William Golding WIE�A / t�umaczy�a Jadwiga Ol�dzka/ ROZDZIA� PIERWSZY Z uniesion� w g�r� brod� �mia� si� trz�s�c g�ow�. Na Jego twarzy, zalanej blaskiem wdzieraj�cym si� przez szybki witra�a, miga� wizerunek Boga Ojca, pojawia�y si� i znika�y w�r�d drga� �miechu postacie Abrahama, Izaaka i zn�w Boga Ojca. Poprzez �zy wywo�ane �miechem widzia� te� jakie� ko�a, szprychy, t�cze. Uniesiona broda, wp�przymkni�te powieki, w wyci�gni�tych r�kach model wie�y. Zachwyt. - P� �ycia czeka�em na ten dzie�! Naprzeciw niego, po drugiej stronie modelu katedry, umieszczonego na stojaku, sta� kanclerz kapitu�y. S�dziw� blado�� jego twarzy kry� p�mrok. - Sam nie wiem, ksi�e dziekanie, sam nie wiem... Przygl�da� si� z uwag� modelowi wie�y, kt�ry Jocelin trzyma� mocno w obu d�oniach. G�os jego, cienki jak pisk nietoperza, rozbrzmiewa� nikle w ogromnej, wysokiej sali kapitulnej. - Lecz je�li si� zwa�y, �e ten niewielki kawa�ek drewna... Jak�� on ma d�ugo��? - Osiemna�cie cali, ksi�e kanclerzu. - Osiemna�cie cali. Tak... I wyobra�a konstrukcj� z drewna, kamienia i metalu... - Wysok� na czterysta st�p. Kanclerz z r�kami z�o�onymi na piersi wynurzy� si� z cienia w s�o�ce i rozejrza� si� doko�a. Potem przeni�s� wzrok na dach. Jocelin przygl�da� mu si� z boku z ciep�� �yczliwo�ci�. - Fundamenty. Wiem. Lecz B�g zadba o to. Kanclerz wiedzia� ju�, czego szuka� w pami�ci. - Ach, prawda! Ze starcz� �ywo�ci� przemkn�� po p�ytach posadzki ku drzwiom i znikn�� za nimi rzucaj�c w powietrze: - Godzinki. Oczywi�cie! Jocelin sta� w milczeniu, �l�c za nim strza�� mi�o�ci. "Moja katedra, m�j dom, moi parafianie..." Wyjdzie z zakrystii na ko�cu procesji i skieruje si�, jak zawsze, w lewo. Wtedy przypomni sobie... i zawr�ci prosto do kaplicy Mariackiej! Znowu si� roze�mia�, unosz�c brod�, przepe�niony �wi�t� rado�ci�. "Znam ich wszystkich, wiem, co robi� i co robi� b�d�, wiem, co zrobili. Przez wszystkie te lata nie ustawa�em w pracy, ta katedra by�a dla mnie p�aszczem, w kt�ry si� otula�em." Przesta� si� �mia� i otar� oczy. Wzi�� bia�� wie�� i stanowczym ruchem wetkn�� j� w kwadratowy otw�r wyci�ty w starym modelu katedry. - No! Model przywodzi� na my�l le��cego na wznak cz�owieka. Nawa g��wna to by�y nogi ciasno do siebie przylegaj�ce, nawy boczne - rozkrzy�owane r�ce. Prezbiterium tworzy�o tu��w, kaplica Mariacka, gdzie za chwil� mia�o si� odprawia� nabo�e�stwo - g�ow�. A z samego �rodka budynku wystrzela�a, wzbija�a si�, pi�a si� w g�r� jego majestatyczna korona - nowa wie�a. "Oni nie wiedz� - my�la� - nie mog� wiedzie�, p�ki nie opowiem im o mojej wizji." Za�mia� si� znowu z rado�ci i wyszed� z kapitularza na otwart�, zalan� s�o�cem przestrze� kru�gank�w. "I musz� pami�ta�, �e wie�a to jeszcze nie wszystko. Musz� w miar� mo�no�ci robi� dok�adnie to, co robi�em zawsze." Obszed� kru�ganki, podnosz�c jedn� kotar� po drugiej, a� dotar� do bocznych drzwi w zachodniej cz�ci ko�cio�a. Nacisn�� ostro�nie klamk�, by nie robi� ha�asu. Pochyli� w drzwiach g�ow� i jak zawsze powiedzia� w duchu: "Podnie�cie, o bramy, wierzchy wasze!" Lecz gdy wszed� do katedry, poj��, �e jego ostro�no�� by�a zbyteczna wobec zgie�ku, jaki tu panowa�. Nik�e d�wi�ki godzinek, do biegaj�ce z kaplicy Mariackiej w drugim ko�cu ko�cio�a, za przepierzeniem z drewna i p��tna, mo�na by zamkn�� w jednej d�oni. Za to bli�ej rozlega� si� odg�os �wiadcz�cy, �e ludzie dr��� ziemi� i kamie�, cho� te zmieszane przez echo d�wi�ki zdawa�y si� zlewa� w jedno. Rozmawiali, rzucali rozkazy, co jaki� czas pokrzykiwali, ci�gn�li po posadzce deski, obracali i upuszczali ci�ary, a potem ciskali je z �omotem na przeznaczone miejsce, ca�y za� ten zgie�k by�by r�wnie nieokre�lony jak odg�osy targowego placu, gdyby odbijaj�ce go echo nie sprawia�o, i� poszczeg�lne d�wi�ki goni�y si� w k�ko i zlewa�y z sob� oraz z przenikliwym �piewem ch�ru, i rozbrzmiewa�y nieustannie na jednej nucie. D�wi�ki te wyda�y si� Jocelinowi tak nowe, �e pod��y� spiesznym krokiem ku �rodkowi katedry, w cie� du�ych drzwi po stronie zachodniej, przykl�kn�� przed niewidocznym wielkim o�tarzem, a potem stan�� i patrzy�. Przez chwil� mruga� powiekami. I przedtem by�o tu s�o�ce, ale nie tak silne. Nie rzuca�a si� ju� w oczy w nawie barykada z drewna i p��tna, przedzielaj�ca na p� katedr� u st�p schod�w w prezbiterium, ani dwie arkady, ani o�tarze i malowane p�yty grobowc�w umieszczonych mi�dzy nimi. Rzecz� najbardziej istotn� by�o tu teraz �wiat�o. Bi�o ono w rz�d okien nawy bocznej, tak �e bucha�y wprost blaskiem, la�o si� uko�n�, sprecyzowan� w kszta�cie strug� przed jego oczyma od prawej strony ku lewej, do st�p filar�w w p�nocnej cz�ci nawy. Delikatny, wisz�cy w powietrzu py�ek nadawa� tym smugom i s�upom �wiat�a okre�lony kszta�t. Dziekan zamruga� zn�w powiekami, widz�c z bliska, jak poszczeg�lne drobinki kurzu obracaj� si� wok� siebie albo si� unosz� w g�r� i opadaj� w d� wszystkie naraz, niczym ��tka miotana podmuchem wiatru. Patrzy�, jak troch� dalej wzbijaj� si� chmur�, tworz� spiral� lub wisz� chwil� nieruchomo w powietrzu, a potem na najdalszych �wietlnych smugach staj� si� ju� tylko plamami barwy miodu, rzuconymi na masyw katedry. W miejscu, gdzie blask bij�cy z witra�a na wysoko�ci stu pi��dziesi�ciu st�p w po�udniowej nawie poprzecznej o�wietla� skrzy�owanie naw, plama miodu g�stnia�a w filar, kt�ry si� wznosi� w g�r� prosto jak strzeli�, niczym s�up dymu z ofiary Abla, tam gdzie na posadzce pracowali m�czy�ni z �elaznymi �omami w r�kach. Potrz�sn�� g�ow� w smutnym zdumieniu nad tym intensywnym s�onecznym blaskiem. "Gdyby nie ten filar Abla - pomy�la� - wzi��bym wi�ksz� cz�� �wietlnej p�aszczyzny za prawdziw� i uwierzy�, �e m�j kamienny statek le�y przewr�cony na bok na mieli�nie". U�miechn�� si� lekko na my�l, �e rozum oceniaj�cy wszystko wedle jakich� regu� daje si� jednak zwie�� r�wnie �atwo jak dziecko. Patrz�c na barykad� z drewna i p��tna w drugim ko�cu nawy, teraz, gdy znik�y �wiece z bocznych o�tarzy, mo�na by pomy�le�, �e to jaka� poga�ska �wi�tynia. A ci dwaj po�rodku, w s�onecznym pyle, z �omami w r�ku (co za ha�as, co za echo, jak w kamienio�omie, gdy podwa�aj� p�yt�, a potem j� upuszczaj�), to kap�ani jakiego� obcego obrz�dku. "Bo�e, przebacz im." "W tej �wi�tyni tkali�my przez sto pi��dziesi�t lat wspania�� tkanin� niezmiennej chwa�y Bo�ej. I nadal tka� j� b�dziemy; tylko tkanina stanie si� pi�kniejsza, bogatsza, jej wz�r osi�gnie wreszcie kszta�t doskona�y. Musz� i�� si� pomodli�". Naraz zda� sobie spraw�, �e jeszcze nie p�jdzie, cho� to wielki, radosny dzie�. I roze�mia� si� g�o�no, wiedz�c, dlaczego nie p�jdzie, znaj�c od dawna codzienny, nie- zmienny porz�dek. Wiedzia� przecie�, kto dzwoni, kto m�wi kazanie, kto kogo zast�puje. Zna� niezawodno�� kamiennego statku i jego za�ogi. Jakby ta wiedza by�a sygna�em do w��czenia si� w interludium, us�ysza� szcz�k klamki w p�nocno-zachodnim rogu katedry i drzwi si� otworzy�y ze skrzypni�ciem. "Zobacz� j�, jak co dzie�, moj� c�rk� w Panu". Tak niezawodnie, jakby jego pami�� przywo�a�a j� tutaj, wesz�a szybko, a on sta� i czeka�, jak zawsze, �eby j� pob�ogos�awi�. Lecz �ona Pangalla skr�ci�a w lewo, os�aniaj�c si� r�k� od kurzu. Zd��y� dojrze� w przelocie mi�y owal twarzy, nim wesz�a do nawy p�nocnej, zamiast p�j�� prosto przed siebie. Swoje b�ogos�awie�stwo musia� wypowiedzie� w my�li, kiedy ju� si� oddali�a. Patrzy� za ni� z mi�o�ci� i lekkim rozczarowaniem, gdy mija�a nie o�wietlone o�tarze, dostrzeg�, jak �ci�gn�a do ty�u kaptur, spod kt�rego wyjrza�a bia�a chusta, mign�a mu na moment zielona suknia, kiedy si� rozchyli� szary p�aszcz. "Prawdziwa kobieta" - pomy�la� z czu�o�ci�. Dowodem tego jej niem�dra, dziecinna ciekawo��. Ale to rzecz Pangalla lub ojca Anzelma. Jakby zda�a sobie spraw� z w�asnego szale�stwa, okr��y�a szybko nie zakryty otw�r w posadzce i os�aniaj�c si� r�k� przed kurzem, przesz�a przez naw� i zatrzasn�a za sob� drzwi wiod�ce do kr�lestwa Pangalla. Kiwn�� statecznie g�ow�. - S�dz�, �e w ko�cu nie jest to nam oboj�tne. Gdy drzwi si� zatrzasn�y, zaleg�a prawie cisza; po chwili rozleg� si� nowy cichy odg�os: stuk, stuk, stuk. Dziekan si� odwr�ci�. Na cokole p�nocnej arkady siedzia� niemowa w sk�rzanym fartuchu, trzymaj�c mi�dzy kolanami bry�� kamienia. Stuk stuk, stuk. - My�l�, �e sk�oni� ci� do tego, �eby� wybra� mnie, Gibercie, dlatego, �e ja tak cz�sto stoj� spokojnie, Niemowa podni�s� si� szybko. Jocelin u�miechn�� si� do niego. - Ze wszystkich ludzi zwi�zanych ze spraw� katedry ja musz� si� wydawa� tym, co tu najmniej robi. Nie uwa�asz. Niemowa u�miechn�� si� z jak�� psi� uleg�o�ci�. Z gard�a wydoby� mu si� g�uchy pomruk. Jocelin odpowiedzia� mu radosnym �miechem i kiwn�� g�ow�, jakby mieli wsp�ln� tajemnic�. - Zapytaj te cztery filary na skrzy�owaniu naw, czy i one nic nie robi�. Niemowa kiwa� ze �miechem g�ow�. - Zaraz id� si� modli�. Mo�esz p�j�� ze mn�, ale sied� cicho i pracuj. Zabierz z sob� p�acht� na od�amki i py�, bo inaczej Pangall wymiecie ci� jak li�� z kaplicy. Nie trzeba dra�ni� Pangalla. Rozleg� si� jaki� nowy ha�as. Jocelin zapomnia� o niemowie i zacz�� nas�uchiwa� z odwr�con� w bok g�ow�. "Nie - powiedzia� do siebie - nie mogli jeszcze tego sko�czy�. To niemo�liwe." Ruszy� spiesznym krokiem do nawy po�udniowej, sk�d m�g� dojrze� poprzez katedr� naw� p�nocn�. Stan�� przy o�tarzu Poverella. Wyszepta� z rado�ci� zbyt g��bok�, by j� okazywa�: - To prawda. Po tylu latach trudu i borykania. Bogu niech b�dzie chwa�a! Bo zrobili co� nies�ychanego. "Latami chodzi�em t�dy - my�la�. - By�o wn�trze i cz�� zewn�trzna, tak wyra�nie, ostatecznie, nieodwo�alnie oddzielone jak wczoraj i dzi�. G�adkie kamienne �ciany wewn�trzne, ozdobione malowid�ami, i szorstkie, omsza�e zewn�trzne; wczoraj, jedn� zdrowa�k� temu, dzieli�o je �wier� mili. A teraz p�ynie na wylot pr�d powietrza. Stykaj� si� te strony. Mog� dojrze�, jak przez wziernik, r�g domu kanclerza, gdzie jest mo�e Iwo. Odwagi! Bogu niech b�dzie chwa�a! To pocz�tek ko�ca pozwoli� mu wykopa� ten d� na skrzy�owaniu naw, niczym gr...
marc144