Graham Masterton - Wizerunek Zła.pdf

(517 KB) Pobierz
140385480 UNPDF
Graham Masterton
Graham Masterton Wizerunek Zła
Wizerunek zła
PrzełoŜył Paweł Korombel
Zysk i Ska Wydawnictwo
Tytuł oryginału Picture ofEvil Copyright © 1985 by Graham Masterton
Copyright © 1997 for the Polish translation by Zysk i Ska Wydawnictwo s. c.,
Poznań
ISBN 8371501765
Zysk i Ska
Wydawnictwo s.c.
ul. Wielka 10,61774 Poznań
fax 526326
Dział handlowy tel./fax 532751 Redakcja tel. 532767
Printed in Germany by ElsnerdruckBerlin
Boullion, 12 stycznia
Gdy tylko zobaczył ją stojącą pod lipami z podniesionym kciukiem i nylonowym
czerwonym plecakiem opartym obok o barierkę, od razu dostrzegł w niej
potencjalną ofiarę. Przejechał jeszcze dziesięć czy dwadzieścia jardów, a potem
skierował wielką, czarną limuzynę Yanden Pląs do krawęŜnika.
Siedział bez ruchu, nie wyłączając silnika i śledząc ją we wstecznym lusterku.
Widział, jak podnosi plecak, robi dwa, trzy kroki w jego kierunku i waha się,
najwidoczniej niepewna, czy to ze względu na nią się zatrzymał. Śliczna,
pomyślał. Idealna.
Był mglisty, widmowy poranek. PoniŜej poręczy parując, cicho płynęła rzeka
Semois. Ruiny starych zabudowań Boullion, wznoszące się po obydwu brzegach,
oblepiały stoki wzgórza jak porzucone gniazda jaskółek i wron. W Ardenach, w
pobliŜu granicy francuskiej, był styczeń. Czas wilgotnych liści, ociekających
wodą drzew i dzwoniącej w uszach ciszy. Czas, w którym chmury wisiały tak nisko,
Ŝe łatwo było uwierzyć, iŜ reszta świata zniknęła ze szczętem.
Z plecakiem obijającym się o ramię dziewczyna biegła w jego stronę. Ze złotej
papierośnicy wyjął papierosa, ale nie zapalał go. Kiedy zbliŜyła się do
samochodu, opuścił szybę i czekał. W porannym powietrzu unosiła się ostra woń
wędzonych mięs, tytoniu i rzecznej wody.
— Merci monsieur.—Dziewczyna oddychała cięŜko. — Je suis en voyage h Liege.
— A Liege? — Uśmiechnął się.
Choć siedział w samochodzie, mogła dostrzec, Ŝe jest wysoki. Ponad sześć stóp
wzrostu. Miał kościstą, arystokratyczną twarz. Siwe, odrzucone do tyłu włosy,
wpadnięte policzki, cięŜkie powieki. Wąskie, subtelne usta. Nosił jeden z tych
szarych, szytych na miarę garniturów, które wyglądały, jakby zaprojektowano je
specjalnie z myślą o właścicielach luksusowych włoskich hoteli. Jego blado
kremowa koszula naleŜała do kategorii „bielizny dla dŜentelmenów". Na szczupłym
lewym nadgarstku zegarek Piaget, tak płaski i niepozorny, Ŝe musiał być
nieprawdopodobnie kosztowny.
— Allezvous a Liege? — spytała dziewczyna.
Mówiła z amerykańskim akcentem i teraz, kiedy znalazła się blisko niego, widać
było wyraźnie, jak amerykańska była równieŜ jej uroda. Włosy ciemnoblond,
zaplecione w warkoczyki; szeroko otwarte oczy w kolorze lazuru; usta o pełnych
wargach, jednocześnie niewinne i prowokujące; zdrowe, białe zęby. Była młodsza i
drobniejsza, niŜ to mu się początkowo wydawało, choć pod wiatrówką z Ŝółtą
podszewką dostrzegał krągłe kształty, które zawsze robiły na nim nieodparte
wraŜenie.
— Amerykanka? — spytał.
— Tak — odparła, patrząc na niego z ciekawością, gdyŜ jego akcent równieŜ był
amerykański. Ostro, wyraźnie modulowane spółgłoski z lepszych okolic Nowej
Anglii. MoŜe Cap Code albo wiejskie okolice Connecticut.
— A pan? Jest pan Amerykaninem, jeśli wolno spytać?
— Proszę, wsiadaj. Nie zawiozę cię aŜ do Lidge, ale mogę podwieźć cię do
Rochefort, a stamtąd łatwo będzie ci coś złapać dalej.
— Ratuje mi pan Ŝycie — podziękowała dziewczyna. — Myślałam, Ŝe będę tu stała do
końca świata.
Pochylił się i otworzył drzwi. Wrzuciła plecak na tylne siedzenie i wsiadła.
— Dziś rano udało mi się wreszcie wykąpać i umyć włosy — powiedziała.
— Aha — odparł. On sam roztaczał zapach wody kolońskiej Chrystiana Diora.
Strona 1
Graham Masterton Wizerunek Zła
— Jaki wspaniały stary samochód — zauwaŜyła, gdy zatrzasnął drzwi. — Wystarczy
spojrzeć na deskę rozdzielczą. Prawdziwe drewno.
— To limuzyna Yanden Pląs Princess — wyjaśnił. — Została wykonana w latach
sześćdziesiątych dla księcia Luisa de Rochelle. Od czasu do czasu pozwala mi z
niej skorzystać, kiedy mam ochotę pokręcić się tu i tam.
— Przyjaźni się pan z księciem?
Tym razem jego uśmiech był nieco enigmatyczny.
— Przez większość lat po wojnie moja rodzina i ja zajmowaliśmy część jego zamku.
On spędza czas głównie na południu Francji, więc nie widujemy się z nim zbyt
często. Lubi hazard, rozumiesz. Odziedziczył zbyt wiele, Ŝeby wyszło mu to na
dobre, i teraz nie potrafi się powstrzymać od szastania pieniędzmi.
Ruszył od krawęŜnika, nie włączając migacza. Silnik zajęczał głośno, kiedy
zbliŜali się do rozjazdu po zachodniej stronie mostu w Boullion.
— Powinienem się przedstawić — powiedział, wyciągając dłoń. — Jestem Maurice
Gray.
. — A czy ja powinnam pana znać? — spytała dziewczyna. Kierowca przedstawił się
takim tonem, jakby to było oczywiste.
— Nie, oczywiście, Ŝe nie — odparł. — Jestem dzieckiem Ameryki, ale zbyt długo
Ŝyłem na obczyźnie, aby ktokolwiek mnie pamiętał. Właśnie zeszłego tygodnia
przeczytałem w „Timesie", Ŝe odszedł mój ostatni znajomy z dawnych lat.
Dziewczyna juŜ miała zaprzeczyć, Ŝe wcale tak staro nie wygląda. MoŜe na
pięćdziesiąt pięć. NajwyŜej na sześćdziesiątkę. Ale potem uznała, Ŝe lepiej
będzie pominąć milczeniem jego uwagę, więc tylko uśmiechnęła się, kiwnęła głową
i powiedziała:
— CóŜ, tempus fugit.
UwaŜała ten zwrot za beznadziejny komunał, ale lepsze to niŜ powiedzenie czegoś
kłopotliwego. Jej matka zawsze mówiła kłopotliwe rzeczy, na przykład prosiła
doktorów filozofii o poradę w sprawie swoich odcisków, i dziewczyna poprzysięgła
sobie, Ŝe nigdy nie będzie do niej podobna.
— Jestem Alison Shrader. Bali State University w Muncie, Indiana.
— Proszę, proszę — powiedział Maurice Gray. — Muncie. Znałem kiedyś okulistę z
Muncie. Zaraz po wojnie popełnił samobójstwo.
Alison nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Minęli stary, kamienny most.
Rzeczna mgła kłębiła się pod nim jak pełne Ŝalu wspomnienia.
— Jadłaś coś? — spytał.
Alison wskazała w kierunku przeciwległego brzegu, na którym usadowiły się dwie
czy trzy obskurne kafejki.
— Jadłam śniadanie w Cafe de la Citadelle — wyjaśniła, wymawiając tę nazwę takim
tonem, jakby mówiła o najwspanialszej restauracji w Belgii. — Kaszanka i
szklanka piwa. Pyszne. W kaŜdym razie nie najgorsze. Jadalne.
Maurice Gray uśmiechnął się.
— Mam nadzieję, Ŝe wiesz, z czego robi się kaszankę.
— Nie musi mi pan przypominać. Ale to jest chyba poŜywne? Zresztą nie stać mnie
na nic innego. Staram się, by moje wydatki nie przekraczały stu pięćdziesięciu
franków dziennie.
— Godne pochwały. MoŜna Ŝyć jak król za sto pięćdziesiąt franków dziennie,
jeŜeli się wie, gdzie jadać, i ma się bogatych przyjaciół.
Jechali przez boczne ulice miasta; prowadził jedną ręką, a drugą sięgnął po
papierośnicę.
— Masz moŜe ochotę na papierosa?
— Nie palę, ale proszę się nie krępować.
— Nie, nie — powiedział Maurice Gray i schował papierosa. — Szanuję prawa
niepalących.
— Jaka piękna papierośnica.
— Tak — odparł — dał mi ją ojciec przed moim wyjazdem do Sudanu. Widzisz, jedna
strona jest dokładnie wypolerowana, moŜna jej uŜywać jako heliografu.
Poruszył papierośnicą udając, Ŝe śle sygnały Morse'a przez pustynię.
— Wielbłądy... padają... przyślijcie... szampana...
Zwolnili, bo zajechał im drogę hałaśliwy motorower, prowadzony przez starszego
męŜczyznę. Jego Ŝona, która ledwo mieściła się na bagaŜniku, trzymała obu rękami
bagietki, seler i pęta kiełbasy.
— Naprawdę mieszka pan w zamku? — pytała Alison.
— Z przykrością stwierdzam, Ŝe niezbyt eleganckim. CóŜ, niewiele ich zostało.
Większość złupili kolejni najeźdźcy, a wiele z czasem po prostu się rozsypało.
Strona 2
Graham Masterton Wizerunek Zła
Nasz nie jest wyjątkiem.
Opuścili Boullion i pięli się teraz na wzgórze, kierując ku głównej drodze na
Lidge. Pola po obu stronach szosy zalegała blada mgła. Na srebrnej trawie pasło
się białe bydło rasy fryzyjskiej, które wyglądało, jakby zeszło z pejzaŜy
Brueghla. Na szczycie wzgórza stał wielki pomnik ku czci ofiar drugiej wojny
światowej — rdzewiejąca kompozycja zespawanych ze sobą, abstrakcyjnie
przedstawionych mieczy i lemieszy. NajeŜona i prymitywna, we mgle robiła
wraŜenie symbolu pogańskiej bitwy.
— Czuję się, jakbym była tu na pielgrzymce — odezwała się Alison.
— Na pielgrzymce? — spytał Maurice Gray.
Objął spojrzeniem jej spłowiałe dŜinsy i zabłocone buty Care
8
Bears. Ze swym zadartym noskiem prezentowała klasyczny amerykański profil.
Marilyn Monroe, Candice Bergen i Bo Derek zmieszane razem w koktajl piegów i
świeŜości.
— Jakiego rodzaju? — zainteresował się. — Ze względów sentymentalnych czy
naukowych?
. — Mój ojciec walczył tu podczas wojny — powiedziała Alison. — Brał udział w
bitwie o Bulge.
— Aha — mruknął Maurice Gray.
Jego oczy pozostały dziwnie martwe, jakby te słowa nie wywoływały w nim Ŝadnego
oddźwięku.
— Został ranny podczas walk o Li6ge — wyjaśniła Alison. — Pociskiem z
niemieckiego moździerza, jak twierdził. Odłamki utkwiły mu w mózgu.
Koniuszkami palców dotknęła lewej skroni, jakby wyczuwając tam szrapnel.
— Oczywiście nie wiem, jaki był, kiedy spotkał matkę. Zawsze opowiadała, Ŝe
umiał cieszyć się Ŝyciem. Ja pamiętam go zimnego i pełnego rezerwy. Wyglądał i
mówił tak, jakby myślami był gdzieś daleko. Nigdy nie powiedział gdzie. Mama
mówiła, Ŝe kiedy wrócił z wojny, poczuła, Ŝe go straciła. Jakby poległ. Straciła
męŜczyznę, za którego wyszła za mąŜ. Zamiast tego miała kogoś, kto wyglądał jak
jej mąŜ i mówił jak jej mąŜ, ale nim nie był. Chyba tylko dlatego postanowiła
mnie urodzić. Rozumie pan, próbowała ściągnąć go z powrotem z tego jakiegoś
psychicznego oddalenia, w jakim Ŝył.
Maurice Gray milczał przez chwilę. Potem podniósł rękę i odezwał się z lekkim
odcieniem ubolewania:
— Wojna przyniosła wiele tragedii. Jest normalne, Ŝe zjawiłaś się tu, Ŝeby
uczcić je i upamiętnić.
Alison starła końcem szalika zaparowaną swym oddechem szybę.
— Ojciec juŜ nie Ŝyje. Umarł w zeszłym roku. Czułam, Ŝe muszę zobaczyć miejsce,
gdzie został ranny, miejsce, w którym naprawdę był sobą. Myślałam, Ŝe to
otoczenie pomoŜe mi go zrozumieć. Nie wiem. W jakiś niezrozumiały sposób
wyobraŜałam sobie, Ŝe on tu nadal będzie. Czy to nie brzmi głupio?
Maurice Gray potrząsnął głową.
— KimŜe my jesteśmy, aby pytać, która część istoty ludzkiej zdolna jest
przetrwać długo po tym, gdy minie jej czas?
— Miała ze mną jechać przyjaciółka — powiedziała Alison —
ale potem zmieniła zdanie. No, rodzice kazali jej zmienić zdanie. Powiedzieli,
Ŝe są przeciwni uganianiu się za upiorami. Maurice Gray uśmiechnął się.
— Ci ludzie z Muncie w Indianie nie sięgają szczytów subtelności, prawda?
— Dziękuję za komplement, ja teŜ jestem z Muncie.
— AleŜ oczywiście. Ale zawsze znajdą się chlubne wyjątki — czego jesteś
doskonałym przykładem — które potrafią stawić czoło przesądom.
Skręcili z głównej szosy i jechali prostą, wąską drogą wiodącą do Rochefort.
Dalej od rzeki mgła zaczęła rzednąć i przejrzyste promienie słońca rozświetliły
pola, pomalowane na szaro stodoły oraz Ŝółte i bursztynowe drzewa.
— Czy zamek jest daleko stąd?
— Niedaleko — odparł. — Jest na samym krańcu małej wioski o nazwie Ve"ves. Nie
sądzę, abyś kiedyś o niej słyszała.
Alison potrząsnęła głową. Słońce nagle wypełniło wnętrze samochodu i zalśniło na
wypolerowanej do połysku desce rozdzielczej z drzewa orzechowego.
— Jak przypuszczam, śpieszysz się do Li&ge? — spytał Maurice Gray.
— Niespecjalnie. Mam jeszcze tydzień na Europę.
— OtóŜ mam myśl.
— Jaką?
Uśmiechnął się do niej przepraszająco.
— Zastanawiałem się, czy nie zechciałabyś odwiedzić mojego zamku i zjeść ze mną
Strona 3
Graham Masterton Wizerunek Zła
lunchu. Bardzo nie lubię być sam; dlatego zatrzymałem się i zaproponowałem ci
podwiezienie. Uwielbiam towarzystwo i ciekawą rozmowę. Ale nie czuj się niczym
zobowiązana. Jeśli wolisz, odwiozę cię wprost do Rochefort i nie będę miał
Ŝadnych pretensji.
Alison nie mogła nie odwzajemnić mu się uśmiechem.
— Jest pan taki staroświecki. Nie mówię tego złośliwie. Uwielbiam to. Ale
pańskie maniery są jak... no, jak z filmu Przeminęło z wiatrem. Coś w tym stylu.
— CóŜ, Ŝyłem w Europie przez długi czas. Podejrzewam, Ŝe nie mogłem nie zarazić
się europejską galanterią. Europejczycy to czarujący ludzie.
10
Alison rozpięła kurtkę. Maurice Gray ukradkowo zerknął w bok i dojrzał krągłość
piersi pod białym, miękkim swetrem oraz ostry błysk srebrnego krzyŜyka.
— Proszę wybaczyć to, co powiem, ale w tym samochodzie jest naprawdę gorąco.
. — Ogrzewanie moŜna nastawić tylko na dwie pozycje: Antarktydę lub Hades.
Alison roześmiała się.
— Naprawdę chce mnie pan zaprosić na lunch? Nie będę nikomu przeszkadzać?
— Komu miałabyś przeszkadzać?
— Nie wiem. Nie ma pan słuŜących albo kogoś takiego? Maurice Gray skinął głową.
— Tak, mamy słuŜących. Ale mamy ich po to, aby nam słuŜyli. Nasze problemy w tym
względzie nie przypominają kłopotów ludzi w Stanach. Nasi słuŜący są chętni do
pracy i posłuszni, tak jak to było za dawnych, szczęśliwych dni.
— No, jeŜeli to nie będzie przeszkadzać...
Maurice Gray podniósł dłoń, jakby chciał połoŜyć ją na udzie Alison, ale
powstrzymał się i cofnął ją, kładąc z powrotem na kierownicę.
— Ręczę ci — powiedział niezwykle łagodnym głosem — Ŝe to absolutnie nie będzie
przeszkadzać.
Zajęło im godzinę, nim dotarli do wysokiego masywu górującego nad doliną Mozy.
Znów nadciągnęły chmury i niebo nabrało szarostalowego koloru. Niemniej jednak
mieli stąd widok na całe mile wokół, jakby znaleźli się na dachu świata. Lasy,
pola, odległe góry i wiatr, który miotał kurzem w poprzek drogi.
Maurice Gray skręcił w prawo, w dół wąskiej drogi z drogowskazem „Veves". Po raz
pierwszy poczuł, Ŝe Alison zaczyna mieć wątpliwości, czy dobrze zrobiła,
przyjmując jego zaproszenie na przejaŜdŜkę, uśmiechnął się więc uspokajająco i
zanucił parę taktów szlagieru Le Pingre de Paris.
Droga wiła się w dół, wśród opadających z pochyłości pól. Szare niebo stało się
tak mroczne, Ŝe Maurice Gray musiał włączyć światła. Zaczęło padać i
przezroczyste krople rozlały się na przedniej szybie samochodu.
— Ojciec zawsze powtarzał, Ŝe chciałby tu wrócić — powie
11
działa Alison. — Ten kraj jest naprawdę dziki, czyŜ nie? Czuję się, jakbym
trafiła w sam środek bajki. Wie pan, jak w Śpiącej Królewnie, gdy wokół zamku
rozrastają się kolczaste krzewy.
— Nie powinnaś zbyt duŜo czytać — zauwaŜył Maurice Gray. — Czytanie jest
szkodliwe dla ducha. Pamiętasz, co ktoś kiedyś powiedział: „Ci, co odczytują
symbole, czynią to na własną zgubę".
— Niezbyt rozumiem, co to znaczy.
— To znaczy, Ŝe z badaniami tego, co ukrywa się pod powierzchnią, zawsze wiąŜe
się ryzyko.
Minęli Chlteau de Ve*ves, wysoki zamek z okrągłymi wieŜyczkami, z którego, jak
uwaŜano, czerpał inspirację Walt Disney przy kręceniu Królewny ŚnieŜki. Maurice
Gray powiedział, Ŝe nie wyobraŜa sobie Walta Disney a, w jego wytartym
garniturze i za szerokich spodniach, stojącego tu, w środku Ardenów, i
podziwiającego ChSteau de V6ves.
— Ci, co mieszkają w Hollywood, nigdy nie podziwiają niczego, zwłaszcza tego, co
stwarza obietnicę nieśmiertelności. Kiedy swym przeklętym filmem połkną jakąś
piękną budowlę — zamek czy pałac — zniszczą go równie pewnie, jak gdyby zjawili
się w nim z ekipą do wyburzania. To samo jest z ludźmi. Kogokolwiek sfilmują,
zabijają go równie skutecznie, jakby zamiast kamery wymierzyli w niego
naładowaną broń.
— Naprawdę nie rozumiem, o co panu chodzi — powiedziała Alison.
Maurice Gray podniósł palec.
— To bardzo proste. Twój obraz jest tym, czym ty jesteś. Pojmujesz to? Obraz, za
pośrednictwem którego ukazujesz się światu — to ty. Jak myślisz, dlaczego
tubylcy w Afryce tak się bali fotografowania? Za tamtych dni wiedziano, Ŝe
Strona 4
Graham Masterton Wizerunek Zła
dzięki próŜności jesteśmy zabezpieczeni przed spojrzeniem sobie w twarz.
Wiedziano, Ŝe za kaŜdym razem, kiedy ktoś maluje twój portret lub robi ci
zdjęcie, dosłownie zabiera ci coś, coś z twego wizerunku, część ciebie. Twoja
twarz starzeje się nie od wewnątrz, nie ze starości, ale z zewnątrz, poniewaŜ
korzystają z niej i wykorzystują ją inni. Twoja twarz starzeje się dlatego, Ŝe
jest oglądana czy fotografowana. Dalej mnie nie rozumiesz? CóŜ, zrozumiesz.
Twoja twarz jest tym samym, co opona samochodowa—wybacz, proszę, tę niefortunną
metaforę. Zdzierają i niszczy wszystko to, o co się otrze. Nie od wewnątrz, ale
12
od zewnętrznego tarcia. Jak myślisz, dlaczego Arabki noszą kwefy? Nie ze
skromności, ale by uciec przed spojrzeniami innych, by zachować młodość.
— Naprawdę nie wiem. To znaczy, nie rozumiem. Mówi pan, Ŝe ludzkie twarze
starzeją się od tego, Ŝe inni na nie patrzą i fotografują?
Maurice Gray zwolnił, a potem skręcił w prawo, pod górę stromej, wysypanej
luźnym Ŝwirem, cienistej drogi. Po lewej stronie, pod drzewami o nisko
zwisających gałęziach, Alison zobaczyła owce, pasące się na nienaturalnie
zielonej trawie. Przed nimi otwierał się ciemny tunel z drzew. W zalegającym tam
mroku Maurice Gray prowadził wóz ze swobodą zrodzoną z długiego doświadczenia.
Wjechali na przestronny, wysypany białym Ŝwirem podjazd. Przed nimi wznosił się
potęŜny gotycki zamek z wielką centralną wieŜą. Pomiędzy iglicami, wieŜyczkami i
niebieskimi okiennicami widać było co najmniej sto okien; na niŜszych piętrach
rozmieszczono całymi rzędami wysokie francuskie okna, które błyszczały jak rtęć
w mrocznym świetle poranka. Musiały znajdować się tam westybule oraz sale balowe
i bankietowe.
WraŜenie było takie, jak gdyby wielki londyński dworzec kolejowy przeniesiono w
belgijskie lasy i postawiono na grzbiecie wysokiego wzgórza, panującego nad
romantycznym ogrodem z okrągłym stawem, tryskającą fontanną i kępami jesionów.
Efekt okazał się równocześnie dramatyczny i onieśmielający: dzieło człowieka,
który wyposaŜony w bogactwo i arogancję usiłuje narzucić wolę naturze. Z jakiejś
przyczyny, której nie była w stanie zrozumieć, Alison zaczęła czuć się
osamotniona i nieszczęśliwa. Kiedy Maurice Gray zatrzymał samochód przed
kamiennymi szarymi schodami, poŜałowała, Ŝe brak jej odwagi, by poprosić go o
podwiezienie z powrotem do głównej drogi, aby mogła kontynuować podróŜ do Liege.
— To niewiarygodne — powiedziała, rozglądając się wokół.
Maurice Gray stał trochę dalej, z rękami schludnie włoŜonymi do kieszeni
marynarki. Przypominały eleganckie listy, czekające na wysłanie. Uśmiechnął się
i powiedział:
— Podoba ci się? Jest okropnie wulgarny. Ale chodźmy zjeść lunch. Oprowadzę cię
potem. Lubisz zająca? Dziczyzna jest tu całkiem niezła.
Weszli po schodach i wkroczyli do wielkiego, rozbrzmiewaj ące
13
go pogłosem holu, wyłoŜonego Ŝyłkowanym marmurem. Stały tam palmy w donicach i
zakurzona czerwona kanapa Chesterfield, ale całe to miejsce robiło niemiłe
wraŜenie opuszczonego.
Gumowe podeszwy butów Alison zapiszczały na marmurze, kiedy obróciła się i
powiedziała:
— MoŜe lepiej darujmy sobie lunch. Dlaczego po prostu nie podwiezie mnie pan z
powrotem do szosy? Na pewno uda mi się łatwo złapać stop do Liege. Nie musi się
pan mną juŜ przejmować.
— AleŜ wcale mi nie przeszkadzasz — powiedział Maurice Gray. — Nie czuj się
onieśmielona tylko dlatego, Ŝe wszystko jest tu tak przytłaczające. Wejdźmy na
górę, pokaŜę ci wieŜę. Jest naprawdę niezwykła.
— Czuję się skrępowana — powiedziała Alison. Głos Maurice'a Graya odbił się
echem.
— Nie masz powodu. Dlaczego miałabyś być skrępowana? Proszę, chodź. — RozłoŜył
szeroko ręce i uśmiechnął się do niej zachęcająco. — PrzecieŜ tylko zapraszam
cię na lunch.
Alison nerwowo potarła kciuk o zęby i nie odezwała się.
— Proszę — powtórzył.
Alison rozejrzała się po holu. W świetle zmroku widać było unoszący się kurz.
Kurz, który musiał unosić się tu od wielu lat.
— Przepraszam, wszystko jest nie tak. Czuję się, jakbym się narzucała.
— AleŜ oczywiście, Ŝe się nie narzucasz — zapewnił ją Maurice Gray. Wyciągnął
pięknie utrzymaną dłoń. — Jak pamiętasz, to ja cię zaprosiłem. Trudno więc mówić
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin