Wied�min Zone by Silvan - www.wiedzmin.art.pl [Wersja "do druku"] Dziecko 1. Bezdech Czer�, gor�ca i lepka. Komnata bez drzwi i okien. Levard Sentier � do niedawna powszechnie szanowany cz�onek gildii kupieckiej � u�wiadomi� sobie, �e nie ma dla niego ratunku. Grzechy � jego grzechy � otacza�y go ze wszystkich stron. Ma�e, lecz silne niczym imad�a �apki unieruchamia�y jego g�ow�, r�ce i nogi. Cuchn�ce grobem oddechy owiewa�y jego twarz. Grzechy chichota�y i drwi�y sobie z niego, a on rozpoznawa� ka�dy g�os. Levard Sentier p�aka�. Na przemian wzywa� pomocy i b�aga� o lito��. Bez skutku. Niezliczone pary b�yszcz�cych oczek obserwowa�y go z zainteresowaniem, ale �adna z sylwetek nawet nie drgn�a. Po niesko�czenie d�ugim czasie, a mo�e zaledwie po paru minutach, jedna ze �cian rozst�pi�a si� wolno. Co� wype�z�o z otworu i skierowa�o si� w stron� le��cego m�czyzny. W chwil� p�niej krzyki ucich�y. Wszystkie soki wyssane, pow�oka rozsypa�a si� w proch... Za ma�o, wci�� za ma�o! G��d skr�ca wn�trzno�ci. Czym�e jest dla potomka wielkiej pustki jedna �a�osna dusza? Cierpliwo�ci. Przyb�d� nowe ofiary. Na pewno przyb�d�. Zawsze przybywaj�. Zmru�one �lepia, jarz�ce si� zielonawo po�r�d mroku. W komnacie bez drzwi i okien, wype�nionej s�odko zgni�� woni� wyrzut�w sumienia, odrzuconych wspomnie�, pogrzebanych g��boko tajemnic � trwa�o oczekiwanie. 2. Bezsenno�� Olbrzymi ksi�yc wisi nisko nad spiczastymi dachami Shan Vaola. U�miecha si�. Nie, nie u�miecha si�, raczej krzywi okr�g�� mordk� i mruga przekornie jednym srebrnym okiem... Niebia�ski chochlik... B�azen! Starzec zachwia� si� i ci�ko opar� o parapet okna. Poczeka�, a� przyspieszony oddech uspokoi si�, a t�tno wr�ci do normalnego rytmu. Zdusi� cisn�ce si� na usta przekle�stwo. Ba� si�. Naprawd� si� ba�. Wpatruj�c si� w czarne nocne niebo, przez kr�tk� chwil� widzia� samego siebie z dawno minionych czas�w. Widzia� w�asne �ycie rozbite na tysi�c kolorowych obrazk�w, przypominaj�cych od�amki strzaskanego witra�u. Z rz꿹cym �wistem wypu�ci� powietrze z p�uc. Dawniej... Dawniej by� silny. W postronnych budzi� zmieszany z l�kiem podziw. Mia� twarde zasady i nie waha� si� ich stosowa�. W �wiecie, w kt�rym przysz�o mu �y� wahanie oznacza�o kl�sk�, a on chcia� wygrywa�. I wygrywa�. Inteligentny, bezlitosny, stopie� po stopniu pi�� si� w g�r�... A teraz? Twarz starca wykrzywi� skurcz. Wszystko zmieni�o si� w ci�gu kilku dni. Ostatnia brama by�a blisko, coraz bli�ej. Widzia� j�, rozwart� szeroko niczym wyg�odnia�a paszcza. Czu� bij�cy od niej ch��d, silniejszy z ka�d� godzin�, cuchn�cy zgnilizn� i ple�ni�. Wiedzia�, �e musi si� spieszy�. Kiedy odwraca� si� od okna, na jego wargi wyp�yn�� nik�y u�miech. Istnia�a jeszcze jedna szansa. Wykorzysta j�, tak jak wykorzystywa� wszystkie inne, ilekro� si� nadarza�y. Musi to zrobi�. Musi wygra�. I wygra, tak jak wygrywa� przez ca�e �ycie. Spu�ci� wzrok, popatrzy� na trzymany w d�oni zmi�ty i pobrudzony skrawek pergaminu. Czerwonym atramentem napisano na nim pewien adres. I czyje� dziwaczne przezwisko. Sk�ra odmie�ca by�a sina, pokryta siatk� chorobliwie nabrzmia�ych �y�. Czarne wargi ods�ania�y spiczaste z�by, po�rodku czo�a po�yskiwa�o wodni�cie trzecie oko, a nad lewym ramieniem stercza� garb. W Shan Vaola, mie�cie ska�onej magii, cz�sto rodz� si� podobne stworzenia. Odmieniec sta� na przedostatnim poziomie Podziemi, w miejscu zwanym Rozwidleniem Gregorisa. W�ski korytarz rozga��zia� si� tu na trzy jeszcze w�sze odnogi. U ich zbiegu tkwi�o przymocowane do sklepienia okr�g�e szklane naczynie wype�nione fosforyzuj�cym p�ynem. Os�ania�a je rdzewiej�ca metalowa siatka. Pod spodem, na �cianie kto� wypisa� kred� kilka s��w w j�zyku mag�w. Zakl�cie, przekle�stwo, imi� wroga, imi� ukochanej � czy mo�e pozbawione znaczenia bazgro�y? Odmieniec nie wiedzia� i nie interesowa�o go to. Odmieniec czu� si� nieswojo. Nie by� mieszka�cem Podziemi i gdyby m�g�, przenigdy nie zag��bia�by si� w ich ponury labirynt. Tego wieczoru jednak co� zmusi�o go, by prze�ama� swe opory. Mia� do wykonania misj�. Gdy j� wype�ni, b�dzie wolny. To jedno podtrzymywa�o go na duchu. Nas�uchiwa� przez chwil�, jego ostro zako�czone uszy porusza�y si� to w prz�d, to w ty�. Ze sklepienia wolno kapa�a woda, jej d�wi�k g�uchym echem odbija� si� od pokrytych liszajami �cian. Poza tym � cisza. Sapi�c z wysi�ku garbus wspi�� si� na palce, wyci�gn�� rami� najwy�ej, jak tylko m�g�. Zakrzywione szpony kilkakrotnie przeora�y powietrze, nim w ko�cu brz�kn�y o obluzowan� siatk� i zagrzechota�y ni� kilkakrotnie, daj�c um�wiony sygna�. Cz�owiek od st�p do g��w ubrany w czer�, o si�gaj�cych ramion ciemnych w�osach wy�oni� si� z mroku bezszelestnie niczym zjawa. Na widok odmie�ca na jego twarzy odmalowa�o si� zdziwienie. � Witaj, Marvin. Co� si� sta�o? � List � odpar� garbus. Ludzka mowa wyra�nie sprawia�a mu trudno��, g�os mia� gard�owy i bulgotliwy. � Jest do ciebie list, czarowniku. � Od kogo? � Jaki� czciciel z�otego kr��ka przys�a� do nas swojego s�u��cego, �licznego ch�opca w czerwonym ubranku. Czysta krew. Szmaragdowa Dzielnica. Rozumiesz? � W gardzieli odmie�ca zagulgota� �miech. � Dzieciak sporo ryzykowa�, pojawiaj�c si� samotnie na Krzywej Alei... Ale tym razem w�os nie spad� mu z g�owy. Pu�cili�my go wolno, obiecawszy solennie, �e dor�czymy list komu trzeba. Ze wzgl�du na ciebie, rzecz jasna. � I dobrze zrobili�cie � oczy tamtego b�ysn�y nagle. � R�cz� wam za to. Gdzie list? W sze�ciopalczastej �apie odmie�ca pojawi� si� z�o�ony we czworo i zapiecz�towany arkusik. D�o� w czarnej sk�rzanej r�kawiczce wyci�gn�a si� po� szybko. � Dzi�ki ci, Marvin. Id� teraz, wracaj do swoich pieleszy. I pozdr�w ode mnie znajomych z Krzywej Alei. Gdy oddalaj�ce si� kroki ucich�y zupe�nie, trzasn�a prze�amywana piecz��. Oczy pospiesznie przebieg�y po linijkach chybotliwego pisma. Potem palce zmi�y kartk� i odrzuci�y j�; pojawiaj�cy si� znik�d p�omie� obr�ci� kulk� w popi�, zanim dotkn�a ziemi. Czarno ubrany u�miechn�� si�. Trzy blizny przecinaj�ce prawy policzek jak zwykle sprawi�y, �e u�miech ten przypomina� raczej grymas. � Czas wyj�� na powierzchni� � szepn�� Brune Keare, znany r�wnie� jako Krzycz�cy w Ciemno�ci. 3. Woda, �wieca i heban Dom by� okaza�y, zdradza� zamo�no�� w�a�ciciela. Od ulicy oddziela� go pas starannie przystrzy�onej trawy i wysoki, solidny mur. Fasad� zdobi�y s�abo widoczne w p�mroku p�askorze�by. Zawieszona nad wej�ciem latarnia rzuca�a ��tawe �wiat�o na ciemn� kurtyn� bluszczu. Drzwi otworzy� m�czyzna w szkar�atnej liberii. Przez chwil� taksowa� przybysza wzrokiem, potem cofn�� si� o krok, wykona� zapraszaj�cy gest. � Prosz� za mn�. M�j pan czeka. Krzycz�cy w Ciemno�ci mimo woli zauwa�y�, �e od�wierny nie ma na r�kach tatua�y, jakimi w Shan Vaola znakowano niewolnik�w. A wi�c w�a�ciciel domu nie by� arystokrat�, a nuworyszem, kim�, kto zdoby� fortun�, ale nie tytu� szlachecki... Interesuj�ce, cho� ma�o istotne. Wn�trze rezydencji przypomina�o labirynt, wielkie opustosza�e mrowisko o korytarzach obwieszonych draperiami w kolorach sepii, wina i owocu granatu. Pachnia�o przywi�d�ymi r�ami i kurzem. Zm�czeniem. � To ta komnata. Ci�kie, intarsjowane drzwi otworzy�y si� bezg�o�nie i zamkn�y na powr�t. Od�wierny nie wchodzi�, pozosta� na korytarzu. Wewn�trz w dw�ch czteroramiennych �wiecznikach p�on�y woskowe �wiece, nie mog�ce jednak rozproszy� mroku, kt�ry gnie�dzi� si� w k�tach i zakamarkach, w fa�dach aksamitnych kotar, pod wysoko sklepionym sufitem. Na �cianach niewyra�nie po�yskiwa�y z�ocone ramy obraz�w. Zdawa�o si�, �e s� ich dziesi�tki � pejza�e, weduty, portrety. Niekt�re pociemnia�y ze staro�ci, inne bi�y w oczy jasnymi, �ywymi barwami. Puszysty dywan g�uszy� kroki. Krzycz�cy w Ciemno�ci rozgl�da� si� z umiarkowanym zainteresowaniem. Z pocz�tku wydawa�o mu si�, �e jest w pomieszczeniu sam. Drgn��, kiedy stoj�cy pod oknem fotel odwr�ci� si� nagle, skrzypi�c. Siedz�cy w fotelu cz�owiek zdawa� si� drzema�. Oddycha� ci�ko i chrapliwie. W blasku �wiec poorana zmarszczkami sk�ra mia�a niezdrowy ��ty odcie�. Kiedy go�� podszed� bli�ej, opuchni�te powieki unios�y si� wolno, ods�aniaj�c b��kitne jak u dziecka oczy. � Prosz�, prosz� � zachrypia� starzec, prostuj�c si� i obrzucaj�c przybysza przenikliwym spojrzeniem. � Zawo�a�em, a nocny ptak odpowiedzia� na me wezwanie... Ty jeste� Brune Keare? � Tak. � �mij? � Tak. � Ciekawe zaj�cie. Krzycz�cy w Ciemno�ci pomy�la� o demonach i powracaj�cych z za�wiat�w zmar�ych. O z�odziejach twarzy, golemach i homunkulusach go�czych. A tak�e o nagrodzie, jak� legalnie dzia�aj�cy czarodzieje wyznaczali za pojmanie kt�rego� z renegat�w. Pochyli� lekko g�ow�, �eby ukry� wype�zaj�cy na twarz u�miech. � Mo�na tak powiedzie�. � Zawsze uwa�a�em, �e czarna magia to interesuj�ca dziedzina. Sovarnios Sheid wita ci� w swoich progach, magu � odszczepie�cze. Krzycz�cy w Ciemno�ci odruchowo u�cisn�� wyci�gni�t� ku niemu d�o�. By�a sucha jak pergamin i przera�liwie zimna. � Witam pana r�wnie�, Sovarniosie Sheid. � Czy wiesz, czemu ci� wezwa�em? � Na razie nie. Ale zapewne wkr�tce si� tego dowiem. B��kitne oczy przypatrywa�y si� mu bez mrugni�cia. � Odpowied� jest prosta. Potrzebuj� twoich czar�w. Potrzebuj�... twojej pomocy. � Dlaczego akurat mojej, a nie kogo� z Elity? Przecie� sta� pana na ich us�ugi, panie Sheid. Po co zaprz�ta� sobie g�ow� czarn� magi�, gdy w zasi�gu r�ki jest ta legalna, srebrna? Sovarnios potrz�sn�� g�ow�. � Elita? Srebrni magowie? Wykluczone. � Dlaczego? � Kwestia dyskrecji. Bezpiecze�stwa. Zrozumiesz to p�niej, kiedy... � Wola�bym zrozumie� teraz. Skrzekliwy starczy �miech. � W twoich oczach widz� co�, co mi si� podoba, Keare, a co w dzisiejszych czasach rzadko widuj�... Usi�d�. Wyja�ni� ci wszystko. Chocia� w komnacie by�o ciep�o, Sovarnios zadr�a� nagle, roztar� d�onie. Podni�s� z pod�ogi obszyty futrem p�aszcz i owin�� si� nim szczelni...
joe77joe77