Kolodziejczak Tomasz - Przygody Rycerza Darlana.pdf

(381 KB) Pobierz
Kolodziejczak_Tomasz_-_Przygody
Tomasz Kołodziejczak
Przygody rycerza Darlana
Wydanie polskie: 2003
iMN
 
RÓŻA DLA LUCYNDY
Elf Papuszkas się nudził. Leżał na wznak na liściu łopuchu, to się pobujał, to
podłubał palcem w nosie, to popatrzył na przepływające nad głową chmury. Lipcowe
słońce prażyło mocno, opalając Papuszkasową twarzyczkę na kolor rumianego
pączka.
„A może by tak przekręcić się na drugi bok? - pomyślał Papuszkas. - Eee... nie
chce mi się”.
Papuszkas z wielkim trudem ukończył czwartą klasę w elfiej szkole. Teraz był
sam środek wakacji i elf odpoczywał, zapominając wszystko, czego się nauczył - i
ptasia mowę, i obyczaje rusałek, i reguły postępowania z olbrzymami. Za to psocił co
niemiara. Ale teraz po miesiącu wakacji i to go znużyło, więc się nudził.
„Hej, paniczu! - z zadumy wyrwał go chór delikatnych, drżących głosików. - Hej,
hej, paniczu!”.
- Czego? - burknął mało elegancko i ostrożnie otworzył jedno oko. Nie poraziło
go słońce, bo przesłaniał je cień szerokich skrzydeł. Kolorowe motyle przesuwały się
nad głową elfa, z szacunkiem wachlując go skrzydełkami.
„Paniczu, uważaj! - znów zaśpiewały motyle. - Człowiek, drogą jedzie
człowiek!”.
- Człowiek? - Papuszkas zastanowił się przez chwilę. - Aaa... takie wielkie,
niezgrabne, bez skrzydeł?
„Tak, paniczu - zaświergoliły radośnie motyle. - Bez skrzydeł i kolorów!
Paskudne!”,
- Podsłuchałyście go? - Papuszkas wiedział doskonale, że motyle, służki elfów,
choć wydają się delikatne i niewinne, tak naprawdę są strasznie wścibskie. Ich dar
słyszenia uczuć, emocji i myśli już nieraz służył elfowi.
„Tak, panie - wyszeptały zadowolone, że mogą przydać się na coś jeszcze. - Jego
myśli są ładniejsze niż on... Chociaż są dziwne. Jest w nich słońce, ale i grom burzy...
Jest wesoła piosenka i granie bębnów, i...”.
- I co jeszcze?! - przerwał Papuszkas.
„My nie znamy - motyle jakby się zawahały - tych złych i strasznych rzeczy o
których on wie. Ale on ich nie lubi. Chyba jest dobry. Za to cały czas myśli o
czerwonym kwiecie królowej. Co to jest królowa, paniczu?”.
- Bardzo straszny stwór - mruknął Papuszkas bez przekonania. - No, zmiatajcie! -
Widząc w motylich oczach cień smutku, dodał łaskawie: - Dobrze się spisałyście.
„Dziękujemy, paniczu...” - motyle radośnie zakołowały nad jego głową, po czym
odfrunęły, Papuszkas przez chwilę obserwował, jak mknęły nad ukwieconą łąką. Ich
skrzydełka mieniły się tysiącem blasków wydobywanych przez słoneczne promienie.
 
Lecz błogi nastrój Papuszkasa prysnął zaraz, przerwany nagłym dźwiękiem:
Gdy ci każą żyć wygodnie,
Szpinak jeść, popijać tran,
To ostatnie wciągaj spodnie
I na szlak wyruszaj sam!
Wesoła mina śpiewającego podróżnika wskazywała na to, że uważa się on za
osobę niezwykle muzykalną. Papuszkas jednak bez trudu stwierdził, że przybysz się
myli.
Elf po raz pierwszy widział prawdziwego człowieka, więc przyglądał się temu
stworzeniu z wielką ciekawością. Rozpaczliwie usiłował przypomnieć sobie
wszystkie lekcje dotyczące rasy ludzkiej. Na próżno, bo część zajęć oczywiście
przespał, a część przewagarował.
„To chyba samiec”- pomyślał Papuszkas, obserwując wysoką, chudą postać.
Człowiek ubrany był w brązowy, nieco podniszczony kaftan. Przy jego lewym boku
kołysał się miecz, a przy prawym manierka. Znad sumiastych wąsisk i długiego
nochala błyskała para ciekawskich, wesołych oczu. Jechał na zielonym, włochatym
biegaczu i starannie wyczesanym futrze.
Papuszkas nie bał się człowieka. Mógł mu umknąć w każdej chwili. Zresztą
możliwość zabicia nudy warta była odrobiny ryzyka. Bez wahania wyleciał
naprzeciw zbliżającemu się olbrzymowi.
- Stój, człowieku! - krzyknął.
Wędrowiec wstrzymał wierzchowca. Zaraz jednak otrząsnął się z osłupienia i
uśmiechnął.
- O, elf! - powiedział. - Witaj, maluchu.
- Malu... coo?! - Papuszkas zatrząsł się z oburzenia. Powinien natychmiast się
obrazić i zamienić przybysza w bociana. Albo w tego... no... pingwina... Jednak
powstrzymał się. Potrzebował rozrywki, zabawy, emocji, a nie zwyczajnych czarów.
Papuszkas zaczął knuć.
- A ty kto jesteś, hę? - spytał.
- Darlan, błędny rycerz, do usług - człowiek pokłonił się dwornie. - Wędruję po
świecie w poszukiwaniu pięknych panien do ratowania, skarbów do zdobycia i
ohydnych potworów do pokonania, a przede wszystkim...
- O, potworów, potworów! - krzyknął Papuszkas, udając przerażenie. - O tym
właśnie chciałem powiedzieć. Tu niedaleko mieszka potwór; wyjątkowo ohydny troll,
taki z krostami i kurzajkami, i niesamowicie wielką gębą,
- Czy trzeba go pokonać?! - oczy Darlana zabłysły. - Prowadź, maluchu!
 
- Uważaj! - Papuszkas z trudem przełknął kolejną zniewagę. - To nie jest zwykły
troll. Kiedyś złapał stryjka babki mojego szwagra. Trzymał go w grocie przez
tydzień. Stryjkowi babki szwagra udało się zwiać, ale opowiadał straszne rzeczy. A
najgorsze - tu Papuszkas dramatycznie zawiesił głos - że troll w kryształowej klatce
więzi czerwoną różę...
- Czerwona różę?! - Darlan aż podskoczył w siodle. - Jaką różę?!
- Jak to jaką? Czerwoną, z kolcami. Wiem tylko tyle, bo zaraz potem stryjka
babki szwagra zjadła żaba.
- Prowadź, i to już! - zadecydował Darlan. - Albo nie, zaczekaj!
Darlan ściągnął z pleców tobołek. Wyjął z niego kolczugę i hełm. Ubrał się,
poprawił miecz przy pasie.
- Prowadź, ma... - zawahał się - panie elfie!
- No, już lepiej - mruknął Papuszkas. - Ale uprzedzam cię, że to niebezpieczne,
bardzo niebezpieczne...
- Tym lepiej. Idziemy!
I ruszyli. Papuszkas to polatywał tuż pod nosem Darlana, to odskakiwał nieco
dalej. Czasem wzbijał się wysoko w górę, by potem zanurkować do ziemi, czasem
krążył wokół głowy człowieka niczym szczególnie wścibska i bezczelna mucha.
„To będzie zabawa - myślał. - Wreszcie skończyły się nudy. Ale go nabrałem z
tym kwiatem! Dobrze, że motyle podsłuchały jego myśli... No, niech no tylko spotka
się z trollem... Ho, ho. Warto było się nudzić cały dzień na liściu, oj, warto...”.
Uważnie słuchał opowieści Darlana, żeby potem móc ją jak najlepiej
wykorzystać.
- Jestem błędnym rycerzem. Podróżuję po świecie w celach turystycznych, ale
także po to, by spełniać różne dobre uczynki i zakochiwać się w pięknych
księżniczkach. Niedaleko, w kraju Korn, mieszka prześliczna królewna Lucynda.
Mówię ci, Papuszkasie, jest piękna! Cały czas kręci się wokół niej tłum książąt,
królewiczów, cesarzy i padyszachów. A także rycerzy nieco mniejszego kalibru,
takich jak ja. Ale królewna jest wybredna, piękna, lecz kapryśna. Tego nie chce,
tamtego nie lubi, ów zupełnie się nie nadaje. No i rozdziela zadania. Śmiałek, który je
wypełni, może się starać o jej rękę. Ostatnio Lucynda zażyczyła sobie Czerwoną
Różę, magiczny kwiat przywracający młodość. Podobno rośnie on gdzieś w ukryciu,
strzeżony przez potwory. Myślałem, że to gdzieś na krańcu świata i że pilnują go
jakieś dziwne monstra, jednookie cyklopy na przykład. A do tego krańca świata
strasznie daleko - to trzeba przejść las, to podejść pod górę, to znów przejechać przez
całe królestwo. I nagle proszę: Czerwona Róża znajduje się o tydzień drogi od stolicy,
i to strzeżona przez jednego głupiego trolla.
- Głupi to on może jest - ostrzegł Papuszkas. - Ale brzuch ma jak beczkowóz,
 
zęby jak sztachety, a łapy jak szpadle. Urodą nie grzeszy i wykorzystuje to przed
walką do ataku psychologicznego.
- Błędny rycerz - powiedział z dumą Darlan - nigdy nie cofa się przed
niebezpieczeństwem... Co, niestety, prowadzi do gwałtownego zmniejszenia
pogłowia moich kolegów po fachu. Daleko jeszcze?
- Blisko, za tą krzywą olchą - wyszeptał Papuszkas niby to przerażonym głosem,
choć w duchu zaśmiewał się serdecznie.
W jednej chwili drzewa rozstąpiły się. W nozdrza Darlana buchnął zapach
zgniłego powietrza, jaki zawsze otacza legowiska trolli. Sam właściciel tego
śmietnika leżał przed wejściem do groty. Maczugę oparł o skalę, wypiął brzuch i
leniwie dłubał w zębie kawałkiem ułamanej kości. Kiedy usłyszał kroki człowieka,
stęknął, splunął i z trudem podniósł się z ziemi. Miał bambaryłowaty brzuch, ramiona
zakończone wielkimi łapami i tępe jak trzonek noża spojrzenie.
- He, he - zarechotał. - Człowiek? Dawno tu takiego nie widziałem. Na obiad się
przyszło, he, he? W charakterze dania, he, he?
Darlan się zawahał. Troll był wielki, a jego wyszczerbione zębiska wyglądały
nader groźnie. Papuszkas poczuł, że musi działać. Machnął swoją malutką dłonią,
chwytając lekki wietrzyk tańczący pomiędzy drzewami. Nie potrzebował całego,
oderwał więc tylko jedno pasemko wiatru. Zmiął je w dłoni, chuchnął i pchnął w
stronę jaskini. Czar powoli popłynął ku trollowi. Potwór coś wyniuchał. Kiedy
zaklęcie przelatywało koło jego głowy, pociągnął nosem, jednak nie zdołał namierzyć
delikatnej woni elfowej magii. Czar wpłynął do jaskini i rozwinął się za plecami trolli
w doskonała iluzję. W migotliwej, kryształowej klatce pulsował żywą czerwienią
Kwiat. Doskonale piękny i delikatny, wabił i przyzywał.
Darlan dostrzegł go. Nie wahał się dłużej. Wyciągając miecz z pochwy, runął na
trolla z bojowym okrzykiem na ustach.
- No to będzie łupu-cupu! - powiedział stwór spokojnie, sięgając po maczugę.
- Oj, będzie - Darlan łupnął z całej siły mieczem. Troll zastawił się, aż
człowiekowi zadrżała ręka. Potem sam wziął zamach i walnął z całej siły, mierząc w
głowę Darlana. Rycerz uskoczył zwinnie i maczuga zaryła w ziemi, wyrywając kępy
brunatnej trawy. Darlan trzepnął trolla w pochyloną głowę.
„Ale ubaw, nie ma co, świetniem to wymyślił!” - Papuszkas nie mógł wyjść z
zachwytu nad własnym sprytem. Tymczasem troll i rycerz okładali się systematycznie
i z dużym samozaparciem. Pokrzykiwali przy tym na siebie, używając słów, jakie
doskonale zna każdy szanujący się troll, a jakich w żadnym wypadku nie powinien
znać szanujący się rycerz. Ale Darlan z niejednego pieca chleb jadł i w czasie swych
wędrówek nauczył się nawet ohydnych języków goblinów i szwindlaków. Walka
trwałaby jeszcze długo - szybkość rycerza i siła potwora wyrównywały szanse.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin