie wiem co. Tylko dlatego, że jesteś
ode mnie dwadzieścia lat starsza, nie możesz...
- Jestem starsza, a poza tym znałam twoją mamę - pociąg-
nęła nosem Ellen, chcąc odwrócić uwagę Jocka od łóżeczek
dziecinnych, których było rzeczywiście za dużo. - Twoja mama
była niezwykłą kobietą! - mówiła dalej. - Bardzo się przyjaź-
niłyśmy...
- Przestań mnie zagadywać! - Oczy Jocka ciskały błyska-
wice. - Chcę wiedzieć, co się tu dzieje!
- A co się ma dziać?
Doktor Blaxton spojrzał z ukosa na Ellen. Może ja rzeczy-
wiście robię z igły widły? Cóż by tu się mogło dziać? W ską-
panym w słońcu szpitalu w Gundowring, położonym na wy-
brzeżu Nowej Południowej Walii, nigdy nic się przecież nie
„działo".
Dla Jocka było tu nawet za cicho i za spokojnie. Spędził
w Gundowring pierwszych dziesięć lat swego życia, po śmierci
matki wyjechał, aby wrócić po upływie dwudziestu lat. Namó-
wił go do tego dyrektor szpitala, Struan Maitland, któremu pilnie
był potrzebny położnik. Ciągnęły go też z powrotem wspomnie-
nia szczęśliwego dzieciństwa, pełne obrazów morza i słońca.
Ponadto nie umiał sobie do tej pory znaleźć miejsca. Czegoś mu
brakowało, choć sam nie wiedział czego...
Cokolwiek by to było, już po roku pobytu w Gundowring
zrozumiał, że i tutaj tego nie znajdzie, męczyła go tu bowiem
monotonia. Doktor Blaxton był człowiekiem czynu, potrzebne
mu było aktywne, urozmaicone życie, po powrocie więc z ur-
lopu w Londynie, który bardzo mu przypadł do gustu, zaczął
myśleć o przeprowadzce.
Teraz jednak, niespodziewanie, ma do rozwiązania problem.
Sytuacja, w jakiej się znalazł, wymaga działania. Na oddziale
znajduje się bowiem o jedno dziecko za dużo...
- Jak widzę, postanowiłaś nie odpowiadać na moje pyta
nie... - Wziął do ręki pierwszą z kart małych pacjentów. - Jody
Connor - przeczytał nazwisko. - Jody ma dwa tygodnie - do
dał, rozglądając się wokół. - O, tam jest Jody... - Położył pa
piery na łóżeczku dziecka i sięgnął po drugą kartę.
Ellen przełknęła nerwowo ślinę. Sytuacja stawała się poważ-
na. Co będzie z Tiną?
- Muszę... zanieśc Benjamina do jego mamy. - Ellen pode-
szła do najbliższego łóżeczka. - Trzeba go nakarmić. A Lucy
Fleming powinna wrócić...
- Usiądź, proszę. - Jock położył rękę na ramieniu Ellen.
- Nie ruszaj teraz żadnego dziecka.
- Ale...
- Usiądź! - Podprowadził ją do krzesła. - Ponoszę odpo-
wiedzialność za ten oddział i chciałbym w końcu zrozumieć, co
tu się dzieje. W czasie nocnych dyżurów pielęgniarki chcą się
mnie także jak najszybciej pozbyć! Ciekaw jestem dlaczego.
- Pewnie cię po prostu unikają - mruknęła Ellen. - Chyba
wiesz, jaką się cieszysz opinią...
- Pojęcia nie mam, co tu o mnie mówią. - Jock rozkładał
na małych łóżeczkach karty pacjentów.
- Łatwo się chyba domyśleć - westchnęła, śledząc wzro-
kiem Jocka zatrzymującego się po kolei przy każdym łóżeczku.
Zrobiłam wszystko, co mogłam, pocieszała się. Ale co teraz
będzie? Czy doktor Blaxton zechce wyciągać z tego konse-
kwencje?
Kiedyś Ellen znała go dobrze. Przyjaźniła się serdecznie
z jego matką i Jock dorastał razem z jej synami. Pani Blaxton
406734440.003.png
8
9
wkrótce zmarła. Chłopiec, z natury bardzo uczuciowy, długo nie
mógł dojść do siebie. Pan Blaxton także przeżył bardzo śmierć
żony i wyprowadził się z Jockiem do miasta. Ellen zobaczyła
Jocka dopiero po dwudziestu latach, gdy wrócił do Gundowring
jako położnik.
Przyjrzała mu się uważnie. Ma, tak jak w dzieciństwie, cie-
mną karnację i czarne włosy. Jest teraz wysoki, ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu, szczupły i wysportowany... A gdy spoj-
rzy na ciebie tymi swoimi niebieskimi oczami, które przybierają
odcień granatu, gdy zupełnie niespodziewanie wybuchnie
zaraźliwym śmiechem...
Pacjentki go uwielbiały, a wszystkie niezamężne pielęgniar-
ki wzdychały do niego. Nikt jednak nie rozumiał, dlaczego Jock
trzymał się z dala od ludzi i gdy tylko nadarzała się okazja,
wyjeżdżał za granicę lub przynajmniej do Sydney.
Nie dają mu pewnie spokoju wspomnienia, uznała Ellen.
Dręczy go coś, co przeżył w przeszłości i chyba boi się życia,
strachem napawa go miłość...
No tak, tylko że to wszystko nie ma najmniejszego związku
z sytuacją, w której się teraz znajduję, pomyślała sobie. Cieka-
we, jak mu wytłumaczyć obecność w szpitalu jednego maleń-
stwa więcej...
- Jeśli mi nie pozwalasz zanieść Benjamina do matki - za-
częła, próbując ratować sytuację - muszę przynajmniej ją o tym
uprzedzić. Ona na pewno się już denerwuje...
Jock nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. W ręce pozostała
mu jeszcze tylko karta Jasona. Odszukał chłopczyka i położył ją
na jego łóżeczku. Rozejrzał się potem uważnie dookoła i
uśmiech rozjaśnił mu twarz. A więc miałem rację, pomyślał z
zadowoleniem, patrząc na stojące tuż obok różowe łóżeczko,
w którym leżała maleńka dziewczynka. Najwyraźniej umiem
jeszcze liczyć! - To ja już pójdę...
- Zostań! - rzucił krótko. - Jak widzisz, nie jest tak źle
z moją matematyką. Jak się nazywasz, maleńka? - zwrócił
się do dziewczynki.
Dziewczynka spała głęboko. Mogła mieć cztery do pięciu
tygodni, miała delikatną buzię, a na głowie rude kędziorki.
- Powiedz mi, Ellen...
- Ja naprawdę muszę już iść...
- Najpierw będziesz mi musiała przedstawić tę młodą osobę
- Zaraz zajrzę...
- Do karty? Przejrzałem wszystkie karty; nie ma u nas karty
tego maleństwa.
- Musi być.
- Posłuchaj mnie, Ellen...
- Kiedy ja naprawdę nie mam czasu na podobne rozmowy
- rzuciła, ruszając w kierunku drzwi.
Jock zagrodził jej drogę.
- Pierwszy raz widzę tę dziewczynkę na oczy - mówił.
-Nigdzie też nie ma jej karty...
- To pacjentka Giny - wybąkała Ellen.
Gina Buchanan, żona doktora Struana Maitlanda, była leka-
rzem pediatrą. Razem z mężem przebywała teraz na urlopie.
Jock pokiwał głową. Ellen straciła najwyraźniej głowę, skoro
zaczyna opowiadać podobne historie.
- Wiesz przecież, że Gina wyjechała, ale przed wyjazdem
przekazała mi wszystkich pacjentów i dokładnie opowiedziała
o każdym z nich. Jednak o tej czterotygodniowej dziewczynce
nie wspomniała ani słowem.
406734440.004.png
10
O JEDNO DZIECKO ZA DUŻO
O JEDNO DZIECKO ZA DUŻO
11
- Ona ma pięć tygodni...
- Zgadza się. - Pokiwał głową, biorąc delikatnie maleńkie
zawiniątko w swe wielkie ręce. - Widzę, że ją znasz - dodał
cicho. - A jak ona się nazywa?
- Rose.
- Rose - powtórzył. Dziewczynka poruszyła się we śnie,
a maleńka buzia rozjaśniła się uśmiechem. - Bardzo piękne
imię, w sam raz dla takiej ślicznej osóbki. Ale musisz mi po-
wiedzieć, co tu się w ogóle dzieje.
- Kiedy ja nie...
- Chcę się wreszcie czegoś dowiedzieć - przerwał jej i Ellen
zrozumiała, że będzie musiała powiedzieć prawdę.
Powoli uniosła głowę i spojrzała Jockowi Blaxtonowi pro-
sząco w oczy.
- Robimy to wszystko dla Tiny...
Dla Tiny?! Z wrażenia omal nie upuścił zawiniątka. Przyglą-
dał się z niedowierzaniem dziewczynce, a potem spojrzał zdu-
miony na Ellen.
- Masz na myśli doktor Rafter?
- Tak - wybąkała Ellen. - Zgodziłyśmy się...
- Kto się zgodził?
- Ja się zgodziłam...
- Zgodziłaś się zaopiekować dzieckiem doktor Rafter?
- Gdybym tego nie zrobiła, Tina nie mogłaby pracować
w nocy na ostrym dyżurze - odparła Ellen. - Ty zupełnie nic
nie rozumiesz. Tina jest w beznadziejnej sytuacji, nie stać jej
w dodatku na płacenie...
- Nie stać jej na opłacenie opiekunki do dziecka? - spytał
z niedowierzaniem.
- Ty nic nie rozumiesz - powtórzyła Ellen. - Siostra...
- Rzeczywiście, chyba nic z tego nie rozumiem - przerwał
jej ostrym głosem. - Doktor Rafter pracuje u nas od dwóch
tygodni. Kiedy starała się o pracę, nie wspomniała ani słowem
o dziecku. O pracę zaś starało się poza nią pięć osób.
- A co by to zmieniło, gdyby wspomniała o dziecku?
- Gdybyśmy wiedzieli, że ona liczy na naszą pomoc w opie-
ce nad jakimś dzieckiem...
- Pan doktor najwyraźniej się zapomina - wybuchnęła El-
len. - To nie jest jakieś dziecko. To jest dziewczynka imieniem
Rose i my ją wszyscy kochamy. I proszę o nic nie winić Tiny.
To ja jej zaproponowałam opiekę nad dzieckiem i to ja jej do-
radziłam, żeby nic nikomu o małej nie mówiła.
- A to dlaczego?
- Na pewno doskonale zdajesz sobie sprawę, że Wayne
Macky nigdy się nie zgodzi, żeby Tina przynosiła z sobą dziec-
ko, chyba że Struan wyraziłby na to zgodę, ale jak wiesz, Struan
wyjechał na trzy miesiące.
- Przecież Tina ma u nas tylko zastępstwo - zauważył
chłodno Jock. - Nie miała w ogóle prawa podejmować tej pracy,
skoro nakłada to na nas obowiązek opieki nad jej dzieckiem.
- Nie mogę już tego dłużej słuchać - zdenerwowała się
Ellen. - Tina nie jest jakąś tam sobie dziewczyną, która objęła
zastępstwo. Chyba dobrze wiesz, że ona stąd pochodzi, wszy-
scy ją znamy...
- Ja jej nie znam - przerwał Jock. - Ma dwadzieścia osiem
lat, stąd wniosek, że musiała mieć zaledwie pięć lat, kiedy stąd
wyjeżdżałem. Nie znając jej, nie mogę patrzeć na tę całą sprawę
przez palce tak jak wy.
- A ponadto najwyraźniej nie czujesz do niej sympatii...
- Nie czuję! I wcale się z tym nie kryję - odburknął. - Mó-
406734440.005.png
12
O JEDNO DZIECKO ZA DUŻO
O JEDNO DZIECKO ZA DUŻO
13
wiłem już o tym Struanowi. Nie podoba mi się, że właśnie ona
dostała tę pracę, bo nie wydaje mi się, żeby była nią specjalnie
zainteresowana. Lekarz musi być oddany chorym, nawet wtedy,
gdy sprawuje tylko zastępstwo, a ona zdążyła już dwa razy
spóźnić się do pracy...
- Posłuchaj mnie. Tina ma tutaj rodzinę, której jest bardzo
potrzebna , musi się do tego opiekować tym dzieckiem...
- I wymyśliła sobie, że szpital jej w tym pomoże.
- Mylisz się - zauważyła kategorycznie Ellen. - Tina do-
brze wie, że Wayne Macky nigdy się na to nie zgodzi. Gdy
podpisywała umowę, nie przypuszczała, że będzie się musiała
zajmować w nocy dzieckiem, a kiedy już do tego doszło, posta-
nowiła zrezygnować z pracy. Ale... - przerwała Ellen, czerwie-
niąc się - ja zdawałam sobie sprawę, jak bardzo ona potrzebuje
tej pracy. Wszystkie zresztą pielęgniarki dobrze o tym wiedzą.
Znamy przecież Tinę od urodzenia...
- Chciałbym wreszcie wiedzieć, co tu się dzieje? - przerwał
Jock. - Jeżeli dobrze rozumiem, pielęgniarki w nocy doglądają
Rose na oddziale?
- Zgadłeś! - Ellen ujęła się pod boki, patrząc mu śmiało
w oczy. - Ale jeśli doniesiesz o tym...
- Chciałaś powiedzieć: Jeśli powiadomię o tym Wayne'a
Macky'ego?
- Zgadza się! Jeśli dowie się o tym Wayne Macky, nie omie-
szka z pewnością zawiadomić zarządu szpitala, a ten...
- Wyrzuci natychmiast doktor Rafter i jej dziecko.
- No właśnie. A cała odpowiedzialność spadnie wtedy na
ciebie. Nie mam pojęcia, dlaczego nie lubisz Tiny. To wspaniała
dziewczyna.
- Tylko że nasz szpital nie jest przechowalnią dzieci. A jeśli
to maleństwo zostanie przy okazji zainfekowane paciorkowcem
złocistym, co czasem się w szpitalu zdarza...
- Przestań! - Ellen nerwowo przygryzła usta.
Nieraz mówiły o tej możliwości z Tiną, i na samą myśl o
tym robiło im się gorąco. Tina nie miała jednak wyjścia.
Podjęła decyzję o pozostawieniu córki w szpitalu w odruchu
rozpaczy, zdając sobie przy tym doskonale sprawę z czyhające-
go zagrożenia.
- Gronkowca na razie nie mamy - ciągnął Jock - lecz ja nie
mogę wyrazić zgody na przetrzymywanie w szpitalu zdrowego
dziecka przez trzy miesiące! Myślę w dodatku, że doktor Rafter
nie ma prawa tego od nas wymagać. Otrzymuje wysoką pensję,
no i jest dorosłą kobietą, zdawała więc sobie chyba sprawę, jakie
obowiązki czekają na nią przy małym dziecku.
- Tylko że...
- Mowy nie ma - przerwał jej, obejmując mocniej małe
zawiniątko. - Wiem, że masz dobre serce i pewnie trudno by ci
było powiedzieć jej to wszystko. Ja zrobię to jednak z łatwością.
- Dlaczego ty jej tak nie lubisz?
- Bo ma pusto w głowie i nie traktuje poważnie swoich
obowiązków - odrzekł, zaciskając gniewnie wargi. - Cała ta
historia z Rose... Nietrudno zgadnąć, dlaczego tu przyjechała.
Pewnie musiała po prostu wyjechać z poprzedniego miejsca...
I zanim Ellen zdążyła coś odpowiedzieć, Jock odwrócił się
i wyszedł.
Szedł korytarzem w kierunku izby przyjęć, czując, jak ogarnia
go coraz większa złość. Tina Rafter... Od pierwszej chwili
był przeciwny jej kandydaturze. Robiła
406734440.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin