DeNosky Kathie - Zaskakujące dziedzictwo - 01 Porozmawiaj ze mna.pdf

(543 KB) Pobierz
Microsoft Word - DeNosky Kathie - Porozmawiaj ze mna
Kathie DeNosky
Porozmawiaj ze mną
 
PROLOG
Caleb Walker siedział przy niewielkim okrągłym stoliku w hotelowym barze w centrum
Wichity w Kansas i przyglądał się dwóm siedzącym naprzeciw niego mężczyznom. Nawet
zerkająca na niego z wyraźnym zaciekawieniem jasnowłosa kelnerka nie była w stanie
odsunąć jego myśli od dręczącej go kwestii.
Caleb nie miał rodzeństwa i nie wiedział, kim był jego ojciec. Aż do teraz. Przed godziną,
w ekskluzywnym biurze władz korporacji Emerald Inc. wszystko uległo zmianie. Caleb
dowiedział się, że jego ojcem był Owen Larson, obieżyświat, kobieciarz i spadkobierca
giganta Empire Inc. Teraz musiał pogodzić się nie tylko z faktem, że wie, kim był jego ojciec,
ale również z tym, że nie zdążył policzyć się z nim za to, że zostawił jego matkę w ciąży.
Było już za późno – Owen zginął w wypadku na łodzi u wybrzeży Francji. Dowiedział się
także, że niezniszczalna Emeralda Larson jest jego babką, a dwaj siedzący naprzeciw
mężczyźni to jego przyrodni bracia. – Nie mogę uwierzyć, że przez całe życie byliśmy
kontrolowani przez tę starą wiedźmę. – Hunter O’Banyon zacisnął szczęki. – Wiedziała
wszystko od samego początku i aż do teraz nie zrobiła nic, by nas o tym zawiadomić.
– Ta stara wiedźma jest naszą babką i śmiem twierdzić, że zrobiła bardzo dużo. – Nick
Daniels pociągnął łyk z butelki i odstawił ją z hukiem na stolik. – Trzeba mieć jaja, żeby
wynająć prywatnych detektywów, by śledzili każdy nasz ruch od czasu, kiedy lataliśmy w
pieluchach, a nas samych trzymać w niewiedzy.
– Trzeba mieć jaja jak melony – dodał Caleb. Nadal ściskało go w żołądku z wściekłości,
że Emeralda Larson, założycielka i dyrektor generalny jednej z najprężniejszych
prowadzonych przez kobiety firm w kraju, przez tyle lat odbierała im prawo poznania
prawdy. – Nadal nie mogę uwierzyć, że szantażowała nasze matki, strasząc je, że odetnie nas
od odziedziczenia Emerald Inc., jeśli pisną choć słowo o palancie, który spłodził ich dzieci. –
Mężczyzna potrząsnął z niedowierzaniem głową. – Trzeba jej przyznać, że jest mistrzynią
manipulacji. – Nick przytaknął.
– Rozumiem, dlaczego matki zgodziły się na to. Miały nadzieję, że w ten sposób
zapewnią nam lepsze życie. Ale zapłaciły za to ogromną cenę.
– Mam gdzieś jej cholerną firmę. – Hunter potrząsnął głową. – Prędzej mnie piekło
pochłonie, niż zatańczę, jak ona mi zagra.
– Masz zamiar odrzucić jej ofertę? – spytał Caleb. Gdyby przystali na warunki Emeraldy,
każdemu z nich przypadłaby w udziale jedna z jej firm. Kobieta zapewniła, że pozwoli im
prowadzić interesy całkowicie samodzielnie. Ale Caleb nie był aż takim idiotą, aby w to
wierzyć. Jego bracia również węszyli w tym jakiś podstęp.
– Od pięciu lat nie latałem śmigłowcem. – Hunter ściągnął usta. – Jaki miałbym interes w
prowadzeniu firmy lotniczej ewakuującej rannych?
– To i tak jest rozsądniejsze niż wysyłanie faceta zza biurka na farmę bydła do Wyoming
– prychnął Nick. – Od dwunastu lat mieszkam na osiedlu w St. Louis. Jedyne zwierzęta, do
jakich ostatnio się zbliżałem, to konie ciągnące wóz z piwem na paradzie Clydesdales.
352288571.002.png
Caleb musiał przyznać, że wymagania Emeraldy były niedorzeczne. Sam skończył kurs
biznesu w liceum, ale było to dawno temu. Nie bardzo podobała mu się myśl, że zrobi z siebie
głupca, kiedy prowadzenie firmy przerośnie jego umiejętności.
– A jak, waszym zdaniem, ja się czuję? – Potrząsnął głową na myśl, co przygotowała dla
niego stara wiedźma. – Jestem rolnikiem z Tennessee. Skończyłem tylko liceum. Emeralda
nie mogła wymyślić dla mnie nic głupszego niż prowadzenie finansowej firmy
konsultingowej.
Hunter poczęstował się precelkiem ze stojącej na stole miseczki.
– Założę się, że chodzi jej o coś więcej niż tylko o to, by z dobrego serca ofiarować nam
po firmie.
– Nie ma co do tego wątpliwości – przytaknął Nick. Caleb nie był do końca pewien, co
knuła Emeralda Larson, ale wiedział z niezachwianą pewnością, że cokolwiek to było, kobieta
celowo wybrała firmy, które mieli poprowadzić.
– Domyślam się, że chce, żebyśmy coś udowodnili. Nick wyglądał na zaskoczonego.
– Na przykład co? Że nie wiemy, co robimy?
– Nie mam pojęcia, ale założę się, że Emeralda Larson nie robi nic bez powodu. – Caleb
wzruszył ramionami, przełykając ostatni łyk piwa. – Według mnie mamy dwa wyjścia.
Możemy odrzucić jej ofertę i sprawić, że wyrzeczenia naszych matek pójdą na marne. Albo
możemy przyjąć propozycję i pokazać jej, że nie ma pojęcia, kim jesteśmy i co potrafimy.
Na twarzy Huntera pojawił się wyraz zamyślenia.
– Podoba mi się pomysł, by pokazać wszechmocnej pani Larson, na co nas stać – rzekł
nieco powściągliwie Nick.
– Ale jeśli mamy zamiar to zrobić, musimy jak najlepiej się postarać. – Caleb wstał i
rzucił na stolik parę banknotów. – Nie mam w zwyczaju robienia czegokolwiek na pół
gwizdka.
– Ja też nie – odparli równocześnie jego bracia, wstając i płacąc za swoje drinki.
– Wobec tego powinniśmy chyba dać Emeraldzie odpowiedź. – Caleb poczuł się nagle
jak linoskoczek, wykonujący numer bez zabezpieczenia.
Jednak kiedy wyszedł z baru i ruszył ulicą w stronę biura centrali Emerald Inc., poczuł
rosnącą nerwowość oczekiwania. Lubił wyzwania. Wydawało się to niewiarygodne, ale nie
mógł się doczekać, kiedy przejmie firmę konsultingową Skerritt & Crowe. Żałował jedynie,
że nie ma żadnego wykształcenia ani najmniejszego pojęcia, jak właściwie wykonać swoje
zadanie.
352288571.003.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zbliżając się do recepcji w biurze firmy Skerritt & Crowe, Caleb przywołał na twarz
sztuczny uśmiech, który ćwiczył od tygodnia.
– Przyszedłem zobaczyć się z A. J. Merrick.
– Czy był pan umówiony? – spytała go starsza, siwa recepcjonistka, zerkając W stronę
drzwi za biurkiem.
– Nazywam się Caleb Walker. – Mrugnął do niej znacząco. – Merrick z pewnością mnie
oczekuje.
– Proszę poczekać, panie Walton – odparła kobieta, wstając i zastawiając mu drogę.
– Walker. – Zmarszczył się. Czy Merrick nie powiadomił personelu, że on teraz będzie
prezesem firmy?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Walker czy Walton, nie ma znaczenia, jak się pan nazywa. Nie wejdzie pan, jeśli nie był
pan umówiony.
Najwyraźniej nikt nie pokwapił się, by ją poinformować.
– Coś ci powiem... – Zerknął na plakietkę z imieniem, stojącą na biurku. – ... Genevo.
Obiecuję, że po rozmowie z twoim szefem wrócę i się przedstawię.
– Mój szef jest zajęty i nie wolno mu przeszkadzać. – Geneva wskazała rząd stojących
pod ścianą krzeseł. – Proszę usiąść, zobaczę, może uda mi się pana wcisnąć.
Caleb przewyższał kobietę wzrostem co najmniej o głowę, ale ona najwyraźniej nie czuła
się tym speszona. Mina Genevy świadczyła, że jej determinacja, by nie wpuścić go do środka,
jest równie wielka, jak jego upór, by tam wejść.
Caleb mógł tylko robić dobrą minę do złej gry. Geneva przypominała mu pstrokatą kurę,
którą niegdyś miał jego dziadek, nastroszoną i natarczywą. Jeśli bezczelny wyraz jej twarzy
mógł stanowić jakąś wskazówkę, mężczyzna nie wątpił, że siedziałby w recepcji do końca
świata, zanim podniosłaby słuchawkę i zapowiedziała jego przybycie.
– Nie ma powodu robić sobie kłopotu, Genem – Roześmiał się i, wyminąwszy ją, sięgnął
ku mahoniowej klamce u drzwi, na których wisiała mosiężna tabliczka z napisem A. J.
Merrick. – Możemy się założyć, że Merrick natychmiast zechce się ze mną zobaczyć.
– Zawołam ochronę – zagroziła Geneva, rzucając się do telefonu.
– Proszę bardzo – odparł Caleb. – Z nimi też chętnie się spotkam.
– Och, z całą pewnością – obiecała, naciskając guzik telefonu.
Caleb nie czekał, by przekonać się, czy Geneva połączyła się z dyżurką ochrony.
Otworzył drzwi i wszedł do przestronnego biura. Jego wzrok natychmiast padł na postać
młodej kobiety siedzącą za wielkim, orzechowym biurkiem przy przeszklonej od podłogi do
sufitu ścianie. Miedziane włosy miała związane w ciasny kok, z którego jego babka Walker
byłaby dumna. Nosiła nieco za duże okulary w plastikowych oprawkach i wyglądała bardziej
jak nauczycielka z prywatnej szkoły dla dziewcząt w Nashville niż sekretarka nowoczesnej
korporacji. Na podstawie pełnego dezaprobaty wyrazu jej twarzy Caleb domyślał się, że musi
352288571.004.png
być równie surowa i nieprzejednana w kwestii protokołu i zasad, co te nadęte nauczycielki.
Jednak kiedy przysunął się bliżej biurka, dostrzegł w jej postaci coś niepewnego. Jakaś
bezbronność, którą ukrywał wypracowany wizerunek.
– Przepraszam, szukam A. J. Merrick– Czy ma pan tutaj coś do załatwienia? – spytała
kobieta lodowatym głosem.
Wstała i delikatną dłonią podsunęła otulin na zadartym nosie, zwracając uwagę
mężczyzny na swoje wspaniałe niebieskie oczy, które spojrzały na niego w taki sposób, jakby
chciała, by padł trupem. Na Caleba jednak nie podziałało to ani trochę. Wręcz przeciwnie.
Nie był pewien dlaczego, ale w jakiś sposób spojrzenie niebieskich oczu zaintrygowało go.
– Jestem...
– Jeśli szuka pan kogoś z pracowników trzeba było pójść korytarzem – przerwała mu, nie
dając nawet szansy, by się przedstawił. Po chwili dodała: – Czy pani Wallace była przy
swoim biurku?
Rzeczowy ton głosu nie tłumił całkowicie melodyjności jej głosu i Caleb zastanowił się,
dlaczego jego dźwięk tak go intryguje. Dumając nad tym, co się z nim dzieje, doszedł do
wniosku, że przez sporą część roku nie był z żadną kobietą. Już ten fakt sam w sobie sprawiał,
że każdy normalny facet czuł się, jakby miał wyskoczyć ze skóry. Caleb stawał się wówczas
wyczulony na każdy najmniejszy nawet kobiecy gest.
Usatysfakcjonowany, że udało mu się znaleźć sensowne wytłumaczenie swego
zainteresowania oschłą sekretarką, wskazał kciukiem przez ramię.
– Z tego co wiem, Geneva nadal tam jest – zachichotał. – Chociaż nie jestem pewien, czy
nie połamała sobie palca, dzwoniąc po ochronę.
– Dobrze.
– Dobrze, że mogła złamać palec? Czy dobrze, że wołała ochronę? – spytał z uśmiechem.
– Nie miałam na myśli... – Zmarszczyła się i zamilkła, ale przez ułamek sekundy było
jasne, że Caleb zbił ją z tropu. – Oczywiście to dobrze, że wzywała ochronę.
– Hej, rozchmurz się. Życie jest za krótkie, by być taką spiętą.
Kobieta wyszła zza biurka. Na jej twarzy malował się wyraz prawdziwej wrogości.
– Nie wiem, za kogo ty się masz ani co tutaj robisz, ale nie można tak sobie wchodzić i...
– Urwała w pół zdania na dźwięk otwierających się drzwi.
– To on.
Caleb zerknął przez ramię i zobaczył wkraczającą do gabinetu recepcjonistkę. W jej
oczach malował się wyraz nieustępliwości. Tuż za nią stało dwóch umundurowanych
mężczyzn w średnim wieku.
– Widzę, że przyprowadziłaś ochronę. Genem – Caleb zerknął na zegarek i skinął głową
w geście aprobaty. – Niezły czas reakcji, ale można by go chyba poprawić, nie sądzisz?
Pomimo dzielącej ich różnicy wzrostu Genevie udało się spojrzeć na niego z góry, a
potem z niezwykłą atencją skierowała wzrok na kobietę o niebieskich oczach.
– Przepraszam, pani Merrick. – Spojrzała na Caleba, jakby uznała, że jest
niespełnosprawny. – Nie rozumiał, co to znaczy „nie”
Caleb uniósł brwi A więc to była A. J. Merrick?
352288571.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin