św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza
DZIEJE DUSZY
Rozdział I
Wczesne dzieciństwo
Miłosierdzie Boże i tajemnica wybrania. Miłość dla rodziców i sióstr. Wizyta w Mans. Charakter Teresy. Przyjaźń z Celinką. Sen o diabełkach. Słoneczne lata.
Tobie, moja droga Matko, która jesteś mi podwójnie Matką, powierzam dzieje mej duszy... (1) W dniu, w którym kazałaś mi to uczynić, zdawało mi się, że rozproszę moje serce, zajmując się sobą, ale Jezus dał mi zrozumieć, że stanę się miłą Jemu przez proste posłuszeństwo; mam zresztą do zrobienia tylko jedno: Zacząć śpiewać to, co będę powtarzać przez całą wieczność - "Zmiłowania Pańskie!!!" (2).
Zanim wzięłam pióro do ręki, uklękłam przed figurą Maryi (3), (przez którą otrzymaliśmy tyle dowodów matczynej opieki Królowej Nieba nad naszą rodziną) i prosiłam Ją o pokierowanie moją ręką, abym nie napisała ani jednej linii, która by Jej nie była miłą. Następnie otworzyłam Ewangelię Świętą; wzrok mój padł na słowa: - "Jezus wszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego" (Mk 3,13) (4). Oto prawdziwa tajemnica mego powołania, całego mojego życia, a przede wszystkim tajemnica uprzywilejowania mojej duszy przez Jezusa... On nie wzywa tych, którzy są tego godni, ale tych, których sam chce, albo, jak mówi św. Paweł: - "Bóg lituje się nad tym, nad kim zechce, i miłosierdzie okazuje temu, nad kim chce się zmiłować. Nie zależy to więc od trudu tego, kto chce, ani kto się ubiega, ale od litującego się Boga" (Rz 9,15 i 16).
Przez długi czas pytałam siebie, dlaczego dobry Bóg ma swoich uprzywilejowanych, dlaczego wszystkie dusze nie otrzymują łask w równym stopniu; dziwiłam się widząc, jak obdarza nadzwyczajnymi względami Świętych, którzy w przeszłości obrażali Go, jak św. Paweł i św. Augustyn, oraz ci, których On zmusił - rzec by można - do przyjęcia swej łaski. Ponadto, czytając o życiu Świętych i widząc, jak Pan Nasz miał upodobanie w pieszczeniu ich od kołyski aż do grobu, jak usuwał z ich drogi wszelkie przeszkody mogące utrudnić im wznoszenie się ku Niemu, jak uprzedzał te dusze swymi względami, aby nie dopuścić do przyćmienia niepokalanego blasku ich szaty chrztu, pytałam siebie: dlaczego, na przykład, tak wielu biednych dzikich umiera, zanim mają możność usłyszeć dźwięk Imienia Bożego... Jezus raczył pouczyć mnie o tej tajemnicy. Stawił mi przed oczyma księgę natury i zrozumiałam, że wszystkie kwiaty przez Niego stworzone są piękne, że przepych róży i biel Lilii nie ujmują woni małemu fiołkowi ani zachwycającej prostoty stokrotce... Zrozumiałam, że gdyby wszystkie małe kwiatki chciały być różami, natura straciłaby swą wiosenną krasę, pola nie byłyby umajone kwieciem...
Podobnie dzieje się w świecie dusz, w tym ogrodzie Jezusa. Spodobało Mu się stworzyć wielkich świętych, których można porównać do Lilii i róż; lecz stworzył także tych najmniejszych, którzy winni się zadowolić, że są stokrotkami i fiołkami, przeznaczonymi, by radować oczy dobrego Boga, gdy je skieruje na ziemię. Doskonałość polega na tym, by czynić Jego wolę, by być tym, czym On nas chce mieć...
Zrozumiałam też, że miłość Naszego Pana objawia się zarówno w duszy najprostszej, która w niczym nie stawia oporu Jego łasce, jak i w najbardziej wzniosłej; ponieważ zaś właściwością miłości jest zniżanie się, więc gdyby wszystkie dusze były podobne do dusz świętych doktorów, oświecających Kościół blaskiem swej nauki, wówczas mogłoby się wydawać, że dobry Bóg, zstępując do nich, nie schodzi dość nisko. On jednak stworzył dziecko, które nic nie wie i potrafi tylko słabo kwilić; On stworzył biednego dzikiego człowieka, kierującego się wyłącznie prawem natury, i do ich serc raczy się zniżać; to są właśnie owe polne kwiaty, których prostota zachwyca Go... Zniżając się tak dalece, dobry Bóg okazuje swą nieskończoną wielkość. Jak słońce oświeca równocześnie cedry i każdy mały kwiatek, jak gdyby ten był jedynym na ziemi, tak Pan Nasz troszczy się o każdą duszę z osobna, jakby nie miała podobnych sobie i jak w przyrodzie następstwo pór roku sprawia, że w oznaczonym dniu może zakwitnąć najdrobniejsza stokrotka, podobnie wszystko zgodne jest z dobrem każdej duszy.
Na pewno, moja droga Matko, zapytasz ze zdziwieniem, do czego zmierzam, bo dotąd nie powiedziałam niczego, co dotyczy historii, mego życia, ty sama jednak poleciłaś mi pisać swobodnie to, co mi się na myśl nasunie. To, co napiszę, nie będzie - ściśle mówiąc - moim życiorysem; będą to moje myśli o łaskach, których dobry Bóg raczył mi udzielić. Znajduję się w tym okresie życia, kiedy mogę skierować spojrzenie w przeszłość; moja dusza dojrzewała w tyglu doświadczeń zewnętrznych i wewnętrznych (5); obecnie jak kwiat wzmocniony burzą podnoszę głowę i widzę, że spełniają się we mnie słowa Psalmu XXII (Pan jest moim Pasterzem i niczego mi nie zabraknie. Postawił mnie na pastwiskach przyjemnych i urodzajnych. Prowadził mnie słodko wzdłuż wód. Wiódł mą duszę bez zmęczenia... Bo choćbym zeszedł w mroczną dolinę śmierci, nie będę się bał niczego złego, albowiem ze mną będziesz, Panie) (6). Pan był dla mnie zawsze współczujący i pełen słodyczy... Powolny do karania i pełen miłosierdzia... (por. Ps 102, 8). Toteż, moja Matko, z wielką radością wyśpiewuję przy tobie zmiłowania Pańskie... Dla Ciebie samej pisać będę dzieje małego kwiatka zerwanego przez Jezusa, chcę więc mówić swobodnie, bez niepokoju o styl czy liczne dygresje. Serce matki zawsze zrozumie swe dziecko, choćby ono umiało jedynie szczebiotać; jestem więc pewna, że zrozumiesz mnie i odgadniesz Ty, któraś ukształtowała moje serce i ofiarowała je Jezusowi!...
Zdaje mi się, że gdyby kwiatek potrafił mówić, powiedziałby po prostu, co dobry Bóg uczynił dla niego, bez chęci ukrywania Jego dobrodziejstw. Nie mówiłby - pod pozorem fałszywej pokory - że jest pozbawiony uroku i woni, że słońce zniszczyło jego wspaniałość a burze złamały łodygę, będąc jednocześnie przekonanym, że jest wręcz przeciwnie. Kwiat, który zaczyna opowiadać swoje dzieje, cieszy się, że może mówić o przywilejach darmo otrzymanych od Jezusa, bo wie, że nic w nim nie było takiego, co mogłoby ściągnąć na niego Boskie wejrzenie i że jedynie miłosierdzie Boże sprawiło to wszystko, co jest w nim dobrego... to Jezus sprawił, że wyrósł on na ziemi świętej i do głębi przesiąkniętej wonią dziewictwa. To Jezus .sprawił, że poprzedziło go osiem Lilii lśniących bielą. W swej miłości chciał On zabezpieczyć mały kwiatek przed zatrutym tchnieniem świata; zaledwie bowiem korona jego zaczęła się rozchylać, Boski Zbawiciel przesadził go na górę Karmelu (7), gdzie już dwie Lilie, które go w wiośnie życia słodko otaczały i kołysały, wydawały swą miłą woń...
Siedem łat upłynęło, odkąd mały kwiatek zapuścił swe korze palio nie w ogrodzie Oblubieńca dziewic, a już trzy Lilie skłaniają wokół Niego swe wonne kielichy; niedaleko inna Lilia rozkwita pod okiem Jezusa, a dwie błogosławione łodygi, które wydały te kwiaty, są teraz złączone na wieki w Niebieskiej Ojczyźnie... Tam to odnalazły cztery Lilie, których ziemia nie widziała w rozkwicie... niech Jezus raczy nie zatrzymywać długo na tym obcym brzegu pozostałych na wygnaniu kwiatów; niech cały szczep Lilii połączy się wkrótce w Niebie (8).
Oto, moja Matko, w kilku słowach zebrałam to, co Pan Bóg dla mnie uczynił; obecnie wejdę w szczegóły mego dzieciństwa. Wiem, że to, co dla kogo innego byłoby tylko nudnym opowiadaniem, dla twego matczynego serca będzie pełne uroku...
Co więcej, wspomnienia, które przyzywam na pamięć, są również Twoimi, przy Tobie bowiem upłynęło moje dzieciństwo i miałyśmy szczęście posiadania tych samych niezrównanych rodziców, którzy otaczali nas równym staraniem i jednakową tkliwością. O! niech zechcą błogosławić najmniejszemu ze swych dzieci i wspomóc je w wysławianiu zmiłowań Bożych!... (9).
W dziejach mej duszy przed wstąpieniem do Karmelu wyróżniam trzy odrębne okresy; pierwszy, mimo że trwał krótko, nie jest najuboższy we wspomnienia; obejmuje on czas od chwili rozbudzenia się mego rozumu, aż do odejścia naszej ukochanej Matki do Ojczyzny Niebieskiej.
Bóg dał mi tę łaskę, że bardzo wcześnie rozwinął mój umysł i wspomnienia z dzieciństwa tak głęboko utrwalił w mej pamięci, iż odnoszę wyrażenie, jakoby wczoraj miało miejsce to, o czym będę opowiadać. W swej miłości Jezus niewątpliwie chciał mi dać poznać, jak niezrównaną dał mi Matkę, zanim pospieszył ukoronować ją w Niebie swą Boską ręką!...
Spodobało się Panu Bogu otaczać mnie przez całe życie miłością; moje pierwsze wspomnienia pełne są uśmiechów i najczulszych pieszczot!... ale jeśli On otoczył mnie tak wielką miłością, napełnił nią także moje małe serduszko, czyniąc je miłującym i wrażliwym; ja także bardzo kochałam Tatusia i Mamusię i - będąc bardzo wylewną - okazywałam im moją czułość na tysiąc sposobów. Sposoby te były jednak niekiedy dziwaczne, jak o tym świadczy fragment z listu Mamusi - "Maleńka jest niezrównanym figlarzem; przychodzi mnie pieścić życząc mi śmierci: -'O! jak bym bardzo chciała, żebyś umarła, moja biedna Mamusiu!...', skarcona zaś mówi: 'To dlatego, abyś poszła do nieba, przecież mówisz, że trzeba umrzeć, by tam pójść'. Podobnie życzy śmierci swemu ojcu, w napadzie gorącej miłości" (10).
Oto, co pisze o mnie mama 25 czerwca 1874 roku, kiedy miałam zaledwie osiemnaście miesięcy: "Ojciec twój zawiesił huśtawkę; Celina nie posiada się z radości, ale trzeba widzieć huśtającą się małą; śmieszne to, ale ona zachowuje się jak duża dziewczynka, nie ma obawy, by wypuściła sznur z ręki, a gdy nie huśta się dość mocno - krzyczy. Przywiązujemy ją z przodu drugim sznurem, mimo to jednak nie jestem spokojna, widząc ją wzbijającą się tak wysoko...
Ostatnio miałam z nią dziwną przygodę. Zwyczajnie chodzę na Mszę św. o 5.30 rano. Początkowo nie miałam odwagi zostawić jej samej, ale widząc, że się nigdy nie budzi, w końcu zdecydowałam się na to. Kładę ją w łóżku i przysuwam kołyskę tak blisko, że jest rzeczą niemożliwą, aby spadła. Jednego dnia zapomniałam przysunąć kołyskę. Wracam, a małej nie ma w łóżku; w tym momencie usłyszałam krzyk; rozglądam się i widzę ją siedzącą na krześle znajdującym się u wezgłowia, z główką leżącą na poduszce; spała w ten sposób snem bardzo niespokojnym, bo było jej niewygodnie. Ponieważ spała, nie mogę zrozumieć jak się to stało, że upadając usiadła na tym krześle. Podziękowałam Panu Bogu, że się jej nic nie stało, bo jest to istotnie opatrznościowe; powinna była stoczyć się na ziemię. Strzegł ją Anioł Stróż i dusze czyśćcowe, do których codziennie się modlę, by opiekowały się małą. Tak ja to rozumiem... Ty przyjmij to jak chcesz!..."
Pod koniec listu mamusia dodaje: "Właśnie maleńka przyszła pogłaskać mnie rączką po twarzy i uściskać. To biedne małe nie chce mnie ani na chwilę opuścić, jest stale ze mną; bardzo lubi chodzić do ogrodu, ale jeśli mnie tam nie ma, nie chce zostać i płacze tak długo, aż ją do mnie przyprowadzą"... (11). Oto fragment z innego listu: ,,Terenia pytała mnie jednego dnia, czy pójdzie do Nieba. Powiedziałam jej, że tak, jeżeli będzie bardzo grzeczna; na co ona odrzekła:
'Tak, ale jeśli nie będę pieszczotką, to pójdę do piekła... Dobrze jednak wiem, co zrobię; ulecę z Tobą, gdy będziesz szła do Nieba i jak Pan Bóg będzie mógł mnie odłączyć?... będziesz mnie mocno trzymać w swych ramionach - prawda?' Widziałam w jej oczach mocne przekonanie, że Pan Bóg nie będzie mógł jej nic zrobić, jeśli się znajdzie w ramionach swej matki..." (12). "Maria bardzo kocha siostrzyczkę, uważa ją za pieszczotkę; trudno inaczej, bo mała boi się bardzo, by nie wyrządzić jej przykrości. Wczoraj chciałam dać jej różę wiedząc, że jej to sprawi radość, ale zaczęła mnie prosić, by róży nie ścinać, bo Maria nie pozwoliła. Zaczerwieniła się aż z przejęcia; mimo to dałam jej dwie, ale ona nie śmiała pokazać się w domu. Daremnie tłumaczyłam jej, że róże były moje; 'ależ nie - powiedziała - one są Marii...' To dziecko bardzo łatwo przejmuje się. Jeśli tylko trochę zawini, wszyscy muszą o tym wiedzieć. Wczoraj niechcący rozdarła mały kawałek tapety; była w stanie godnym pożałowania, chciała, aby to natychmiast powiedzieć Ojcu; wrócił po czterech godzinach, wszyscy już o tym zapomnieli, ale ona przybiegła przypomnieć Marii: 'Powiedz zaraz Tatusiowi, że rozdarłam papier.' Była jak przestępca oczekujący wyroku, jest jednak przekonana, że łatwiej otrzyma przebaczenie, gdy przyzna się sama" (13).
Bardzo kochałam moją chrzestną matkę. Zwracałam pilną uwagę na wszystko, co się działo i mówiło koło mnie, choć się z tym nie zdradzałam; zdaje mi się, że miałam sąd o rzeczach taki sam, jak obecnie. Bardzo uważnie słuchałam, czego Maria uczyła Celinę, by robić to samo co ona. Po jej powrocie od Sióstr Wizytek, chcąc otrzymać pozwolenie przebywania w jej pokoju podczas lekcji, które dawała Celinie, byłam bardzo grzeczna i stosowałam się całkowicie do jej woli. Zasypywała mnie też podarkami, które mimo swej małej wartości sprawiały mi wielką przyjemność.
Byłam bardzo dumna z obu moich starszych sióstr, ale mym dziecinnym ideałem była Paulina... Odkąd zaczęłam mówić, na zapytanie Mamusi - "O czym myślisz?" odpowiadałam niezmiennie - "O Paulinie..." Kiedyś, wodząc paluszkiem po szybie, mówiłam - "Piszę: Paulina!..." Słyszałam często jak mówiono, że Paulina będzie zakonnicą; nie rozumiejąc jeszcze, co to znaczy, myślałam jednak: "Ja też będę zakonnicą". Jest to jedno z moich pierwszych wspomnień i od tego czasu nigdy nie zmieniłam swego postanowienia!... Ciebie to, moja droga Matko, wybrał Jezus, byś mnie Jemu zaślubiła; chociaż nie byłaś wówczas przy mnie, już wtedy zaistniała więź pomiędzy naszymi duszami. Ty byłaś moim ideałem, chciałam być podobna do Ciebie; Twój to przykład pociągnął mnie do Oblubieńca dziewic już w drugim roku życia... Jakże słodkie myśli chcę Ci powierzyć!... Powinnam jednak opowiadać dalej dzieje małego kwiatka, jego historię pełną, ale ogólną, gdybym bowiem chciała mówić szczegółowo o moich powiązaniach z Paulina, byłabym zmuszona pominąć wszystko inne!...
Moja droga Leońcia zajmowała również wiele miejsca w mym sercu. Kochała mnie bardzo. Wieczorem, kiedy cała rodzina szła na przechadzkę, ona mnie pilnowała. Zdaje mi się, że jeszcze teraz słyszę te miłe piosenki, które mi do snu śpiewała... na wszelki sposób starała się zrobić mi przyjemność, toteż i mnie byłoby bardzo przykro, gdybym ją czymkolwiek zmartwiła.
Doskonale pamiętam jej Pierwszą Komunię św. (14) zwłaszcza od chwili, kiedy wzięła mnie na ręce, aby zabrać mnie z sobą do prezbiterium; ogromnie mi się to podobało, że niesie mnie starsza siostra, podobnie jak ja - cała w biel przybrana. Wieczorem położono mnie wcześniej spać, ponieważ byłam za mała, by zostać na uroczystym obiedzie, ale teraz jeszcze widzę Tatusia, który przyszedł do mnie w czasie deseru, niosąc swej królewnie kawałek tortu z piramidą...
Nazajutrz, a może kilka dni później, poszłyśmy z mamusią do małej koleżanki Leonii; zdaje mi się, że to w tym dniu nasza dobra Mamusia zaprowadziła nas za mur, byśmy się napiły wina po obiedzie (którym poczęstowała nas uboga pani Dagorau) (15), nie chciała bowiem zrobić przykrości tej dobrej kobiecie, ale nie chciała także, aby nam czegokolwiek brakowało... Jak delikatne jest serce Matki, jak potrafi objawić swą czułość w niezliczonych przewidujących staraniach, o których nikt inny by nie pomyślał!
Pozostaje mi teraz opowiedzieć o kochanej Celinie, towarzyszce mego dzieciństwa, ale wspomnienia o niej są tak liczne, że nie wiem, które z nich wybrać. Przytoczę parę urywków z listów, które mamusia pisała do Ciebie, gdy byłaś u Wizytek; nie będę jednak wszystkiego przepisywać, zbyt długo by to trwało... 10 lipca 1873 r. (16) (rok mego urodzenia) tak oto pisze do Ciebie: - "Karmicielka (17) przyniosła nam we czwartek Teresę, która śmiała się nieustannie; Celina spodobała się jej szczególnie, patrząc na siebie, co chwila wybuchały śmiechem; sprawia wrażenie, jakby chciała się już bawić, co nastąpi niedługo, bo stoi na nóżkach prosto jak kołeczek. Sądzę, że wcześnie zacznie chodzić i będzie miała dobry charakter; wydaje się bardzo inteligentna i twarzyczka jej nosi znamię wybrania..."
Swoje serdeczne uczucia okazałam jednak Celinie dopiero po powrocie od karmicielki (18). Rozumiałyśmy się doskonale, ale ja byłam żywsza i mniej naiwna od niej; choć byłam trzy i pół roku młodsza, zdawało mi się, że jesteśmy w równym wieku.
Oto fragment z listu Mamusi, który Ci pokaże, jak Celina była słodka, a jak ja byłam swawolna - "Celinka jest skłonna do cnoty; cała jej istota wewnętrznie skłania się w tym kierunku; posiada czystą duszę i do zła czuje odrazę. Z małego trzpiota nie wiadomo co wyrośnie; jaka jest mała - taka roztrzepana. Inteligencją przewyższa Celinę, za to jest o wiele mniej łagodna, a przede wszystkim niezmiernie uparta; kiedy powie nie za nic nie ustąpi, woli pozostać cały dzień w piwnicy, a nawet spędzić noc, aniżeli powiedzieć tak...
Przy tym wszystkim ma złote serce, jest czuła i bardzo szczera. Ciekawy to widok, gdy biegnie za mną, by mi wyznać: - Mamusiu, raz popchnęłam Celinę, raz ją uderzyłam, ale więcej już tego nie zrobię. - (Tak jest zawsze, ilekroć coś zbroi). We czwartek wieczorem poszliśmy na przechadzkę w stronę dworca; chciała koniecznie iść do poczekalni i jechać po Paulinę, biegła przed nami z radością, która okazała się złudną. Kiedy spostrzegła, że zamiast wsiąść do pociągu i jechać po Paulinę musi wracać, płakała całą drogę" (19).
Ta ostatnia część listu przywodzi mi na pamięć szczęście, jakiego doznawałam widząc cię powracającą od Sióstr Wizytek. Brałaś mnie, moja matko, na ręce, Maria zaś brała Celinę; w tysiączny sposób okazywałam Ci moją serdeczność, przechylałam się w tył, by podziwiać twój wielki warkocz... potem dałaś mi tabliczkę czekolady przechowywaną od trzech miesięcy. Pomyśl, jaka to była dla mnie relikwia... Przypominam sobie również podróż do Mans (20), wtedy po raz pierwszy jechałam pociągiem. Cóż to za radość podróżować samej z Mamusią!... Tymczasem, nie wiem już dlaczego, zaczęłam płakać i biedna Mamusia była zmuszona zaprezentować cioci w Mans (21) małego brzydala, całego czerwonego od łez wylanych podczas drogi... Z pobytu w rozmównicy nie pamiętam nic poza momentem, kiedy to ciocia podała mi białą myszkę i koszyczek z bristolu napełniony cukierkami, na których królowały dwa piękne pierścionki z cukru, akuratnie na miarę mego palca. Natychmiast zawołałam: - "Co za szczęście! Będzie pierścionek dla Celiny". Ale, o boleści! wzięłam mój koszyk za ucho, drugą rękę podałam Mamusi i wyszłyśmy. Po kilku krokach oglądam mój koszyk i widzę, że prawie wszystkie cukierki posiałam po ulicy, jak kamyki Tomcia Paluszka... Przyglądam się uważniej i spostrzegam, że jeden z cennych pierścionków podzielił nieszczęśliwy los cukierków... Nie miałam co dać Celinie! rozżaliłam się więc i prosiłam, byśmy wróciły; mamusia zdawała się nie zwracać na mnie uwagi. Tego już było za wiele, łzy moje przeszły w krzyk... Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie podziela mego zmartwienia, i to wzmogło mój ból...
Powracam teraz do listów, w których mamusia opowiada o Celinie i o mnie; stąd będziesz mogła najlepiej poznać mój charakter. Oto fragment, w którym moje wady ukazują się w jasnym świetle: ,,Celina bawi się z małą klockami; od czasu do czasu dochodzi do sprzeczki, Celina ustępuje, by zdobyć perłę do swojej korony. Czuję się wtedy w obowiązku skarcić to biedne maleństwo, które wpada w istną furię; gdy bowiem coś nie dzieje się po jej myśli, z rozpaczy tarza się po ziemi będąc przekonaną, że wszystko stracone; są chwile, że to staje się silniejsze od niej, tak że aż się dusi. Jest to dziecko bardzo nerwowe (22), jednak bardzo miłe i inteligentne, wszystko pamięta" (23). Widzisz więc, moja Matko, że nie byłam wcale dziewczynką bez wad. Nie można było o mnie powiedzieć nawet tego, że "jestem grzeczna kiedy śpię", bo w nocy wierciłam się jeszcze więcej niż za dnia. Przez sen zrzucałam z siebie wszystkie przykrycia i uderzałam się o brzeg mego drewnianego łóżeczka; budziłam się wtedy z bólu wołając: "Mamusiu, jestem stuknięta..." I ta biedna Mamusia musiała wstawać, stwierdzała, że mam istotnie guzy na czole, że jestem stuknięta, okrywała mnie dokładnie i szła się położyć. Po chwili jednak rozpoczynałam od nowa stuknięcia, toteż w końcu trzeba było przywiązać mnie do łóżka. Co wieczór przychodziła Celina, by powiązać małego skrzata mnóstwem sznurków, uniemożliwiając mu tym samym stukanie się i budzenie Mamusi. Sposób ten okazał się dobry i odtąd byłam grzeczna, gdy spałam. Posiadałam rozbudzoną już inną wadę, o której Mamusia nie wspomina w listach, była nią wielka miłość własna. Chcę Ci podać tylko dwa przykłady, by nie przedłużać zbytnio opowiadania. - Jednego dnia Mamusia powiedziała do mnie - "Moja Tereniu, jeśli pocałujesz ziemię, dam ci sou". Jeden sou stanowił w moich oczach bogactwo; by go otrzymać, nie potrzebowałam zniżać mej wielkości, ponieważ mój mały wzrost nie czynił zbyt wielką odległość między mną a ziemią. Myśl o "pocałowaniu ziemi" zadrasnęła jednak moją pychę, więc prostując się na całą wysokość, powiedziałam Mamusi - "O nie, moja Mamusiu, wolę nie mieć sou!..."
Innym razem miałyśmy się udać do Grogny do pani Monnier (24). Mamusia poleciła Marii, by ubrała mnie w śliczną błękitną sukienkę, ozdobioną koronkami, ale ramion nie zostawiała odkrytych, by ich nie opaliło słońce. Pozwoliłam się ubierać z obojętnością, jaką powinny mieć dzieci w moim wieku, ale po cichu pomyślałam, że o wiele ładniej wyglądałabym z odsłoniętymi ramionkami.
Mając taką naturę, łatwo stałabym się bardzo niedobrą, a może nawet poszłabym na zatracenie, gdyby mnie nie wychowywali rodzice cnotliwi, albo gdybym była rozpieszczana jak Celina przez Ludwikę (25). Ale Jezus czuwał nad swą małą oblubienicą, aby wszystko wyszło jej na dobre; dozwolił, że wady wcześnie karcone posłużyły jej do postępu w doskonałości.
Istotnie, posiadałam miłość własną, ale miałam też umiłowanie dobra. Zaledwie zaczęłam myśleć poważnie (a było to bardzo wcześnie) wystarczyło powiedzieć mi, że coś nie jest dobre, a nigdy już nie trzeba było powtarzać po raz drugi. Z radością spostrzegam w listach Mamusi, że w miarę jak rosłam, sprawiałam jej coraz więcej pociechy. Mając koło siebie tylko dobry przykład, w sposób naturalny chciałam go naśladować. Oto, co Mama pisała w 1876 roku: - "Co się zaś tyczy Teresy, to i ona zaczyna już pełnić praktyki (26)... Jest to urocze dziecko, delikatne jak cień, bardzo żywe, ale serce ma czułe. Z Celiną kochają się bardzo i wystarczają sobie wzajemnie przy zabawie. Codziennie, zaraz po zjedzeniu obiadu, Celina bierze swego kogutka, jednym susem łapie kurkę dla Teresy; jest tak żywa, że od razu ją chwyci, choć ja nie mogę sobie z nią poradzić; potem obie przychodzą ze swymi zwierzątkami usiąść przy kominku i zabawiają się tam bardzo długo. (Tę kurkę i kogutka podarowała mi Różyczka (27); kogutka dałam Celinie). Pewnego dnia Celina spała ze mną, Teresa zaś na piętrze w łóżku Celiny. Prosiła Ludwikę, by ją zniosła na dół do ubierania. Ludwika poszła jej tam szukać, ale znalazła łóżko puste. Teresa usłyszawszy głos Celiny, zeszła z nią na dół. Ludwika zwróciła się do niej: - "Nie chcesz więc iść się ubierać?" - "O nie, moja Ludwiko, my jesteśmy jak dwie małe kurki i nie trzeba nas rozdzielać!" Przy tych słowach objęły się i zaczęły się ściskać... Wieczorem Ludwika, Celina i Leonia poszły do kółka katolickiego (28) i zostawiły biedną Teresę, która rozumiejąc doskonale, że jest za mała, by pójść z nimi, mówiła: - "Żeby choć położono mnie w łóżku Celiny!..." Ale nie, nie chciano... nic nie powiedziała i pozostała ze swą małą lampką; w kwadrans później spała już głębokim snem..." (29).
Kiedy indziej Mama pisała jeszcze: "Celina i Teresa są nierozłączne, trudno spotkać bardziej kochające się dzieci. Kiedy Maria zabiera Celinę, by odrobić z nią lekcje, biedna Teresa zalewa się łzami. Niestety, cóż poradzi, jej mała przyjaciółka odchodzi!... Maria z litości zabiera i ją i to biedne małe siedzi na krześle dwie czy trzy godziny; daje się jej koraliki do nawlekania albo jakiś gałganek do szycia, a ona nie odważa się ruszyć i tylko wzdycha głęboko. Ciekawy to widok, gdy nitka wysunie się jej z igły i nie potrafi jej nawlec, a nie śmie przeszkadzać Marii; wówczas dwie wielkie łzy spływają po jej policzkach... Maria pociesza ją wkrótce, nawleka igłę i biedny aniołek uśmiecha się przez łzy..." (30).
Przypominam sobie, że istotnie nie mogłam obejść się bez Celiny; wolałam wstać od stołu przed skończeniem deseru, byle móc pójść za nią, gdy tylko się podniosła. Wierciłam się na swym wysokim krześle prosząc, by mnie zsadzono i zaraz szłyśmy razem bawić się. Czasem bawiłyśmy się z córką prefekta; bardzo mi się to podobało ze względu na park i piękne zabawki, jakie nam pokazywała (31), chodziłam tam jednak przede wszystkim dlatego, by zrobić przyjemność Celinie; sama wolałam raczej pozostać w naszym małym ogrodzie i skrobać mury, z których wybierałyśmy wszystkie błyszczące kamyczki, a potem szłyśmy sprzedawać je Tatusiowi, który bardzo poważnie kupował je.
W niedzielę Mamusia zostawała pilnować mnie, ponieważ byłam za mała, by pójść na nabożeństwo. W czasie trwania Mszy św. byłam bardzo grzeczna i chodziłam tylko na paluszkach, gdy jednak zobaczyłam, że drzwi się otwierają, wybuchałam nieopisaną radością, wybiegałam naprzeciw mej ślicznej Siostrzyczki, "wystrojonej jak kaplica" (32)... i zwracałam się do niej: "Oh! moja Celinko, daj mi szybko święconego chleba!" Zdarzyło się raz, że go nie miała, ponieważ przyszła za późno... Co począć? Musiałam go otrzymać, bo była "moja msza"... Bardzo szybko znalazło się wyjście - "Nie masz święconego chleba, to nic, zrób go!" Jak się powiedziało - tak się zrobiło; Celina wzięła krzesło, otworzyła ścienną szafkę, wyjęła chleb, ukroiła kromkę i z wielką powagą zmówiła nad nią Zdrowaś Maryjo, po czym podała mi, a ja zrobiwszy znak Krzyża spożyłam go bardzo pobożnie, stwierdzając, że ma zupełnie smak święconego chleba... Często odprawiałyśmy wspólnie konferencje duchowe; oto przykład, który zapożyczam z listu Mamusi: "Nasze ukochane małe, Celinka i Terenia, to anioły błogosławieństwa, dwie małe anielskie duszyczki. Teresa to radość i szczęście Marii, która chlubi się nią; nie do wiary, jak ona jest z niej dumna. To prawda, że jej odpowiedzi należą do rzadkości w tym wieku, przewyższa w tym Celinę, która jest dwa razy starsza od niej. Któregoś dnia Celina spytała: - 'W jaki sposób Pan Bóg może być obecny w tak małej Hostii?' Mała odrzekła: 'Nic w tym dziwnego, przecież Pan Bóg jest wszechmocny'. 'Wszechmocny - co chcesz przez to powiedzieć?' - 'Że czyni wszystko, co tylko zechce!...' (33).
Kiedy Leonia sądząc, że jest już za duża na to, by bawić się lalką, przyszła do nas obu z koszyczkiem pełnym sukienek i pięknych gałganków przeznaczonych na uszycie innych; na wierzchu leżała jej lalka. - "Proszę, moje siostrzyczki, zwróciła się do nas, wybierajcie, daję wam to wszystko". Celina wyciągnąwszy rękę, wzięła kłębek jedwabnych sznurków, który się jej spodobał. Po chwili zastanowienia i ja wyciągnęłam rękę mówiąc: - "Ja wybieram wszystko!" i bez żadnych ceremonii zabrałam cały koszyk. Świadkowie tej sceny uznali to za całkiem słuszne, nawet Celina nie próbowała się skarżyć (zresztą nie brakowało jej zabawek; ojciec chrzestny (34) zasypywał ją podarkami, a Ludwika zawsze znalazła sposób dostarczenia jej wszystkiego, czego tylko pragnęła).
Ten drobny szczegół z mego dzieciństwa jest streszczeniem całego mojego życia; później, kiedy stanął przede mną ideał doskonałości, zdałam sobie sprawę, że aby zostać świętą, trzeba dużo cierpieć, szukać zawsze tego, co najdoskonalsze i zapomnieć o sobie.
Zrozumiałam, że istnieje wiele stopni świętości, a każda dusza posiada swobodę w daniu odpowiedzi na zaproszenie Naszego Pana, może czynić dla Niego mało lub wiele, jednym słowem, ma możność wyboru pomiędzy ofiarami, o które On prosi. Zawołałam więc, jak w dniach mego wczesnego dzieciństwa: "Boże, wybieram wszystko!" Nie chcę być świętą połowicznie, nie lękam się cierpieć dla Ciebie, obawiam się jedynie zachowania własnej woli, zabierz mi ją, bo "wybieram wszystko, czego Ty chcesz!"...
Ale stop! nie powinnam jeszcze wspominać Ci o swojej młodości, lecz o małym czteroletnim Figlarzu. Przypominasz sobie sen, który miałam mniej więcej w tym wieku i który wyrył się głęboko w mojej pamięci. Śniło mi się jednej nocy, że wyszłam przejść się samotnie po ogrodzie. Doszedłszy do stopni schodów, na które trzeba było wejść, aby się tam dostać (35), zatrzymałam się z przerażenia. Przede mną, obok altany, znajdowała się beczka od wapna; na tej beczce dwa szkaradne diabełki tańczyły z zadziwiającą zwinnością, pomimo ciężkich żelaznych kajdan, jakie miały na nogach. Nagle rzuciły na mnie ogniste spojrzenie, po czym w mgnieniu oka, zdawało się bardziej przerażone ode mnie, zeskoczyły z beczki i uciekły skryć się w bieliźniarni, która znajdowała się naprzeciw. Widząc, jak wielkie z nich tchórze, chciałam się przekonać, po co tam poszły i w tym celu zbliżyłam się do okna. Biedne diabełki biegały tam po stołach, nie wiedząc w jaki sposób umknąć przed moim spojrzeniem; raz po raz zbliżały się do okna, spoglądając niespokojnym wzrokiem, czy jeszcze przy nim jestem, a widząc mnie, z rozpaczy zaczynały biegać na nowo. Ten sen nie ma w sobie na pewno nic nadzwyczajnego, niemniej jestem przekonana, że Dobry Bóg dlatego pozwolił mi go zapamiętać, by mnie upewnić, że dusza w stanie łaski nie powinna obawiać się szatanów, tchórzliwych, niezdolnych znieść spojrzenia dziecka... Oto jeszcze jeden fragment, który odnalazłam w liście mamusi. Biedna Mateczka przeczuwała już wówczas koniec swego wygnania (36).
"Nie obawiam się o dwie małe, obie są wyjątkowo dobre, to natury wybrane, z pewnością będą dobre. Maria i Ty doskonale dacie sobie radę z ich wychowaniem. Celina nie popełnia nigdy najmniejszej dobrowolnej winy. Mała będzie również dobrą; nie skłamie za żadne skarby świata, jest tak rozumna, jak żadna z was nie była (37).
,Niedawno była z Celiną i Ludwiką w sklepie kolonialnym, opowiadała o swych praktykach i mocno dyskutowała z Celiną; owa pani zapytała Ludwikę: "O czym ona mówi; gdy bawi się w ogrodzie, słychać tylko rozmowę o praktykach?" Pani Gaucherin (38) wychyla głowę przez okno, starając się zrozumieć, co znaczy ta rozprawa o praktykach... To biedne maleństwo jest naszą pociechą; będzie dobra, widać już zawiązki tego; mówi tylko o Panu Bogu, nigdy nie zaniedbuje się w swoich modlitwach. Chciałabym, byś ją zobaczyła kiedy opowiada bajeczki, nigdy nie widziałam nic bardziej miłego; zupełnie sama znajduje wyraz i ton, jaki trzeba nadać, zwłaszcza wtedy, gdy mówi: - "Dziecino złotowłosa, czy wiesz, gdzie mieszka Bóg?" Kiedy dojdzie do słów: - "On jest wysoko w błękitnym Niebie", zwraca spojrzenie w górę z anielskim wyrazem; słów brak, by to opisać, tak jest piękne; w jej spojrzeniu jest coś niebiańskiego, co zachwyca!..." (39).
O Matko! jak szczęśliwą byłam w tym wieku! Zaczynałam już budzić się do życia, cnota wywierała na mnie urok i miałam - jak mi się zdaje - to samo co obecnie usposobienie, już wtedy w dużym stopniu panując nad swymi czynnościami.
O! jak szybko minęły owe słoneczne lata mego wczesnego dzieciństwa, ale jakże słodkie ślady pozostawiły w mojej duszy! Z radością przypominam sobie dni, kiedy tatuś zabierał nas do pawilonu (40); najdrobniejsze szczegóły wyryły się w mym sercu... Pamiętam zwłaszcza niedzielne spacery, w których zawsze towarzyszyła nam Mama... Do dziś pozostały w mej duszy głębokie, pełne poezji wrażenia, które rodziły się w niej na widok łanów zbóż przybranych bławatami i polnym kwieciem. Już wówczas kochałam dal... Przestrzeń i olbrzymie jodły, których gałęzie dotykały ziemi, pozostawiły w mym sercu wrażenia podobne tym, jakich dziś jeszcze doznaję na widok natury... Podczas tych długich spacerów odwiedzaliśmy często biednych i do Tereni należał zawsze obowiązek podawania im jałmużny, z czego była bardzo szczęśliwa. Tatuś jednak uważając, że droga jest zbyt długa dla jego królewny, zabierał ją wcześniej do mieszkania (ku jej wielkiemu niezadowoleniu). Wówczas Celina, chcąc ją pocieszyć, napełniała stokrotkami swój piękny koszyczek i wręczała go jej po powrocie. Ale cóż z tego! babcia (41) uważając, że wnuczka ma ich za dużo, zabierała większą część dla swojej Najświętszej Panny... Nie podobało się to Tereni, wystrzegała się jednak bardzo, by nic nie powiedzieć, miała bowiem dobry zwyczaj nigdy się nie skarżyć, nawet wtedy, gdy zabierano jej to, co do niej należało. Więcej nawet, kiedy była oskarżana niesprawiedliwie, wolała milczeć aniżeli tłumaczyć się, co bynajmniej nie było zasługą z jej strony, ale cnotą naturalną. Jaka szkoda, że to dobre usposobienie znikło...
O tak! Wszystko na ziemi uśmiechało się do mnie, na każdym kroku znajdowałam kwiaty, a moje szczęśliwe usposobienie również czyniło mi życie przyjemnym. Wkrótce jednak miał się zacząć nowy okres dla mojej duszy; trzeba mi było od dzieciństwa przechodzić różne próby i cierpienia, by móc jak najwcześniej ofiarować się Jezusowi. Jak wiosenne kwiaty zaczynają kiełkować pod śniegiem i rozwijają się w pierwszych promieniach słońca, podobnie kwiatek, którego wspomnienia opisuję, musiał przejść przez zimę doświadczeń...
* * *
(1) Opowiadanie o swym życiu pisze św. Teresa od Dzieciątka Jezus dla swej starszej siostry, Pauliny, która jako matka Agnieszka od Jezusa została przeoryszą Karmelu w Lisieux. Teresa w chwili, gdy to pisała, znajdowała się pod władzą tej, którą już niegdyś, po śmierci pani Martin, wybrała sobie jako "Mateczkę". Tekst rękopisu Teresy zaczyna się od drugiej karty zeszytu.
(2) Por. Ps 88, 1.
(3) Odnosi się to do "Madonny Uśmiechniętej", która jest obecnie umieszczona nad sarkofagiem Świętej w kaplicy Karmelu w Lisieux. Figura ta, ofiarowana panu Martin przed wstąpieniem przez niego w związek małżeński, towarzyszyła rodzinie we wszystkich kolejnych miejscach zamieszkania, a w końcu przybyła do Karmelu razem z Celiną w chwili jej wstąpienia.
(4) Cytaty z Psalmów i Nowego Testamentu zapożyczyła Teresa w większości z książki: Manuel du Chrétien, którą miała do swego użytku. Teksty, którymi się posługuje, czerpała zapewne i z innych źródeł.
Sygnalizujemy dwa zeszyty rękopiśmienne, z których Święta w sposób szczególny korzystała. Teksty w nich zawarte, odpisane przez jej siostrę Celinę i jej kuzynkę - siostrę Marię od Eucharystii, stanowią głównie wyjątki z Księgi Przysłów, z Eklezjastesa, Pieśni nad pieśniami, z Księgi Mądrości, z Proroków (głównie z Izajasza: 40 i 53 do 66) i z Apokalipsy.
Teresa posługiwała się również przekładem ks. Glaire'a, przechowywanym w bibliotece Karmelu. Cytaty z Pisma św. czerpała ponadto z lektury duchownej, którą miała do swego użytku, jak: "O naśladowaniu Chrystusa" oraz "Pieśń duchowa" i "Żywy płomień miłości" św. Jana od Krzyża. W wydaniu facsimile Manuscrits Autobiographiques znajduje się kompletny spis źródeł, z których św. Teresa od Dz. Jezus czerpała cytaty Pisma św. (t. I, ss. 37-38, t. II, s. 5).
Ponadto Teresa cytowała niekiedy z pamięci, nie obawiając się zresztą podawać wersetów z Pisma św. w brzmieniu przez siebie zmienionym. Z uwagi na to w niniejszym wydaniu podajemy je w tłumaczeniu dosłownym według wersji Rękopisu.
(5) Teresa pisze te słowa w styczniu 1895 r., pod koniec siódmego roku swego życia zakonnego, po śmierci pana Martin (29 lipca 1894) i wszystkich doświadczeniach, które towarzyszyły jego chorobie. Czyni w nich też aluzję do różnego rodzaju trudności, jakie przeżyła w związku ze swym wstąpieniem do Karmelu (cierpienia fizyczne i moralne, oschłości duchowe).
(6) Ps 22, 1-4.
(7) Teresa miała piętnaście lat, kiedy wstąpiła do Karmelu.
(8) Alegoria rodziny Morfin. Osiem lilii, które poprzedziły Teresę, to jej bracia i siostry: Maria Ludwika, ur. 22 lutego 1860, siostra Maria od Najśw. Serca Pana Jezusa, zm. 19 stycznia 1940, Maria Paulina, ur. 7 września. 1861, matka Agnieszka od Jezusa, zm. 28 lipca 1951; Maria Leonia, ur. 3 czerwca 1863, siostra Franciszka Teresa, zm. 16 czerwca 1941; Maria Helena, ur. 13 października 1864, zm. 22 lutego 1870, Maria Józef Ludwik, ur. 20 września 1866, zm. 14 lutego 1867; Maria Józef Jan Chrzciciel, ur. 19 grudnia 1867, zm. 24 sierpnia 1868; Maria Celina, ur. 28 kwietnia 1869, siostra Genowefa od Najśw. Oblicza i św. Teresy; Maria Melania Teresa, ur. 16 sierpnia 1870, zm. 8 października 1870; Ona sama, "mały kwiatek", Maria Franciszka Teresa Martin, urodziła się 2 stycznia 1873 r., o godz. 11.30 wieczorem, przy ul. św. Błażeja w Alençon i została ochrzczona 4 stycznia w kościele Najśw. Panny (Notre-Dame). W chwili, gdy Święta pisała te słowa, "trzy lilie" znajdowały się przy niej w Karmelu: Maria, Paulina i Celina: inna, Leonia, w klasztorze Sióstr Wizytek w Caen. Przez "dwie błogosławione łodygi, teraz złączone na wieki" określa Teresa swoich rodziców: pani Martin zmarła 28 sierpnia 1877, a pan Martin 29 lipca 1894 roku.
(9) Ten ostatni fragment był w rękopisie wydrapany. Tekst został przywrócony, na podstawie niewątpliwych danych, przez siostrę Marię od Najśw. Serca, w kwietniu 1910 r.
(10) List pani Martin do Pauliny, z 5 grudnia 1875 r. W tym miejscu rękopis Teresy zawiera odsyłacz do kartki uzupełniającej, dołączonej przez nią do s. 5 zeszytu. Tekst, który ona zawiera, podajemy w logicznym miejscu opowiadania, przed ostatnimi wierszami karty 4v.
(11) List Marii Martin do córek: Marii i Pauliny, pensjonarek u sióstr Wizytek w Mans, z 25 czerwca 1874 roku.
(12) List do Pauliny, z 29 października 1876 roku.
(13) List do Pauliny, z 21 maja 1876 roku.
(14) 23 maja 1875 r. Teresa miała więc dwa i pół roku.
(15) Pani Dagorau była matką "koleżanki Leonii". Zgodnie ze zwyczajem panującym w Alençon państwo Martin wzięli na siebie koszty uroczyste Komunii św. tego ubogiego dziecka.
(16) List ten nosi datę 1 lipca, a nic - jak pisze Teresa - 10.
(17) Dwa miesiące po urodzeniu Teresa zachorowała i musiała być oddana karmicielce, Róży Taillé, mieszkającej na wsi, w okolicy Alençon.
(18) Czwartek, 2 kwietnia 1874 r.
(19) List do Pauliny, z 14 maja 1876 r.
(20) Poniedziałek, 29 marca 1875 r.
(21) Siostra Marie-Dosithée (Maria Ludwika Guérin), starsza siostra pani Martin, wstąpiła w roku 1858, mając lat 29, do Sióstr Wizytek w Mans. W klasztorze, podobnie jak w świecie, była zaufaną powiernicą swej młodszej siostry. Umarła 24 lutego 1877 roku.
(22) Fragment ten był w rękopisie poddany licznym poprawkom. Obecnie czytamy: "Jestem zmuszona usprawiedliwić to biedne maleństwo, które wpada w stan budzący litość; gdy coś nie dzieje się po jej myśli, zdaje się być przekonaną, że już wszystko stracone; są chwile, że to staje się od niej silniejsze, aż się dusi. Jest to dziecko żywiołowe..."
(23) List pani Martin do Pauliny, z 5 grudnia 1875 r.
(24) Pani Monnier była siostrą pani Tifenne, chrzestnej matki Leonii.
(25) Ludwika Marais pełniła obowiązki pomocy domowej u rodziny Martin aż do śmierci pani Martin.
(26) "Praktyki" były to małe ofiarki.
(27) Karmicielka Teresy.
(28) Kółka katolickie, zakładane w ważniejszych miastach Francji, powstały w związku z inicjatywą społeczną hrabiego Alberta de Mań. Dawano w nich koncerty i recytowano poezjo.
(29) List pani Martin do Pauliny, z 8 listopada 1876 r.
(30) List pani Martin do Pauliny, z 4 marca 1877 r.
(31) Te spotkania dzieci były Litwę, ponieważ rodzina Martin mieszkała na wprost prefektury.
(32) Wyrażenie używane w rodzinie Martin.
(33) List pani Martin do Pauliny, z 10 maja 1877 r.
(34) Pan Witalis Romet, przyjaciel pana Martin.
(35) Ogród znajdował się za domem, u wylotu 13-metrowej uliczki. Chcąc się tam udać, trzeba było, po prze...
NIEBO_NAPRAWDE_ISTNIEJE