Harry Potter i Wyrocznia Cienia 76 rozdziałów 7 tom CAŁOŚĆ 2008-05-10.doc

(1489 KB) Pobierz
http://anika6

http://anika6.blog.onet.pl/


Rozdział pierwszy: Początek

    Harry Potter, chłopiec tak niezwykły, właśnie obudził się z kolejnego koszmarnego snu o umierającym na jego oczach Dumbledorze. Zerwał się, zlany potem.
    Mimo prawie siedemnastu lat, Harry przeżył w swoim życiu więcej upokorzenia, cierpienia i bólu niż niejeden dorosły człowiek. Już jako roczne niemowlę stracił rodziców, w wieku czternastu lat widział śmierć jednego z kolegów, rok później na jego oczach zamordowano jego ojca chrzestnego, a całkiem niedawno był świadkiem śmierci jedynej osoby, która mogła mu w jakikolwiek sposób pomóc w spełnieniu przepowiedni sprzed prawie siedemnastu lat.
    O tak, Harry`emu śmierć nie była obca. Od chwili narodzin krążyła nad nim jak wygłodniały sęp, gotowa, by zaatakować.
Chłopak przetarł oczy i spojrzał na budzik. Oddychał ciężko. Dochodziła siódma rano. Dursley`owie nie wstawali wcześnej niż o dziewiątej.
-Całe szczęście,że już dziś odjeżdżam stąd na zawsze.- powiedział cicho, ocierając  czoło z cienką blizną w kształcie błyskawicy.- Gdyby nie prośba Dumbledore`a, pewnie teraz obudziłbym sie w pokoju Rona...
    Harry leżał jeszcze dziesięć minut, ale w końcu uznał, że nie ma sensu tracić czasu. Wstał z łóżka i  ubrawszy się w mugolskie ciuchy, zaczął pakować do końca swój kufer. Właśnie wciskał do niego swoją pelerynę-niewidkę (została mu tylko do schowania Błyskawica i pamiątkowy flet od Hagrida) gdy wreszcie wstali Dursley`owie. Szybko ściągnął kufer po schodach, po drodze chowając różdżkę do kieszeni i zostawił bagaż w przedpokoju.
    Wszedł do kuchni.
    Ciotka Petunia, rodzona siostra Lily Potter, matki Harry`ego, przygotowywała właśnie śniadanie. Wuj Vernon jak zawsze czytał poranną gazetę a Dudley grał na minigameboyu.
-Nareszcie się obudziłeś.-warknął wuj Vernon. Harry nie był na tyle głupi, by dać sie sprowokować, siedemnaście lat kończył dopiero za trzy tygodnie, więc jeszcze nie był pełnoprawnym czarodziejem. Już raz omal go nie wywalili ze szkoły za używanie czarów poza nią.
    Oczywiście Harry miał teraz gdzieś Hogwart, skoro nie było w nim juz Dumbledore`a, ale nie chciał skończyć w Azkabanie. Zbyt wielu wrogów siedziało w nim.
-Dzień dobry, wuju,-powiedział sucho, przysiadając na brzegu krzesła.- Niech ciocia nie robi mi śniadania. Zaraz i tak stąd odjeżdżam.
    Ciotka z brzękiem upuściła kubek, który roztrzaskał sie w drobny mak, wuj Vernon opuścił gazetę.
-Słucham?- zapytał zdumiony.
-Odchodzę stąd. Na zawsze.-powtórzył Harry. Odgarnął z zielonych oczu potargane czarne włosy.-Już nigdy więcej mnie nie zobaczycie.
    Dudley zakrztusił się własną śliną.
-O...odchodzisz?Tak...teraz?Zaraz??-wyjąkał wuj.
-Tak.
-Nie możesz.
-CO?
-Nie możesz.-powtórzył wuj.Przez chwilę Harry pomyslał,że wujowi jednak na nim zależało, ale sekundę później wszystko się wyjaśniło.-Jesteś nam coś winien.Przez szesnaście lat opiekowaliśmy się tobą...
-Jak psem...-dopowiedział wściekły Harry.
-...żywiliśmy cię...
-Resztkami...-Harry był coraz bardziej wkurzony.
-I traktowaliśmy cię jak syna...
-Chyba jako tanią siłę roboczą i popychadło!!-wrzasnął nagle Harry, zrywając się z krzesła tak szybko, że aż krzesło z hukiem upadło na podłogę. Dudley kwiknął przerażony.-Nie, to nie ja jestem wam coś winien, ale WY! Traktowaliście mnie jak śmiecia i teraz TY masz CZELNOŚĆ twierdzić, że jestem WAM cos winien?!-Harry omal nie wyszarpnął różdżki z kieszeni.-Nie, Vernon.-wycedził nagle, w przypływue odwagi, przechodzącz wujem na ty.-To ty mi coś jesteś winien. Przeprosiny. Za szesnaście lat upokorzeń. Za szesnaście lat męki z wami. Za dziesięć lat przemieszkanych w komórce pod schodami. Za niszczone moje prywatne listy.Za próbe udaremnienia mi pójścia własną drogą. Za traktowanie moich zmarłych rodziców jak ścierwo. TAK, VERNON!JAK ŚCIERWO!!ZA UKRYWANIE MOJEJ TOŻSAMOŚCI!! ZA TO NĘDZNE ŻYCIE, KTÓRE TAK HOJNIE MI PODAROWAŁEŚ!!
    Dudley omal nie zemdlał, ciotka Petunia także, wuj Vernon nie był w stanie wykrztusić nawet słowa.
-TWÓJ SYNALEK OD PIETNASTU LAT WYŻYWAŁ SIĘ NA MNIE, A TY CHCESZ PODZIĘKOWAŃ ZA TO WSZYSTKO???!!!- Harry całkowicie stracił panowanie nad sobą. Wrzeszczał jak opetany.
    Harry odwrócił sie gwałtownie i wybiegł z kuchni, w locie chwytając kufer, jak owej pamietnej nocy sprzed czterch lat, gdy nadmuchał ciotkę Marge, kopniakiem otworzył drzwi i wybiegł na Privet Drive...

 

Rozdział drugi: Spotkanie.

     Nie wiedział, że była to jego ostatnia rozmowa z wujostwem, że poraz ostatni widzi ten dom w całości. Wybiegł na ulicę, wyszarpnął różdżke z kieszeni i smagnął nią gwałtownie.
    Huknęło i przed Harrym zmaterializował się Błędny Rycerz. Natychmiast do niego wsiadł. Za kierownicą, tak jak zawsze siedział Ernie Prang, bledszy, chudszy i mizerniejszy niż zawsze.
-Witaj, Harry.- nawet sie nie usmiechnął. Harry momentalnie zrozumiał w czym rzecz.
-Stan wciąż w Azkabanie.- bardziej stwierdził niż zapytał.
    Stan Shunpike, nieco rąbnięty konduktor z Błędnego Rycerza, odsiadywał naprawdę niesłuszny wyrok w Azkabanie, więzieniu dla czarodziejów.
-Tak.- odpowiedział bezbarwnie Ernie.- Brakuje mi go.- wypalił nagle, omal nie wybuchając płaczem.
-Niedługo wyjdzie...Ile płacę?
-Na koszt firmy. Dokąd?
-Miasteczko za wzgórzem Stoathead. Nora.- ospowiedział Harry. Szybko skierował się ku wolnym siedzeniom na końcu i autobus ruszył znienacka. Harry klapnął na siedzenie, czując jakąs dziwną ulgę.
-Harry James Potter.- usłyszał obok siebie czyjs głos i natychmiast tam spojrzał, z ręką na różdżce. Szybko ją jednak puścił, bo obok niego siedziała dziewczyna na oko w jego wieku (około siedemnastu lat), o błyszczących granatowych włosach i ogromnych, bladoniebieskich sarnich oczach. Miała na sobie czarną szatę.
-To ja.- odpowiedział nieco speszony Harry. Dziewczyna była bardzo ładna. Mimo to różdżkę miał w pogotowiu.
-wiem, że to ty. Wiem też, że szczęście się ciebie nie trzyma.- dziewczyna patrzyła na Harry`ego przenikliwie. Oczy nagle jej zmętniały.-Niedługo jednak szczęście powróci...
    Harry poczuł sie bardzo niepewnie.
-Co?Czy...czy ty jesteś śmierciożercą?- ręka ponownie zacisnęła mu się na różdżce. Dziewczyna usmiechnęła się.
-Nie jestem...
    Harry odetchnął z ulgą i spojrzał na niebo za oknem. Było lazurowe.
-Jeszcze się zobaczymy, Harry Potterze.- usłyszał głos dziewczyny. Odwrócił głowę, chcąc o coś jeszcze zapytać, ale zorientował się, że...
    ...jej nie było.
    Harry wpatrywał się osłupiały w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała i szybko rozejrzał się. Nigdzie jej nie było.Przepadła.
    Kim była?
    Harry poczuł, że przeszywa go dreszcz....

 

Rozdział trzeci: Nora

-Harry, jesteśmy.- oznajmił Ernie. Harry, zupełnie skołowany, wysiadł niedaleko Nory. Huknęło i Błędny Rycerz odjechał, zostawiając go samego na ścieżce wiodącej do domu Weasley`ów. Szybko ruszył w jego kierunku, starając się opanować przestrach i zapomnieć o dziewczynie z autobusu.
    Doszedł, taszcząc kufer za sobą, do ogrodzenia. Na podwórku nic się nie zmieniło. Te same brązowe kurczaki biegały wte i wewte, wszędzie walały się stare gumiaki. Nawet gnomy były te same. Na widok znajomego i tak bliskiego mu miejsca uśmiechnął się mimowolnie. Podszedł do drzwi kuchennych i już miał zapukać, gdy nagle zawahał się. Weasley`owie nie wiedzieli, że tu przybędzie. Mogą ze strachu mnie nie wpuścić, pomyslał gorączkowo Harry.
    Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, drzwi kuchenne otworzyły się gwałtownie.
-Do zobaczenia, kochanie!- krzyknął pan Weasley do żony i z impetem wpadł na Harry`ego.- Ach, to tylko ty, Harry...- mruknął z roztargnieniem i już miał się zdeportować, gdy nagle zatrzymał się gwałtownie i omal nie zemdlał z wrażenia.- HARRY?!- krzyknął, chwytając go za ramiona.- To ty?
-Tak, panie Weasley.- odpowiedział Harry.
-Arturze, cos się...Harry!- z domu wyszła przysadzista pani Weasley, która natychmiast złapała się za serce.- Co ty tu robisz?!
-Molly, zabierz go do środka, ja już muszę lecieć...i tak jestem spóźniony.- pan Weasley poprawił nerwowo szate i z trzaskiem się zdeportował, a Molly Weasley zagoniła Harry`ego wraz z kufrem do kuchni.

 

Rozdział czwarty: Weasley`owie

-Ogromnie sie cieszę, że cię widzę, kochaneczku, ale, na miłość boską, czemu nie wysłałeś nam sowy? Artur i dodatkowa ochrona przybyłaby do ciebie!- pani Weasley szybko machnęła różdżką i chleb sam zaczął się kroić, smarować masłem i obkładać dżemem, miodem i konfiturami, a z czajnika nalała się gorąca herbata. Jednym machnięciem różdżki postawiła to wszystko przed Harrym.- Jedz, wyglądasz na głodnego.
-Nie mogłem wysłać sowy.- powiedział ponuro Harry, biorąc do ręki kanapke z miodem.- Hedwiga tydzień temu zdechła, najwyraźniej zatruła się jakimś szczurem na polowaniu...
-Och...tak mi przykro...- zakłopotała się pani Weasley.- Powiedz, co ty tu robisz? Powinienes być...
-U Dursley`ów, wiem. Nie miałem tam spędzić całych wakacji. Dumbledore nie kazał mi tam siedzieć. Miałem ostatni raz sie tam pokazać. I tyle.- Harry szybko sięgnął po kolejną kanapkę.
-Och, to...
-Uaaaaa....mamo...co na śniada-a-a-aniee?- do kuchni wkroczył zaspany i nieludzko potargany Ron, a za nim w identycznym stanie Ginny. Ron przeciągnął się potężnie i usiadł naprzeciwko Harry`ego.-Cze-e-eść, Harry...- powiedział sennie, a po chwili omal nie zleciał z krzesła z wrażenia.- HARRY?!
-Cześć, co tu robisz?- Ginny również się rozbudziła.
-Swetry dziergam.- zadrwił Harry.- Pokłóciłem się z Dursley`ami, ale i tak dzisiaj bym stamtąd odszedł.
-Przybyłeś w samą porę. Bill i Flegam...zanaczy się, Fleur...no, w tym tygodniu pobierają się.- powiadomiła go Ginny, wyjmując mu z reki nadgryzioną kanapkę i zjadając ją ze smakiem.- A ja i ta Gabrill, czy jak-jej-tam, mamy być druhnami. Wyobrażasz to sobie?
-Fakt, w sukience będziesz wyglądać okropnie.- dogryzł jej Harry, szczerząc zęby i odbierając kawałek kanapki z ręki dziewczyny.
-I tu sie z tobą zgodzę.- przytaknął Ron, za co dostał kuksańca w żołądek.- Au!
-Przestańcie się poszturgiwać!-fuknęła pani Weasley.
-Jest Hermiona?- zapytał Harry, zjadając kolejną kanapke i popijając ja herbatą. Ronowi twarz nagle sie skurczyła.
-Nie ma z nią kontaktu od co najmniej ośmiu dni. Wysłałem jej już trzy sowy i na żadną do tej pory nie odpisała.
    Harry`emu przebiegł po plecach dreszcz. Hermiona nie odpisała? To było cos niepokojacego, zwłaszcza, że była bardzo sumienna.
-Och, Harri!- do kuchni wparowała Fleur, blondwłosa wila.- Tak sie cieszi, że ti tu! W ten tydzień ja i Bill pobierami się!
    Z rozmachem ucałowała go w oba policzki. Ron nawet nie zareagował; chyba za bardzo przejął się Hermioną.
-Eeee... cześć. Jak tam Bill?- odpowiedział Harry.
-On dobrzi, ali ta szrama zostala. Ali to co? My sie kochami!- uradowała się Fleur. Harry rzucił szybkie spojrzenie na panią Weasley, ale ta już nie wyglądała na zniechęconą lub zniesmaczoną jak dawniej. Wręcz przeciwnie. Usmiechała się ciepło. Jedynie Ginny skrzywiła sie lekko. Od początku nie trawiła Francuzki.

 

Rozdział piąty: Postanowienie

-Jak to miło.- wypalił Harry.- Ron, mogę ulokować sie uciebie? Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko, pani Weasley?- spojrzał z niepokojem na gospodynię.
-Co? Ależ nie, skąd, kochaneczku! Czuj się jak u siebie w domu!
    Harry razem z Ronem poszli na górę. Pokój Rona wcale się nie zmienił.
-Jak myslisz, dlaczego Hermiona nie odpisuje?- zapytał nagle ten drugi.
-Nie wiem.- Harry przysiadł na kufrze.- Może ktoś przechwycił sowy, albo jest zbyt zajęta, żeby odpisać.- w to ostatnie obaj od razu zwątpili.
-Mam nadzieję, że nic jej nie...
-Ron... przecież ona jest szlamą!- Harry nagle poderwał głowę.-Że też  od razu...
-Nie myślisz chyba, że śmierciożercy...- Ron nagle zbladł.
-Ranyy...Trzeba natychmiast do niej jechać!
-Moment, Harry...najpierw ślub...bo rodzina mnie wyklnie...a poza tym...gdzie mieszka Hermiona?- Ron spojrzał Harry`emu w oczy i ten odwzajemnił spojrzenie.
    No właśnie.
    Przez tyle lat przyjaźnili się z Hermioną, ale do tej pory o jej rodzinie wiedzieli tylko, że jej rodzice to mugolscy dentyści. Nawet nie wiedzieli gdzie ona mieszka.
-Szlag...- zaklął z niedowierzaniem Harry.
-Co tu kombinujecie?- do pokoju (bez pukania) weszła Ginny.
-Zapytam mamę.- powiedział Ron i wybiegł z pokoju.
-O co chodzi?- Ginny podeszła do Harry`ego. Szesnastoletnia dziewczyna bardzo wyładniała od czasu, gdy Harry wyciągnął ją, półżywą z Komnaty Tajemnic pięć lat temu. Długie rude włosy opadały na jej buzię o dużych niebieskich oczach.
-O Hermionę. Gdzie ona mieszka?- Harry usmiechnął się z przymusu.
-Harry... ty nie wiesz?- zdumiała się Ginny.
-Jakoś nigdy...nigdy nam o tym nie mówiła...
-Ty i Ron jesteście tacy wrażliwi i troskliwi.- zaironizowała Ginny.
-Och, przestań!- żachnął się Harry.- Po prostu powiedz jak wiesz, a nie zachowujesz się jak stara dewota!
    Ginny uniosła brew i wybuchnęła śmiechem.
-I za to cię lubię. Pretensjonalny wrzaskun.
    Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Harry nie wytrzymał, wziął ją za podbródek i pocałował prosto w usta.
    Jednocześnie do pokoju weszła pani Weasley i Ron. Ten pierwszy tylko się lekko speszył, natomiast pani Weasley aż się zakrztusiła.
-Hekhm!- wreszcie odkrztusiła. Ginny i Harry odskoczyli od siebie jak oparzeni.
-Mama...?- Ginny zarumieniła się.
-Harry, chciałes wiedzieć, gdzie mieszka Hermiona, tak?- fuknęła pani Weasley.
-Tak.- speszył się Harry.
-No więc najpierw powiedzcie mi, po co wam to.
    Ron zaróżowił się intensywnie.
-Eeee...chcielismy zamówić jej książkę sowią pocztą i wysłać jako prezent, a do tego potrzebny jest dokładny adres.- skłamał niemal po mistrzowsku Harry, a Ron popatrzył an niego z uznaniem.
-Acha...- pani Weasley zmierzyła ich podejrzliwym spojrzeniem.- Hermiona mieszka w Westhend, na północ od Exeter. Co dokładnie chcecie jej wysłać?-Księgę zaklęć i uroków.- skłamał, tym razem już po mistrzowsku Harry.
-No dobrze. Idę na dół. Ślub za dwa dni, trzeba wszystko przygotować. Chodź, Ginny, pomożesz mi.
    Ginny jęknęła, ale posłusznie poszła za matką.
-Okej, plan jest taki: zostajemy na ślubie i zaraz potem, w ogólnym radosnym rozgardiaszu lecimy do Hermuiony.- powiedział szybko Harry.
-Czym?- zaniepokoił się Ron.
-Miotły raczej odpadają...- zasępił się Harry, ale natychmiast się ożywił.- Błędny Rycerz! Nim tu przyjechałem!
-Okej, to już coś!- przyklasnął Ron, odrzucając rudą grzywkę z czoła.- Będzie tylko jeden mały problem. Starzy. Zauważa, że nas nie ma....
-Co jest dla ciebie ważniejsze, rodzina, czy przyjaźń?- zapytał ostro Harry.
-Przyjaźń.- padła natychmiastowa odpowiedź.- Po tym, co się stało z Percym, rodzice wszystko mi wybaczą.
-A do tego, bądź co bądź, jesteś już pełnoletni. Możesz robic co ci się żywnie podoba.- dodał Harry.
-O czym debatujecie?- do pokoju wszedł rudy bliźniak, Fred.- Eeee...chyba to nie jest gadka o prezentach slubnych dla Flegmy i Billa...- mina mu zrzedła na widok twarzy Harry1ego i Rona.
-Eeee...tak gadaliśmy o minionym semestrze.- zmitygował się szybko Ron.
-Acha...No cóż, przyszedłem powiadomić szanownych panów, że jutro zwala się cała rodzinka, z ciotką Serpentią na czele i rodzina Flegmy. Zrobi się duszno. I uważajcie na Billa. Lepiej się przy nim nie kaleczyć, bo oblizuje się z przerażającym błyskiem w oku.- Fred wzdrygnął sie ostentacyjnie i poszedł.

 

Rozdział szósty: Rozmowy kontrolowane (?)

     Harry i Ron z gotowym tajno-tajnym planem zeszli  na dół. Bill omal nie zawył z radości na widok Harry`ego (szrama na policzku nie była taka straszna), a Charlie po przyjecielsku uścisnął mu dłoń.
-Więc tak... Przyjęcie będzie dla prawie czterdziestu osób...- rachowała pani Weasley, skrobiąc piórem po pergaminie.-Weźmiemy cztery stoły...
-Mamo, poradzimy sobie i bez tego!- jęknął George, drugi z bliźniaków.
-Cicho bądź, liczę.- fuknęła pani Weasley.
-Ron, może pójdziemy na podwórze?- zaproponawał Harry.
-Jasne. Wszędzie dobrze, ale z dala od rodziny najlepiej.- westchnął Ron, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz.- Prztbyłeś tu Błędnym Rycerzem, nie?
-No.- Harry przysiadł na trawie pod cienistym dębem i oparł się o dzrzewo.
-A nie bałeś się, śmierciożerców?- zaniepokoił się Ron, siadając naprzeciwko niego.
-Byłem tak wściekły na Vernona, że nie myślałem nad tym co robię.- odparł Harry, przymykając oczy.
-Stan wciąż w kiciu?
-A jak myślisz? Ministerstwo to idioci.
-Nie wiem czy słyszałeś, ale doszło do kolejnego zabójstwa.- powiedział cicho Ron.
-Kto nie żyje?- Harry natychmiast poderwał głowę.
-Korneliusz Knot.
-Co? Przecież nie był już ministrem! Co komu po nim?- zdumiał się Harry, marszcząc brwi.
-W Proroku pisali, że Knot był w posiadaniu jakiejś tajnej informacji.- Ron wpatrzył sie w swoje buty.
-Skoro Knot nie żyje, to... niech to diabli, Scrimgeoure jest w niebezpieczeństwie!
-Wszyscy na to wpadli. Scrimgeoure, mimo że jest aurorem, ma dodatkową ochronę.- powiedział beznamietnie Ron.- Dużo osób jechało z tobą w Błędnym Rycerzu?- zmienił nagle temat. Harry`emu dreszcz przebiegł po plecach. Przypomniał sobie granatowowłosą dziewczynę.
-Nie, ale...- w całości opowiedział przyjacielowi o zdarzeniu. W miare jak mówił, oczy Rona przybierały kształt i wielkość naturalnych spodków.
-Zniknęła? Żartujesz... Na pewno wysiadła gdzies po drodze...
-Autobus się nie zatrzymywał.- zaznaczył Harry.
-A nie poszła na wyższy poziom?- zasugerował Ron.
-Możliwe...ale zrobiłaby to tak szybko?
-Nie wiesz, do czego dziewczyny są zdolne.

 *****************************************************************

     Reszta dnia spełzła im na pomaganiu pani Weasley )wprawdzie Ron jęczał, że czuje się jak niewolnik, ale pani Weasley yrzepnęła go szmatą po głowie i stwierdziła, że poganiacz niewolników nie był taki miły).
    Wieczorem, gdy już leżeli w łóżkach (dla Harry`ego pani Weasley wyczarowała hamak, który zawiesiła w poprzek pokoju Rona), a blade światło księżyca tańczyło srebrnym plamami po pokoju, Ron nagle zapytał:
-Ciekawe, kto w tym roku bedzie nauczycielem obrony przed czarną magią?
-To jednak szkoła nie zostaje zamknięta?- zdziwił się Harry.
-Nie. W Proroku McGonagall powiedziała, że szkoła nadal będzie funkcjonować. Podobno niemal wszyscy wracają... no i są jeszcze pierwszaki...- w ciemności rozległ się cichy głos Rona.- No, ale po Snapie raczej nie bedzie chętnych na to niechlubne stanowisko. Chyba, że Lupin...
-Nie, w to wątpię. Po Greybacku? Żaden rodzic się na to nie zgodzi.- przerwał mu brutalnie Harry.
-A Szalonooki?
-Emerytura.
-Hej, Slughorn też teoretycznie powinien być na emeryturze.- zaprotestował Ron.
-Rona, tak na logikę. Przecież Moody to już i tak fiksat, a teraz kiedy Voldemort wrócił, to wogóle mu odbiło. McGonagall to nie Dumbledore, kociołkiem nie odbijasz tłuczka.- wytłumaczył mu cierpliwie Harry.- Rozumiesz?
-Acha...Nie, nie rozumiem.
-Chodzi o to, że Dumbledore był ufny.- nie obyło się bez goryczy w głosie Harry`ego.- McGonagall taka nie jest.
-No taaa...a przychodzi ci na myśl jakis kandydat na ten wakat?
-Lockhart?- zadrwił Harry, gapiąc się na pochyły sufit. Ghul, który zazwyczaj bębnił w rury, dzisiaj był podejrzanie cicho.- Umbridge na pewno nie wróci. Quirrel gryzie piach. A Snape? Snape jak pospolity tchórz gdzieś sie ukrywa. Jak go dopadnę...- zacisnął pięści.
-A co z Malfoy`em?
-Malfoy?- powtórzył beznamiętnie Harry.- Do niego aktualnie nic nie mam. Miał zabić Dumbledore`a, ale speniał. Zemszczę się tylko za złamany nos. I tym razem nie zawaham się przed Sectumsemprą...

 

Rozdział siódmy: Nie ma to jak rodzinka/ Ale wpadka/ Szok


    Obudził ich poddenerwowany George.
-Kurde, już tu są.- wpadł do ich pokoju jak bomba.- Cholernie punktualni. Zbierajcie się, chyba, że chcecie, żeby tuzin ciotek z Serpentią na czele zobaczył was w samych gaciach. Jak znam życie, zaraz zacznie się rewizja pokoi.
-Uaaaaa.....- ziewnął Ron, po czym dopiero po czterech minutach przetrawił zalew informacji George`a, wrzasnął jak oparzony i w szaleńczym pędzie zaczął się ubierać. Harry, który z rana zawsze miał speeda szybkości wielkiego rującego ślimaka i rozumowanie gumochłona, załapał o co chodzi dopiero po pięciu minutach. O minutę za późno. Właśnie zapinał spodnie (a musiał jeszcze założyć bluzkę), gdy drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie. Za nimi stał rozgadany kolorowy tłumek czarownic w podeszłym wieku. Na widok golizny Harry`ego, który spłonił się jak piwonia, niektóre zaczęły chcichotać jak nastolatki.
-Ronald!- zaskrzeczała jedna z nich i wyskoczyła z tłumu jak diabeł z pudełka. Ron wystawił obronnie ręce, ale czarownica ze zwinnościa atakującego rotwiellera dopadła jego gardła i zaczęła obcałowywać go zamaszyście po policzkach.- To ja, ciotka Serpentia! Ale ty urosłeś! Jakiś ty przystojny! Masz dziewczynę? Masz trądzik?- nadawała w przerwach między obcałowywaniem ofiary po policzkach.
    Harry stłumił śmiech i odgarnął czarną grzywkę z czoła. Tłum czarownic jęknął i po chwili otoczył go ze wszystkich stron.
-Harry Potter!
-Jaki przystojny!
-Wykapany James!
-Oczy Lily!
    Harry poczuł się osaczony. Teraz to Ron (wyglądający ja po wyuchu bomby atomowej- potargany, wymemłany przez ciotkę Serpentię i umazany zajebiście czerwoną szminką) zaczął się śmiać.
-Pomóż mi!- jęknął Harry, a jedna z nadgorliwych cioć z piskiem rzuciła mu się na szyję niczym fanka rocka i pocałowała zamaszyście w policzek.
-Mariano, zachowuj się!- skarciła ją jakaś czarownica.- To się robi tak!- i również rzuciła się mu na szyję, ale jej pocałunek trafił Harry`ego centralnie w usta, który aż się zachłysnął z wrażenia.
    Ron dosłownie wył ze śmiechu, ale natychmiast przestał, gdy w drzwiach dostrzegł panią Weasley, złą jak cholera.
-Wy stare klempy, zostawcie go w tej chwili!- ryknęła, wściekła jak diabli.- Co za paskudne babsztyle!
    Tłumek czarownic spuścił głowy i pomrukując cos pod nosami, wyszedł z pokoju.
-Jezusie Nazaretański....- wydyszał Harry, wycierając mocno usta.
-I co? Nadal zazdrościsz mi rodzinki?- zakpił Ron, doprowadzając się do jako takiego porządku.
-Nie! Wolę Vernona i Petunię!- Harry naciągnął bluzkę i wzdrygnął się.
-Poczekaj aż poznasz wujków, dziadków i kuzynostwo.- Ron strzelił takim usmiechem, że Harry aż się przeraził.- No co? Tata marodzeństwo i mama ma rodzeństwo. Oto rozkosze olbrzymiej familii.
-Chodźcie na dół!- do ich pokoju zajrzał Charlie.- Rodzina Fleur przybyła!
-Tego jeszcze brakowało!- jęknął zrozpaczony Harry.

  ***************************************************************

    Okazało się, że strach ma wielkie oczy. Rodzina Fleur liczyła raptem sześć osób, z czego trzy znały Harry`ego i dzięki czemu nie był taką sensacją. Rodzina Rona faktycznie była bardzo liczna, ale męska część populacji ograniczyła się do braterskiego uscisku dłoni.
-Ufff...- westchnął Ron, gdy już skończyli witać się z ostatnim wujem Curpusem.- Chodźmy stąd, bo jak smarkateria zwali się nam na głowę, to bez końca będziemy opowiadać o sześciu latach ustawicznej walki z Voldemortem. Podnieca ich to jak nie wiem co.
-Jakby było się czym podniecać- wzruszył ramionami Harry.
-Zwiewamy! Widzę nadchodzącego Nicholasa!- Ron wciągnął Harry1ego do najbliższej szafy. Po chwili przez szparę w drzwiach zobaczyli przebiegającego jedenastolatka.
-Ron! Ron! Gdzie jesteś?!- krzyczał.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin