Schuler Candace - Dynastia z Hollywood 03 - Kierunek - miłość(1).doc

(560 KB) Pobierz

Candace Schuler KIERUNEK - MIŁOŚĆ

 

 

ROZDZIAŁ

Goniące za sensacją ilustrowane czasopisma nadały jej przezwisko Hollywoodzkiej Królowej Lodu. Tym razem trafiły w sedno, rozmyślał Rafe, wpatrując się w zdjęcie kobiety zdobiące okładkę „National Enquirer”. Kobiety niewiarygodnie pięknej - jeżeli komuś odpowiadał typ urody Grace Kelly - emanującej chłodem i nieprzystępnej. Jemu nie odpowiadał.

Ciemna szatynka o delikatnych rysach z włosami ściągniętymi do tyłu i upiętymi w kok przywodziła na myśl zwiewne tancerki baletów klasycznych. Ogromne, szafirowe oczy w rzeczywistości zapewne nie miały tak intensywnej barwy jak na fotografii, pomyślał uszczypliwie. To dzięki umiejętnemu i dyskretnemu makijażowi rzęsy były tak gęste i długie, a brwi zarysowane w piękne łuki. Nos wąski, arystokratyczny, skóra jasna i bez skazy -jak z alabastru albo z płatków róż.

Jedynie usta wskazywały, że pod tą idealną powłoką mogła kryć się prawdziwa kobieta. Zarys jej warg był zachwycający. Górna; jakby dziecięca, nadawała twarzy wyraz niewinności. Dolna, pełna i zmysłowa, kojarzyła się z ogniem płonącym w kominku i czerwonymi, jedwabnymi prześcieradłami.

Jednak wyniosły uśmiech malujący się na tych kuszących wargach psuł całe wrażenie. Był to bowiem zdecydowanie fałszywy uśmiech, w którym na próżno by szukać kobiecego ciepła. Z wielkich, szafirowych i zimnych oczu wyzierało zniecierpliwienie i niezadowolenie, jakby to, na co patrzyła, zupełnie jej nie interesowało. Oczywiście, miała przecież przed sobą tylko grupę reporterów wykonujących swą pracę.

Rafe Santana posłał ostatnie spojrzenie kobiecie, której dłoń obejmowała ramię Dona Johnsona, i rzucił pismo na stos magazynów ilustrowanych i różnych innych czasopism związanych z przemysłem filmowym, tuż obok swych stóp, opartych na blacie biurka. W każdym z nich można się było natknąć na informacje o pięknej pannie Claire Kingston. Przejrzał połowę i doszedł do wniosku, że nie musi czytać reszty, żeby dowiedzieć się, jaką w istocie jest kobietą.

Dobrze znał ten typ, pomyślał, patrząc jeszcze raz na zdjęcie, z którego spoglądały na niego oczy pełne grzecznego lekceważenia. Oto księżniczka. Rozpieszczona, uprzywilejowana dzięki pieniądzom i właściwemu, bo anglosaskiemu pochodzeniu. Och, tak, dobrze znal ten typ. Miewał już do czynienia z takimi kobietami i niestety doświadczenia te nie należały do najprzyjemniejszych.

A tego popołudnia czekało go spotkanie właśnie z nią i rozmowa, od której zależała jego najbliższa przyszłość.

- Co, u licha, taka kobieta może wiedzieć o produkcji filmów? - mruknął do siebie ze złością.

- Mówiłeś coś? – spytała młoda kobieta, odrywając oczy od komputera.

Była śniada, ciemnowłosa i ciemnooka jak jej pracodawca. Jego młodsza siostra, piąte z kolei dziecko spośród siedmiorga rodzeństwa.

- Claire Kingston. - Rafe wskazał na okładkę pisma. - Co, u licha, ona może wiedzieć o produkcji filmów?

- Z pewnością sporo - odparła Pilar Santana. - Uważa się, że jest w Hollywood jedną z najbardziej obiecujących producentek młodego pokolenia.

- Gruba przesada - burknął.

- „Para za parą”, „Wszystko jasne”, „Obietnica”, „Diabelska gra”, „Dni chwały”. - Pilar wymieniła tytuły ostatnich pięciu filmów, które powstały przy udziale Claire Kingston. Nie musiała dodawać, że wszystkie cieszyły się wielkim powodzeniem, gdyż o tym jej brat doskonale wiedział. - Według mnie to bardzo zdolna i fachowa producentka.

- Asystentka producenta - poprawił ją Rafe. - I zapewne nie miałaby takiej opinii, gdyby nie jej sławna rodzina.

- Co? - roześmiała się Pilar. - Czy mam rozumieć, że ty byś mnie nie zatrudnił, gdybym nie była twoją siostrą?

- Wszyscy, którzy mają do czynienia z przemysłem filmowym, wiedzą, że to matka Claire rządzi Wytwórnią Kingston, podpisuje wszystkie umowy i nadzoruje produkcję. Bracia albo grają główne role, albo są szefami ekipy operatorów. A ojciec reżyseruje. Jak wynika z lektury tych pism - Rafe potrącił butem stos ilustrowanych magazynów - Królowa Lodu spędza czas głównie na przyjęciach i premierach i z punktu widzenia zawodowego jest z pewnością przereklamowana. W najlepszym razie wykonywała jakieś zlecone przez producenta czynności.

- Czy nie osądzasz jej zbyt surowo? Może jest bardzo kompetentną i miłą osobą.

- Wątpię. - Rafe w zamyśleniu jeszcze raz spojrzał na fotografię. Claire Kingston odpowiedziała mu uśmiechem pięknej, władczej księżniczki. Lodowato zimnym.

- Miła czy nie, powinieneś znaleźć jakiś sposób, żeby stosunki między wami dobrze się układały - stwierdziła Pilar. - Przecież macie ze sobą przez pewien czas współpracować. O ile ona w ogóle zaangażuje cię jako reżysera „Desperata”.

- Zaangażuje mnie, na pewno - powiedział cicho do siebie, gdy Pilar zajęła się swoją pracą.

Jego słowa zabrzmiały jak zaklęcie. Albo modlitwa. Był młodym reżyserem i pochlebiało mu, że Wytwórnia Kingston, mająca dobrą markę, rozważała jego kandydaturę. W miarę czytania scenariusza początkowe zainteresowanie przerodziło się w gorące pragnienie zrealizowania tego filmu.

To może być ważny etap jego zawodowej kariery.

Wyreżyseruje ten film.

Wyciągnął rękę i nieświadomie powiódł palcem po delikatnym zarysie górnej wargi Claire Kingston, spoglądającej na niego ze zdjęcia. Powtórzył w duchu przyrzeczenie. Nic go nie powstrzyma przed reżyserowaniem „Desperata”. Nawet ta oziębła dama, która się łudzi, że jest liczącą się producentką filmową.

- Dzień dobry, Robercie.

Claire Kingston szła szybkim krokiem przez biuro. Nie zatrzymała się przy biurku asystenta, tylko już w drodze do gabinetu, jak zwykle, wydawała polecenia.

- Połącz mnie z biurem Mike’a Ovitza. W czasie śniadania doszły mnie pewne plotki i muszą sprawdzić, ile w nich prawdy.

- Że Madonna szuka nowego scenariusza? - spytał Robert.

Claire przystanęła z ręką na klamce i odwróciła się do asystenta.

- Już wiesz? „U Huga” zaczęło się o tym mówić dopiero dzisiaj rano.

W restauracji „U Huga” jadały śniadanie co znamienitsze postaci przemysłu filmowego Hollywood.

- Mam swoje źródła. - Robert wzruszył ramionami.

- Rzeczywiście - uśmiechnęła się Claire. Z doświadczenia wiedziała, że asystenci, podobnie jak cały personel pomocniczy w Hollywood, zawsze byli dobrze poinformowani. Nie tak dawno sama należała do tej grupy.

Zwróciła się do Roberta z dalszymi poleceniami.

- Jak połączysz mnie z Mike’em, spróbuj załatwić spotkanie z Costnerem i jego agentem. Muszę mieć ich odpowiedź jak najszybciej. Zatelefonuj do Jane Jenkins z Agencji Aktorów i dowiedz się, czy ma dla mnie dalsze taśmy z próbnymi zdjęciami. No i... chwileczkę - zastanawiała się przez moment - nadaj fax do Olivera Stone’a z wiadomością, że możemy podpisać umowę, jeżeli zgodzi się na niższe wynagrodzenie. Zadzwoń do Goldie Hawn i powiedz, że jesteśmy nią bardzo zainteresowani, ale możemy się spotkać najwcześniej w połowie przyszłego tygodnia. I przynieś mi teczkę z danymi Santany. Muszę jeszcze raz je przejrzeć przed popołudniową rozmową. Zapisałeś wszystko?

- Tak. - Robert zakończył stenografowanie ozdobnym zakrętasem.

Skinęła głową, weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.

W pokoju panował błogosławiony chłód. Stonowane kolory eleganckiego wnętrza działały kojąco. Długie, kremowe zasłony w oknach nie dopuszczały porannego słońca. Cichy szum klimatyzacji tłumił odgłosy z zewnątrz. Obite szarym brokatem małe sofki, ustawione przed wytwornym, stylowym stolikiem z początku osiemnastego wieku, pełniącym rolę biurka, zachęcały, by na nich usiąść.

Claire wstała o wpół do siódmej, gdyż musiała przebić się przez zatłoczone jezdnie Los Angeles i zdążyć przed ósmą trzydzieści na umówione śniadanie „U Huga”. Nie znosiła pośpiechu, lecz nie udało się jej wymknąć wcześniej z wieczornego przyjęcia, więc zaspała.

Czuła, że zbliża się ból głowy, który stanie się nie do zniesienia, jeżeli go jakoś od razu nie powstrzyma. Najlepiej zrobiłaby jej drzemka, niestety, sofki były za krótkie, żeby się na nich wygodnie wyciągnąć, a poza tym nie miała na to czasu. Czerwone światełko telefonu dawało już znak, że na linii jest połączenie z Mike’em Ovitzem. Nikt, kto chciał nadal jadać lunch z wpływowymi ludźmi z branży filmowej, nie mógł dopuścić, aby wszechwładny szef największej w Hollywood agencji artystycznej czekał na rozmówcę.

Po uzyskaniu od Ovitza potrzebnych informacji połączyła się z Robertem i poprosiła o dane Santany.

Asystent zjawił się z herbatą w pięknej filiżance z cienkiej porcelany. Ustawił ją na biurku przed Claire.

- Pomyślałem, że najpierw chciałabyś napić się czegoś gorącego - powiedział. - A tu masz dwie aspiryny.

- Skąd wiedziałeś? - Uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Masowałaś sobie nasadę nosa. Miałaś ciężki wieczór?

- Długi. Byłam na przyjęciu u Spellingów i późno wróciłam do domu. - Upiła łyk mocnego naparu.

- Och, cudowna. Nikt nie potrafi tak parzyć herbaty jak ty. - Odstawiła filiżankę, co oznaczało, że przerwa w pracy jest zakończona.

- Nie zastałem agenta Kevina Costnera, więc zostawiłem wiadomość jego sekretarce. Goldie Hawn powiedziała, że nie ma pośpiechu i zgodziła się na spotkanie w przyszłym tygodniu. Jane Jenkins znalazła trzy bardzo dobre kandydatki do roli Molly. Taśmy z próbnymi zdjęciami dwóch z nich przyśle dzisiaj po południu, a trzeciej za parę dni. Tu masz pocztę.

- Położył przed nią grubą teczkę. - To dzienne raporty produkcji. - Położył drugą. - A jeśli znajdziesz wolną chwilę, rzuć okiem na te informacje. - Dołożył trzecią. - Spodoba ci się to, co napisali o „Stworzonych dla siebie”. Krótko, ale bardzo pochlebnie.

- Tak? - „Stworzeni dla siebie” był ostatnim filmem jej brata Pierce’a, romantyczną komedią, kręconą w Toronto. W filmowym światku zastanawiano się od tygodni, jak Pierce, grający do tej pory role

awanturników w filmach akcji, da sobie radę z nową, całkowicie odmienną postacią. - Co napisali?

- Cytuję: „Stuprocentowy, twardy mężczyzna pokazał zupełnie inną twarz i okazało się, że może pretendować do przejęcia berła po Carym Grande”. Koniec cytatu.

- Kochany Pierce, zawsze dobry - powiedziała Claire z czułością. Dobrze pamiętała, jak bardzo brat nie chciał przyjąć tej roli, gdy mu ją zaproponowała. -Wiedziałam, że mu się uda. Czy jest jeszcze coś godnego uwagi?

- Mogłabyś przeczytać w „Entertainment Weekly” artykuł o kobietach, zajmujących wysoką pozycję w Hollywood. Sytuują twoją matkę gdzieś pomiędzy Joanną D’Arc, Joan Crawford i Audrey Hepburn.

Claire roześmiała się.

- Przekaż jej to do Paryża telexem. Będzie w siódmym niebie.

- Już to zrobiłem.

- Świetnie. No to daj mi teczkę Santany. - Zrobiła na biurku miejsce, odsuwając na bok pozostałe trzy do przejrzenia na później. - Co tam jeszcze masz?- Zmarszczyła brwi na widok dziwnej miny asystenta. Na wierzchu ostatniej teczki, którą trzymał, leżał ilustrowany magazyn.

Claire poczuła, że ból głowy się wzmaga. Wypiła duży łyk herbaty.

- O co chodzi tym razem? Czy tata znowu uwiódł jakąś wschodzącą gwiazdkę?

Ojciec Claire, niepoprawny kobieciarz, o którego uroku krążyły legendy, a do tego znany, nagrodzony Oskarem reżyser, był w równej mierze przedmiotem zainteresowania młodych aktorek, jak dziennikarzy.

Robert pokręcił przecząco głową.

- Jakaś dramatyczna historia o Tarze i jej najmłodszym dziecku? - zgadywała dalej. Tara była żoną starszego brata Claire, Gage’a. Od trzech lat nie występowała przed kamerą, lecz jako była gwiazda, grywająca w serialach telewizyjnych, nadal była łakomym kąskiem dla prasy.

- A może to kolejna przepowiednia, że Pierce i Nikki są o krok od rozwodu?

- Nie. Chodzi o ciebie. Jesteś na okładce „National Enquirer”.

- Ja? - spytała zdumiona. Odkąd przestała grać w filmach, jej zdjęcia bardzo rzadko zdobiły pierwsze strony ilustrowanych magazynów. - Z jakiego powodu?

- Najwyraźniej w związku z kolacją we dwoje, na którą wybrałaś się z Donem Johnsonem.

- Kolacją we dwoje?

- „Królowa Lodu wciska się pomiędzy najbardziej zakochaną parę Hollywoodu”. - Robert przeczytał tytuł artykułu, kładąc pismo przed Claire.

- Najbardziej zakocha... O, mój Boże! -Już przypomniała sobie ten moment. Wychodzili właśnie z restauracji i dotknęła lekko ramienia Dona, żeby zwrócić mu uwagę na czatujących reporterów. Odwrócił się do niej z uroczym, pytającym uśmiechem. Tyle tylko, że obiektyw nie objął Melanie Griffith idącej obok Dona, który trzymał za rękę swą kochaną i kochającą żonę. We troje omawiali w czasie kolacji możliwość udziału tej słynnej gwiazdorskiej pary w przyszłym filmie Wytwórni Kingston.

Claire zacisnęła dłonie. Miała ochotę wyrwać tę okładkę, zgnieść ją i rzucić w kąt pokoju. Z trudem się powstrzymała.

- Niezależnie od wszystkiego zdjęcie jest dobre. - Robert przerwa ciszę, która nagle zapadła w gabinecie.

Claire wydało się, że ból głowy ustępuje. Pierce tak właśnie pocieszał ją przy podobnych okazjach.

- A nazwisko zostało napisane prawidłowo. - Powiedziała to, gdyż Pierce zawsze mawiał, że każda wzmianka w prasie jest dobra, jeżeli nazwisko nie zostało przekręcone. Oczywiście, najlepiej byłoby za to komuś przyłożyć. Ale Claire nigdy nie lubiła robić z siebie widowiska. Ani w życiu zawodowym, ani prywatnym.

Powoli i spokojnie złożyła magazyn na pół.

- Wyślij Melanie tuzin róż z karteczką, że bardzo mi przykro. - Rzuciła pismo do kosza z gestem najwyższej pogardy. - Więc masz te dane Santany?

- Nic nowego w nich nie znajdziesz. - Robert położył teczkę na biurku. - Nie można by go nazwać człowiekiem Hollywoodu. Jest związany z przemysłem filmowym od niedawna, w każdym razie jako reżyser. Chyba też nie udziela się towarzysko, nie widać go na ważnych przyjęciach. Zresztą na mniej ważnych także nie. Żadnych kolacji w „Spago” lub czegoś w tym rodzaju. Żadnych kręcących się koło niego atrakcyjnych gwiazdek. Ani plotek o wybrykach na planie. Według mnie to raczej nudnawy facet.

Claire skinęła głową, choć właściwie wcale nie słuchała Roberta.

Rafe Santana był znakomitym reżyserem, rozmyślała, przeglądając informacje. Po prostu świetnym. Co było tym bardziej zaskakujące, że nie miał żadnych powiązań z hollywoodzkim światem filmu.

Przez krótki czas pracował jako kaskader, zastępując w niebezpiecznych scenach takich aktorów jak Stall one, Seagal czy innych bohaterów filmów akcji. I nagle, ni stąd ni zowąd, wziął się za reżyserowanie.

Zrealizowany przez niego film dokumentalny o ciężkiej sytuacji ubogich Meksykanów, zatrudnianych przez potężne koncerny amerykańskie za marne grosze, okazał się arcydziełem. Potrafił poruszyć serca widzów bez uciekania się do taniej propagandy. Uzyskał w swej kategorii nominację do Oskara.

Dwa fabularne, niskobudżetowe filmy, które potem zrobił, również były swego rodzaju perełkami. Wykazał się w nich umiejętnością subtelnego i głębokiego ujęcia tematu, oczekiwaną raczej w filmach większego formatu. Żywa akcja nie przesłaniała psychologicznego rysunku postaci, gdyż reżyser potrafił wydobyć ze scenariusza coś ponad samą tylko treść. Claire podobało się zwłaszcza prowadzenie ról kobiecych. W jego filmach bohaterki odznaczały się poczuciem humoru i inteligencją, nie traktował kobiet jak dekoracyjne manekiny. Szukała reżysera obdarzonego takim właśnie talentem.

Jedno ją tylko niepokoiło - jego styl pracy. Chociaż nie wprowadzał przesadnie surowej dyscypliny na planie, nie pozwalał na odstępstwa od swoich założeń. Tym, którym się to nie podobało, widzieli w nim upartego autokratę, ignorującego uświęcone zasady hollywoodzkiego kina. Ci, którym jego styl pracy odpowiadał, uważali go za pomysłowego reżysera, spontanicznego nowatora, nienaginającego się do skostniałych, zastanych reguł.

Zdaniem producenta jego ostatniego filmu Santana celowo rezygnował z powtarzania po wielokroć tych samych scen, gdyż bardziej cenił świeżość pierwszego ujęcia. W konsekwencji nie zdarzało mu się przetrzymywać aktorów do późna w nocy dla osiągnięcia właściwego efektu.

Z wyjątkiem scen zbiorowych lub z udziałem kaskaderów nie uznawał scenopisów w formie rysunków przedstawiających kolejne kadry na taśmie filmowej. To było również niepokojące, gdyż z pewnością utrudniało określenie harmonogramu zdjęć i kosztu filmu, przynajmniej w takim precyzyjnym stopniu, na jakim

Claire zależało.

Najgorszą wadą Santany była skłonność do zmian w scenariuszu w czasie zdjęć. A według Claire scenariusz „Desperata” nie wymagał żadnych korekt. Jednak plusy były niewątpliwe. Pomysłowość i nowatorstwo reżysera, tak podkreślane przez producenta, z którym ostatnio pracował. Sympatia i zaufanie, jakim go darzyli aktorzy, zdający sobie sprawę, jak wiele potrafią dać z siebie pod jego kierunkiem. Wreszcie wymowa dotychczas zrobionych przez niego filmów, bardziej przekonujący dowód jego wybitnego talentu niż wszystkie zebrane informacje o nim.

Claire zamknęła teczkę. Nie miała wątpliwości. Rafael Santana mógł nie wywodzić się ze środowiska hollywoodzkich filmowców, być wolnym strzelcem i właściwie nie znaną postacią w środowisku, lecz to jego właśnie chciała mieć jako reżysera swego filmu „Desperat”.

Tym filmem chciała coś udowodnić - sobie, swojej rodzinie i Hollywood.

Santana musi jej w tym pomóc.

 

 

ROZDZIAŁ 2

Brzęczyk interkomu zapowiedział umówioną, popołudniową wizytę. Claire spojrzała na zegarek - było dziesięć po czwartej. Podniosła słuchawkę i przekazała Robertowi polecenie.

- Powiedz mu, że rozmawiam przez telefon, odczekaj piętnaście minut i dopiero potem wprowadź go do mnie.

Nie cierpiała tych gierek, mających pokazać, kto tu rządzi, lecz umiała je zastosować we właściwym momencie, tak jak wszyscy w filmowym biznesie.

Rafael Santana spóźnił się, celowo lub nie, teraz ona każe mu poczekać parę minut dłużej. To było małostkowe, ale konieczne.

Mieć władzę w Hollywood to znaczyło dawać czekać na siebie. Podobne znaczenie miało lepsze miejsce na parkingu studia czy stolik w „Spago” lub najwygodniejsza przyczepa w plenerze.

A poza tym najlepiej jest występować z pozycji siły, zwłaszcza kobiecie. W przemyśle filmowym nie patrzono łaskawym okiem na koleżanki po fachu. Ci dobrzy, zacni chłopcy zniszczyliby każdą, gdyby tylko nadarzyła się im sposobność. Claire nauczyła się już nie dawać im jej.

O godzinie czwartej dwanaście przesunęła scenariusz „Desperata” na brzeg stolika, otworzyła przed sobą teczkę z dokumentami, na których ułożyła wieczne pióro marki Mont Blanc. Chciała stworzyć wrażenie, że gość przerwał producentce filmu pilną pracę.

O godzinie czwartej piętnaście przełożyła pióro o centymetr dalej.

O czwartej osiemnaście poprawiła klapy bladoniebieskiego żakietu Chanel, dotknęła sznurka dużych pereł, zdobiących jedwabną bluzkę koloru kości słoniowej, przygładziła włosy i poprawiła kok, choć nie wystawał z niego najmniejszy kosmyczek.

O czwartej dwadzieścia cztery zakazała sobie ruszać się z miejsca i zachowywać jak początkująca asystentka producenta.

Wiele razy miała podobne spotkania. I to z ludźmi na pewno sprytniejszymi i bardziej onieśmielającymi od świeżo upieczonego i niedoświadczonego reżysera.

Da sobie z Santaną radę. Znała zasady słownej szermierki. Żadne tajniki filmowego fachu nie były jej obce. Bracia uważali nawet, że mogłaby innym udzielać lekcji ubijania interesów w hollywoodzkim stylu.

I chociaż tym razem bardziej niż zwykle zależało jej na zawarciu umowy, wcale nie musiała zmieniać reguł gry.

Tylko spokojnie, upominała się, kiedy otworzyły się drzwi gabinetu. Chwyciła pióro i pochyliła się nad papierami.

- Chwileczkę - powiedziała, nie podnosząc oczu. - Muszę jeszcze coś zapisać. - Nagryzmoliła pierwszą linijkę dziecięcego wierszyka, który tak lubił jej dwuletni siostrzeniec. - O co chodzi, Robercie?

- Pan Santaną przyszedł na umówione spotkanie, proszę pani - zaanonsował Robert jak angielski lokaj.

Powoli odłożyła pióro i przeniosła wzrok na stojącego obok asystenta mężczyznę.

Zawodowy półuśmiech zamarł jej na wargach. Poczuła dreszcz na karku i prawie bolesny ucisk w gardle.

Rafael Santaną należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy od pierwszego wejrzenia wzbudzali w niej nieufność. Był jednym z tych stuprocentowych przedstawicieli swego gatunku, można nawet powiedzieć: kwintesencją męskości.

Wysoki, silnie zbudowany, miał szerokie ramiona i wąskie biodra. Emanował jakimś diabelskim powabem.

Swym strojem chciał z pewnością zrobić wrażenie na zwykłych śmiertelnikach. Obcasy czarnych kowbojskich butów jeszcze go podwyższały, obcisłe, czarne dżinsy przylegały do muskularnych, długich nóg. Prosta, czarna koszula podkreślała masywną klatkę piersiową, a bluza w stylu Dzikiego Zachodu - rozłożystość ramion.

Miał niedbale zaczesane do tyłu czarne włosy. Jak krucze pióra, przemknęło jej przez myśl. Ostre rysy, skórę bardzo śniadą, ocienioną ukazującym się już popołudniowym zarostem na linii szczęki i podbródka znamionującego stanowczość.

A jego oczy były koloru mocnej, gorącej kawy. To były oczy inteligentne, przenikliwe, o śmiałym, wręcz zuchwałym spojrzeniu. Taksowały Claire tak samo uważnie, jak ona jego.

Stal w progu w niedbałej pozie, lecz czujny i nieruchomy jak drapieżnik, w którego polu widzenia znalazła się ofiara. Promieniowała z niego zmysłowość i męska siła, niczym ciepło z ogniska.

Czuła tę niepokojącą energię na odległość. Nie, nie może nawet o tym myśleć, powinna udawać, że niczego nie zauważa. Przecież w sztuce udawania była profesjonalistką.

Z trudem powstrzymała się od pomasowania karku, po którym przebiegało mrowienie. Przełknęła ślinę, żeby wydobyć słowa ze ściśniętego gardła i uśmiechnęła się mile. W miarę mile.

- Proszę wybaczyć, panie Santana, że kazałam panu czekać.

Jej głos zabrzmiał jak zwykle chłodno i spokojnie.

Skinął lekko głową, jakby przyjmując usprawiedliwienie, lecz w oczach miał żartobliwe uznanie dla kłamstwa, które wypowiedziała bez zająknięcia.

Wstała zza biurka zdecydowana dać mu do zrozumienia, kto tu jest szefem. Najlepiej na samym początku pokazać, że ona tu rządzi, żeby w przyszłości nie było żadnych nieporozumień na tym tle. Musi tak postępować, zwłaszcza wobec takiego mężczyzny jak on. Żadnych dwuznaczności, które kiedyś mogłyby się na niej zemścić.

- Robercie, czy możesz mi przynieść filiżankę herbaty? - spytała swym najbardziej władczym tonem. - I... - spojrzała na potężnego mężczyznę, stojącego nadal bez ruchu w progu... - kawy? - Uniosła pytająco w górę swe doskonałe w linii brwi.

- Bardzo proszę.

Jego mroczny, gardłowy głos, pomyślała Claire z drżeniem, robi tak samo niepokojące wrażenie, jak i cała postać. Mógłby szeptać groźby. Albo składać obietnice, którym trudno byłoby się oprzeć.

- Z cukrem, bez śmietanki - dodał.

A kiedy Robert zniknął w sekretariacie, gość przestąpił próg gabinetu.

Claire z wysiłkiem opanowała się żeby nie wezwać asystenta z powrotem. O mało nie zawołała: „Nie zostawiaj mnie z nim samej w pokoju!”. Jednak uniosła wysoko podbródek zdecydowana potraktować Rafaela Santanę jak przystało na dojrzałą, opanowaną kobietę.

Na miłość boską, nie była już niedoświadczonym niewiniątkiem, a on jakimś mitologicznym potworem, który pożera dziewice na śniadanie.

Był reżyserem ubiegającym się u niej o pracę. Ta sytuacja ustawiała ją w dogodnej pozycji, przekonywała się Claire. Ona miała w ręce wszystkie karty i nadszedł czas, żeby mu to uświadomić.

Posłała mu najzimniejsze i najgroźniejsze spojrzenie, dzięki któremu prasa ochrzciła ją Królową Lodu już jako dwudziestojednoletnią dziewczynę.

- Może pan usiądzie, panie Santana - odezwała się szorstkim głosem. - Mamy do omówienia wiele spraw, zanim podejmę decyzję.

- Dobrze go pani wyszkoliła - stwierdził gość. Stojąc nadal w pobliżu drzwi, skierował wzrok w stronę sekretariatu, do którego tak pospiesznie wybiegł Robert.

- Owszem - odparła spokojnie, jakby nie usłyszała ironii w głosie Santany.’- Robert jest znakomitym asystentem. - Ponownie wskazała obitą brokatem sofkę. -Możemy przystąpić do rzeczy, panie Santana?

- Rafe - powiedział i ruszył z miejsca.

- Słucham? - spytała zduszonym głosem, gdyż zorientowała się, że idzie ku niej.

- Tak mam na imię. - Zatrzymał się dwa kroki przed nią. - Rafe. - Wyciągnął do niej dłoń.

Musiała przywołać całą siłę woli, żeby się przed nim nie cofnąć. Każdy nerw i każde włókno jej ciała walczyło z paniką, jaka ją ogarniała.

On był tak przytłaczająco męski. Taki mroczny. Taki potężny. Taki...

- W moich stronach, przed przystąpieniem do interesów podajemy sobie ręce. - Spojrzał na jej dłoń, której nadal nie podnosiła.

- Och. Och, tak, oczywiście. - Panika ustąpiła zmieszaniu. - Nie wiem, o czym myślałam. To pewno przez tę rozmowę telefoniczną...

Niechętnie podała mu dłoń. Objęły ją duże, mocne i cieple palce. To ciepło nią wstrząsnęło - grzało nie tylko skórę, lecz także płynącą pod nią krew. Rozpaczliwie pragnęła cofnąć rękę, zanim ogarnie ją całą.

- Miło mi pana poznać, panie Santana. -Po zdawkowym uścisku usiłowała cofnąć dłoń, lecz jego palce zacisnęły się mocniej.

Podniosła na niego wzrok. Jej źrenice rozszerzyły się, gdyż z każdym ułamkiem sekundy wzmagało się w niej uczucie niepewności i niepokoju.

Wciągnęła głęboko powietrze, gotowa zapomnieć zarówno o dumie, jak i swym sławetnym opanowaniu i wołać Roberta na ratunek. Przed czym - nie wiedziała.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekł, wpatrując się w nią bacznie. - Jak powiedziałem, na imię mi Rafe. - Niedbały, trochę senny uśmiech złagodził jego ostre rysy. - A właściwie - poważny głos także złagodniał i stał się niebezpiecznie uwodzicielski - Rafael. Rafael Enrique Santana. Ale tylko mama tak do mnie mówi. - Uśmiech stał się cieplejszy, pogłębił zmarszczki wokół ciemnych oczu. - I tylko wtedy, kiedy jest zła. - Wypuścił dłoń Claire i skierował się w stronę sofki.

Claire czuła, jak jej oddech wraca do normy. Ten mężczyzna nie jest wielkim, przerażającym potworem, dybiącym na jej ciało. To zwykły człowiek, na którego matka czasem się złości. To na jej wspomnienie tak się uśmiechnął. Czy ktoś taki może być niebezpieczny?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin