KarolFinney_Polskie_01.pdf

(264 KB) Pobierz
Spis treści
Strona 1
Spis treści
Z życia i działalności Karola Finneya
..............................................................................................................3
Jak przezwyciężyć grzech...............................................................................................................................13
Konieczność i skuteczność jedności
................................................................................................................17
Napełnienie Duchem Świętym........................................................................................................................23
Prawdziwe i fałszywe nawrócenie..................................................................................................................27
919173761.002.png
Spis treści
Strona 2
919173761.003.png
Z życia i działalności Finney’a
Strona 3
„Z życia i działalności Karola Finney’a”
Nawrócenie Finney’a
Było to w sobotę, pewnego jesiennego wieczoru roku 1821, gdy Karol Finney postanowił uporządkować swoje
sumienie i życie przed Bogiem. Gdy trwał pogrążony w modlitwie i w czytaniu Biblii, naraz ogarnął go nigdy
poprzednio nieznany strach przed ludźmi. Zdjęła go obawa przed tym, żeby ktoś nie zauważył jego duchowego stanu.
Ze strachu, żeby go ktoś nie usłyszał, nie odważył się nawet na głos pomodlić. Jak tylko usłyszał czyjeś kroki, chował
prędko Biblię między książki. Z duchownym, na którego zebrania ostatnio regularnie uczęszczał, nie odważył się nawet
spotkać.
W tym upokarzającym go stanie przeżył Finney trzy dni. Wydawało mu się, że jego serce zupełnie skamieniało
tak, że nie potrafił się więcej nawet modlić. We wtorek wieczorem opanowała jego serce przerażająca myśl, że zbliża
się śmierć. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby zmarł w takim stanie ducha, to zostanie na wieki zgubiony.
Kiedy następnego dnia, stale miotany wewnętrznym niepokojem, zaczął się ubierać, by pójść do biura jak co
dzień, odezwał się w jego sercu glos: „Na co czekasz? Czyś nie przyrzekł oddać serca Bogu? Czemu się sam ze sobą
zmagasz? Czyż chciałbyś zostać usprawiedliwiony swoimi poczynaniami?” W tym momencie zajaśniało mu światło.
Zrozumiał, że to, czego tak gwałtownie szuka, jest już od dawna przygotowane i darowane mu. On zaś powinien to
jedynie przyjąć jako dar od Boga, i poddać się Jego prowadzeniu. Zrozumiał, że chodzi tutaj o zbawienie dokonane
przez Pana Jezusa dla pokutującego człowieka.
Gdy ta prawda Boża dotarła do jego serca, Finney staną jak wryty, a po pewnej chwili zajaśniało w jego umyśle
proste pytanie: „Czy chcesz przyjąć to zbawienie teraz? Dziś?” Finney odpowiedział: „Tak, ja chcę je przyjąć dzisiaj, w
przeciwnym razie umrę!”
Zamiast do kancelarii, skierował swe kroki do lasu, gdzie lubił chodzić na przechadzkę. Przedarł się przez
gęstwinę aż do miejsca, w którym się spodziewał, że mu nikt nie przeszkodzi. Tam padł na kolana. Lecz ledwie wyrzekł
pierwsze słowa modlitwy, zerwał się na równe nogi i ze strachem zaczął się rozglądać, czy go kto nie widzi. Lecz zaraz
znów ukląkł i powiedział: „Tutaj się oddam Bogu, lub się stąd nie ruszę!” Ale jakkolwiek usiłował modlić się,
stwierdził, że serce jego nie może się modlić. Albo nie znajdował słów, albo wymawiał słowa bez znaczenia, a przy
każdym najmniejszym szeleście zrywał się z kolan, myśląc, że ktoś go widzi. Ta rzecz powtarzała się kilkakrotnie.
Nareszcie wyrzekł z rozpaczą: „Nie mogę się modlić. Me serce jest martwe dla Boga, nie będę się modlił!” Już sobie
zaczął robić wyrzuty, iż złożył Bogu obietnicę, że odda Mu serce przed opuszczeniem lasu.
Nareszcie będąc już mocno zmęczony, chciał powstać i wrócić do domu. W tym momencie odniósł wrażenie, że
się ktoś zbliża. Otworzył oczy, lecz było to znów tylko przywidzenie pychy jego serca, którą zaraz wewnętrznie ocenił
jako obrzydliwa przewrotność. W końcu zawołał silnym głosem: „Cóż to, taki mizerny grzesznik jak ja, nie godzien
podnieść swych oczu w górę ku wielkiemu, świętemu Bogu, miałby się wstydzić przed innym grzesznym człowiekiem,
żeby mnie nie zobaczył klęczącego i wołającego o zmiłowanie się nade mną? Nie! Chociażby mnie wszyscy ludzie i
wszyscy diabli z piekieł otoczyli, nie ruszę się stąd!”
Nareszcie zostało jego pyszne serce przed Bogiem skruszone. Jak jasny promień oświeciło jego serce to słowo:
„Jeżeli przychodząc, będziecie się do Mnie modlić, wysłucham was. A szukając Mnie, znajdziecie - jeżeli całym
sercem szukać będziecie”. Tutaj dopiero całym sercem uwierzył i zawołał będąc przekonany o Bożej wierności: „Panie!
Chwytam się Twego słowa. Ty wiesz, że Cię z całego serca szukam, a Ty obiecałeś, że mnie wysłuchasz. Wszak to
obiecałeś!” Słowa te powtarzał raz po raz.
Jedna obietnica za drugą, przy tym jedna kosztowniejsza od drugiej, napełniały jego serce. Przyjmował je jako
oczywiste prawdy Boga, który nie kłamie. „Wydawało mi się” - opowiadał później - „że te obietnice wnikają raczej do
serca, aniżeli do rozumu. Uchwyciłem się ich i spocząłem na nich z siłą tonącego człowieka”.
Na wszystkie jego prośby odpowiadał mu Pan słowami, które jak rosa niebieska odświeżały jego duszę. Tak
spędził tam dłuższy czas. Modlił się ze wzrastająca gorliwością, aż w końcu powstał i począł iść w kierunku drogi,
powtarzając w głos: „Gdy się wreszcie nawróciłem, będę głosił Słowo Boże.” Tak idąc przybliżył się do miasta. Lecz
jakież teraz uczucie pokoju zawładnęło jego sercem! Wydawało mu się w tej chwili jakby i cała przyroda nabożnie się
przysłuchiwała. Nawet słonko tak wspaniale mu nigdy jeszcze nie świeciło. „Lecz co to ma znaczyć - pytał sam siebie.
- Cała świadomość grzechu oraz cała obawa o mą duszę naraz zniknęła! Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałem takiego
stanu beztroski, jeśli chodzi o moje zbawienie. Może sobie za dużo pozwoliłem, będąc na kolanach, że przypominałem
Bogu Jego obietnice? Czy nie krył się w tym brak bojaźni, lub po prostu bezczelność wobec Boga?” Lecz mimo tych
nurtujących go myśli, zupełny spokój opanował jego serce; chociaż usiłował wywołać w swych myślach uczucie winy,
nie potrafił tego dokonać. Jego myśli zostały skierowane w kierunku gorącego uwielbienia swego Boga. To źródło
dziwnej radości zdawało się nie mieć końca. Było jakby niewyczerpalne.
Nastało południe i pora obiadowa. Finney jednak dzisiaj nie pomyślał o jedzeniu, lecz udał się wprost do
kancelarii. Nie zastał tam nikogo. Zdjął więc wiolonczelę, żeby sobie, tak jak to często poprzednio praktykował, zagrać
i pośpiewać kościelne pieśni. Głos mu jednak nie dopisał, a gdy tylko począł śpiewać słowa pieśni, łzy nie przestawały
płynąć z jego oczu. Nic go nie potrafiło wyprowadzić z tego tak błogiego nastroju, nawet gdy jego szef, pan W.
przyszedł i razem z nim poczęli przenosić książki i umeblowanie kancelarii do innego lokalu. A gdy wreszcie wszystko
znalazło się na swoim miejscu, a pan W. poszedł do domu, życząc Finney’owi dobrej nocy, zapalił sobie ogień na
kominku i zamknął drzwi, pragnąc być sam. Umysł jego wypełniły myśli, z których jedna napełniła całkowicie jego
serce: „Pragnę oddać Panu całą mą duszę!”
919173761.004.png
Z życia i działalności Finney’a Strona 4
W tym stanie duchowym przeszedł do innego pokoju biurowego, w którym nie było światła ani ognia na
kominku. Zdawało się mu jednak, że pokój ten jest wspaniale oświetlony. Gdy wszedł tam zamknąwszy drzwi za sobą i
począł się modlić, obraz Pana Jezusa stał jasno przed jego duchowym wzrokiem. Pan jakby spoglądał nań twarzą w
twarz. Patrzył nań bez słowa, lecz takim wzrokiem, że Finney padł Mu do nóg. Tak przed Nim klęcząc płakał jak
dziecię, a przerywanymi słowy wylewał przed Nim swe serce. Wydawało mu się, że zrasza w tej chwili nogi Pana
Jezusa, chociaż nie miał świadomości, że się Go bezpośrednio dotyka.
O dniu tym Finney opowiadał później co następuje: „W tym położeniu musiałem się długo znajdować, bo kiedy
spojrzałem na zegarek, była już późna pora. W pewnym momencie oparłem się o piec i w tej chwili dożyłem nowej fali
łask. Zlało się to na mnie z góry w niesłychany i dziwny sposób. Nigdy poprzednio nie słyszałem o chrzcie Duchem
Świętym, którym Pan napełnia swych świadków specjalną mocą z góry, a mniej jeszcze mogłem oczekiwać czegoś z
tych rzeczy dla siebie. Obecnie jednak odczuwałem silny prąd Ducha napełniający moje jestestwo całkowicie, duszę i
ciało. Byłem na wskroś przenikany jakby falami elektrycznymi, przepływającymi przez całą mą istotę, fala za falą.
Czułem tchnienie Boże.
Było już późno wieczór, kiedy wstąpił do mnie członek miejscowego chóru, którym zazwyczaj dyrygowałem.
Znalazł mnie płaczącego i zaczął pytać: „Panie Finney... cóż się z panem dzieje?” Nie mogłem mu zaraz odpowiedzieć.
„Czy panu coś dolega?” Zebrałem siły i odpowiedziałem: „Nie, lecz jestem tak szczęśliwy, że nie mogę więcej żyć!”
Zdziwiony gość zaraz odszedł, lecz wrócił za chwilę z jednym ze starszych zboru, który był dobrym
chrześcijaninem. Wszedł także w tym momencie pewien młody nienawrócony przyjaciel Finney’a, którego dawniej
miejscowy duchowny ostrzegał przed zawieraniem przyjaźni z niewierzącym Finney’em. Z chwilą kiedy ów przyjaciel
wszedł do środka, zaczął mu Finney opowiadać o stanie swych przeżyć. Młody człowiek słuchał uważnie, aż naraz
upadł na kolana i poprosił: „Módlcie się panowie za mnie!”
Finney i dwaj pozostali przyjaciele uklękli i modlili się zań, po czym ci dwaj powrócili do swych domów.
Finney także położył się spać, lecz ledwie zasnął, został znowu przebudzony tym samym prądem miłości Bożej, który
został nań wylany przez Ducha Świętego. Kiedy po ponownym zaśnięciu znów się to powtórzyło, za trzecim razem
dopiero mógł usnąć na dobre.
„Kiedy się następnego dnia obudziłem, wzeszło już słońce, a jego promienie wnikały do mego pokoju. Nie mogę
opisać tego wrażenia” - odpowiada Finney - „jakie to światło zrobiło na mnie. Znowu dożyłem napełnienia Duchem
Świętym o podobnym nasileniu, jak w dniu wczorajszym. Klęknąłem na łóżku i płakałem z radości, wylewając swe
serce przed Panem. Wydawało mi się w tej chwili, jakbym słyszał łagodne, pełne miłości napomnienie: „Czy chcesz
wątpić?” „Nie!” - zawołałem pełnym głosem. - „Tego nie chcę, nie mogę!”
„W tym momencie moje serce owiewała taka pełnia wewnętrznego pokoju i radości, że nigdy w późniejszym
życiu nie miałem żadnej wątpliwości co do treści mego przeżycia, że to sam Duch Boży napełnił moje serce i duszę”.
„W ten sposób poznałem usprawiedliwienie przez wiarę, jako oczywisty fakt. Mogłem także w pełni zrozumieć
słowa Pisma: „Będąc tedy usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem”. „Zrozumiałem dobitnie, że w onym
momencie, w lesie, w którym uwierzyłem, zostało ze mnie zdjęte poczucie potępienia, dlatego też wszelkie moje
usiłowania, żeby wywołać w swej duszy poczucie winy było daremne. Grzechy moje bezpowrotnie zniknęły. Zamiast
zatruwać się myślą, że znów mogę popaść w grzech, moje serce było wypełnione uczuciem miłości”.
Skutki nawrócenia Finney’a
Kiedy w następnym dniu po nawróceniu Finney przyszedł do kancelarii, wkrótce po nim przyszedł także jego
szef. Finney przemówił doń kilka słów na temat jego zbawienia. Ten, nie odpowiadając, popatrzył nań i ze spuszczoną
głową wyszedł z pokoju. Słowa młodzieńca tak go wzruszyły, że się nawrócił.
Za chwilę wstąpił tam jeden starszy zboru, który się z kimś procesował, a w którego imieniu Finney, jako
adwokat miał występować na procesie następnego dnia. Finney na wstępie oznajmił mu, że odtąd nie będzie już
występował w żadnym innym imieniu, jak tylko Pana Jezusa Chrystusa. Kiedy mu następnie opowiedział o swych
wczorajszych przeżyciach, ten spuścił także głowę i wyszedł.
Kiedy go Finney spotkał w dniu następnym, jak szedł zamyślony ulicą, dowiedział się ku swojej radości, że ten
swój proces odwołał. Wkrótce się także okazało, że krok ten miał dla niego błogosławione skutki.
Następnie udał się Finney do szewca, który piastował ważna funkcję w zborze. Znalazł go rozmawiającego z
pewnym młodym człowiekiem na temat wiary. Finney położył koniec jego sprzeciwom w taki sposób, że ten wyszedł
do pobliskiego lasku, skąd wrócił z jaśniejącym obliczem, jako nawrócony człowiek.
Wiadomość o nawróceniu się młodego prawnika obiegła lotem błyskawicy i wywołała ogromne zdumienie.
Wielu nie chciało dać wiary tej wieści. Wieczorem tego dnia, który został wypełniony tylu wydarzeniami, zgromadziło
się do sali modlitwy wielu ludzi, chociaż nikt na ten dzień zgromadzenia nie zwoływał. Sala była przepełniona. Nikt z
obecnych, nawet miejscowy kaznodzieja, nie odważył się cokolwiek powiedzieć. Wtenczas powstał Finney.
Opowiedział zebranym historię swego nawrócenia. Kiedy skończył, jeden stary prawnik pośpiesznie podszedł do
wyjścia z sali, mówiąc: „Że mówi z przekonaniem, to nie ma wątpliwości, ale że zwariował, to jasne!”
Inny niewierzący mężczyzna opuścił zebranie w takim zdenerwowaniu, że zostawił nawet kapelusz. Finney’owe
świadectwo wywołało takie poruszenie, że zebrania musiały się odbywać każdego wieczoru. Działo się to przez dłuższy
czas, a nawróconych przybywało.
Po swym nawróceniu Finney wspominał często swych rodziców, którzy byli nienawróceni i żyli tylko
doczesnymi problemami. Wybrał się więc pewnego razu do nich. Ojciec, który mu wyszedł naprzeciw, powitał go
919173761.005.png
Z życia i działalności Finney’a Strona 5
słowami: „Jak ci się powodzi, Karolu?” „Dobrze - na duchu i na ciele. Ale ty, drogi ojcze, jesteś już w podeszłym
wieku. Twoje dzieci już dorosły i opuściły dom, a ja jeszcze nie słyszałem w ojcowskim domu modlitwy”. Ojciec
opuścił głowę i zaczął płakać. „Wiem o tym, Karolu, wejdź więc i pomódl się ty sam”. Weszli wiec i poczęli się
modlić. Ojciec i matka byli bardzo poruszeni i w krótkim czasie nawrócili się oboje.
Po kilkudniowym pobycie z nimi wracał Finney z lekkim sercem do swego miejsca zamieszkania w Adams,
ponieważ zostawił oboje rodziców jako głęboko wierzących ludzi. Po swym powrocie Finney stwierdził, że życie
duchowe we zborze znacznie zletniało. Zaczął więc zwracać wielką uwagę na modlitwę, wprowadzając zwyczaj
codziennych porannych modlitw, żeby wszyscy nowonawróceni mogli być na nich obecni. Wstawał o świcie,
przechodził przez miasteczko budząc wszystkich, którzy by mogli zaspać i spóźnić się na nabożeństwo.
Te godziny stały się później dla ich uczestników wielce błogosławione Sam Finney żył w ciągłej społeczności z
Bogiem i był wielce gorliwy w ciągłym duchowym boju o inne dusze, dlatego też osiągnął na tej drodze wielkie wyniki.
Finney - kaznodzieją i przełożonym zboru
Na wiosnę 1822 roku Finney zgłosił do konsystorza swoja kandydaturę na duchownego, gdyż pragnie poświęcić
się służbie opowiadania Ewangelii. W związku z tym niektórzy z duchownych nakłaniali go do wstąpienia na studia
teologiczne na uniwersytecie w Princenton. Finney nie przyjął tej rady, gdyż do studiowania na fakultecie teologicznym
miał pewne zasadnicze zastrzeżenia. Wobec jego zdecydowanego stanowiska w tej sprawie, postanowiono, że może on
potrzebne wykształcenie teologiczne zdobywać pod kierunkiem p. Gale, pastora swego zboru. Po dwóch latach
poddany został egzaminowi w konsystorzu, a chociaż nie ukrywał swoich poglądów i pewnych różnic w pojmowaniu
Słowa, został jednomyślnie uznany za kompetentnego do prowadzenia reformowanych zborów i służenia im Ewangelią.
Początkowo powierzono mu mały zborek w Ewans Mill. Wygłaszał tam kazania przepisowo - trzy razy w tygodniu i
dwa razy w niedzielę. Wiedział, że posiada pełne zaufanie u członków zboru, i spotkał się z pojedynczymi
nawróceniami. Lecz większego przebudzenia nie dało się zauważyć. Niezadowolony z tego stanu rzeczy, podkreślał
kilkakrotnie w zakończeniu swych kazań, zarówno w niedziele, jak i w dnie powszednie, że przybył on tu, aby pomóc
duszom do przyjęcia zbawienia; że wie również, że kazania jego podobają się, ale przybył tu przede wszystkim nie po
to, aby się podobać, ale pomóc duszom do skruchy; i dlatego nie jest najważniejsze dla niego upodobanie słuchaczy do
jego kazań, gdy pomimo wszystko odrzucają jego Pana.
To świadczyłoby, iż jest coś nieprawidłowego, albo w nim samym, albo w słuchaczach... I przytaczając
następnie słowa sługi Abrahama: „Przetoż teraz, jeśli chcecie potraktować Pana mego uprzejmie i prawdziwie,
powiedzcie mi, a jeśli nie - powiedzcie mi, abym się obrócił lub w prawo lub w lewo”, zwrócił się do słuchaczy w
takich słowach: „Przyznajecie, że to co głoszę, jest Ewangelią. Wyznajecie, że wierzycie w to. Myślicie przyjąć to, czy
też macie zamiar to odrzucić?... Jeśli macie zamiar przyjąć - powiedzcie mi; jeśli macie zamiar odrzucić - powiedzcie
mi, abym wiedział, czy mam obrócić się na prawo, czy na lewo... Muszę znać wasze zdanie w tej sprawie, a mianowicie
ci, którzy pragną stać się chrześcijanami i zawrzeć pokój z Bogiem zaraz, aby powstali; i przeciwnie, ci którzy decydują
się nie być chrześcijanami i chcą to okazać Chrystusowi, a też i mnie, niech siedzą nadal...”.
W odpowiedzi słuchacze patrzyli jeden na drugiego. Nie wstał nikt. „Tak więc zdecydowaliście... Odrzuciliście
Chrystusa i Jego Ewangelię; świadczycie jeden wobec drugiego, a Bóg jest świadkiem wobec wszystkich was. Jest to
jasne. Być może będziecie pamiętać przez całe życie, żeście w ten sposób jawnie przeciwstawili się Zbawicielowi i
powiedzieli: „Nie chcemy, aby ten człowiek, Jezus Chrystus panował nad nami”.
Przygnieceni tymi słowami wszyscy członkowie poczęli z gniewem opuszczać swe miejsca, a nie słysząc
Finney’a który zamilknął, zatrzymali się u drzwi. Wówczas powiedział on jeszcze: „Żal mi was! I dlatego - będzie-li to
Pan chciał, będzie to wolą Bożą - będę przemawiał do was jeszcze raz jutro wieczorem”.
Sala się wkrótce opróżniła. Finney pozostał w niej samotny z jednym starszym zboru, który do niego przystąpił i
z uśmiechem podał mu rękę, mówiąc: „Bracie Finney, brat dziś ich zdobył. To nie da braciom spokoju. Brat zrobił to,
co było konieczne i dlatego będziemy jeszcze oglądać rezultaty!”
Obydwaj bracia spędzili dzień następny w poście i modlitwie. Do południa każdy z osobna, a po południu
razem. W ciągu tego dnia rozdrażnieni niektórzy członkowie zboru myśleli nawet o dotkliwym ukaraniu Finney’a oraz
o wymówieniu mu pracy. Zarzucali mu, że doprowadził ich do publicznego aktu odrzucenia Chrystusa i Jego
Ewangelii.
Wieczorem obaj mężowie modlitwy pośpieszyli do sali, wypełnionej do ostatniego miejsca. Obydwaj mężowie
czuli, że Pan jest z nimi, że tego wieczoru moc Boża objawi się w zgromadzeniu.
Finney, bez żadnego wstępu i śpiewu, rozpoczął zgromadzenie tymi słowami Izajasza proroka: „Powiedzcie
sprawiedliwemu, że mu dobrze będzie; bo owoców uczynków swoich pożywać będzie Ale biada niepobożnemu! źle mu
będzie; albowiem zaplata rąk jego dana mu będzie” (Izaj. 3, 10.11).
Finney odczuwał w tej chwili nad sobą moc Bożą. Jak mocny prąd działały jego słowa, druzgocąc wszelkie
przeszkody. Ze spuszczonymi głowami siedzieli słuchacze, będąc przekonani o swej winie. Mówił przeszło godzinę, po
czym ogłosił przyszłe zebranie i prędko skończył.
Tego wieczoru zaprosiło Finney’a kilku duchowo poruszonych członków zboru, żeby ich odwiedził, a przy
dalszych odwiedzinach następnego dnia, mógł zobaczyć, jak potężne działanie miało poprzedniego dnia czytane Słowo
Znajdował on zborowników do gruntu wstrząśniętych i pragnących zbawienia. Zaczęło się przebudzenie.
Niektóre wypadki są zadziwiające. Pewien mężczyzna był tak wściekły z powodu nawrócenia się jego żony, że
przyszedł na zebranie z nabitym pistoletem, zdecydowany, że Finney’a zastrzeli. Podczas kazania spadł z krzesła i
919173761.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin