Lucas George Nowa nadzieja.pdf

(910 KB) Pobierz
12001601 UNPDF
George Lucas
Gwiezdne wojny
Prolog
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...
Dawna Republika była Republik ą z legendy si ę gaj ą cej poza przestrze ń i czas. Nie trzeba pami ę ta ć ,
gdzie si ę znajdowała i kiedy powstała, wystarczy wiedzie ć , Ŝ e... była to Republika.
Kiedy ś , pod m ą dtymi rz ą dami Senatu, pod ochron ą Rycerzy Jedi, Republika rozrastała si ę i
rozkwitała. Zwykle jednak, gdy bogactwa i pot ę ga przestaj ą wzbudza ć podziw i szacunek, a
zaczynaj ą budzi ć l ę k, pojawiaj ą si ę ci, których zła wola dorównuje chciwo ś ci. To wła ś nie zdarzyło
si ę w Republice w szczytowym okresie jej rozwoju. Stała si ę niby pot ęŜ ne drzewo, wytrzymuj ą ce
ka Ŝ dy napór, lecz od ś rodka próchniej ą ce, mimo i Ŝ z zewn ą trz choroba nie była widoczna.
Za namow ą i przy pomocy niespokojnych i Ŝą dnych władzy członków rz ą du, a tak Ŝ e pot ęŜ nych
konsorcjów handlowych, ambitny senator Palpatine zdołał skłoni ć Senat, by mianował go
Kanclerzem. Obiecywał zaspokoi ć Ŝą dania niezadowolonych i odbudowa ć dawn ą chwał ę Republiki.
Jednak gdy tylko obj ą ł rz ą dy i poczuł si ę bezpieczny, ogłosił si ę Imperatorem i odizolował od skarg
poddanych. W niedługim czasie stał si ę marionetk ą w r ę kach swych doradców i pochlebców,
któtym powierzył najwy Ŝ sze stanowiska. Wołania o sprawiedliwo ść nie docierały do jego uszu.
Gubernatorzy i urz ę dnicy Imperium zdrad ą i podst ę pem zniszczyli Rycerzy Jedi, obro ń ców
sprawiedliwo ś ci w galaktyce. Strach zawładn ą ł zgn ę bionymi ludami zamieszkuj ą cymi rozproszone
gwiezdne systemy. Dla zaspokojenia osobistych ambicji cz ę sto wykorzystywano siły zbrojne
imperium, zawsze w imieniu coraz bardziej odizolowanego Imperatora.
Kilka systemów gwiezdnych zbuntowało si ę przeciw wci ąŜ nowym gwałtom. Ogłosiły, Ŝ e nie
zgadzaj ą si ę z Nowym Porz ą dkiem i rozpocz ę ły walk ę o odrodzenie Dawnej Republiki. Z pocz ą tku
było ich niewiele w porównaniu z tymi, w których Imperator wymuszał posłuch. W owych
mrocznych dniach zdawało si ę rzecz ą pewn ą , Ŝ e jasny płomie ń oporu zostanie stłumiony, nim
blaskiem nowej prawdy zdoła roz ś wietli ć galaktyk ę uciskanych i krzywdzonych ludów...
Z pierwszej Sagi "Dziennika Whills"
Znale ź li si ę w niewła ś ciwym miejscu, o niewła ś ciwym czasie. Oczywi ś cie zostali bohaterami.
Leia Organa z Alderaan, senator
Rozdział I
Ogromny l ś ni ą cy glob rzucał w przestrze ń łagodne l ś nienie barwy topazu - lecz nie był sło ń cem.
Przez długi czas oszukiwał ludzi i dopiero, gdy jego obro ń cy dotarli na poblisk ą orbit ę , zrozumieli,
Ŝ e nie jest to trzecia gwiazda, lecz le Ŝą ca w podwójnym systemie planeta.
Wydawało si ę niemo Ŝ liwe, by cokolwiek, a zwłaszcza ludzie, mogło przetrwa ć w takim ś wiecie. A
jednak dwa sło ń ca, typu G1 i G2, orbitowały wokół wspólnego ś rodka masy z zadziwiaj ą c ą
regularno ś ci ą , za ś Tatooine okr ąŜ ał je w tak du Ŝ ej odległo ś ci, Ŝ e zdołał si ę tam wytworzy ć
wprawdzie niezwykle gor ą cy, lecz do ść stabilny klimat. Wi ę ksz ą cz ęść powierzchni planety
pokrywała pustynia, a jej niezwykły, typowy raczej dla gwiazd, Ŝ ółty blask był rezultatem silnego
ś wiatła dwóch sło ń c, padaj ą cego na piaski bogate w sód. To samo ś wiatło rozbłysło nagle na
cienkiej metalicznej osłonie obiektu, p ę dz ą cego szale ń czo ku górnym warstwom atmosfery.
Zmienna pr ę dko ść statku była celowa. Nie stanowiła efektu uszkodzenia, lecz rozpaczliw ą prób ę
jego unikni ę cia. W ą skie, nios ą ce straszliwe energie smugi błyskały koło pancerza - wielobarwny
sztorm destrukcji, niby stado t ę czowych podnawek, próbuj ą cych przyssa ć si ę do wi ę kszej od siebie
i niech ę tnej im ryby.
Jednemu z promieni udało si ę dosi ę gn ąć uciekiniera. Trafił w centraln ą płetw ę . Koniec statecznika
rozpadł si ę , a metalowe i plastikowe strz ę py wytrysn ę ły w przestrze ń , l ś ni ą c jak klejnoty. Zdawało
si ę , Ŝ e cały statek zadr Ŝ ał.
Nad planet ą pojawiło si ę tak Ŝ e ź ródło tych ś mierciono ś nych promieni energii - sun ą cy oci ęŜ ale
kr ąŜ ownik Imperium o sylwetce naje Ŝ onej niby kaktus dziesi ą tkami wyrzutni. Teraz, gdy łup był
ju Ŝ blisko, przestały emitowa ć ś wiatło. W mniejszym statku, tam gdzie został trafiony, od czasu do
czasu błyskały eksplozje. W ś ród absolutnego chłodu przestrzeni kr ąŜ ownik zbli Ŝ ał si ę do swej
rannej ofiary.
Kolejna eksplozja wstrz ą sn ę ła dalekim sektorem statku, nie nazbyt jednak odległym według oceny
R2D2 i C-3PO, którzy, obijaj ą c si ę o ś ciany w ą skiego korytarza, czuli si ę jak ło Ŝ yska rozklekotanej
maszyny.
Na pierwszy rzut oka mogłoby si ę wydawa ć , Ŝ e wysoki człekokształtny Threepio jest przeło Ŝ onym,
za ś kr ę py trójnogi Artoo - wykonawc ą jego polece ń . W istocie jednak, cho ć ten pierwszy
prychn ą łby pogardliwie, słysz ą c tak ą opini ę , byli równi sobie pod ka Ŝ dym wzgl ę dem - z wyj ą tkiem
gadatliwo ś ci. W tym Threepio oczywi ś cie (i z konieczno ś ci) przewy Ŝ szał swego towarzysza.
Jeszcze jeden wybuch wstrz ą sn ą ł korytarzem i wysoki robot zatoczył si ę . Jego ni Ŝ szy kolega lepiej
sobie radził w tych okoliczno ś ciach - przysadzisty, cylindryczny korpus z nisko poło Ŝ onym
ś rodkiem ci ęŜ ko ś ci był doskonale wywa Ŝ ony na trzech grubych nogach.
R2D2 odwrócił si ę w stron ę towarzysza, który oparty o ś cian ę starał si ę utrzyma ć równowag ę .
Wokół jedynego mechanicznego oka zagadkowo błysn ę ły ś wiatła, gdy mały robot ogl ą dał
poobijany pancerz przyjaciela. Metaliczne wióry i kurz pokrywały l ś ni ą ce zazwyczaj br ą zem
powierzchnie, wyra ź nie wida ć było wgniecenia - po ś redni rezultat uderze ń , które trafiły statek
rebeliantów.
A Ŝ do ostatniego wstrz ą su słyszeli ci ą gle niskie buczenie, którego nie zagłuszały najgło ś niejsze
nawet eksplozje. Nagle, bez widocznego powodu, basowy d ź wi ę k. W korytarzu rozlegały si ę
jedynie suche trzaski spi ęć w przeka ź nikach i szum zamieraj ą cych obwodów. Znowu wybuchy, tym
razem naprawd ę odległe, odbiły si ę echem od ś cian.
Threepio pochylił sw ą gładk ą , podobn ą kształtem do ludzkiej, głow ę . Metalowe uszy nasłuchiwały
uwa Ŝ nie. Owo na ś ladowanie ruchów człowieka nie było konieczne - jego czujniki d ź wi ę kowe były
wszechkierunkowe - lecz smukły robot został zaprogramowany tak, by w sposób doskonały
dostosowywa ć si ę do towarzystwa ludzi, a to obejmowało tak Ŝ e imitowanie ich gestów.
- Słyszałe ś to? - spytał, raczej retorycznie, swego spokojnego towarzysza.
Chodziło mu o ten ucichły nagle, bucz ą cy d ź wi ę k. - Wył ą czyli główny reaktor i nap ę d.
W jego głosie zabrzmiało ludzkie niedowierzanie i niepokój. Metalowa dło ń Ŝ ałosnym gestem
pocierała zmatowiały, szary bok, gdzie padaj ą ca wr ę ga porysowała powierzchni ę pancerza.
Threepio miał skłonno ś ci do pedantyzmu i takie rzeczy wprawiały go w zakłopotanie.
- Szale ń stwo, zupełne szale ń stwo - wolno pokr ę cił głow ą . - Tym razem na pewno b ę dziemy
zniszczeni.
Artoo odpowiedział nie od razu. Z odchylonym do tyłu beczułkowatym korpusem i mocno wsparty
nogami o pokład, metrowej wysoko ś ci robot pochłoni ę ty był obserwacj ą sufitu. Nie miał
wprawdzie głowy, któr ą mógłby przekrzywi ć w ge ś cie nasłuchiwania, potrafił jednak wywrze ć
wra Ŝ enie, Ŝ e wła ś nie nasłuchiwaniu po ś wi ę ca teraz swoj ą uwag ę . Z jego gło ś nika dobiegła seria
pisków i gwizdów, które nawet dla bardzo wyczulonego ludzkiego ucha byłyby tylko trzaskami
zakłóce ń . Dla Threepio jednak tworzyły one słowa tak jasne i czyste jak pr ą d stały.
- Te Ŝ uwa Ŝ am, Ŝ e musieli wył ą czy ć nap ę d - przyznał. - Ale co teraz? Mamy zniszczony główny
stabilizator i nie mo Ŝ emy wej ść w atmosfer ę . A nie wierz ę , Ŝ eby ś my mieli si ę po prostu podda ć .
W korytarzu pojawiła si ę nagle niewielka grupa m ęŜ czyzn w pomi ę tych mundurach, z wyrazem
zdecydowania na twarzach. Nie ś li miotacze i sprawiali wra Ŝ enie gotowych na ś mier ć .
Threepio milcz ą c spogl ą dał za nimi, póki nie znikn ę li za zakr ę tem, potem odwrócił si ę do Artoo.
Ten trwał bez ruchu w nie zmienionej pozycji. Threepio tak Ŝ e popatrzył w gór ę , cho ć wiedział, Ŝ e
zmysły jego kolegi s ą odrobin ę bardziej czułe od jego własnych.
- O co chodzi, Artoo?
Odpowiedzi ą była krótka, lecz gwałtowna seria pisków. Zreszt ą w chwil ę ź niej wysoka czuło ść
sensorów nie była ju Ŝ potrzebna - po minucie czy dwóch ś miertelnej ciszy z góry dał si ę słysze ć
delikatny zgrzyt, niby drapanie kota w drzwi. Ź ródłem niezwykłego d ź wi ę ku były ci ęŜ kie kroki i
przesuwanie masywnego sprz ę tu po pancerzu zewn ę trznym statku.
- Dostali si ę do ś rodka gdzie ś nad nami - mrukn ą ł Threepio, słysz ą c kilka przytłumionych eksplozji.
- Tym razem kapitan nie zdoła si ę wymkn ąć . - Odwrócił si ę i spojrzał na Artoo. - My ś l ę , Ŝ e lepiej
b ę dzie...
Przerwał mu zgrzyt rozrywanego metalu. O ś lepiaj ą cy, aktyniczny blask zalał koniec korytarza -
gdzie ś tam starł si ę z atakuj ą cymi niewielki oddział, który kilka minut temu przechodził obok nich.
Threepio odwrócił głow ę w sam czas, by ochroni ć delikatne fotoreceptory od przelatuj ą cych
kawałków metalu. W suficie pojawił si ę nagle otwór, przez który zeskakiwały w dół srebrzyste
kształty, przypominaj ą ce wielkie metaliczne krople.
Oba roboty wiedziały, Ŝ e Ŝ aden sztuczny twór nie jest zdolny do płynno ś ci ruchów, z jak ą te
postacie błyskawicznie zajmowały pozycje bojowe. Nowo przybyli nie byli maszynami, lecz
lud ź mi zakutymi w zbroje.
Jeden z ruch spojrzał wprost na Threepio... Nie, nie na mnie, pomy ś lał nerwowo przera Ŝ ony robot,
lecz gdzie ś dalej... Posta ć podniosła trzymany w dłoniach okrytych r ę kawicami ci ęŜ ki miotacz.... za
ź no. Wi ą zka intensywnego ś wiatła trafiła j ą w głow ę . Strz ę py zbroi, ciała i ko ś ci rozprysn ę ły si ę
na wszystkie strony.
Cz ęść atakuj ą cego oddziału odwróciła si ę w ich stron ę i otworzyła ogie ń , celuj ą c poza dwa roboty.
- Szybko! T ę dy! - rzucił rozkazuj ą co Threepio.
Miał zamiar oddali ć si ę od Ŝ ołnierzy Imperium i Artoo posłusznie ruszył za nim.
Przeszli jednak ledwie kilka kroków, gdy zobaczyli grup ę ludzi z załogi statku, zajmuj ą cych
pozycje przed nimi i strzelaj ą cych wzdłu Ŝ korytarza. W ci ą gu kilku sekund dym i krzy Ŝ uj ą ce si ę
strumienie energii wypełniły przej ś cie. Czerwone, zielone i bł ę kitne błyskawice wypalały kawały
plastiku ze ś cian i podłogi, ryły długie szramy w metalowych powierzchniach. Krzyki rannych i
umieraj ą cych - d ź wi ę k wysoce nierobotyczny, pomy ś lał Threepio - zagłuszały odgłosy
nieorganicznej destrukcji.
Jeden z promieni uderzył tu Ŝ przed robotem, a jednocze ś nie inny wypalił ś cian ę bezpo ś rednio za
nim, odsłaniaj ą c iskrz ą ce przeka ź niki i szeregi przewodów.
Energia podwójnej eksplozji pchn ę ła Threepio prosto w poszarpane kable, a dziesi ą tki pr ą dów i
zwar ć zmieniły go w podskakuj ą c ą , skr ę caj ą c ą si ę marionetk ę .
Przez metalowe zako ń czenia jego nerwów przepływały niezwykłe wra Ŝ enia. Nie sprawiały bólu,
powodowały tylko zamieszanie. Za ka Ŝ dym razem, gdy próbował si ę uwolni ć , rozlegał si ę
gwałtowny trzask i przepalał si ę kolejny obwód. Zgiełk nie ustawał. Wci ąŜ uderzały wokół niego
tworzone przez ludzi pioruny. Walka trwała.
W w ą skim korytarzu kł ę bił si ę dym. R2D2 uwijał si ę dookoła przyjaciela, próbuj ą c mu pomóc.
Niewielki robot demonstrował flegmatyczn ą oboj ę tno ść wobec szukaj ą cych ofiary strumieni energii.
Był tak niski, Ŝ e wi ę kszo ść z nich przelatywała ponad nim.
- Ratunku! - wrzasn ą ł Threepio, przera Ŝ ony nagle informacj ą , któr ą przekazał jeden z jego
wewn ę trznych czujników. - Chyba co ś si ę topi. Wyci ą gnij moj ą lew ą nog ę ... To co ś niedaleko
serwomotoru. - Jak zwykle jego ton zmienił si ę nagle z prosz ą cego na poirytowany. - To wszystko
twoja wina! - zawołał gniewnie. - Powinienem wiedzie ć , Ŝ e nie wolno ufa ć logice niewydarzonej,
termoizolowanej, pomocniczej maszyny przemeblowuj ą cej. Nie mam poj ę cia, dlaczego si ę uparłe ś ,
Ŝ eby ś my opu ś cili nasze stanowiska i wle ź li w ten idiotyczny korytarz dojazdowy. Zreszt ą i tak nie
ma to ju Ŝ znaczenia. Na pewno cały statek...
Artoo przerwał mu seri ą gniewnych bucze ń i gwizdów. W dalszym ci ą gu jednak precyzyjnymi
ruchami rozcinał i odci ą gał popl ą tane przewody.
- Ach tak? - odparł z ironi ą Threepio. - ś ycz ę ci tego samego, ty mały...
Wyj ą tkowo silny wybuch wstrz ą sn ą ł korytarzem, uciszaj ą c gadatliwego robota. W powietrzu
rozszedł si ę dusz ą cy odór palonego plastiku, a kł ę by dymu przesłoniły wszystko.
Dwa metry wzrostu. Dwuno Ŝ ny. Lu ź na czarna szata i funkcjonalna, cho ć dziwaczna metalowa
maska ekranu oddechowego osłaniaj ą ca twarz - Czarny Lord Sith - Darth Vader. Wzbudzał l ę k,
krocz ą c pewnie korytarzami statku rebeliantów.
Trwoga towarzyszyła ka Ŝ demu z Czarnych Lordów, lecz aura zła, która otaczała tego wła ś nie, była
na tyle intensywna, Ŝ e zahartowani w bojach szturmowcy Imperium cofali si ę ; na tyle gro ź na, Ŝ e
nawet oni zaczynali mrucze ć co ś nerwowo do siebie. Odwa Ŝ ni do tej chwili członkowie załogi
zaprzestawali oporu, rzucali bro ń i uciekali na sam widok zbroi Vadera, która cho ć czarna, nie była
nawet w przybli Ŝ eniu tak mroczna, jak my ś li okrytej ni ą istoty.
Jeden cel, jedna idea, jedna obsesja opanowała teraz umysł Dartha Vadera. Płon ę ła w jego mózgu,
gdy skr ę cał w kolejny korytarz zdobywanego statku. Tu dym zdawał si ę rozwiewa ć , cho ć wci ąŜ
słycha ć było odgłosy odległej strzelaniny. Tu walka ju Ŝ si ę sko ń czyła, lecz gdzie ś dalej trwała nadal.
Jedynie robot zachował zdolno ść swobodnego poruszania si ę , gdy przechodził Czarny Lord. C-3PO
zerwał wreszcie ostatni trzymaj ą cy go kabel. Z dala dochodziły do niego krzyki ludzi - to bezlito ś ni
Ŝ ołnierze Imperium likwidowali ostatnie gniazda rebeliantów.
Threepio spojrzał w dół, lecz był tam jedynie osmalony pokład. Rozejrzał si ę .
- Artoo! Gdzie jeste ś ? - w jego głosie zabrzmiał niepokój. Chmury dymu rozst ą piły si ę na moment i
w ko ń cu korytarza Threepio dostrzegł przyjaciela. Był blisko, ale nie patrzył w jego stron ę . Zastygł
w pozycji wskazuj ą cej na wyt ęŜ on ą uwag ę , nad nim za ś pochylała si ę - nawet elektronicznym
fotoreceptorom trudno było przebi ć si ę przez g ę sty, lepki opar - ludzka posta ć . Była młoda i smukła.
Według zawiłych norm człowieczej estetyki, dumał Threepio, cechowało j ą chłodne pi ę kno. Jej
drobna dło ń poruszała si ę przy frontowej cz ęś ci kadłuba Artoo. Kł ę by dymu znowu zg ę stniały w
chwili, gdy Threepio ruszył w ich stron ę . A kiedy dotarł na miejsce, zastał tam ju Ŝ tylko Artoo.
Threepio rozejrzał si ę niepewnie. To prawda, roboty ulegaj ą czasami elektronicznym
halucynacjom... ale dlaczego miałby mu si ę przywidzie ć człowiek?
Wzruszył ramionami. W ko ń cu dlaczegó Ŝ by nie, zwłaszcza je ś li uwzgl ę dni ć niezwykłe wydarzenia
minionej godziny, a tak Ŝ e dawk ę silnego pr ą du, któr ą niedawno wchłon ą ł. Nie powinna go
zaskakiwa ć Ŝ adna rzecz, któr ą mogłyby stworzy ć jego nadwer ęŜ one obwody.
- Gdzie byłe ś ? - spytał wreszcie. - Chowałe ś si ę pewnie.
Zdecydował si ę nie wspomina ć o tym by ć -mo Ŝ e człowieku. Je Ŝ eli była to halucynacja, to nie miał
zamiaru dawa ć Artoo satysfakcji informuj ą c, jak powa Ŝ nie ostatnie wydarzenia zakłóciły działanie
jego układów logicznych.
- B ę d ą t ę dy wraca ć - wskazał wzrokiem koniec korytarza. Nie daj ą c małemu automatowi czasu na
odpowied ź , ci ą gn ą ł dalej. - B ę d ą szuka ć ludzi, którzy prze Ŝ yli. Co zrobimy? Nie zaufaj ą słowom
dwóch mas, które nale Ŝ ały do buntowników i nie uwierz ą , Ŝ e nic nie wiemy. Ze ś l ą nas do kopal ń
przyprawy na Kessel albo rozbior ą na cz ęś ci potrzebne dla robotów bardziej godnych zaufania.
A i to tylko wtedy, gdy nie uznaj ą nas za programowane pułapki i nie rozwal ą bez ostrze Ŝ enia. Je ś li
nie...
Lecz Artoo ju Ŝ si ę odwrócił i szybko potoczył korytarzem.
- Czekaj, gdzie idziesz? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Przeklinaj ą c w kilkunastu j ę zykach, niektórych czysto mechanicznych, Threepio ruszył za swoim
przyjacielem. Te jednostki R2, pomy ś lał, zachowuj ą si ę tak, jakby zwierały im si ę obwody akurat
wtedy, kiedy im to odpowiada.
W korytarzu przed centrum sterowania zdobytego statku tłoczyli si ę ponurzy je ń cy, sp ę dzeni tutaj
przez Ŝ ołnierzy Imperium. Niektórzy le Ŝ eli ranni, niektórzy konali. Kilku oficerów oddzielono od
reszty załogi; stali razem, rzucaj ą c pilnuj ą cym ich szturmowcom wojownicze spojrzenia i gro ź by.
Nagle wszyscy - Ŝ ołnierze i rebelianci - ucichli jak na komend ę . Zza zakr ę tu wynurzyła si ę wysoka
posta ć w czarnym hełmie. Dwaj ś miali i uparci do tej chwili oficerowie buntowników zacz ę li dr Ŝ e ć .
Czarny Lord zatrzymał si ę przed jednym z nich i wyci ą gn ą ł rami ę . Pot ęŜ na dło ń chwyciła je ń ca za
szyj ę i uniosła w gór ę . Milczał, cho ć jego oczy wyszły z orbit.
Ze sterowni wyszedł oficer Imperium. Zd ąŜ ył zdj ąć swój opancerzony hełm i demonstrował ś wie Ŝą
szram ę w miejscu, gdzie ś mierciono ś ny promie ń przebił si ę przez osłon ę . Energicznie pokr ę cił
głow ą .
- Nic nie ma, sir. Systemy przechowywania informacji zostały wytarte do czysta.
Ledwie widocznym skinieniem głowy Darth Vader dał znak, Ŝ e przyjmuje ten fakt do wiadomo ś ci.
Nieprzenikniona maska zwróciła si ę w stron ę nieszcz ę snego je ń ca, zacisn ę ły si ę okryte metalem
palce. Ofiara uniosła r ę ce do szyi, rozpaczliwie próbuj ą c rozewrze ć ś miertelny u ś cisk, lecz bez
skutku.
- Gdzie s ą dane, które przechwycili ś cie? - zadudnił gro ź nie głos Vadera. - Co zrobili ś cie z ta ś mami?
- Nie... przej ę li ś my... Ŝ adnych... informacji - zawieszony nad podłog ą człowiek z wysiłkiem
wci ą gał powietrze. Z gł ę bi um ę czonego ciała wydobył si ę krzyk w ś ciekło ś ci. - To jest... statek
Rady... Nie widzieli ś cie. naszego... oznakowania? Jeste ś my... w misji... dyplomatycznej...
- Niech chaos pochłonie wasz ą misj ę ! - warkn ą ł Vader. - Gdzie s ą te ta ś my?
Mocniej ś cisn ą ł szyj ę je ń ca. Gro ź ba, któr ą wyra Ŝ ał ten gest, była a Ŝ nadto wyra ź na. Oficer
odpowiedział wreszcie, ledwie słyszalnym, zduszonym szeptem.
- Tylko... kapitan...wie.
- Statek nosi godło systemu Alderaan - rzucił Vader, nachylaj ą c sw ą straszn ą mask ę . - Czy na
pokładzie jest kto ś z rodziny królewskiej? Kogo wieziecie?
Palce zacie ś niły chwyt. Oficer coraz gwałtowniej próbował si ę wyrwa ć . Jego ostatnie słowa byty
stłumione i niewyra ź ne.
Vader nie był zadowolony. Chocia Ŝ jeniec zwisł ze straszliw ą , ostateczn ą bezwładno ś ci ą , on ci ą gle
mocniej zaciskał palce. Rozlega si ę mro Ŝą cy krew w Ŝ yłach trzask p ę kaj ą cych ko ś ci, podobny do
chrobotu pazurów psa biegn ą cego po plastikowej powierzchni. Z pełnym niesmaku westchnieniem
Vader cisn ą ł martw ą ofiar ę o ś cian ę . Kilku szturmowców uchyliło si ę , w ostatniej chwili unikaj ą c
spotkania z tym strasznym pociskiem.
Czarny Lord odwrócił si ę nagle, a oficerowie Imperium skulili si ę pod jego gro ź nym spojrzeniem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin