William Golding W�adca Much (Prze�o�y� Wac�aw Niepok�lczycki) G�OS MUSZLI Jasnow�osy ch�opiec zsun�� si� ze ska�y i zacz�� i�� ostro�nie w kierunku laguny. Chocia� zdj�� sweter i wl�k� go teraz za sob� po ziemi, szara koszula przywar�a do cia�a, a w�osy klei�y si� do czo�a. W otaczaj�cym go d�ugim pa�mie strzaskanej ro�linno�ci d�ungli gor�co by�o jak w �a�ni. Z trudem przedziera� si� przez pn�cza i �ci�te pnie, gdy nagle jaki� ptak, czerwono-��ta zjawa, zerwa� si� i wzbi� w g�r� jakby z wr�ebnym okrzykiem; a okrzykowi temu niby echo zawt�rowa� inny. - Hej! - wo�a�. - Zaczekaj chwil�! Krzaki na skraju pasma zadr�a�y strz�saj�c deszcz kropli osiad�ej na li�ciach wody. - Zaczekaj - m�wi� g�os - zapl�ta�em si�! Jasnow�osy ch�opiec zatrzyma� si�, machinalnie podci�gn�� skarpetki, co nada�o d�ungli na chwil� jaki� swojski charakter. G�os odezwa� si� znowu: - Nie mog� si� wygramoli� z tych pn�czy. W�a�ciciel g�osu wycofywa� si� ty�em z krzak�w, tak �e ga��zki drapa�y po brudnej wiatr�wce. Zagi�cia pod nagimi kolanami by�y pulchne, poranione i uwik�ane w ciernistych pn�czach. Schyli� si�, ostro�nie rozpl�ta� ciernie i odwr�ci� si�. By� ni�szy od jasnow�osego ch�opca i bardzo gruby. Starannie wyszukuj�c bezpiecznych miejsc dla st�p podszed� i uni�s� wzrok za mocnymi szk�ami okular�w. - Gdzie ten cz�owiek z megafonem? Jasnow�osy potrz�sn�� g�ow�. - To jest wyspa. Przynajmniej tak mi si� wydaje. Tam na morzu jest rafa. Mo�e tu wcale nie ma starszych? Grubas zrobi� przestraszon� min�. - Przecie� by� pilot. Ale nie z nami, tylko w kabinie na przodzie. Jasnow�osy patrzy� na raf� przymru�onymi oczyma. - A inne dzieci? - ci�gn�� grubas. - Niekt�re musia�y si� wydosta�. Prawda, �e musia�y? Jasnow�osy ruszy� niedba�ym krokiem w stron� wody. Stara� si� nie robi� ceremonii z towarzyszem, a zarazem nie okaza� mu zbyt jawnie braku zainteresowania, ale grubas po�pieszy� za nim. - Wcale nie ma starszych? - Tak mi si� zdaje. Jasnow�osy wypowiedzia� te s�owa powa�nie, ale gdy je sobie w pe�ni u�wiadomi�, zaraz opanowa�a go tak wielka rado��, �e stan�� na g�owie po�rodku pasma strzaskanej ro�linno�ci i u�miechn�� si� do odwr�conej postaci grubasa. - Nie ma starszych! T�usty ch�opiec pomy�la� chwil�. - Pilot. Jasnow�osy opu�ci� nogi i siad� na paruj�cej ziemi. -Pewnie odlecia�, jak nas zrzuci�. Nie m�g� tu wyl�dowa�. W samolocie na ko�ach? - Zaatakowali nas! - Wr�ci tu, zobaczysz. Grubas potrz�sn�� g�ow�. - Patrzy�em przez okienko, jak spadali�my. Widzia�em tamten kawa�ek samolotu. Ogie� z niego bucha�. Rozejrza� si� po rumowisku drzew. - Patrz, co zrobi�. Jasnow�osy wyci�gn�� r�k� i dotkn�� poharatanego pnia. Zaciekawi�o go to na chwil�. - Co si� z nim sta�o? - spyta�. - Gdzie si� podzia�? - Sztorm cisn�� go do morza. Jak te wszystkie drzewa si� wali�y, to jeszcze nic wielkiego. Gorzej, �e dzieciaki pewnie dot�d w nim siedz�. Zawaha� si�, a potem: - Jak ci na imi�? - Ralf. Grubas czeka�, by z kolei jego spytano o imi�, ale nie us�ysza� �adnej propozycji do zawarcia bli�szej znajomo�ci; jasnow�osy ch�opak imieniem Ralf u�miechn�� si� niewyra�nie, wsta� i ponownie ruszy� w stron� laguny. Grubas szed� za nim krok w krok. - My�l�, �e tu musi by� nas wi�cej. Nie widzia�e� nikogo? Ralf potrz�sn�� g�ow� i przy�pieszy� kroku. Potem potkn�� si� o ga��� i upad� jak d�ugi. Grubas stan�� nad nim ci�ko dysz�c. - Ciocia mi nie pozwala biega� - wyja�ni� - ze wzgl�du na moj� astm�. - As... co? - As...tm�. Nie mog� z�apa� tchu. W naszej szkole tylko ja jeden mia�em astm� - m�wi� z odcieniem dumy. -I zacz��em nosi� szk�a, jak mia�em trzy lata. Zdj�� okulary i wyci�gn�� je do Ralfa mrugaj�c oczyma i u�miechaj�c si�, a potem zacz�� je wyciera� o brudn� wiatr�wk�. Wyraz b�lu i wewn�trznego skupienia zmieni� blady zarys jego twarzy. Otar� pot z policzk�w i szybko w�o�y� szk�a. - Oj, te owoce. Rozejrza� si� po rumowisku drzew. - Oj, te owoce - powt�rzy� - chyba... Poprawi� okulary, odszed� na bok i przykucn�� w�r�d bujnej ro�linno�ci. - Zaraz wr�c�. Ralf wypl�ta� si� ostro�nie z pn�czy i zacz�� chy�kiem przekrada� si� przez ga��zie. Po chwili st�kanie grubasa pozosta�o za nim, a on spieszy� ku przeszkodzie, kt�ra go odgradza�a od laguny. Przelaz� przez powalony pie� i stan�� na skraju d�ungli. Brzeg je�y� si� palmami. Sta�y, chyli�y si� lub pok�ada�y na tle jasno�ci, a ich zielone pi�ropusze stroszy�y si� o sto st�p nad ziemi�. Wyrasta�y z brzegu poros�ego ostr� traw�, porozdzieranego korzeniami powalonych drzew, pokrytego gnij�cymi kokosami i p�dami m�odych palm. Dalej by�a ciemno�� lasu w�a�ciwego i otwarta przestrze� pasa zdruzgotanych drzew. Ralf sta� oparty r�k� o szary pie� drzewa i mru�y� oczy przed migotliwym blaskiem wody. Tam w dali, mo�e o mil�, bia�e fale przybrze�ne rozbija�y si� o raf� koralow�, a za ni� granatowia�o otwarte morze. Wewn�trz nieregularnego �uku rafy koralowej spokojna niby lustro g�rskiego jeziora le�a�a laguna - wszystkie odcienie b��kitu, ciemnej zieleni i fioletu. Piaszczysty brzeg mi�dzy skarp�, na kt�rej ros�y palmy, a wod� by� jak cienkie drzewce niesko�czenie d�ugiego �uku, bo w lewo od Ralfa perspektywa linii palm, brzegu i wody ci�gn�a si� bez ko�ca zlewaj�c si� w jeden punkt; i wci�� by� upa�, upa� niemal namacalny. Zeskoczy� ze skarpy. Czarne buciki ugrz�z�y w sypkim piachu i uderzy�a go fala gor�ca. Zaci��y�o mu ubranie, zrzuci� wi�c buty gwa�townym kopni�ciem i jednym ruchem zdar� z n�g skarpetki. Potem skoczy� z powrotem na skarp�, �ci�gn�� koszul� i stan�� w�r�d kokos�w przypominaj�cych ludzkie czaszki, a zielone cienie palm i lasu ta�czy�y na jego sk�rze. Odpi�� klamr� paska, zsun�� spodnie i majteczki i sta� nagi patrz�c na o�lepiaj�cy piach i wod�. By� ju� dostatecznie du�y, dwana�cie lat i kilka miesi�cy, by nie mie� stercz�cego brzuszka jak ma�e dzieci, a jeszcze za ma�y, aby nabra� niezgrabno�ci wieku dorastania. Z wygl�du mia� zadatki na boksera, szerokie, dobrze rozwini�te barki, ale w rysunku jego ust i w oczach by�a jaka� �agodno��. Klepn�� d�oni� pie� palmy i zmuszony w ko�cu uwierzy� w realno�� wyspy roze�mia� si� z zachwytem i zn�w stan�� na g�owie. Zgrabnie opad� na nogi, zeskoczy� ze skarpy na pla��, ukl�k� i nagarn�� ramionami piach ku sobie. Potem siad� i wpatrzy� si� w wod� promiennymi, rozgor�czkowanymi oczami. - Ralf... Grubas zsun�� si� ze skarpy i siad� ostro�nie na jej brze�ku. - Przepraszam, �e by�em tak d�ugo, ale te owoce... Przetar� okulary i umie�ci� na zadartym nosie. Ich oprawa wycisn�a g��bokie r�owe "V" na mostku nosa. Spojrza� krytycznie na z�ote cia�o Ralfa, a potem na swoje ubranie. Przy�o�y� r�k� do suwaka b�yskawicznego zamka na piersi. - Moja ciocia... Zdecydowanym ruchem poci�gn�� zamek i zdj�� wiatr�wk� przez g�ow�. -No! Ralf patrzy� na niego z ukosa i nic nie m�wi�. - My�l�, �e b�d� nam potrzebne imiona ich wszystkich -rzek� grubas - �eby zrobi� list�. Powinni�my zwo�a� zebranie. Ralf nie okaza� zrozumienia, wi�c grubas rzek� poufnym tonem: - Wszystko mi jedno, jak b�d� na mnie m�wili, byle nie tak jak w szkole. Ralf okaza� zaciekawienie. - A jak na ciebie m�wili w szkole? Grubas obejrza� si� za siebie, a potem pochyli� do Ralfa. - Wo�ali na mnie "Prosiaczek" - wyszepta�. Ralf parskn�� �miechem. Zerwa� si� gwa�townie. - Prosiaczek! Prosiaczek! - Ralf... prosz� ci�! Prosiaczek za�ama� r�ce. - M�wi�em ci, �e nie chc�... - Prosiaczek! Prosiaczek! Ralf wbieg� w podskokach na rozpra�on� pla��, a potem wr�ci� jako my�liwiec z odrzuconymi do ty�u skrzyd�ami i ostrzela� Prosiaczka ogniem karabin�w maszynowych. - Szsziaaaou! Znurkowa� w piach u st�p Prosiaczka i tarza� si� ze �miechu. - Prosiaczek! Prosiaczek u�miechn�� si� niech�tnie, zadowolony z takiego nawet uznania. - Tylko przynajmniej nie m�w innym... Ralf chichota� w piach. Na twarzy Prosiaczka pojawi� si� znowu wyraz b�lu i skupienia. - Chwileczk�. Ruszy� spiesznie do lasu. Ralf wsta� i pobieg� brzegiem w prawo. �agodn� lini� brzegu przerywa� tu nagle kanciasty motyw krajobrazu; wielka p�yta r�owego granitu wt�oczona bezkompromisowo w las, skarp�, pla�� i lagun� tworzy�a wysokie na cztery stopy nabrze�e. Powierzchni� jej pokrywa�a cienka warstwa ziemi poro�ni�tej ostr� traw� i ocienionej li��mi m�odych palm. Warstwa ta by�a zbyt p�ytka, by palmy mog�y wyrosn�� wysoko, tote� osi�gaj�c oko�o dwudziestu st�p wali�y si� i sch�y w gmatwaninie pni, bardzo wygodnych do siedzenia. Te palmy, kt�re jeszcze sta�y, tworzy�y dach zieleni pokryty od spodu drgaj�c� pl�tanin� odblask�w laguny. Ralf wwindowa� si� na t� p�yt�, zwr�ci� uwag� na cie� i ch��d, przymkn�� jedno oko i stwierdzi�, �e cienie na jego ciele rzeczywi�cie s� zielone. Podszed� do kraw�dzi p�yty i sta� patrz�c w wod�. By�a przejrzysta a� do dna i jasna kwitnieniem tropikalnej ro�linno�ci i koralu. Chmara drobniutkich po�yskliwych rybek �miga�a przenosz�c si� z miejsca na miejsce. Z ust Ralfa doby�a si� nuta najg��bszego zachwytu. - Jeju! Za granitow� p�yt� by�y jeszcze inne cuda. Zrz�dzeniem bo�ym jaki� tajfun, a mo�e w�a�nie burza, kt�ra towarzyszy�a przybyciu ch�opc�w na wysp�, uformowa�a wa� piachu wewn�trz laguny tworz�c w ten spos�b d�ugi, g��boki basen w pla�y zako�czony wysokim wyst�pem granitu. Ralf, kt�ry ju� kiedy� da� si� zwie�� pozornej g��bi podobnego zjawiska na pla�y, by� przygotowany na rozczarowanie. Ale na tej wyspie wszystko wydawa�o si� prawdziwe i ten niewiarygodny basen, do kt�rego morze wdziera�o si� tylko w czasie przyp�ywu, by� tak g��boki u jednego kra�ca, �e a� ciemnozielony. Ralf przyjrza� mu si� dok�adnie i zanurzy� si�. Woda by�a cieplejsza od jego krwi i p�ywa� jakby w ogromnej wannie. Niebawem nadszed� Prosiaczek, usiad� na skalnym wyst�pie i z zazdro�ci� patrzy� na zielono-bia�e cia�o Ralfa. - Wcale nie umiesz p�ywa�. - Prosiaczek. Prosiaczek zdj�� buty i skarpetki, ustawi� je r�wno na skale i palcem u nogi dotkn�� wody. - Gor�ca! - A co� ty my�la�? - Nic nie my�la�em. Moja ciocia... - Pies drapa� twoj� cioci�! Ralf da� nurka i p�yn�� pod wod� z otwartymi oczami; piaszczysty brzeg basenu zamajaczy� przed nim jak zbocze...
marc144