Rozdział 7 .doc

(37 KB) Pobierz

Rozdział siódmy

Nad trzecią opcją wolałam w moim wyczerpaniu nawet nie myśleć, ta jednak właśnie weszła do środka.
Dokładnie w momencie, gdy Edward lodowatym językiem dotknął skóry mojej szyi i zaniepokojona podniosłam powieki, ktoś otworzył drzwi z nadludzką szybkością. Dysponowałam zbyt ludzkim wzrokiem, by móc zobaczyć, jak Carlisle wbiega i chwyta ramię Edwarda. Wszystko, co zauważyłam, to szarpnięcie moim ciałem, gdy odrywał go ode mnie. Wszystko, co widziałam, to pozycja, w której się znaleźli, gdy znowu znieruchomieli: Carlisle chwycił kołnierz koszuli Edwarda i przyparł go gwałtownie do ściany, a sam Edward przewiercał go na wskroś czarnymi, pozbawionymi tęczówek oczami. Wszystkim, co czułam, była ciepła ciecz, która nadal sączyła się z mojej wargi.
- Nie powinieneś może pospacerować chwilę na świeżym powietrzu? – Głos Carlisle’a brzmiał intensywnie i nieswojo, jakby Edward bronił się przed jego uchwytem o wiele bardziej, niż na to wyglądało.
- Nie idź! – Z moich wypełnionych krwią ust wydobył się jedynie ledwie zrozumiały bulgot. Czerwone krople zdobiły moją bladą szyję i białą koszulę nocną.
Carlisle obrzucił Edwarda zmartwionym spojrzeniem, w końcu jednak odwrócił głowę. Edward osunął się po ścianie na podłogę. Jego wargi drżały.
- Co ty wyprawiasz? – zganił mnie Carlisle cicho, powoli zbliżając się w moją stronę. Jego oczy, choć pozostały jasne, były wściekłe.
- To nie było celowe – w dalszym ciągu bulgocząc, odparłam jego jawne przypuszczenie.
Chciałam przełknąć trochę krwi, która zalewała mi usta i utrudniała mówienie, jednak nie potrafiłam się do tego zmusić.
Ciągle jeszcze rozgniewany złapał za pościel i wykorzystał ją jako opatrunek na moją ranę. Biel natychmiast przesiąkła mocniejszą czerwienią.
- Przecież to wszystko nie musi skończyć się tragicznie - wyszeptał, starając się zataić przede mną swoje zniechęcenie.
Ostrożnie zerknęłam w stronę Edwarda, który nadal siedział na podłodze, opierając się o ścianę. Ukrywał przede mną swoje przerażające, czarne oczy.
- Tak mi przykro! – wymamrotałam w opatrunek, a on potrząsnął głową. Przyglądanie się temu nagłemu ruchowi znów wzmogło moje zawroty głowy.
Szybko i bez brania oddechu, powiedział: - To nie twoja wina, Bello. To był tylko nieszczęśliwy wypadek.
- Nic byś mi nie zrobił, wiem o tym! – skłamałam.
Nie wierzył w to nawet przez sekundę.
- Proszę cię! – błagałam i mimo, że mój głos był słaby, jeszcze bardziej stłumiony przez pościel, którą miałam opatrzone usta, dało się słyszeć tę prośbę.
Tak gwałtownie, że aż się przestraszyłam, Edward odwrócił do mnie swoją bladą twarz i jak zawsze czarne oczy, i wpatrywał się we mnie, pieniąc się ze złości.
- Co? O co mnie prosisz? Nadal jestem przy tobie, chociaż ten zapach odbiera mi zmysły. Chociaż wszystko we mnie skręca się z pragnienia. Chociaż w tej chwili nie interesuje mnie nic innego, poza tą cudownie pachnącą krwią, która mnie do siebie przyzywa. Chociaż nie mogę odepchnąć od siebie wizji, w których z przerażającą łatwością pozbawiam cię życia i w końcu biorę sobie to, czego od ciebie chcę. A to tylko dlatego, że mnie o to poprosiłaś. Więc czego jeszcze sobie życzysz? Zrobię naprawdę wszystko!
Sam Carlisle wydawał się wystraszony. Nie mówiąc już o mnie.
- Ja po prostu dłużej tego nie zniosę, Bello!
I już klęczał przy moim łóżku, trzymając moją dłoń w swojej, chociaż cała była wymazana krwią.
Wpatrywał się we mnie zrozpaczony.
- Nie mogę dłużej znieść oglądania cię takiej kruchej. Nie chcę być dla ciebie niebezpieczeństwem. Nie chcę, żebyś w ogóle musiała znowu znaleźć się w niebezpieczeństwie. Nie powinnaś jeszcze kiedykolwiek być słaba i nie chcę nigdy więcej bać się, że stracę cię na zawsze. Zrobię wszystko, co konieczne, Bello. Wszystko!
Ten moment był najmniej idealnym, jaki mogłam sobie wyobrazić. Wydawał się taki nierealny. Nawet najbardziej sadystyczny autor tego świata nie mógłby wymyślić tego lepiej.
Był środek nocy, siedzieliśmy w pogrążonym we śnie szpitalu, wszystko pokrywały krople krwi, Carlisle ciągle jeszcze przyciskał pościel do mojej dolnej wargi, kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze, i zamiast patrzeć w moje ukochane, topazowe oczy, wpatrywałam się w milczeniu w śmiertelne, czarne tęczówki Edwarda. Mimo to ten obraz przedstawiał najpiękniejszy widok w moim krótkim życiu. Nie mogłam nic odpowiedzieć, bo w mojej bezgranicznej niezdarności obryzgałabym krwią jego przerażająco piękną twarz albo zrobiła coś podobnego.
Przytaknęłam tylko.
To takie proste i jednocześnie niepokojące, wyobrazić sobie, na jak bezradną, przemęczoną i smutną musiałam w tamtym momencie wyglądać.
Edward przyglądał mi się jeszcze przez długą chwilę. Widziałam w jego oczach rosnące napięcie, rozsadzające czarne źrenice. Jednak decyzja była ostateczna. Mówił poważnie. Krew sączyła się rytmicznie na prowizoryczny opatrunek. On też przytaknął i w pośpiechu opuścił pokój.
Moja dolna warga pulsowała i szczypała długo po tym, jak skończyłam krwawić. Nie mogłam zasnąć.

Następnego ranka (kilka godzin po moim zranieniu) odwiedził mnie Charlie, który wprawdzie zmartwił się nieco widokiem nowego obrażenia, jednak jego ojcowski strach skupił się na przyczynie mojego pobytu w szpitalu. Nadal nie powiedziałam mu o guzie. Przyniósł kwiaty od Mike’a i Jessiki, życzenia powrotu do zdrowia od Angeli, czekoladki od Jacoba i perspektywę wielu stresujących wizyt w nadchodzących dniach. Mama też miała przyjść; na szczęście nie zauważył, jak na wieść o tym ogarnia mnie panika.
Carlisle co godzinę do mnie zaglądał, Emmett, Esme i Jasper (Rosalie ani razu nie znalazła się w pobliżu szpitala) przynieśli ze sobą wielkie, wytworne i drogie bukiety, zamieniając pusty szpitalny pokój w odurzająco pachnące morze kwiatów, Alice czesała mnie w zamyśleniu tak długo, że aż bolało, a Edward przez prawie godzinę kołysał mnie w swoich ramionach. Moją salę odwiedzało wiele pielęgniarek, badając mi puls, poprawiając pościel i zadając dziesiątki pytań troskliwym, współczującym tonem, jednak nie mogłam ich zrozumieć. Czułam się jak pod wodą. W ich głosach dało się słyszeć zmartwienie, ale nadal nie rozumiałam, czego ode mnie chcą, chociaż naprawdę się starałam. Dawały mi różne leki, po których przed oczami widziałam kolorowe punkciki. Usiadłam wygodnie i przyjrzałam się im.
Znowu udawało mi się zasnąć, nigdy jednak dłużej niż na kilka minut; niepokój wyrywał mnie ze snu. Dopiero po dniu, nocy i znowu prawie całym dniu tutaj, doszłam do tego, jak bardzo bezsenność wydłuża czas. Pewnego razu mój przemęczony, zaatakowany przez guz, mózg spytał, kiedy w końcu umrę. Sen wieczny! Moje ciało nie mogło już się go doczekać. Ja sama marzyłam o szybkiej przemianie. Edward nie może już dłużej czekać. Po prostu nie może!

Zarówno mój organizm, jak i umysł, były tak wyczerpane, że nie miałam już siły powstrzymywać się od snu. Prawie się z tego cieszyłam.
Śniłam o przerażającym, czarnym morzu i o falach bólu, które jednak mnie nie dosięgały. Śniłam o zatonięciu w słodkim i jednocześnie słonym zapachu rdzawych lodów. Śniłam o białej skórze, ostrych zębach i oczach o barwie bursztynu.
Śniłam o małym różowym domku ze skrzynką na listy, w którym mieszka czarny jak smoła Pan Guz.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin