Hapy Niu Jer.doc

(415 KB) Pobierz

Czwarta opowieść z cyklu "Slytherinada". Dramatyczne przygody SS i SB na Grimmauld Place w czasie Sylwestra i nie tylko.

.

.

.

Hapy Niu Jer , albo pojedynek czarnych charakterów.”

(napisała Toroj bezczasowa)

Moja jest tylko racja i to święta racja, bo nawet jeżeli jest i twoja, to

moja jest mojsza niż twojsza, i zaprawdę powiadam wam, że to właśnie moja

racja jest najmojsza!

Kiedy Severus po raz pierwszy zobaczył wnętrze domu pod adresem Grimmauld Place 12, widok przyprawił go o lekki wstrząs estetyczny. Nie żeby miał coś przeciwko srebrnej farbie (obłażącej), rodzinnym konterfektom (ponuro zezującym ze wszystkich ścian) albo wężom. Tych ostatnich było jednakże stanowczo zbyt wiele, nawet jak na gust członka Domu Slytherin. Po wizycie w toalecie, gdzie był zmuszony pociągnąć za spłuczkę w kształcie kobry, Snape miał już wrażenie, że wszystko wokół niego pełza. Sacrebleu! Wszyscy Blackowie byli najwyraźniej szurnięci, nie wyłączając Syriusza Blacka - z tym, że on był szurnięty jakby w drugą stronę.

Snape ograniczał wizyty na Grimmauld Place do niezbędnego minimum. Z pewną ulgą zauważył, że wygląd domu poprawiał się, głównie dzięki wysiłkom Molly Weasley. Kiedy jednakże obowiązki przygnały go do siedziby Blacków tuż po Bożym Narodzeniu, znów doznał szoku, który sprawił, że omal nie przewrócił się w progu. Ponury i zaniedbany dotąd hall został odnowiony. Ściany pokrywała nowa tapeta w girlandki różyczek, tudzież złote gwiazdki. Ponure gęby portretów zasłonięto wizerunkami pyzatych Mikołajów oraz wieńcami z choiny i kiściami różnorodnych bombek. Severus zauważył, że rodowa kolekcja głów domowych skrzatów została ubrana w krasne czapeczki oraz sztuczne brody, i przeklął w żywe kamienie swoją spostrzegawczość. Wszystko to jednak bladło w obliczu clou programu, czyli schodów oplecionych masą migających kolorowych lampeczek i różowych kul. Na każdym schodku stał już to podświetlony krasnalek, już to czerwononosy renifer albo bałwanek w cylinderku. Natomiast w samym środku tego varietes bezguścia siedział sam pan domu, jako wielki czarny pies w czerwonej czapce z reniferowymi rogami.

Snape jeszcze raz potoczył osłupiałym wzrokiem po świątecznie przyozdobionym hallu, następnie stwierdził z niesmakiem:

- Black, tym razem przegiąłeś ostatecznie.

Czarne psisko zrobiło lekceważącą minę, wywieszając język i ostentacyjnie podrapało się tylną łapą w szyję.

- Gdzie Albus? – burknął Snape.

- Whuf – odparł Black, wskazując nosem wejście do kuchni.

Kuchnia na szczęście wyglądała normalnie. Dekoratorskie zapędy gospodarza nie dotarły tutaj, a w każdym razie nie zdołały się w pełni rozpanoszyć. Poza kolorowymi skarpetami, wciąż jeszcze wiszącymi na gzymsie kominka i pękami jemioły na belkach pod sufitem, nie było tu świątecznych akcesoriów. Chyba, że liczyć Albusa Dumbledore’a, który miał na sobie czerwony szlafrok w białe niedźwiadki, a na tiarze wieniec z ostrokrzewu. Dyrektor Hogwartu z błogą miną sączył kremowe piwo przez słomkę i rzucał strzałkami w mugolską fotografię Ministra Magii, zawieszoną na drzwiach kredensu.

- Witaj Severusie. To prezent od Syriusza – wyjaśnił, celując starannie. – Znakomita rozrywka.

Lotka utkwiła dokładnie pośrodku melonika Knota. Severus obrócił w palcach rzutkę, wziętą ze stołu, po czym cisnął nią błyskawicznie, trafiając ministra w ucho.

- Rzeczywiście – zgodził się. – Ale byłoby ciekawiej, gdyby się ruszał.

- Albo gdyby był żywy – dodał z paskudnym uśmieszkiem.

Dumbledore machnął ręką.

- Już i tak pani Weasley utyskuje, że demoralizujemy z Syriuszem jej dzieci. Chociaż co do bliźniaków mam odmienne zdanie. A co u naszego ulubionego wroga, pana Zadziwiającego Voldiego Zaklinacza Węży? – dyrektor zmienił nagle temat, jednocześnie robiąc dziurę w drugim uchu Korneliusza Knota.

- Mam wrażenie, że nie traktuje pan tej wojny szczególnie poważnie – rzekł Snape chłodno.

- Drogi chłopcze, mam sto pięćdziesiąt lat, czy coś koło tego, i gdybym usiłował wszystko traktować śmiertelnie poważnie, to zapewne skończyłbym ze sobą już za czasów Grindelwalda.

Na twarzy Mistrza Eliksirów pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu odwróconego do góry nogami.

- Och, przepraszam, Severusie! – stropił się Dumbledore.

- Mam wrażenie, że Bydlak jest jednak gorszy od Grindelwalda – powiedział Snape, udając, że niczego nie słyszał.

- Owszem – mruknął Dumbledore. – Stary Grindelwald był, z przeproszeniem, solidnym Prusakiem, ze wszelkimi konsekwencjami tego faktu. Przejawiał zdrowe zainteresowanie władzą nad światem i działał logicznie. Natomiast Voldemort to obłąkany geniusz, a przewidywanie jego posunięć jest równie proste jak...

- Wróżenie z fusów herbacianych – dopowiedział Syriusz, pojawiając się w kuchni już w ludzkiej postaci. – Trelawney ma na to prostą metodę: starczy przepowiedzieć wszelkie możliwe nieszczęścia, a zawsze na coś się trafi. O jakich tym razem nieszczęściach przybył donieść nasz ubóstwiany Mistrz Eliksirów?

Snape spojrzał na niego spode łba, a jedna strona ust zadrgała mu, odsłaniając przez chwilę pożółkłe zęby. Przypominał chudego psa, który bardzo chce gryźć. Opanował się w porę.

- Dyrektorze...?

- Mów, Syriusz jest wtajemniczany we wszystko – rzekł Dumbledore.

Mina Snape’a świadczyła, że ma gruntownie wyrobioną opinię zarówno o Blacku, jak i beztroskim wtajemniczaniu go w cokolwiek.

- Tym razem niewiele da się powiedzieć. Bydlak przyczaił się na okres świąteczny, jakby i on zrobił sobie urlop. Zapewne chodzi o to, że nawet Śmierciożercy mają rodziny i byłoby podejrzane, gdyby nie spędzali z nimi Bożego Narodzenia. Wszelkie akcje wymagające udziału większych grup zostały przełożone na styczeń. Co jednak znaczy, że samotni mogą być wyciągani z łóżka o drugiej nad ranem i wysyłani na jakieś mini krucjaty – Snape skrzywił się z rezygnacją. – Bydlak odbył prywatną konferencję z MacNairem i Malfoyem w polu Silencio. Starałem się czytać z ust, ale ciągle odwracali głowy.

- To żeś się strasznie dużo dowiedział – mruknął Black ironicznie, otwierając przedpotopową lodówkę w drewnianej obudowie i wyjmując z niej jakiś garnuszek.

Snape znów łypnął na niego wilkiem.

- Zdołałem wyłowić słowo „dementor”. Cokolwiek planują w najbliższej przyszłości, będzie miało prawdopodobnie związek z Azkabanem. Dostałem też nowe zlecenie na eliksiry, ale zestaw jest zupełnie typowy: trucizny, antidota, środki uśmierzające i veritaserum. Czysta rutyna, mam już takie zapasy, że mógłbym otworzyć sklep...

- Sklepik „Pod Śmierciożercą” – zamruczał Syriusz pod nosem, a Severusovi zrobiło się czerwono przed oczami. Z wysiłkiem wziął głębszy oddech i postanowił jeszcze tym razem nie dać Blackowi po pysku.

- Żadnych torturujących? – upewnił się Dumbledore.

- Rzadko je zamawia. Woli rękodzieło – odparł Severus ponuro. – Poza tym zafundował nam zwykłą przemowę polityczną o pognębieniu wrogów, sukcesach i świetlanej przyszłości dla wszystkich czarodziejów czystej krwi.

- Bla, bla, bla... jakbym znów słyszał starego, poczciwego Adolfa – skomentował Dumbledore, rzucając lotką w nos Knota.

- Kogo? – zdziwili się obaj młodsi mężczyźni (o dziwo, zgodnie).

- Jakie wy mieliście stopnie z mugoloznawstwa? – spytał dyrektor z lekkim niesmakiem.

Snape wzruszył ramionami, zapalając papierosa, a Black gwałtownie zamieszał łyżką w naczyniu i wpakował sobie do ust kopiastą porcję specjału, przypominającego zmielony lód. Przez chwilę kontemplował smak z przymkniętymi oczami, po czym gwałtownie przełknął i chuchnął.

- Co to jest? – zainteresował się Dumbledore.

- Mrożona wódeczka – odrzekł Syriusz z wniebowziętą miną, szczerząc się w olśniewającym uśmiechu.

- Alkoholik! – prychnął Snape pogardliwie.

- A ty narkoman! – odgryzł się Syriusz natychmiast w dwójnasób. – Ślizgońska Pyntia! Tyle, że zamiast wizji masz zęby żółte jak wątroba Chińczyka.

- Pythia, dyletancie. Chętnie bym porównał kolor twojej wątroby z chińską – wycedził Severus. – A co do zębów, to przynajmniej mam tyle godności, żeby nie reklamować tak nachalnie magicznej protetyki.

Black żachnął się gwałtownie. Po długoletnim pobycie w Azkabanie musiał poddać się gruntownemu remontowi uzębienia i był na tym punkcie przeczulony.

- Mnie przynajmniej stać na tę protetykę!

- Zaiste! Odezwał się świątobliwy sponsor gryfońskiej drużyny quidditcha.

- Bardziej świątobliwy niż sponsor Slytherinu!

- Nas sponsor przynajmniej ma jakąś prezencję.

Black z hukiem postawił garnek na stole i zaczął zakasywać rękawy. Snape tylko włożył rękę do kieszeni płaszcza.

- Zrób krok w moją stronę, a przyprawię ci te rogi do głowy na stałe – warknął złowrogo.

- Pax! Pax, chłopcy! – wmieszał się dyrektor Hogwartu. – Bo odejmę punkty obu Domom.

- Przydałoby się – powiedziała pani Weasley, pojawiając się w drzwiach. – Zupełnie jakbym słyszała swoich młodszych synów. – Znaczącym gestem uniosła trzymaną w ręku ścierkę. – Syriuszu, panie Snape, czy wy nie możecie przynajmniej udawać, że jesteście dla siebie uprzejmi?

- Mógłbym, gdyby mnie brutalnie nie atakowano w moim własnym domu – oznajmił naburmuszony Syriusz.

- Ja też mógłbym, gdyby mnie tu traktowano jak gościa, a nie pomiatano jak domowym skrzatem – rzekł ozięble Snape.

- Idę o zakład, że ty byś jeszcze na własnym pogrzebie wygarnął coś złośliwego żałobnikom. O ile ktoś by przyszedł – prychnął Syriusz.

- Proponuję zacząć od twojego pogrzebu – warknął Severus.

Dumbledore i Molly wymienili znaczące spojrzenia. Osobno każdy z tych panów był całkiem rozsądnym, sympatycznym (Syriusz) oraz inteligentnym (Sever) człowiekiem, natomiast zetknięcie ich powodowało efekt podobny do wlewania wody do kwasu – wszystko się gotowało i wybuchało.

- Właściwie... to całkiem niezły pomysł – rzekł powoli dyrektor.

- Jaki pomysł? – zainteresował się Black.

- Żebyś się założył z Severusem, że umiałbyś być dla niego grzeczny.

Syriusz wzruszył ramionami.

- O co? O forsę? Pensje w Hogwarcie, bez obrazy, nie są szczególnie wysokie. Biedny Snivellus musiałby oddać buty do lombardu.

Severus zrobił się lekko siny.

- Są wystarczające dla ludzi, którym nie uderza do głowy woda sodowa i nie wyrzucają pieniędzy na miotły wyścigowe! – Miotła Pottera leżała mu na wątrobie od dwóch lat.

- Jeżeli... – głos Albusa Dumbledore’a nagle nabrał głębokich tonów, a w niebieskich oczach pojawiły się stalowe błyski. – Jeżeli wytrzymacie ze sobą tydzień, dokładnie od teraz do drugiego stycznia... wtedy, Severusie, podniosę ci pensję o sto galeonów, a ciebie, panie Black, zacznę wypuszczać na akcje.

Zapadła głęboka cisza. Molly Weasley stała wciąż z uniesioną ścierką do kurzu, bojąc się choćby poruszyć, tylko wodziła oczami między oboma adwersarzami. Powietrze wręcz zdawało się wibrować od kłębiących się w kuchennej przestrzeni ogromnych namiętności.

- Mam obowiązki w szkole – jęknął Snape. – I mogę być w każdej chwili wezwany do...

- Stąd będzie ci łatwiej się aportować, niż z Hogwartu – przerwał mu dyrektor.

- Nnie wiem...

- Zakupimy nowoczesny sprzęt do pracowni eliksirów. Dużo szklanych rurek i takich tam... i podciśnieniowy ekstraktor Flamella-Bormana – kusił umiejętnie Dumbledore.

Snape zamknął oczy, by nie widzieć Blacka, który właśnie zaczął ciągnąć za sznurek u czapki, co powodowało, że pluszowe rogi klapały o siebie. Wziął baaardzo głęboki oddech. Pal diabli te sto galeonów, miał wystarczające oszczędności, ale ten ekstraktor...

- I maszynę co robi „ping” – mruknął Black cicho.

Severus gwałtownie otworzył oczy.

- Co..?

- Nic. Mnie tam wsio rawno, ale jak ty się łamiesz? – powiedział Black lekceważąco. – Stawiam tylko jeden warunek: nie będziesz tu palił.

- Okej! – wybuchnął Snape. – W takim razie też stawiam warunek! Ty nie przełkniesz w tym czasie ani kropli alkoholu.

- W porządku – zgodził się Syriusz i zamachał wesolutko reniferowymi akcesoriami.

Molly Weasley odetchnęła.

- To ja obiorę więcej ziemniaków! – zaszczebiotała sztucznie optymistycznym tonem, porzucając ścierkę na rzecz różdżki. Zza kredensu wylewitował kosz z kartoflami, po czym obierki zaczęły fruwać po całej kuchni. Podniecona pani Weasley nieco przesadziła z zaklęciem.

- Podajcie sobie ręce – polecił Dumbledore, mimochodem usuwając obierzynę z ucha. Nakreślił nad połączonymi dłońmi obu panów skomplikowany symbol i wymruczał w siwe wąsy jakieś niezrozumiałe zaklęcie. – Teraz zakład jest wiążący. Jeśli któryś z was będzie oszukiwał lub użyje słownictwa obraźliwego, konsekwencje będą wyraźnie widoczne.

Snape’owi i Blackowi miny zrzedły jednocześnie. Zapewne obaj już kombinowali, jak w dyskretny sposób ominąć (nagiąć albo złamać) zasady, zmusić przeciwnika do żałosnej rejterady, a jednocześnie samemu nie ucierpieć. Black odchrząknął.

- No to ja... znajdę ci jakiś pokój... Severusie – powiedział słabo.

- A ja wyślę sowę do szkoły, żeby skrzaty przysłały mi trochę rzeczy. Masz sowę... Syriuszu? – zapytał Snape posępnie.

- Pożyczymy sowę Harry’ego, Severusie.

- Dziękuję, Syriuszu. Prowadź.

- Goście przodem... – Black wykonał zapraszający gest w stronę drzwi i dodał: - ...mój drogi - a w jego głosie zabrzmiała nuta satysfakcji, że udało mu się wymówić tak trudny zwrot.

- Dziękuję, stary druhu – wykrztusił Snape, zdobywając w pięknym stylu punkt dla Slytherinu.

Obaj panowie jeszcze przez moment robili Wersal przy drzwiach kuchennych (pod ubawionym wzrokiem Dumbledore’a i zdumionym pani Weasley), po czym wynieśli się do hallu. Stary czarodziej zakneblował się własną brodą, by nie ryknąć homeryckim śmiechem.

- Czy pan na pewno wie co robi? – spytała Molly z powątpiewaniem, wyjmując jednocześnie z lodówki kotlety na obiad. – Przecież oni się pozabijają.

- Och, może nie będzie aż tak źle. Od incydentu z wierzbą minęło jednak sporo czasu. Przemówiłem im do ambicji, do chęci posiadania i co tam jeszcze... Molly, przecież na pewno stosowałaś to samo w wychowaniu swoich dzieci.

- Ale to nie są dzieci, to jest dwóch dorosłych facetów.

- Czasem wydaje mi się, że nie. Doskonale ich pamiętam jako chłopców. Syriusz chyba w ogóle nie chodził normalnie, zawsze biegał i wiecznie był podrapany. A Severusowi kieszenie się obrywały od książek i był ciągle głodny – Dumbledore uśmiechnął się z nostalgią do wspomnień.

Molly pokiwała ze zrozumieniem głową i dołożyła do puli jeszcze trzy kotlety dla Mistrza Eliksirów. A potem zatrzymała rozpędzone zaklęcie, które naobierało już górę ziemniaków i zaczęło zestrugiwać koszyk.

Z hallu dobiegł stłumiony łomot i przekleństwo. A potem:

- Przepraszam, Severusie. Zapomniałem, że ten schodek się zapada.

- Nic... nie... szkodzi.

- Bardzo się potłukłeś?

- Nie.

- Naprawdę mi przykro. Pamiętaj, to ten schodek, nad którym stoi sarenka.

- Zapamiętam, że to jedyny, na którym NIC nie stoi, Syriuszu.

- Jak ci wygodniej, Severusie.

Molly Weasley i Dumbledore słuchali w milczeniu tej konwersacji, póki głosy nie oddaliły się. Molly pokręciła głową.

- To będzie masakra.

pax (łac.) – pokój

Pokój gościnny nie zrobił na Severusie żadnego wrażenia. Sypiał już w znacznie dziwniejszych miejscach, więc zmatowiałe srebrne obicia w czarne lilie herbowe, albo kolekcja fajek do haszyszu na etażerce zajmowała bardzo niską pozycję w Severusowym rankingu osobliwości. Zmumifikowana głowa pod przykurzonym kloszem na gzymsie kominka zdawała się dumać nad tajemnicami wszechświata. Snape z umiarkowanym zainteresowaniem odczytał zmatowiałą tabliczkę na podstawce. „Horatio Secundus Black, 1823-1876. Requiescat in pace.” Pod spodem ktoś dopisał żółtą kredką „i reszta niech też”.

- A gdzie jest reszta? – powiedział Severus w zamyśleniu i drgnął, kiedy niespodzianie tuż obok odezwał się melancholijny bas:

- Niestety, to bardzo smutne, ale nie wiadomo.

O złoconą ramę wiszącą nad kominkiem opierał się dystyngowany dżentelmen w kasku korkowym.

- Oczywiście, nie mogę tego pamiętać, ale podobno zostałem zjedzony przez krajowców w Nowej Gwinei – ciągnął z ubolewaniem portret. – Moją głowę ocalił Orion Canis Black. Bardzo obowiązkowy i oddany rodzinie młodzieniec. Rezyduje w sali muzycznej. Szkoda, że zginął potem w Egipcie. Rozumie pan, to był duży krokodyl... Ach, co za nietakt z mojej strony! Nie przedstawiłem się. Horacy Black.

- Severus Snape – odrzekł Severus dość ozięble. Nie lubił rozmawiać z portretami, a ten w dodatku robił wrażenie nieznośnie gadatliwego.

- Snape..? – powtórzył Horacy Black z namysłem.

- Z TYCH Snape’ów – podkreślił Severus bez drgnienia powieki.

- Oczywiście! Tak, tak... rzeczywiście, Snape! Co za ulga, że ten nieznośny chłopiec zaczął przyjmować ludzi z towarzystwa – zakrzyknął portret, obrzucając skonsternowanym spojrzeniem biały kołnierzyk i czarną marynarkę gościa. Poprawił swój kask i ukłonił się lekko.

- Proszę wybaczyć, obowiązki wzywają – po czym zniknął pospiesznie za krawędzią ramy. Można było założyć, że właśnie wędruje przez inne obrazy, daremnie usiłując zebrać jakieś informacje o arystokratycznym rodzie Snape’ów.

Snape zmarszczył brwi i natychmiast odwrócił obraz do ściany. Po sekundzie namysłu to samo zrobił z wysuszoną głową. Po czym metodycznie zaczął rozpakowywać walizkę. Ze szczoteczką do zębów w ręku podszedł do drzwi, które według wszelkich prawideł powinny prowadzić do łazienki. Otworzył je... i zacisnął gwałtownie powieki. Przez głowę jak błyskawica przemknęła mu myśl, że właśnie się dowiedział, jakie są doznania człowieka, któremu w twarz wybucha półmisek budyniu. Bardzo ostrożnie zerknął jednym okiem, a potem drugim... Łazienka była różowa. Różowa w odcieniu tak koszmarnym, że o wstrząs przyprawiłaby nawet człowieka o dużo mniejszej wrażliwości kolorystycznej. Gdyby Severus był lepiej zorientowany w mugoloznawstwie, przyrównałby to pomieszczenie do piekła Barbie.

Tylko jeden przedmiot w łazience nie był utrzymany w jakimś odcieniu różu – na mydelniczce siedziała niebieska gumowa kaczka, mierząc Mistrza Eliksirów beznadziejnie debilnym spojrzeniem żółtych ślepek. Były Śmierciożerca kurczowo przełknął ślinę.

- A więc gramy nieczysto, Black? – warknął retorycznie.

Ze skrajnym obrzydzeniem chwycił kaczkę przez ręcznik i runął z powrotem do sypialni, gdzie z furią cisnął oba przedmioty do kominka. Z wściekłości nie zauważył przy tym, że wśród trzaskających wesoło pomarańczowych płomieni kilka jest charakterystycznie zielonkawych.

Requiescat in pace (łac.) – niech spoczywa w spokoju

Dziesięć sekund później i około stu kilometrów dalej Alastor Moody wyjrzał ostrożnie zza fotela. Błyskawiczny refleks już wielokrotnie uratował mu życie i zdrowie. Tym razem zamachowcy użyli kominka, a narzędzie mordu zostało dla niepoznaki ucharakteryzowane na dziecięcą zabawkę. Na wielkiego Merlina! Chyba żaden z tych zamaskowanych idiotów nie myśli, że Alastor „Szalonooki” Moody nabierze się na niebieską kaczuszkę, okręconą częściowo ręcznikiem koloru lawendy.

Moody wycelował różdżkę i wygłosił:

- Arrrdent Magnum!

W jednej chwili z dywersyjnej kaczki i podejrzanego ręczniczka została dymiąca dziura w podłodze.

- Nie ze mną takie numery, Malfoy! – rzekł Moody z pogardą, nonszalancko poprawiając sobie oko.

Severus zużył sporo energii i nerwów, by doprowadzić łazienkę do stanu, w którym mógłby jej używać. Zaklęcia Blacka trzymały się mocno, to musiał przeklętemu kundlowi przyznać. Cholernik już w szkole miał talent do tego przedmiotu. Jednak Snape nie dawał za wygraną, w perspektywie mając totalny brak higieny (do różowej wanny nie wszedłby nawet pod Imperiusem) albo korzystanie cichcem z cudzych łazienek. Black pękłby ze śmiechu! Niedoczekanie!

Severus ponawiał próby z antyzaklęciami i w rezultacie pomieszczenie wyglądało trochę jak wernisaż oszalałego abstrakcjonisty amatora, któremu skończyła się większość farb, a trochę jak wojskowa płachta maskująca. Wszystko pokrywały łaty brudnozielone, pleśniowoszare, zdechłojagodowe albo błotnobrązowe, w każdym razie nie pozostało NIC różowego, co napełniło Snape’a niejaką satysfakcją. Zmęczony i głodny postanowił wreszcie zejść na dół, zwłaszcza, że niosły się stamtąd domowe zapachy smażeniny, a ktoś (chyba Molly Weasley) walił w gong obiadowy.

Wydawało się, że kuchnia jest zatłoczona, chociaż tymczasowo przebywało w niej tylko siedem osób, czyli młodszy przychówek Weasley’ów, ich matka, Harry i gospodarz domu. Za to tyle było rozmów przy jedzeniu, śmiechu i przekomarzania, że pomieszczenie zdawało się pękać w szwach. Święta spędzone z rudowłosą gromadą były najprzyjemniejszą rzeczą, jaka przydarzyła się Syriuszowi od lat. Młodzież, która dopiero co wróciła z forsownego spaceru, wcinała z apetytem.

Black zastanawiał się, czy Snape odkrył już różową niespodziankę. Była to decyzja podjęta pod wpływem chwili, w nagłym natchnieniu - kawałek uczciwej, acz nieskomplikowanej magii. A do tego całkiem bezpiecznej, gdyż odnowienie łazienki ku wygodzie gościa mieściło się idealnie w kategorii „uprzejmość”. A że gościem był Severus Snape – typ, który wydawał się być reinkarnacją nietoperza - to już jakby inna bajka.

- Smacznego – odezwał się pozbawiony emocji głos.

Syriusz rzucił okiem w stronę drzwi. Twarz Snape’a była kamienną maską, za to oczy ziały nienawiścią, co mogło oznaczać, że istotnie zetknął się był już z kaczuszką.

- Jak ci się podoba pokój, Severusie? – zapytał Black z niewinną miną.

- Idealny – odparł jego ex kolega szkolny, uśmiechając się jak hiena. Usiadł na wolnym miejscu i sięgnął po półmisek z ziemniakami puree. Przy stole zapanowała lekka konsternacja. Rozmowy przycichły. Mistrz Eliksirów wielokrotnie był zapraszany na posiłki (grzecznościowo) ale zawsze odmawiał, jakby hołdując zasadzie „w domu wroga nawet szklanki wody”. Nagła zmiana była dziwna i niepokojąca.

- Dzień dobry, uczniowie – odezwał się Snape, kładąc nacisk na słowo „uczniowie”.

Młodzież ocknęła się.

- Dzień dobry, panie profesorze – ozwał się nieskładny chórek.

„Biedne dzieciaki” - pomyślał Syriusz, a głośno powiedział:

- Sn... pan Snape przyjął moje zaproszenie i spędzi tutaj ferie świąteczne.

BUM!

Bliźniakom opadły szczęki, Ginny omal nie wydłubała sobie oka widelcem, a Ron zbladł między piegami jak trup. Harry jeszcze przez moment żuł mechanicznie, po czym cały ogrom nieszczęścia dotarł do niego przez opar pierwszego szoku. Brwi ułożyły mu się w żałośliwy daszek, a potem popatrzył w oczy swego ojca chrzestnego z takim rozżaleniem i urazą, że Syriuszowe sumienie podniosło raban. No ale już było za późno... Trudno, przynajmniej wykorzysta czas trwania zakładu maksymalnie.

- Jeszcze kotlecika? – spytał kusicielsko i nie czekając na odpowiedź, ulokował na talerzu Snape’a ociekający tłuszczem kawał baraniny.

Mistrz Eliksirów miał refleks.

- Syriuszu, podać ci jarzynkę? – skontrował.

- Ależ dziękuję – odparował Syriusz, który miał głęboko zakorzeniony wstręt do marchewki. – Nie fatyguj się.

- Ależ to żadna fatyga! – Snape niebezpiecznie przechylił nad jego talerzem salaterkę marchewki z groszkiem.

- Nie!! – wrzasnął Black, po czym wycedził przez zęby, wyszczerzone w kurczowym uśmiechu: - Już to jadłem. Dziękuję.

- Powinieneś jeść dużo witamin, drogi Syriuszu. To świetnie robi na zęby.

- I na włosy! I na cerę! – przyświadczył radośnie Syriusz i brawurowo przeszedł do ofensywy.

- Sosu? Jeszcze ziemniaków? Serwetkę? O właśnie, nie masz serwetki, na brodę Merlina, jestem strasznie zapominalski.

Wyczarowana serwetka spadła Mistrzowi Eliksirów na głowę.

- O, najmocniej przepraszam.

- Nie szkodzi. Syriuszu, przecież ty nic nie jesz. Chciałbyś jakiś eliksir na poprawę apetytu? – zatroszczył się Snape.

Punkt dla Domu Węża. Ale Gryffindor nie powiedział ostatniego słowa.

- Severusie, nie śmiałbym ci zawracać głowy. Wystarczy, że na ciebie patrzę i czuję się pokrzepiony na duchu oraz ciele – oświadczył Syriusz kurtuazyjnie, a na dowód swego pokrzepienia wypchał się ziemniakami.

Kafel w obręczy.

Niestety, ziemniaki miały nieco zbyt suchą konsystencję i zawodnik Gryfonów zaczął się dławić, co dało przeciwnikowi okazję do walenia go między łopatki - z wielką satysfakcją i siłą, która omal nie wytrząsnęła z ratowanego płuc. Rozgrywka nabrała brutalności. Zaraz potem strona gryfońska odpowiedziała kontratakiem, próbując zdobyć kolejne punkty za pomocą maselniczki i zestawu przypraw. Jednakże zawodnik Węży karkołomną robinsonadą zdołał obronić bramkę, opowiadając dowcip („Przychodzi Knot do Ollivandera kupić nową różdżkę...), co zmusiło Gryffindor do wycofania się na z góry upatrzone pozycje, z powodu lekkiego wstrząsu nerwowego.

Młodzież już całkiem przestała jeść, obserwując te zmagania w niebotycznym zdumieniu. Pani Weasley miała dość.

- Proszę jeść i nie gapić się! – parsknęła gniewnie. – Myślałby kto, że nigdy nie widzieliście, jak dwóch ludzi rozmawia ze sobą w cywilizowany sposób.

Spojrzała przy tym na Snape’a tak, jakby mu jednak odmawiała przynależności do ludzi cywilizowanych.

- Jak usłyszę, że któryś z was powtarza ten kawał, to rzucę na was Silencio na tydzień – syknęła do ucha Fredowi, bo był bliżej. Syn spojrzał na nią boleśnie, gdyż dowcip był dobry (nie podejrzewał dotąd warzyciela-dręczyciela o takie umiejętności) i miał zamiar sprzedać go ojcu. Pocieszył się jednak, że zrobi to na pewno Syriusz. Ginny, która siedziała najbliżej Mistrza Eliksirów, odsunęła się lekko, przyglądając mu się podejrzliwie.

Tymczasem szermierka słowna obu panów przeszła na wystrój domu, a następnie na bibliotekę. Severus Snape z pozorną obojętnością spytał o jej zawartość. Skoro miał przebywać aż tak długo „w tym uroczym miejscu”, chciał wiedzieć, czy będzie mógł zaspokoić w nim „potrzeby intelektualne”.

- Niech pomyślę... – zastanowił się Syriusz. – O eliksirach raczej niewiele, o Czarnej Magii sporo, ale chyba niczego odkrywczego dla ciebie, Severusie... – snuł na głos dywagacje. – Zastanawiam się, czego mogłeś jeszcze nie czytać. A prawda! – zakrzyknął radośnie. – Po Regulusie zostały jakieś powieści przygodowe i mnóstwo romansów po mojej nieodżałowanej mamusi. Najbardziej lubiła „Klątwę Morderczego Lotosu”... Może...

- Dziękuję – przerwał mu Snape. – Coś sobie wybiorę. Może niekoniecznie z literatury bulwarowej.

Posiłek skończył się wreszcie, a obecni skrycie odetchnęli z ulgą.

Severus po raz kolejny przewrócił się z boku na bok. Poszedł spać wyjątkowo wcześnie, już o jedenastej wieczorem, by nie znosić dłużej towarzystwa Blacka, który jak na złość postanowił go torturować swoją obecnością i postawą jowialnego gospodarza. Było około północy, kiedy Snape’a wyrwały z płytkiego snu gniewne protesty Horacego Secundusa Blacka, który wrócił na swoje miejsce i stwierdził, że zasłonięto mu okno na świat. A teraz Severus nie mógł sobie znaleźć wygodnej pozycji, było mu za ciepło, materac był za miękki ( i ogólnie za bardzo „blackowy”), a do tego biednemu Mistrzowi Eliksirów bardzo brakowało rytuału w postaci papierosa podczas spaceru po Hogwarcie. Na dobitkę głód nikotyny poparł beznadziejnie trywialny głód cielesny. Do przyciszonych, mamrotanych protestów sir Horacego Blacka, skonsumowanego na Nowej Gwinei, dołączyły protesty Severusowego żołądka, który stwierdził, że dostał za mało na kolację. Niestety, Snape sam był sobie winien, gdyż skrócił posiłek do niezbędnego minimum. Z westchnieniem pełnym rezygnacji Severus wyciągnął różdżkę spod poduszki i wstał z łóżka. Sprężyny materaca skrzypnęły cicho.

- Czy mógłby mnie pan odwrócić przodem? – zapytał kwaśno Horacy Black, dając dowód wyostrzonego słuchu.

- Niestety, nie uważam, że jeden mężczyzna powinien oglądać drugiego w niewymownej bieliźnie, nawet jeśli obaj są dżentelmenami - odparł Snape z godnością i nacisnął delikatnie klamkę. „Niewymowna bielizna” w tym wypadku oznaczała bawełnianą piżamę, ale to stwierdzenie zamknęło przodkowi Blacków malowane usta.

Korytarz tonął w mroku, portrety przodków pochrapywały z cicha pod całunem świątecznych dekoracji. Severus na bosaka sunął bezgłośnie przez Syriuszowe terytorium, oświetlając sobie drogę wątłym światełkiem na czubku różdżki. Jego żołądek wysyłał do mózgu sygnały, które po deszyfracji zamieniały się w wyraźny komunikat: kanapka-z-szynką-i-majonezem. Mistrz Eliksirów nieufnie zmierzył wzrokiem wystawę plastykowych zwierzątek na głównych schodach, a następnie zjechał po poręczy, lądując miękko jak kot na dywanie w hallu. W kuchennym kominku jeszcze tlił się żar, oświetlając najbliższe otoczenie czerwonawym blaskiem. Ceglana podłoga ziębiła stopy, wszystko wyglądało swojsko i bezpiecznie. Gdyby jeszcze unosił się tu zapach kwasu solnego, piołunu i lekkiej stęchlizny, Severus poczułby się jak w domu. W znacznie lepszym nastroju zabrał się do penetrowania kredensu i lodówki. Ku swemu zadowoleniu, znalazł nie tylko szynkę, ale także ser pleśniowy, słoik z majonezem i drugi z czarnymi oliwkami. Nocna przekąska zapowiadała się na ucztę. Kiedy z produktami w objęciach kierował się do stołu (zamykając za sobą kopniakiem drzwiczki), raptem usłyszał cichy chrobot. Blackowie, jak każda arystokratyczna rodzina, miała drzwi główne oraz drzwi dla dostawców, znajdujące się właśnie w kuchni. I do tychże drzwi właśnie ktoś się dobierał. Severus, wciąż piastując w objęciach jedzenie, wycofał się do mrocznego kąta za lodówką i wycelował w drzwi różdżkę. Za późno było na robienie alarmu, ktokolwiek grzebał w zamku, miał się znaleźć w środku za kilka sekund. Snape usłyszał przytłumione przez warstwę drewna zaklęcie Alohomora, po czym drzwi uchyliły się, a w ciemnej szczelinie zamajaczyły dwa mroczne, złowrogo przygarbione kształty. Severus Snape, nabrał powietrza, by rzucić zaklęcie rozbrajające, gdy niespodzianie jeden z włamywaczy potknął cię w progu, zaklął dziwnie cienko, a sekundę później w kuchni rozszalało się piekło...

Syriusza obudził huk. Zerwał się z łóżka na równe łapy, w pierwszej chwili oszołomiony, z nosem już wietrzącym czujnie, a ogonem jeszcze w krainie marzeń sennych. Kolejna seria trzasków i łomotów otrzeźwiła go ostatecznie. Dobiegała wyraźnie z parteru. Nie tracąc czasu, Syriusz skoczył na klamkę i wypadł na korytarz. Przesadził jednym susem poręcz, nie zawracając sobie głowy schodzeniem po schodach. Wylądował sprężyście na czterech łapach piętro niżej, obnażając z gniewnym warkotem ostre kły. Przez otwarte drzwi zobaczył, jak we wnętrzu kuchni fruwają w powietrzu błyskawice zaklęć i różnobarwne wiry klątw, pozostawiające w oczach świetliste powidoki. Wrzała tam zażarta walka, słychać było urywki rozpaczliwie wykrzykiwanych zaklęć. Zawstydzony Syriusz zorientował się, że przecież przybiegł tu tak jak stał... to znaczy spał, czyli w psiej postaci i bez różdżki. Czym prędzej zamienił się w człowieka i wyciągnął rękę, wołając: „Accio, różdżka!” Za jego plecami właśnie aportowali się, zbiegali po schodach (lub spadali z nich) wystraszeni i rozmamłani od snu goście.

- Co się tu dzieje?! – krzyknął Arthur Weasley, który poprzedniego wieczora dołączył do rodziny. Wycelował różdżkę w otwarte drzwi kuchenne.

- Dręt..!

Syriusz szybko zatkał mu usta dłonią.

- Nie! Jeszcze trafisz kogoś z naszych!

- Kogo!? Na Miłość Boską, kogo?! – wrzasnęła z przerażeniem pani Weasley, licząc wzrokiem dzieci. – Ron?! Harry...!?

- Jesteśmy – najmłodszy z synów pokiwał jej uspokajająco ręką. – Harry też.

Tymczasem w kuchni jeszcze dwa razy coś błysnęło, huknęło, po czym zaległa głucha cisza i ciemność.

- Różdżki na podłogę, ręce na głowę i wyłazić! Jesteście otoczeni! – rozkazał stanowczo Syriusz.

- Otoczeni czym? – odezwał się z ciemności sarkastyczny glos Snape’a.

- Wszystko w porządku? – spytał z niepokojem pan Weasley.

- Niezupełnie. Upuściłem majonez. LUCIFER!!

Nagle na pomieszczenie chlusnęła powódź białego światła, jaskrawego niczym blask lampy łukowej. Oczom zebranych ukazał się obraz nędzy i rozpaczy: wszędzie walały się jakieś niezidentyfikowane strzępy, skorupy potłuczonych naczyń, porozrzucane garnki i rozmaite drobiazgi. W kącie za lodówką stał Snape, w jednej uniesionej ręce trzymał świecącą różdżkę, a w drugiej dzierżył słoik oliwek, jakby to był odbezpieczony g...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin